piątek, 30 stycznia 2015

Szersze wody

Dzień rozpoczęłam dzisiaj od śledzenia Piotrusia. Mały wstaje zawsze z rodzeństwem, które ok. 7 udaje się do swoich szkół a on idzie dosypiać. Koniecznie jednak musi uczestniczyć w śniadaniu, przebieraniu i porannym ogólnym chaosie. Potem jest bardzo rozżalony, że on nie wychodzi ze wszystkimi. Ale codziennie próbuje. Dzisiaj nie mogłam się skupić na wyprawianiu towarzystwa do szkoły, bo wydawało mi się, że u Pitera wystąpił trójkąt siniczy. Na pewno ma niewydolność oddechową. Zaczęłam go oglądać w różnym świetle i pod różnym kątem. Potem zaczęło mi się wydawać, ze oddycha za szybko a w ogóle to z wysiłkiem i kończy oddech stęknięciem. Jak nic wszystkie objawy duszności.
Ze względu na moją rozlazłość większość czynności spadła na Wojtka i przyznam, że mój cierpliwy mąż był lekko wkurzony, zwłaszcza, że sam miał zaraz spóźnić się do pracy. Z moją paniką zostałam sama. Sama musiałam się obśmiać, że trudno, żeby nie miał przyśpieszonego i głośnego oddechu skoro ma katar. A stęknięcia mogą mieć związek z jego ciągnięciem wielkiego pudła z zabawkami. Mały fizol!
Bardzo się zmęczyłam uspokajaniem tej wariatki, która mieszka we mnie. I solidarnie z Piotrusiem poszłam spać.
Zupełnie zapomniałam, że dziś jest TEN dzień i ma się ukazać mój artykuł. Niestety nie mam szans na zobaczenie go przed jutrem, bo Ukochany ma dziś 12-godzinny dyżur a ja jestem przyspawana i odbywam karę ograniczenia wolności w tym przemiłym lokalu jakim jest mój dom.
W najbliższy weekend na Słowacji ma się odbyć referendum na temat rodziny. Od ostatnich wakacji kocham Słowację i mam nadzieję, że się obronią. Widziałam zresztą świetny ich spot. Agencja adopcyjna. Chłopczyk rysuje coś, ma może z 5-6 lat. Wchodzi pani pedagog i wprowadza dwóch panów mówiąc: To twoi rodzice. A chłopczyk: A gdzie mama? No właśnie. Tylko problem polega na tym, że malutkie dziecko nie zapyta, można z nim zrobić wszystko. Ale ten spot wywołał u nich niezły szum i oczywiście wszyscy politycznie poprawni zaczęli na nim psy wieszać.
U nas też nie lepiej, za seks z małoletnią grozi więzienie ale już tabletkę "po" może kupić sama. I przy aprobacie wszystkich dokonać kolejnego gwałtu na swoim nieletnim ciele i ewentualnie na jeszcze mniejszym człowieku. A Rzecznik Praw Dziecka przynajmniej na razie milczy. Zresztą kolejny paradoks z tym związany, lekarz okulista bez mojej obecności nie może zbadać wzroku mojemu 15-letniemu synowi a tabletkę kupić można itd....
Ostrzegałam, że się nie powstrzymam.
Z weselszych rzeczy ostatnio nasze wieczory są urozmaicone hazardem czyli nową grą, o której już wspominałam. Wiele radości mi sprawia widok mojego średnio przytomnego męża, który musi logicznie myśleć, żeby odpowiednio obstawić wyniki. Znacznie lepiej mu idzie jak nie myśli. Ale twardziel z niego!

czwartek, 29 stycznia 2015

Samochwała w kącie stała

Piotruś walczy dzielnie z infekcją i z inhalatorem. Jaś wymyślił sposób likwidujący jego histerię na tym tle. Zakłada Piterowi słuchawki, podłącza do laptopa i puszcza muzykę. Dziś na topie była " Nieidealna" Arki Noego. Mały trwa w zachwycie nawet po skończeniu teledysku.
Niebywałe jak przez dwa dni dziecko może schudnąć i zapaść się w sobie, na szczęście widzę jak wraca mu powoli ochota na jedzenie i bawienie się. Tylko jeszcze kaszel ciężki. I ...na razie nie odnotowaliśmy gorączki.
Dzisiaj w nasze progi zawitał pan listonosz i po wzięciu kilku podpisów wręczył mi kopertę dla syna. A tam rozkaz stawienia się na komisję wojskową. Jestem w szoku! Po raz kolejny dobija się do mnie prawda, że przynajmniej część moich dzieci jest już duża, żeby nie powiedzieć dorosła. Eh, młodości chmurna i durna kiedy to chciało się, żeby te dzieci rosły szybciej i robiły się samodzielne.  Ot człowiek nie wiedział czego chce. Mogę podejrzewać, że tak jest z wieloma  ludzkimi pragnieniami. Moja przyjaciółka mająca dwójkę odpowiadającą wiekiem moim najstarszym kiedyś tak powiedziała:
-Teraz już siedzimy jak te pryki w spokoju na kanapie.
A niby ciągle o ten spokój chodzi.
Ale wracając do tematu posta. Jutro ukaże się mój artykuł w luksusowej prasie ( miesięcznik). W pierwszym numerze Frondy Grzegorza Górnego. Jestem przejęta nie ukrywam.

