poniedziałek, 29 czerwca 2015

Kulinarny efekt kozy

No to mamy zupełnie jak w tym żydowskim dowcipie:
Do rabina przychodzi biedny żyd i zaczyna się użalać. Jedna izba, płaczące dzieci i narzekająca żona. On już nie wytrzyma a Pan Bóg bogactwa nie daje i zmiany warunków na horyzoncie nie widać. Rabin pomyślał i rzekł:
-Kup sobie kozę.
-Jak to, po co?
-Kup sobie kozę!
Po tygodniu wraca biedny żyd jeszcze bardziej udręczony. Smród w chałupie, ciągłe meczenie a żona już nie tylko narzeka ale i awanturuje się.
-Sprzedaj kozę.
-?
-Sprzedaj kozę.
Po kilku dniach wraca żyd, ale jaki zadowolony. Oj, jakie ma cudne życie, więcej miejsca, żadnego smrodu ani beczenia, oj jak mu dobrze.

My tak po zakończeniu roku szkolnego i po wyjeździe naszych gości, których musieliśmy odwozić i przywozić w odpowiednie miejsca na czas. Mamy wolne, albo przynajmniej takie wrażenie. Weekend spędziliśmy na grillu. W sobotę spotkanie z Ukochanego pracy a w niedzielę wspólnotowe. Przed grillem spacer-wyprawa po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Młodociani wyhasani, ale my bardziej. Skąd wiem? My bardziej chcieliśmy spać niż oni:)

Pogoda się poprawia i jest szansa na dni nad jeziorem.

Wracając jeszcze do efektu kozy to w sobotę po odwiezieniu gości na pociąg o 6.30 rano poczułam, że mam mnóstwo czasu i moge podziałać. Mieliśmy też spory zapas mięsa.
U nas w domu nocowały dwie dziewczyny a  nie jedna. Stało się tak dlatego, że jedna z koleżanek Jasia chciała uczestniczyć w wymianie, ale  nie miała możliwości lokalowych. Za to jej tata dwukrotnie przywiózł nam zakupy. I rozpoczęło się szaleństwo, ponieważ były to zapasy jak dla pułku. Za pierwszym razem były to słodycze, chipsy, napoje a za drugim mięso, wędlina i ser. Na drobnym geście dobrej woli zrobiliśmy dobry interes;-). Z mięsa zrobiłam dwa obiady i jeszcze sporo zostało. A przecież zbliża się wyjazd - do niego co prawda jeszcze miesiąc, ale z każdym dniem niewątpliwie bliżej. Zrobiłam więc mięso w sosie i do słoików. Dziś jeszcze popasteryzuję trzeci raz i ma wytrzymać trzy miesiące!
Na 1,5 kg mięsa, najlepiej łopatki ( ja miałam dostany schab, mięso nieco suche) potrzeba 20 dkg boczku lub słoniny. Mięso i boczek kroimy w niedużą kostkę, dodajemy sporo czosnku ( jak lubimy), sól, majeranek i odstawiamy na godzinę, by się przegryzło. Potem do słoików, na litrowy słój dodajemy 100 ml wody. Wstawiamy do gara i powolutku grzejemy, pierwszy raz 3 godziny. Odczekujemy dobę i znowu pasteryzujemy, ale wystarczy już tylko 20 min. Znowu czekamy dobę i powtarzamy czynności.






I tym sposobem mamy juz pięć słoików z gulaszem.
Rozpędzona i w poczuciu, że mam mnóstwo czasu sięgnęłam po stare przepisy. W moim steranym życiem zeszycie z przepisami mam kilka, z którymi wiążą się smutne wspomnienia.
Siedem lat temu, po wprowadzeniu się do nieskończonego domu Wojtek stracił pracę. Wkroczyliśmy w noc ciemną. Zbliża się zima, nie ma pieniędzy, wykonawca nas oszukał. Najgorszy był brak nadziei. Doszliśmy do ściany i pozostawało nam tylko modlić się na siłę, wbrew beznadziei, która nas ogarnęła. Powoli, powoli wszystko wracało na swoje miejsce. Trwało to kilka lat, po drodze były różne trudne momenty, ale Pan Bóg nas nie zostawił, nie zginęliśmy a naprawdę nie było daleko.
W tamtym czasie nie mieliśmy internetu a stare radio odbierało tylko czasami i tylko niektóre stacje. Przełączało się samo, bez naszego udziału i przed południem wybierało sobie Radio Maryja. Trwała tam wtedy audycja kulinarna. Nigdy nie poznałam jej początku a często nie mogłam dosłuchać do końca, bo nasz odbiornik miał różne fochy i się niespodziewanie przestrajał:)
Niektóre przepisy zdążyłam jednak zanotować a nawet wypróbować. Jednym z nich jest leczo do słoików. Przepis o tyle niezwykły, że w składnikach jest od razu ryż czyli po odkręceniu słoika mamy faktycznie gotowy obiad. Przetestowaliśmy, jest bardzo dobre, może faktycznie stać tak jak inne przetwory i na rózne wyprawy nadaje się doskonale:)
Składniki:
1 kg cebuli
1 kg marchwi
3 kg pomidorów
szklanka ryżu
1/4 szklanki octu
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki cukru
sól i pieprz
Pomidory sparzyć i obrać ze skórki, pokroić w kostkę. Cebulę pokroić w kostkę. Marchew obrać i zetrzeć na dużych oczkach. Wsypać wszystko do garnka, dodać ocet, olej, cukier, przyprawić solą i pieprzem. Wymieszać i gotować 1, 5 godziny. Na koniec dodać ryż i gotować jeszcze 20 minut. Gorące leczo pakujemy do słoików i pasteryzujemy jeszcze 15 minut.
Po drodze wprowadziłam jeszcze poprawki:) A to dodałam trochę pokrojonej w kostkę papryki, więcej ryżu, mniej cukru, więcej cukru itd. Ale tych poprawek nie mogę odpowiedzialnie polecić, wypróbujcie swoje własne:)