Moje córki nie przestaną mnie zadziwiać ( tak jak i moi synowie-co by się nie obrazili). Asia wczoraj prowadziła ze mną rozmowę, którą odbyłam już kilka razy. Na temat obrączek.
-A co to?
-Obrączka.
-A po co?
-To znak, ze jestem żoną tatusia. tatuś też ma taką.-Tu nastąpiło sprawdzanie czy mama mówi prawdę.
-A na drugiej ręce nie masz...
-No nie mam, bo nie mam pierścionka.- mój zaręczynowy pękł i zaginął w kolejnych przeprowadzkach.
-To tata Ci musi kupić! Tato kup mamie pierścionek!!!
Sprawę biżuterii mogę uznać za załatwioną:)


I na koniec ku rozweseleniu. Uwielbiam takie poczucie humoru.

https://www.youtube.com/watch?v=1_RHQfPG2jI

A prawie bym zapomniała. 25.03 mam w Warszawie wykład dla rodziców i potrzebuję tematu. Tylko nie za trudnego :))))))

środa, 28 stycznia 2015

Mądrość ludowych mądrości

Nie raz słyszałam powiedzenie ( porzekadło):
Kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci ten ma smród.
Moja dusza buntowała się na takie teksty, według mnie jednostronne i pejoratywne w odniesieniu do jednego z cudownych powołań człowieka.
Dwa ostatnie dni pozwoliły mi zweryfikować mój osąd i przekonać się, że nie chodzi o obrażanie nikogo tylko o czyste ( hmmm) stwierdzenie faktów.
Wczoraj część ozdrowieńców ruszyła na swoje zajęcia i zostałam z Asią, która jeszcze jest trochę niewyraźna i Piotrusiem- jak mi się wydawało zdrowym.
Dzień przebiegał okraszany częstymi wizytami Apsiulki w łazience i równie częstym sprzątaniem i myciem. Kojarzyłam to bardziej ze skutkami ubocznymi antybiotyku. Popołudniu do Asi dołączył Piotruś- tu  sprawa była prostsza, tylko wymiana pieluchy. Potem starsze dzieci wracały ze szkół i informowały o bólu brzucha. Wieczorem temperatura Piotrusia sięgnęła 39,2. Szybki telefon do cioci ( pediatry), mamy się jutro pokazać, ale może to faktycznie od brzuszka. No i dzisiaj rano wizyta i niestety nie jest tak miło: zapalenie płuc, a dopiero skończyliśmy antybiotyk:(. I groźba, że w razie czego szpital. To straszna perspektywa, nie tylko ze względu na strach o malucha ale i przerażające wyzwanie logistyczne jakby co.
Najciekawsze jest to, że jeszcze kilka godzin temu wydawało mi się, że nie wytrzymam w domu ani dnia dłużej. Od dwóch tygodni całe dnie bez spacerów a wyjścia wieczorem i to raczej nerwowe z powodu zostawionych rozmarudzeńców, z którymi Marta nie mogła sobie dać rady. Inna spraw, że ja też nie. Po usłyszeniu diagnozy i ewentualnej konieczności hospitalizacji, dom wydał mi się szalenie atrakcyjnym miejscem a zwiększona ilość prania przerywana inhalacjami jawi mi się jako niebywała przyjemność.
A tak w ogóle spadł piękny śnieg i co niektórzy lepili wczoraj z Tatusiem bałwana. Po ciemku, bo po ciemku ale wyszedł rewelacyjny. Pierwszy bałwan tej zimy, a to już wiosna prawie.Patrząc przez okno na radość dzieci stwierdziłam, że zima jest jednak fajna a śnieg Pan Bóg na pewno stworzył ku uciesze dzieci.
W piątek oczekiwana przez nas premiera "Pingwinów z Madagaskaru". Poziom absurdu odpowiedni. Mieliśmy się wybrać w sobotę rano. Mam wielką nadzieję, że do tego czasu antybiotyk zadziała. A w niedzielę urodziny i imieniny babci. Po raz kolejny na uroczystości zjawi się okrojony przez choroby skład.


Dzieci przypomniały mi, że powinnam pospisywać bajki, które dla nich układałam. Każde ma swoją własną. Niestety to grafomania straszliwa, ale chyba ze względu na nich to uwiecznię. Może od jutra zacznę.
Słowa są zresztą bardzo groźną bronią. Właśnie ostatniej nocy mieliśmy przyjemność gościć w naszym małżeńskim łóżku, pierwszy raz od bardzo dawna, Józia. Synek był spłakany i przerażony, bo śniła mu się opowieść koleżanki, jak to syrenka zmienia się w czarownicę. I ta czarownica była STRASZNA.
Albo przychodzi spłakana Hania, bo straszliwie obraziła ją Zosia. Powiedziała jej, że jest nieważna. No czyż nie jest to okropne?

wtorek, 27 stycznia 2015

Młody mężczyzna

Dzisiaj był długi dzień i jak zwykle pojawiły się obiektywne trudności, by kontynuować zaplanowane tematy.
Mam przyjemność koegzystować w domu z trzema panami w wieku 19, 17 i 15 lat. Jest to wyzwanie!
Jeszcze niedawno słodkie maluchy obiecujące, że będą mieszkać zawsze ze mną, kochać mnie nad życie i przytulające się przy każdej okazji zmieniły się znienacka w ...wojowników. Ich waleczność jest ukierunkowana głównie na najbliższych.
Jestem niestety matką- kwoką, nieustannie czuwającą nad swoim potomstwem, albo jak to ktoś określił reprezentuję typ matka-helikopter. Ciągle krąży nad swoimi dziećmi. Zyskałam tego świadomość i dużo pracy muszę włożyć w zostawianie wolności moim dzieciom. Bardzo pomaga mi to, że jest ich dziesiątka. Nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego. Jako matka patrząc na tych trzech budrysów zawsze  przeżywałam rozterki- musieli się popchnąć, podstawić sobie nogę, wszystko robili biegiem. Coś tak prozaicznego jak spacer do parku zmieniało się w triathlonowy wyścig. Tzn. jeden był na rolkach, jeden biegiem a jeden na rowerze. Triathlon z wózkiem uprawiałam ja. Mąż mnie zawsze uspokajał, że to normalne. Wierzyłam mu, bo miał dwóch braci i różne przygody w przeszłości np. palenie RZUCIŁ już w szóstej klasie podstawówki- mając starszych braci zaczął znacznie wcześniej. Albo produkcja bomby dzięki której wylądował w szpitalu.
Jednak teraz mam wrażenie, że codziennie wieczorem mogę siąść i płakać z tęsknoty za tymi nieobliczalnymi maluchami, które raptem zmieniły się w potwory albo ktoś mi podmienił synków. Moją obowiązkową lekturą i pocieszeniem stała się książka: "Dzikie stwory. Sztuka wychowywania chłopców od lat 2 do 22".
Po dzisiejszych dyskusjach z Jasiem, jego stanowczym stwierdzeniach, że z nami się nie da rozmawiać i przykrym( żeby nie użyć mocniejszych słów) zachowaniu wobec sióstr czułam panikę i głowę wypełniało mi tylko jedno pytanie:
-Co się dzieje?. Widziałam, że również Ukochany cierpi, że nie możemy dotrzeć do własnego dziecka.
Na pocieszenie sobie poczytałam:
"Kiedy chłopiec wchodzi w tę fazę rozwoju, czasem wydaje się, że jego celem jest unieszczęśliwianie tych , którym na nim zależy, i że jest zdeterminowany aby ten cel osiągnąć; że za wszelką cenę musi się sprzeciwić władzy, ignorować każde polecenie i pójść własną drogą tak daleko, jak tylko się da.(...) Mają własny zespół cech, które ich wyróżniają, a są to: chaos w psychice, arogancja,indywidualizm i kłótliwość. Z naciskiem na arogancję i kłótliwość."
O to,to! Jakby pisali o naszych dzisiejszych zmaganiach. Zgodnie z zaleceniami autorów idę się objeść czekolady. I moje postanowienia niniejszym odkładam na "od jutra". Rację ma mój Ślubny, że wychowywanie bezstresowe to bzdura, albowiem jest to proces stresujący dla obu stron.
I tym optymistycznym akcentem zakończmy ten dzień. Jutro na szczęście jest nowy!