Tak więc po pracowitym wolnym dniu mamy 8 obiadów wakacyjnych. Po drodze przygotowałam jeszcze z tego samego źródła diabelskie ogórki. Ale to później...

Dziś jest dzień załatwiania. Ukochany zaczął urlop, więc trzeba to wykorzystać i pozawozić dokumenty do szkół, Jacek musi zrobić zdjęcia, samochody do badań technicznych. Tu zawsze jest pewien dreszczyk, czy ze względu na wiek nie zostaną odesłane na zasłużony odpoczynek:))) I oczywiście na ostatnią chwilę zgłoszenia do dwóch konkursów:) Nasz pomorski Caritas organizuje konkurs ekologiczny, jak wykorzystać stare rzeczy, by zrobić coś nowego. Nagroda to zmywarka. Trzeba udokumentować to zdjęciami. Wystawiamy nasze łóżko:). Co prawda jednym z warunków jest to, że mogą sobie go zażyczyć na wystawę, ale jak już wygramy to będziemy się martwić:))))
Drugi konkurs organizuje nasze starostwo powiatowe w ramach promocji dzietności. Tak, tak doczekaliśmy takich czasów. Nagroda to sprzęt AGD, liczy się działalność społeczna, wolontariaty i dzietność. Jakieś szanse mamy, zwłaszcza, że dzieci się udzielają jako wolontariusze a i my czasami. A potrzebujemy lodówki, więc baaaardzo by się przydało:) Tyle tylko, ze znowu na ostatnią chwilę.

Zasadziłam bób ...i mi wyrósł, tylko ma jakieś robaczki. Niech tylko spróbują mu coś zrobić!!!


Rozmowy w samochodzie.

Zosia ma długie nogi i bardzo, ja wiem, giętkie. Obwija nimi wszystko i wszystkich. Po jednej z takich akcji Jasiu oburzony:
-No gdzie z tymi nogami!
Na to Zosia:
-Ja też Cię kocham!

Jedziemy juz dłuższy czas i nagle tym specjalnym, odkrywczym tonem Asia oznajmia:
-A chłopaki to kochają dziewczyny!

Józio bardzo dobrze orientuje się w przestrzeni i bardzo interesują go mapy. Ciągle prowadzi rozmowy o tym, skąd, dokąd, jaka to droga i nagle:
-Sktórędyś jedziemy?
Chyba miało być : skąd? Ale pewna nie jestem...

czwartek, 25 czerwca 2015

Scenka rodzajowa

Zacznę od bajki:

Dawno, dawno temu żył mądry król Wojciech, który miał piękną żonę Justynę. Urodziło im się dziesięcioro dzieci, które były MĄDRE I PIĘKNE. Mieli szczęśliwą rodzinę.

Taka bajeczka pojawiła się na tablicy w salonie.
Pierwsze wrażenie : uaaau! i jeszcze królowa Justyna piękna.
Drugie wrażenie: mieli szczęśliwą rodzinę, no, rozumie się.
Trzecie wrażenie: dlaczego król był mądry, królowa tylko piękna a dzieci piękne i mądre??????
To na pewno była bajeczka sponsorowana:(. I to nie przeze mnie jak widać.

Zdjęcie robótki było sprzed tygodnia, oto obecne:
Ciepło na sercu mi się zrobiło, że się podoba.  Kolory w oryginale są znacznie żywsze. Dużo czasu spędzam nad rozmyślaniami o ich doborze . Mam różne ilosci włóczki i muszę się nagłowić , żeby nagle nie skończyła się zielona albo różowa:)

A wzór  mnie oczarował i w dodatku okazał się bardzo prosty. Może kiedyś posunę się do rozrysowania, jeśli ktoś jest zainteresowany:)

Teraz będzie scenka rodzajowa. Czytelników o słabszych nerwach proszę o odstąpienie od komputerów:)))
Ostatnio siedzę w samochodzie w szlachetnym i snobowatym kurorcie . Chodzi o znany wszystkim Sopot. Siedzę i czekam na mojego synka, który kończy test w Poradni, potrzebny do opinii o edukacji domowej. Znalazłam, a w  kurorcie to niełatwe, przyjemne miejsce parkingowe na granicy posesji poradnianej i dostatniej willi. Przed rzeczona nieruchomością stoi niemały i dostatni samochód. Już się nawet rozmarzyłam jak to jest mieszkać w takiej willi, w takim kurorcie. Zaczęłam wizualizować sobie piękne wnętrza o ascetycznym wystroju. W tym momencie z furtki wychodzi  młoda kobieta, z płaczącym dzieckiem na ręku. Takim około dwuletnim. I mama i dziecko strojem podkreślają swój status społeczny. Już zaczęłam się zastanawiać czy moim 11 letnim samochodem nie robię obciachu mieszkańcom, kiedy dotarł do mnie zdenerwowany głos pięknej brunetki wpinającej dziecko do fotelika:
-Uspokój się bo ci przypierdolę!
I po czarach!

Nie wytrzymam i popełnię post o szkolnym terrorze a może nawet i artykuł, bo szlag mnie trafia. Tylko się uspokoję:)

I na koniec Marysia
gdyby ktoś się nie zorientował, to ona gotuje makaron:))))

środa, 24 czerwca 2015

Jestem obrażona

Odzwyczaiłam się od komputera i od pisania bloga. O artykułach, które leżą i kwiczą wirtualnie, nie wspomnę. Tak jakoś dziwnie się czuję.
Ale mam komputer więc może od nowa przywyknę:)

W piatek byliśmy na pogrzebie małego Samuela.
Mam głębokie przekonanie, że on ma już spokój i znacznie szybciej znalazł się tam, gdzie chcielibyśmy być wszyscy, w niebie.
Jednak nie mogłam powstrzymać łez na widok małej białej trumienki. Z różnych powodów.
Współczucia dla rodziców tęskniących za swoim dzieckiem, nagłego błysku świadomości, jak nie wykorzystuję czasu, który mam z dziećmi. To łzy nad moją nieudolnością, nad tymi wszystkimi chwilami kiedy zamiast kochać swoje dzieci szukałam świętego spokoju i swojego zadowolenia, kiedy dzieci mi przeszkadzały.
I jeszcze łzy wzruszenia, kiedy tata Samuela wziął małą trumnę na ręce i sam ją niósł na cmentarz. To moje emocje widzące w tym obrazie ostatnią rzecz, którą rodzice mogli zrobic dla swojego dziecka tu na ziemi. Zamiast go nosić na barana, grać z nim w piłkę może go tylko zanieść do grobu. Wiem, że to brzmi straszliwie melodramatycznie, ale takie myśli wtedy mi przebiegały po głowie i łzy leciały ciurkiem.
No i  jeszcze łzy zazdrości i żalu. Rodzice Samuela wiedzą, gdzie jest grób ich dziecka, mogli się z nim pożegnać. Ja nie. Mam za sobą dwa poronienia i nie widzieliśmy ciał naszych dzieci.  Zawsze mówiliśmy z Ukochanym, że mamy mieć Anielkę i Ignasia, ale tu ich nie mamy. Może poznamy ich po tamtej stronie, właściwie co ja mówię na pewno poznamy. Niemniej moja żałoba jest nie zakończona i przyczajona gdzieś na dnie serca.


Poza tym mamy gości z Grodna. Dodatkowe dwie nastolatki.


W domu pojawiły się moje ulubione kwiaty. Nie mogę się zdecydować, które lubie bardziej:)

Są takie piękne.
Róże mają tę przewagę nad piwoniami, że są przez cały rok. Ale tym bardziej cenny jest czas, kiedy piwonie rozkwitaja. W tym roku dostałam w końcu krzaczki i po pierwszym uschnięciu, a byłam już załamana, że się nie przyjmą, wypuściły nowe liście. Nie zdążą juz zakwitnąć, ale w przyszłym roku to juz na pewno.

Wracając do tematu. Jestem obrażona na to co za oknem. Zimno, mokro i wietrznie. Gdzie to lato ja się pytam????  13 stopni to obraza na koniec czerwca. Ja chcę słoneczka!
W domu wszyscy szukaja zacisznych miejsc z kocykiem i herbatką. Niektórzy nawet chodzą owinięci w szale i polarowe pledy, ziewają i mają nie najlepsze humory. Ja również. I denerwuje mnie mój Ślubny. Denerwuje mnie jak twierdzi, że od tego jest moim mężem i w ogóle mnie denerwuje...