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Tak dobrze, tak źle

Tydzień zaczął się bardzo miło, od 13-tych urodzin Marysi i wizyty rodziny. Przyjemny czas. Potem było już gorzej.  Marta, nasza pierworodna postanowiła na czas sesji przeprowadzić się do przyszywanej babci, przy okazji delikatnie sugerując, że jako mająca lat 21 powinna się usamodzielniać i pobyt tamże może się wydłużyć. Z korzyścią dla obu stron, bo babcia po śmierci męża jest osamotniona a moje dziecko czuje się w domu cały czas dzieckiem a pora wydorośleć. Rozum podpowiada, że ma prawo a serce się buntuje. Poza tym to błąd w liczeniu, ona na pewno nie ma 21 lat. Dopiero co biegała w rękawiczkach założonych na stopy i udawała kurę, nie mówiąc o sikaniu w pieluchy.
Dzisiaj rano natomiast okazało się, że kot , którego mamy na "przechowanie" na okres dwóch tygodni ma bardzo przyzwoite robaki, brrr. To kwestia, którą muszę niezwłocznie rozwiązać.
Wczoraj co prawda zanotowaliśmy kilka wpadek, ale nie były aż tak straszne. Zaczęło się od porannego przypalenia jajek na twardo. Tradycją u nas w domu są jajka w majonezie na niedzielne śniadanie. Wczoraj wstawiłam odpowiednią ilość jaj i uległam pokusie. Moje dzieci siedziały już  przy stole z rozłożoną nową grą( uwaga lokowanie produktu: " Przebiegłe wielbłądy") i zaczęliśmy rozgrywki. Było hałaśliwie i z emocjami. W pewnym momencie z kuchni odezwały się podejrzane wystrzały. O co chodzi? Strzelały jajka, z jednej strony już całkowicie czarne. Hmmm...
Potem jeszcze uświadomiłam sobie, że beztrosko zgodziłam się na badanie Marysi potrzebne do nauczania domowego właśnie wtedy, gdy moje dziecko ma być w Warszawie. Już i tak jestem lekko podejrzana decydując się homeschooling.
Mogę usprawiedliwić się tylko tym, że moje siły umysłowe są poważnie nadwyrężone przez kochaną rodzinkę z mym Ukochanym na czele. Przy stole odbywają się różnorakie rozrywki, tu dziewczyny plotą coś z koralików, tu jakieś trudne zadanie z fizyki rozwiązywane z tatą czy układanka i  w pewnym momencie słychać jak artystki do siebie:
-Podaj mi to ciachadło!- Dryń! O co chodzi? No o nożyczki! Ale to wyzwoliło wodospad twórczości:
-Co to koniunkcja? Ciotka konia!
-Co to przydawka? Mała rzecz, która się przydaje.
-Znacie taką odmianę: tych trzech, tego trzego, temu trzemu?
Więcej nie pamiętam, ale przez pewien czas miałam wątpliwości czy na pewno mówię po polsku.

I jeszcze wczoraj Józio błysnął:
Rankiem zaspany Ukochany do zaspanego Jasia:
-Coś widzę, że też nie możesz wskoczyć na odpowiednie tory..
A Józinek znad klocków:
- Tato, ale tu nie ma pociągu.- nie ma to jak nieubłagana logika dzieci.


A tu obok nasze towarzystwo w oczekiwaniu na niedzielne błogosławieństwo ojca. Brakuje najmłodszego i najstarszego z synów, a cała reszta jak widać bardzo zadowolona, że postanowiłam to uwiecznić:
-Oj mamo! No musisz!
Musiałam, bo jak się powyprowadzają to już nie zrobię takiego zdjęcia .


I jeszcze na koniec chciałam polecić świetny wykład Wandy Półtawskiej na temat kobiety:

http://www.fronda.pl/a/oto-prawdziwa-rola-kobiety,46665.html?part=2

To bardzo mądra kobieta jest!