Muszę się relaksować . Podobno szydełko bardzo relaksuje. No to robię narzutę dla Asi na łóżko:). Ma być z różowym. Wzór mi się straszliwie podoba. Na nasze łóżko tez będzie w zygzaki, tylko uporządkowane:)))


Asia do taty:
-Przyszła Twoja PLUSZANKA!
Tłumaczę: miało być "przytulanka".



piątek, 19 czerwca 2015

Optymizm

Chyba jednak w naszym domu króluje optymizm. Nawet u mnie, a nie podejrzewałabym.
Życie płynie radośnie w rytm takich rozmów:
-No i zmarnowaliście mi tydzień życia- to Jasiu
-Wiesz to komplement, inni rodzice słyszą, że zmarnowali dziecku życie- to ja, już uodporniona na podobne tteksty.
Albo:
-No i będę miał zmarnowany tydzień....- to znowu Jasiu- to ja Wam zmarnuję tydzień wakacji.
-Nie po raz pierwszy...-to mój Ukochany, jak widać również uodporniony.
Zpowyższych dialogów  wynika, ze jesteśmy:
1. Wstrętnymi rodzicami, którzy lekceważą dziecko
2. Nie słuchają dziecka
3. Znęcają się nad potomstwem:)
Głos ma obrona:))). Cała sytuacja dotyczy....przyszłotygodniowej wizyty Polaków z Grodna. Na szkolną wymianę. Beztrosko uznaliśmy, że nasz dom ma jednak gumowe ściany i kolejne dwie osoby jakoś się zmieszczą. Po czym wpadliśmy w popłoch bo ściany są jednak nieco sztywne. Na szczęście konsensus znaleziony. Wymiana jest jednak ze szkoły Jasia i dlatego będzie on skazany na tydzień wycieczek i zjęć mało atrakcyjnych jak katamarany, zoo, Oceanarium itp. Straszne tortury! A my zimno i bezwzględnie jeszcze twierdzimy, że na koniec będzie zadowolony. Pewne miłe poruszenie wśród naszego potomstwa zrobiła informacja, że to będą dziewczyny. Dziewczynki się cieszą, bo liczą na wspólną zabawę, no a chłopcy stroszą piórka i czyszczą rycerskie zbroje:) Co nie przeszkadza w wysłuchiwaniu:
-Jaki ja będę miał beznadziejny tydzień!

Optymizm przejawia się jednak kiedy indziej.
Sprawa dotyczy pogody. Bo jest prawie lato...A u nas 13/14 stopni, wiatr i deszcz. Wszyscy szukaja jakiś przytulnych miejsc, by zaszyć się  z książką w dłoni. No prawie wszyscy, Piotruś nie próżnuje. Nasze dzieic włąsciwie lubia taką pogodę, o ile nie trzeba wychodzić z domu:) Pojawiają się natomiast pytania:
-Mamo, jest coś słodkiego?
-Zrobimy ciasto?
 Wiadomo kocyk, herbatka, książka i słodkie. Już są zarażeni:)))
Niestety dziewczyny mają dzisiaj wyjazd na biwak. I zaczeło się ściąganie ze strychu kurtek, butów i poszukiwanie bluz, bo wszystko OPTYMISTYCZNIE przy temperaturach w zeszłym tygodniu ponad 20 stopni , zostało wymienione na tenisówki, lekkie wiatrówki i krótkie spodenki. Najgorsze jest to, że tak ma być jeszcze przez ponad tydzień, aż do wakacji. A ja potrzebuję ciepła i słoneczka. Moje baterie sa na wyczerpaniu. Naprawdę widzę, że zmęczenie osiąga poziom bardzo niebezpieczny, bliski histerii i załamaniom.
Dodatkowym elementem jest dieta. To już 12 dzień.
Dieta Dąbrowskiej ( post Daniela) polega na oszukanej niektórymi warzywami i owocami głodówce. Cel : organizm ma zacząć wykorzystywać do funkcjonowania to co w nim zbędne. Czyli tkanka tłuszczowa, zrosty, blizny, złogi, guzy  szerzej mówiąc chore tkanki. Dlatego konieczny jest taki czas, badania wykazały, ze jest optymalny. Co ciekawe Wielki Post też ma 6 tygodni.
Jestem już drugi raz na tej diecie. Pierwszy raz byłam jeszcze przed ślubem, po praktyce u Pani Dr. Dąbrowskie ( bo ambitnie w wakacje wyszukiwałam ciekawe medycznie miejsca i jechałam tam na praktyki, by zobaczyć COŚ na własne oczy). Wtedy pamiętam ból głowy i ohydny zapach potu. Teraz z ciekawością obserwuję różne miejsca na moim ciele, o których wiem ,że są w złym stanie i ich zmiany. A największym uprzykrzeniem życia jest odczucie zimna ( pocieszam się, że to z powodu ujemnego bilansu kalorycznego czyli chudnięcia) ale takie głębokie, trudno się rozgrzać i konieczność przebywania w bliskiej odległości od toalety. Zaczęłam się już zastanawiać nad cewnikiem, żeby móc gdzieś wyjść:))))
Tym OPTYMISTYCZNYM akcentem kończę.




środa, 17 czerwca 2015

To co zwykle

Pomimo moich wielu starań i mysli krążących po głowie nie udaje mi się ich spisać. Może z powodu utrudnionego dostępu do komputera a może z powodu nawału różnych wydarzeń.
Chociaż podobno kończy się już rok szkolny i ogólnie jest luźniej. Ale to chyba u kogo innego:)
Już w zeszłym tygodniu byliśmy w zoo, na spóźnionym Dniu Dziecka. Dostaliśmy zaproszenie od bardzo miłego pana poznanego na wywiadówce u Jasia. Prowadzi restaurację na terenie zoo.
I o ile zwierzęta wywołały wiele różnych emocji, o tyle możliwość zamawiania czego się chce wywołała euforię. A już przy deserze czyli lodach i gofrach skrępowana musiałam tłumaczyć, że naprawdę nie są to pierwsze lody w ich życiu. Zażenowana byłam tylko ja, bo zarówno nasz gospodarz jak i nasze dzieci bawili się przednio.
 Tu karmienie piersią w zoo:)

 Tylko czekałam aż ten kangur się zdenerwuje:)
 Ulubieniec mojego męża
Dzieci nie mają zdjęć, może dlatego, ze po lodach, gofrach i soczkach byli zatrważająco umorusani. Dobrze, że konsumpcja odbywała się na sam koniec:). Piotruś wracał do samochodu bez koszulki, bo mamusia nie wpadła na to, żeby wziąć drugą. Na przedzie pierwszej zastygła skorupka z pałaszowanych słodkości.

Potem mieliśmy gości, również nieletnich. Czterech chłopców poniżej 8 roku życia, na szczęście na wyposażeniu mieli również rodziców ale i tak Józio z Piotrusiem nie byli w stanie spać i o północy słychać było jeszcze przerzucane klocki Lego. Na drewnianej podłodze to niezły hurgot.

Przy okazji remontów nabyliśmy również farbę tablicową. I pomalowaliśmy niektóre fragmenty domu:) No i rozpoczęło się szaleństwo. Wszyscy piszą, rysują i jest ogólna frajda:) A ile wyznań można umieścić...
Farba tablicowa poraża nieco ceną i dlatego pomimo pomysłu ciągle odkładaliśmy realizację. Po zakupie przyjemne zaskoczenie, farba jest bardzo wydajna. Przy pomocy jednej puszki można zrobić przyjemność znacznej ilości dzieci:)


A niektórzy w zapale tworzenia przechodzą z twórczością płynnie na meble:)

No i  w końcu mogę zaprezentować nasze puzzle, które układałyśmy dwa dni.



Teraz przed nami tylko dalszy ciąg załatwiania formalności związanych z edukacją domową. Tu muszę wspomnieć o poniedziałku, kiedy miałam straszliwy kryzys. Załamałam się sama nie wiem czym i zaczęłam straszliwie bać się tego jak ja sobbie poradzę, jak wytrzymam z ich nieustannymi przepychankami, kłótniami, jęczeniem Aśki i pilnowaniem Piotrusia. Ten ostatni wykorzystuje każdą chwilę niespania do sprawdzania czym można zaskoczyć swoją starą matkę. I jak ja im zapewnię kontakt z rówieśnikami i na pewno jestem okropną matką.
Musimy złożyć papiery Jacka do liceum, po drodze szaleństwo wycieczek, biwaków i suchego prowiantu. W ostatnim tygodniu mam wrażenie, że nic nie robię tylko kupuję suchy prowiant. Obowiązkowo muszą być bułki i kabanosy.
Teraz w piątek wyjeżdżają trzy kobiety na Kaszuby.
W piątek jest też pogrzeb małego Samuela.
A już w poniedziałek przyjeżdżają goście z Grodna. Aż poprosiłam o pomoc bliskie znajome, bo biorąc pod uwagę moją głodówkę robienie ciast i sałatek graniczy z głębokim masochizmem.
Mam jeszcze straszliwą ochotę na napisanie o głodówce. 

Ale najpierw o wirusie, który daje nam się we znaki.
Zawsze chciałam, żeby moje dzieci czytały. Wiem, wiem mało oryginalne ale rzeczywistość przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Tearz już nie chcę żeby czytali. Normalnie nie mogę się ich dowołać. Marysia np. robi wszystko z kolejnymi tomami Eragona. A wiele rzeczy wymaga używania drugiej ręki i oczu. Mogę nawet śmiało zaryzykować stwierdzenie, że większość.
 Tak mniej więcej wygląda codziennie łóżko Asi wieczorem. Jak by ktoś nie mógł dostrzec to dodam, że Asia śpi na siedząco tzn, widać że siedziała i czytała i film jej się urwał:)

A tu wieczorny klub czytelniczy w naszej sypialni:) Po pierwszych chwilach kokoszenia się, przepychania, zabierania sobie kołdry i szturchania towarzystwo zgodnie słucha. Oby przetrwać te pierwsze chwile.....

poniedziałek, 15 czerwca 2015

...