sobota, 24 stycznia 2015

Filozofia domowa

Najpierw chcę podziękować za odwiedziny i bardzo miłe komentarze. Jeszcze nie odkryłam jak odpowiadać w komentarzach, ale niedługo zostanę przeszkolona:)
Wczoraj wszystko zaczęło się niewinnie. Wieczorem pojawił się nasz Jacuś i zaczęły się wspomnienia. Przed spaniem zawsze odbywa się pewien rytuał, dobrze znany mam nadzieję wszystkim rodzicom. Po modlitwie, czytaniu, przytulaniu i rozmowach słychać tupot małych stópek. Z mężem bezbłędnie rozpoznajemy kto nadchodzi. I zaczynamy:
- Jeszcze buzi!
Potem następny cykl:
-Muszę pić!
I jeszcze:
-A tu mnie boli- i pod nosem mam do oglądnięcia jakieś minimalne zadrapanie lub niewidoczną kropeczkę.
Jacek cierpliwie czekał na indywidualną rozmowę i przy okazji przypomniał:
- Ja to przychodziłem pytać o dzień tygodnia i nigdy się nie kapnęliście...
Potem nie było już tak słodko, bo nasz myśliciel będący w trzeciej klasie gimnazjum zaczął z grubej rury:
-Jak taki młody człowiek jak ja ma już wiedzieć co chce robić w życiu. A jak się pomylę?
I znowu poczułam, że mam w sobie wiele złości na obecną edukację, gdzie liceum ogólnokształcące jest tak straszliwie sprofilowane i jest ogromna różnica w materiale pomiędzy poszczególnymi klasami.  Przerabialiśmy to już z dwójką najstarszych. Córka mająca rozległe zainteresowania poszła do klasy politechnicznej-matma, fiza i informatyka, później chciała zdawać rozszerzoną chemię, ale różnica była straszliwa. Jest teraz na chemii, na politechnice, ale nadal w niektórych sytuacjach odbija jej się czkawką ograniczona liczba godzin w liceum, w klasie trzeciej w ogóle już tego przedmiotu nie miała. I gdyby nie jej wariactwo na tym tle nie byłoby mowy o tych studiach. Długi czas miała problem czy chce pisać programy czy produkować kosmetyki. W momencie, gdy podjęła decyzję było już prawie za późno. Podobnie Stachu, który był w biol-chemie i w drugiej klasie zdecydował, że jednak prawo albo historia. Cierpiał okrutnie mając jedną godzinę historii a 6 chemii i tyleż samo biologii. W wakacje przed trzecią klasą zdał różnice programowe i obecnie kończy klasę. humanistyczną.
Wracając do Jacka odbyliśmy już kolejną rozmowę z cyklu, że to on musi podjąć decyzję, my możemy mu pomóc wysyłając na jakieś zajęcia dodatkowe, ewentualnie organizując spotkanie z ludźmi, którzy uprawiają dany zawód.A Jacuś jak to on przeszedł do większego kalibru:
-Czy ja wam nie przynoszę wstydu?
O ludzie! Z Ukochanym chyba mieliśmy nietęgie miny, bo nasze dziecko raczyło uściślić:
- No, nie mam sześć zero i się lenię. Ale już nie gram na kompie, bo to faktycznie bez sensu.
Akurat  w jego przypadku mamy wrażenie, że młodzieniec jest wyjątkowo systematyczny i odpowiedzialny. Pozostaliśmy na noc  z pytaniem, czym dziecku daliśmy odczuć, że coś jest nie halo.
Mój mąż mówi, ze czuje jak łysieje, ja natomiast siwieje. I jak tu się nudzić.
Jacuś to w ogóle agent. Na głowie ma coś co określamy w domu mianem hełmu. Często mówi, że jego fryzura jest obiektem kpin wśród kolegów, ale go to nie boli, nawet cieszy się, bo przynajmniej koledzy mają o czym mówić. Prezentacja obok;-)

Nasza Asia złotousta dba, bym miała co zapisywać. Przy układaniu puzzli z uczuciem do mnie:
-Mamo kocham Cię!
-To zupełnie tak jak ja Ciebie - już czuje wszechogarniające mnie ciepło
-To kiedy mi kupisz kwiaty?- i już po ciepełku.

piątek, 23 stycznia 2015

Miejsca intrygujące

Dziś pierwsze z takich miejsc czyli łazienka a dokładniej sedes. Miałam, oczywiście, plan o czym systematycznie pisać, ale to wyposażenie domowe przesłoniło mi wczoraj świat. Trójka starszych chorujących w końcu zaczęła czytać, układać klocki i puzzle a ja korzystając z chwili ruszyłam do prania. Nie wzięłam pod uwagę, ze najmłodszy z pacjentów będzie straszliwym elementem destrukcyjnym. W końcu mam wprawę.
Nauczeni wieloletnim doświadczeniem zamknięcie łazienki mamy od środka i od zewnątrz, właśnie po to by różne podejrzane elementy nie oddawały się tam bez kontroli zbrodniczym działaniom. Mamy za sobą sedesy zapchane samochodzikami, które należało umyć. Były już próby mycia głowy i topienia różnych rzeczy. Było wylewnie szamponów, płynów do tkanin- z oczywistym tłumaczeniem, że delikwent chciał pomóc w myciu. Co dziwne Domestos był natomiast wlewany do brudnego prania. Nie wspomnę o braniu wody do zabawy, brrr. Jestem w związku z tym przewrażliwiona i ciągle domagam się mycia owego urządzenia.
Wczoraj jednakże byłam już chyba skołowana przez ciągłe MAMO i ufna, że Piotruś jest spokojny. Zresztą uwielbia bawić się z rodzeństwem, więc pozostanie u Józia w pokoju zajęty śledzeniem tego co robi brat.
Zajęta segregowaniem  brudnej hałdy, parowaniem skarpetek i swoimi myślami nie zwracałam uwagi na otoczenie. Niesłusznie. Piotruś miał rękawy mokre do łokci, uśmiech na twarzy i szczotkę do mycia sedesu w łapce. Co najgorsze właśnie zamierzał jej popróbować. Mój wrzask nie był zbyt dydaktyczny i skutek niekoniecznie taki jak chciałam.Dziecko szczotkę puściło, ale zaniosło się takim płaczem, że wolne chwile mogłam spędzić na tuleniu go i oglądaniu książeczek. Nikt go jeszcze w życiu tak nie obraził i nie zepsuł mu tak zabawy. Pranie dalej czeka, chyba zajmę się nim o północy kiedy wszyscy będą spali.

Z ostatniej chwili:
-Asiu, jeszcze kropelki do uszka!
-Niee chceee- uparta trzyletnia księżniczka ma swoje zdanie
-Asiu trzeba!
-Ale one na pewno mi szkodzą!!!
I co w takiej sytuacji ma zrobić matka. Przecież nie chce szkodzić swojemu dziecku!

Przy świątecznym ataku zimy moje dzieci szalały do upadłego na sankach, potem było tradycyjne kakao i czytanie pod kołderką. W międzyczasie Józio z Joasią wymyślili sposób na grzanie zmarzniętych siedzeń:-)


czwartek, 22 stycznia 2015

W samo sedno




Obok zdjęcie, które wiele mówi o naszej rodzinie. To najmłodszy Piotruś (1 rok), który jak widać z radością uczestniczy w rozrywkach rodzeństwa. Jeśli człowiek przyjrzy się dokładniej to zauważy, że pomimo zimowej czapki ma na sobie okularki do pływania- o tym jeszcze będzie:). I ostatnie skojarzenie, jeśli ktoś oglądał "Odlot" Pixara to zauważy niewątpliwe podobieństwo do głównego bohatera w młodości:)))
Dla mnie najważniejsza jest radość z wspólnej zabawy-to są właśnie te cudne chwile w rodzicielstwie. Dlatego muszę to utrwalić i często oglądać.