Miało być o czym innym..
Mały Samuel urodził się wczoraj tuż przed 10 rano, za wcześnie i tak szybko, że rodzice nie zdążyli nawet ruszyć w kierunku Łodzi i Centrum Zdrowia Matki. Pomimo różnych awaryjnych planów Pan Bóg miał inny plan.
Po południu trwała walka o ustabilizowanie go i przygotowanie do transportu.
W nocy odszedł w ramiona kochającego Ojca.

piątek, 12 czerwca 2015

Puzzle

Jako, że nie miałam komputera ( i jeszcze trochę tak będzie) to miałam czas na inne rozrywki:)

Natomiast jak wróci kompucia z reanimacji to zasypią mnie rzeczy, które trzeba wykonać na określony termin a ja zasypię bloga zdjęciami:)
Przez te ostatnie dni jak zwykle dużo było rozmów o tym co w życiu najważniejsze. Moje sercr drży gdy widzę jak mój już dorosły synek próbuje żyć inaczej, po swojemu, jest" nowoczesny". Trzymam się myśli, że to tylko próby posmakowania co takiego atrakcyjnego jest w tym "innym" życiu. Wierzę, że znajdzie swoją ścieżkę, bo na razie się miota.
Chyba nie zniosłabym kilku miotających się i popadła w depresję więc kolejny z synków się uspokoił, uciszył. Przynajmniej chwilowo.
Przeczytałam gdzieś, że błędem wszystkich środowisk pro-life jest przedstawianie bycia rodzicem i wielodzietności jako czegoś bezproblemowego, co dzieje się samo. Może to i prawda, że to błąd. Z drugiej jednak strony przy dzisiejszym stanie prawnym i szukaniu przez media sensacji lub nawet stwarzaniu jej trudno jest mówić o problemach. Już widzę te nagłówki w gazetach, jeśli ktoś przyznałby się, że nie zawsze udaje mu się nie wyjść z nerw:), spokojnie przemawiać do dziecka, nie wymuszać. Ile jest takich sytuacji w życiu codziennym, kiedy maluch ma focha a my musimy zrobić coś na czas? Może zreszta znam niewłaściwe matki, bo zaraz obok żyją tacy rodzice, którzy ze wszystkim sobie radzą. Którzy nigdy nie padają na nos i przeczytanie wieczorem książeczki nie urasta do wysokości Mont Everest. Dla mnie często wielkim osiągnięciem jest wieczorne wspólne czytanie. Ten moment walki z lenistwem, zmęczeniem i egoizmem, bo już właściwie nie dam rady. Często nie umiem odpuścić posprzątania kuchni, złożenia prania ale codziennie walczę i jeśli daję plamę to próbuję od nowa.
Są też poważniejsze problemy, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego czytaj nie wchodzić w emocje. Tu rodzice nastolatków mieliby wiele do powiedzenia. Ale zawsze jest możliwość spróbowania od nowa, wszak uczymy się.
Inna sprawa, że i nasza cywilizacja i państwo nie ułatwiają rodzicom życia. Jak ostatnio powiedział jeden z " autorytetów" ekonomicznych : Utrzymanie dzieci to sprawa rodziców. Tylko, że we wszystkie inne sprawy państwo chce się wtrącać i ma postawę wroga, nie sprzymierzeńca. Nie mówię już o rodzicach udręczonych brakiem pieniędzy, rachunkami do zapłacenia itd. Pamiętam moment wielkiego kryzysu finansowego w naszym domu. Naprawdę trudno jest dobrze zająć się dziećmi, kiedy nie wiadomo czy będzie można zrobic zakupy albo zapłacić za prąd. Mieliśmy zresztą kiedyś wyłączony przez dwie doby. Nie chciałabym, żeby tamte czasy wróciły, choć przeżyliśmy i okazało się, że przyjaciele czuwają.

A miało być o puzzlach:)))
Ułożyłyśmy, w porywach we cztery.
Jesteśmy dumne i blade i już wiemy co przeraziło pastora:)

A w międzyczasie jak już nie miałam siły to oglądnęłam polski serial. Okres czechosłowacki innymi słowy uważam za zakończony. Serial świetny! "Kapitan Sowa na tropie" z lat 60-tych. W roli głównej Gołas i pomimo moich obaw nie zalatuje socjalizmem. No ale reżyserem był sam Bareja.

I jeszcze anegdotka z dawnych czasów, kiedy nie było niebieskiej karty. Za coś takiego już byśmy mieli:)
Jasiu mając ze trzy latka każdy spacer kończył rzucaniem się na ulicę i krzykami:
-Mamuś nie do domu, plosze ja nie chcę do domu!
Lał przy tym straszliwe ilości łez, które momentalnie kończyły się po wejściu do domu, gdzie natychmiast przystępował do zabawy.
Po takim doświadczeniu ( trwało to z pół roku) obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy nie osądzę żadnej matki na ulicy, nie wtrącę się , nie pouczę, nie dam dobrej rady. Pozory mogą mylić. 


I na koniec juz mam za soba 5 dni głodówki, jeszcze tylko 37:)))))))))) A potem zjem loda i czekoladę z orzechami i twarożek i jajko na miękko i kabanosy i rosół i kotlety i pizzę i nie wiem co jeszcze. Znaczy głoduję....

środa, 10 czerwca 2015

Postny post

No to poszczę na całej linii.
Jaka ja dzielna jestem, jaka odważna i cudowna.
Muszę sama się chwalić bo rodzina jakoś odmawia współpracy i nie udziela zrozumienia. Ba, mam wrażenie, że moje domaganie się pochwał budzi w nich lekki wstręt. Co za niewdzięcznicy!
Nie mam komputera. Szewc bez butów chodzi a raczej żona szewca. Kompucia w śpiączce czeka na wolną chwilę szanownego małżonka. Marta swój zabrała a mężowski dostępny po pracy. Komputery stacjonarne u chłopaków i naprawdę trudno, żebym co chwilę latała na piętro coś sprawdzić:(. Pisanie na telefonie przekracza moje możliwości i pomimo całego samozaparcia w dążeniu do kontaktów ze światem dla mnie jest niemożliwe. Cierpię!
Na stole leżą nowe puzzle, te Wasgij. Znowu muszę wymyślić co układać . Podpowiedź: to coś co zgorszyło pastora i jego żonę:). aż się boję. Miejsca na układanie brak, czasu brak...Cierpię!
No i trzeci dzień jestem na poście Daniela (vel dieta Dąbrowskiej, vel głodówka). Jako, ze po czterdziestce jak rano Cię nic nie boli to masz dobry dzień postanowiłam wziąć udział w ozdrowieńczej głodówce. Co by pozbyć się zalegających toksyn i złogów. O dodatkowych kilogramach nie wspomnę bo to ukrywam ( choć jako żywo to akurat ukryć się nie da). I chyba w mózgu też miałam złogi i to z żółci i złośliwych toksyn bo chodzę nabzdyczona i niezadowolona. A jeszcze nikt mnie nie chwali!
Niniejszym wróciliśmy do punktu wyjścia!

Wczoraj przy wieczornym czytaniu.
-No już się tak nie kokoście!
- My się nie kokosimy tylko dzieciosimy!!!

wtorek, 9 czerwca 2015

Syndrom pustego gniazda

Może ktoś się zaśmieje: jakie puste gniazdo, jeśli brak tylko trójki dzieci. Ale zapewniam Was, że różnica jest. Przy stole pustki, w domu pustki... Potwierdza się to co dawno podejrzewałam/; bycie rodzicem wciąga.
Stasiu bywa w domu, bo praca, treningi , pokazy i targi, za chwilę wycieczka. Wieczorem odbieram telefon :
-To ja dzisiaj będę spał u dziadka, bo...
I tu jeden z wymienionych powodów.
Jacek na wycieczce w Bieszczadach. Gorsze jest jednak jego odchodzenie emocjonalne czytaj zakochanie. Mamusia już nie jest najważniejsza, buuuu.
Najgorsze jest jednak odejście Marty. Takie już poważne, dorosłe. Przemyślane, że pora się usamodzielnić. Zacząć żyć oddzielnie. Dopiero jak zobaczyłam jej spakowane rzeczy poczułam ból w sercu. Taki głęboki.
Nic to, że czytałam, że słuchałam, że wiem. Dorosła i moją rolą obecnie jest ją wypuścić z domu. Zachować twarz pokerzysty. Życzyć powodzenia. Ale to boli. Moja córeczka, z którą właśnie zaczęłam się świetnie rozumieć, miałam w niej wsparcie i od 21 lat zawsze z nią byłam. Podobno pępowinę przecięto juz dawno, ale chyba tylko od jej strony.
To naprawdę cud, że nie mam za dużo czasu by o tym myśleć i jej pilnować bo byłam bym toksyczną matką. Ma dziewczyna szczęście, że ma młodsze rodzeństwo:))))
To puszczanie dzieci w samodzielność to poważne wyzwanie dla mnie. Zwłaszcza, że niektórzy szarpią więzy hasłami:
-To moja sprawa, nie muszę być taki jak wy.
I często dotyczy to spraw tych najważniejszych, wiary, obecności w Kościele. Wiem, że uderzają w to co ważne by pokazać swoją niezależność, ale nie wiem za każdym razem czy im pozwalać czy też nalegać. Jak w Piśmie:"nalegaj w porę i nie w porę". To duży problem gdzie jest ta granica między wychowywaniem i odpowiedzialnością a toksycznością i zniewoleniem. Bo może on musi doświadczyć buntu, przejść przez samotność bez Boga i cierpienie.; A ja mogę tylko siedzieć, modlić się i kochać. Ciągle o tym myślę.