Wszystko domowe- szpitalik, poród i kino

Marudząc o bloga myślałam sobie o formie pamiętnika i złapaniu w jednym miejscu tych wszystkich drobnych radości, które nam codziennie towarzyszą. O nich najczęściej nie pamiętamy w natłoku obowiązków a życie choć trudne jest piękne. Zwłaszcza to okraszone mądrościami domorosłych filozofów:).
Niestety już teraz widzę, że nie powstrzymam się od komentowania szerszej rzeczywistości- postaram się unikać brzydkich wyrazów.
Dzisiaj będę trochę jak mucha, która nie może się zdecydować gdzie usiąść na dłużej.
U nas w domu mały szpitalik, co prawda na razie choruje tylko 40% potomstwa ale daje to straszliwą liczbę czworga rozmarudzonych maluchów. Lejący się katar, bolące uszy i ciekawe odmiany kaszlu sprawiają, ze nie można się nudzić nawet gdyby ktoś się starał. Po odbyciu porannej sesji wydawania medycznych specyfików i wysłuchaniu krytycznych głosów zainteresowanych na temat lubię - nie lubię rozpoczynam akcję:
-Mamo, nie ma chusteczek, mamo on mi przeszkadza, mamo ona nie chce się ze mną bawić...MAMO, MAMO, MAAAMOOOOO!!!!!
I to jest ten czas kiedy jak nigdy mam ochotę na pobyt w jakimś klasztorze kontemplacyjnym albo na oddziale zamkniętym. Do tego drugiego znacznie mi bliżej. Pół biedy jak mam mnóstwo czasu i siadam z nimi do jakiejś gry albo zaczynamy czytać na głos. Gorzej kiedy muszę zająć się praniem lub skarpetkami.
Nawet propozycja oglądnięcia bajki budzi uśpione potwory, bo jedni chcą piratów, inni Clifforda a jeszcze inni " Lew, Czarownica i stara szafa".
Po wielu trudach i znojach, przekupstwach i dyskusjach udaje się zapanować nad tą normalnie zgodną ferajną. Te drobnoustroje ostatnio są naprawdę bardzo ZJADLIWE. Mniej więcej o 10 rano tęsknię już do późnego wieczora i spokoju. Ostatnio czyli dzisiaj rano, wymyśliłam, że nikt tak jak matki nie potrzebuje cnoty męstwa. Pewno przesadzam.
Domowy szpitalik pewno jeszcze wróci, zwłaszcza, że pojawiły się jakieś szczątki zimy, które dzieciaki obserwują z tęsknotą zza zamkniętego okna.
Po tygodniu mniej więcej odreagowałam straszliwą mobilizację organizmu w związku z porodem domowym, przy którym towarzyszyłam. Urodził się mały Antoś i jak zwykle jest to cud. Tym razem niestety nie byłam obecna do końca, bo ze względu na nieprawidłowe tętno w końcówce rodzice malucha pojechali do szpitala. Na szczęście były to najprawdopodobniej jakieś chwilowe zmiany spowodowane obniżaniem się główki, może gdzieś przyciśnięta pępowinka. Antoś urodził się po trzech skurczach na sali porodowej, już bardzo mu się śpieszyło. Zawsze jestem pod wrażeniem uczestnicząc w tym wielkim wydarzeniu, jakby od drugiej strony, oceanu miłości i kobiecości ujawniającego się przy porodzie. Tego jak pięknie mamy wchodzą w to niełatwe zmaganie, w ból. To musi być miłość! Tak było i tym razem. Momentami czułam się niepotrzebna i zakłócająca tę idealną harmonię dwojga rodziców i ich Maluszka śpieszącego na świat. Naprawdę jeśli tylko można to jak najmniej ingerencji przy porodzie. Porody domowe są tym co spowodowało, że zaczęłam myśleć o powrocie do działań naukowych. Po to by zdobyć samodzielność i doświadczenie. Teraz mogę towarzyszyć rodzącym tylko pod kontrolą doświadczonego lekarza.
Co prawda jeszcze wciąż mogę to odkładać na później, bo dzieci choć coraz większe wcale nie zajmują mniej czasu. Ale o tym później.
I jeszcze o kinie domowym. Uwielbiamy rodzinnie filmy wytwórni Pixar. Teraz nadchodzi nowy pt." W głowie się nie mieści". (Zwiastun do obejrzenia na youtubie). Niestety wszyscy znają już trailer na pamięć, a dla mojego męża od niedawna jestem Conchita. Boję się, że będzie tak z poprzednimi filmami. Pamiętam Meridę Waleczną- a raczej jej początek, bo według moich domowników film ograniczał się do przyjazdu lordów, uczty i rozróby na niej. No ewentualnie jeszcze zjazd z wieży na szkockich spódniczkach w stroju będącym odwrotnością topless. I tak z pozostałymi tytułami.  Wyobraźcie sobie niespełna dwuletnią blondwłosą kruszynkę, która woła " loldów, loldów, cie loldów". A chodzi jej ni mniej ni więcej tylko o bitwę ławkami i podgryzanie podczas uczty. I jak tu wychowywać zwiewną i wrażliwą nimfę. W najlepszym wypadku zapowiada się na Jagienkę.
Jako ilustrację mam zdjęcie naszego najmłodszego, ale muszę odkryć mechanizm przenoszenia zdjęć z telefonu na komputer czyli poczekać aż ktoś starszy wróci ze szkoły. Pewnie wysłucham pogadanki na temat mojego braku nowoczesności, ale trudno.

środa, 21 stycznia 2015

Dumny królik

W zeszłym tygodniu byłam na wywiadówce u mojego młodszego licealisty. Jechałam na oną z drżeniem serca, przez lata doświadczona, że na pewno usłyszę wiele na temat własnego zdania mojej latorośli, która nie chce się podporządkować bezrozumnie systemowi i zadaje denerwujące pytania. Nie udało mi się nauczyć moich synków, że często bardziej opłaca się pomilczeć. Jak to mówiła moja prababcia: "ticho jediesz dalszie budiesz"( chyba tak to brzmiało). A jeszcze ten konkretny egzemplarz jest bardzo emocjonalny i wrażliwy na wszelkie przejawy niesprawiedliwości. W mądrych książkach czytałam, że ma szansę być kimś wybitnym i niezwykłym, ale nie w polskiej szkole.
Negatywnie nastawiona przeżyłam kilka miłych zaskoczeń. Otóż mój syn i jego postawa są postrzegane w tej szkole jako wyjątkowo dojrzałe( muszę się uszczypnąć), zwrócono uwagę, że z dwa razy trochę go poniósł jęzor, ale usłyszałam, że widać jego pracę nad sobą i pracę rodziców- dokładnie, że dziecko dopilnowane. Ogólnie należę do kobiet puszystych, a w tym momencie myślałam, że nie zmieszczę się w klasie. Mogłam poprosić na piśmie:). Inna sprawa, że może ma na to wpływ również tzw. "w porównaniu".
Bo dalej ze zdumieniem słuchałam jak duża część rodziców nic nie wie o swoich dzieciach. Jeden ojciec wypowiedział to wprost:
- Z córką to kontakt ma żona. Ja tam nic nie wiem.
A chodziło o prostą zdawałoby się rzecz czyli problemy z chemią. Większość dzieci zgłaszała konflikt z nauczycielką i chodziło o zweryfikowanie odczuć.
W tym momencie musiałam uznać, że mój synek mówiąc o swoich towarzyszach niedoli nie przesadza. Wiele razy opowiadał jak to mu się zwierzają, że czują się w domu niekochani albo, ze próbują narkotyków, ale mają problemy z swoją seksualnością ale myślałam, że to taki młodzieżowy lans a w przypadku dziewczyn sposób na nawiązanie relacji z moim, nie ukrywam, przystojniakiem.
Drugą sprawą, która mnie wczoraj poruszyła jest wypowiedź papieża na temat wielodzietności. Najpierw zabolało serce, bo niewątpliwie zaliczam się do grona królików- wszak mamy 10! Potem doczytałam to co zostało wyrwane z kontekstu i przypomniałam sobie, ze to moje powołanie i moje rozeznanie. A ten papież ma charyzmat, że często jego wypowiedzi są przekręcane i wykorzystywane niewłaściwie, ale jest najlepszy na ten czas w świecie. Bóg się nie myli.Inna sprawa, że media tak nie nagłaśniały jego niedawnej  katechezy na temat rodziny.  Także w majestacie pozostaję królikiem, ale bardzo dumnym z moich dzieci i bardzo ciekawym, kto z nich wyrośnie. Mam nadzieję, że nasza praca przy ich wychowywaniu chociaż trochę się przyda.
Z cyklu dziecko prawdę Ci powie:
Niedzielne śniadanie i dyskusja męża z trzema dorosłymi i prawie dorosłymi synami. Chodziło o patrzenie na kobiety nie tylko przez pryzmat wyglądu. Najstarszy Stach chciał błysnąć ironią i stwierdził:
-Tata to by chciał, żebyśmy się umawiali ze starymi, grubymi i pryszczatymi.
Nie wytrzymałam i się wcięłam licząc na jakieś miłe zaprzeczenia:
- Tata się umawia ze starą, grubą i pryszczatą.
W tym momencie moja kochana nastolatka pospieszyła z zapewnieniem:
-Mamo, ty nie jesteś pryszczata!
I to by było na tyle. Męski chórek odbył dziki chichocik a ja poszłam leczyć zranioną duszę czekoladą.

środa, 14 stycznia 2015

Tak jak zwykle

Zastanawiam się czy jestem zadowolona. Marudziłam i marudziłam o tym, że chcę pisać bloga. W domu kilkoro informatycznie rozwiniętych i raptem okazało się, że blog przygotowany do pisania.
Tylko dlaczego dzisiaj?
Albo umieram, albo mam zakwasy po ćwiczeniach, albo bierze mnie jakiś wirusik. Skutek taki sam, wszystko idzie ciężko.
A miało być tak zwyczajnie. I jak zwykle było zupełnie inaczej.
Po wysłaniu dziatwy do szkół różnych postanowiłam wraz z Piotrusiem uzupełnić niedobory snu.Już prawie udało mi się odpłynąć kiedy rozległ się przeraźliwy dźwięk telefonu( chyba wszyscy znają to zjawisko- w pewnych sytuacjach wybrany i wydawałoby się przyjemny dźwięk telefonu zmienia się w porażający hałas). Dzwonili moi rodzący, że u nich się zaczyna. I już zaczął się normalny kołowrót: nawiązanie kontaktu z rzeczywistością, zorganizowanie domu na moją nieobecność i zapewnienie opieki Piotrusiowi. Wróciłam wraz z dziećmi, zdążyłam im trochę poczytać-Józio jest na etapie piratów, więc odbyło się spotkanie z piratem Rabarbarem. Nie znałam wcześniej tej bajki,ale tytułowy bohater ujął mnie miłością do żony Barbary i tym, że np.gdy potrzebował rurki wziął długą dziurę i okręcił ją blachą. I niech ktoś spróbuje czytać wyraźnie nieustanne łamańce typu:
-Rzekł Rabarbar do Barbary itp.
Potem zastrajkowałam i leżę sobie z "kompucią" i oglądam co można zrobić z koralików.
W tym właśnie momencie pokazano mi mojego bloga.