czwartek, 4 czerwca 2015

Nocne życie

Już wczoraj wpadłam na to, że nie mam wyjścia i nocne życie muszę prowadzić. Bo tak naprawdę nie mam kiedy robic tych wszystkich rzeczy, które mnie interesują. To znaczy w dzień również robię rzeczy interesujące ale w towarzystwie:) Co najgorsze towarzystwo jest mocno absorbujące intelektualnie, przytulaśne i lepkie- również w sensie dosłownym. Zawsze mają jakieś dobre słowo, a najczęściej wiele słów i dziwnie skorelowane w czasie z moimi usiłowaniami by się skupić.
Ogarnia ich też przemożna chęć pomocy, najczęściej wtedy kiedy mi się spieszy albo usiłuję zrobic coś co powinno być dalekie od małych łapek. Jeszcze do urodzenia Pitiego usiłowałam czasami układać puzzle. bardzo lubię, wyciszam się, o pardon wyciszałabym się gdyby nie niektórzy na siłę mi pomagający. Jak już pokonałam wewnętrzne opory wynikające z tego, że zamierzam zająć się czymś tak bezproduktywnym . W dodatku trwającym w czasie i ograniczającym swobodę rodzinie. Bo akurat wtedy wszyscy potrzebowali tego kawałka stołu. To właśnie wtedy pojawiały się małe łapki, obślinione gębusie i koniecznie usiłowały chwycić to czym tak intensywnie zajmuje się mamusia. W pewnym momencie dorobiłam się kawałka dykty, który mogłam zabrać sprzed oczu potomstwa. Niestety nie maiałam za bardzo gdzie jej odstawić:(. Puzzle zarzuciłam, ale chyba do nich wrócę , bo przypomniałam sobie, że mamy wygrane przez Jacka puzzle Wasgij. I to jakie! Mianowicie takie, że widzimy ulicę ze środka zakładu fryzjerskiego i faceta z dziwną mina w oknie tegoż zakładu, a ułożyc musimy to co on widzi w środku. Niezłe wyzwanie! Niżej próbka ich charakterystycznej grafiki:



Wracając do tematu, nocą mogę układać puzzle, siedzieć przed kompem bez nieustannych pytań typu:
-Co robisz?
-Mamo, musze ci coś pokazać....
-Mamo, pić!
-Kiedy obiad?
Właściwie szkoda miejsca, bo mogłabym tak wymieniać przez trzy dni:)
Mogłabym szydełkować, czytać, oglądać coś innego niż Pingwiny (choć bardzo je lubię), Scooby-doo ( co za bezsens, ale chłopcy na pewnym etapie są chyba uzależnieni od tego łakomego psa), czy tym podobne. Może bym poprasowała, coś uszyła albo zrobiła ciasto...Tyle możliwości!
Muszę tylko rozwiązać jakoś problem snu i świat stoi przede mna otworem. O, przypomniałam sobie, że zaczęłam się kiedyś uczyć włoskiego i mogłabym przypomnieć sobie francuski.
Zamiast tego mam nieustanne pytania, przytulasy po których zostaja dziwnie obślizgłe plamy, wyżarte cukierki i czasem kaca jeśli się wściekam. Nie pamiętam dnia podczas którego przynajmniej raz coś się "samo" nie rozlało, pojedynczych skarpetek coraz więcej, wypad za miasto nie służy wypoczynkowi i oglądaniu chmurek tylko trwa wtedy nieustanne odliczanie małych łebków albo uprawiamy krótkie choć częste sprinty za którymś co się akurat urwał. Wracamy do domu wyczerpani i osłabli a czereda w pełni sił domaga sie pić, jeść, czytać , przytulać. Dodatkowo czekają ci prawie dorośli ze swoimi kłopotami lub pretensjami:) No mówię Wam, życie pełną piersią albo gębą. I tak naprawdę ( i to jest chyba najgorsze) po mniej więcej dwóch godzinach spokoju np. w kinie z mężem zaczynam straszliwie za tym tęsknić i doprowadzam mojego Ukochanego do westchnień typu:
-Ech kobieto, nie nadążam za tobą. To masz wszystkiego dość czy nie?
I jak to wytłumaczyć?
To chyba miłość!!!
Wyrósł nam krytyk muzyczny pod bokiem. Hania ostatnio:
-Jak Emilka gra na skrzypcach to jakby przeskakiwała muzyka z kamienia na kamień a jak Marta (siostra) to jakby płynął strumyk, tak gładko.
Gdy to usłyszałam wpadłam w lekki stupor.Co się jeszcze mieści w tej główce?

Dzisiaj Józio w samochodzie, gdy wracaliśmy z wyprawy na Kaszuby:
-No kto składa ofertę, no kto?
Jako, że ledwie zipałam nie zdążyłam się nawet zastanowić o co chodzi. Mój małżonek, wielki ryzykant:
-No ja, a o co chodzi?
-Oferta na przytulanie mnie przyjęta! Możesz mnie wieczorem poprzytulać!
Gdzie te dzieci się tego uczą????

Chwilowo

Znacie sprawę, polecam
http://wrodzinie.pl/maly-samuel-wkrotce-sie-urodzi-czy-bedzie-dane-mu-zyc/

c d n dzisiaj, na pewno dzisiaj bo pęknę:)))))

środa, 3 czerwca 2015

Jednak remont

Chyba lubimy wyzwania i trochę spokoju jest czymś frustrującym;-)
A tak poważnie to dziś zaczynamy remont najmniejszego pokoju w domu. Niby najmniejszy ale od 6 lat używany jako składzik i nawet nie wyszpachlowany. Dodatkowo zaciekał nam komin i to właśnie w tym pokoju było widać. Pokój przejściowo zaanektował Jasiu, wszak gdy się wprowadzaliśmy dzieci było tylko siedmioro. Ale sam przyznawał, że go nie lubi bo ciemny, ponury i z bałaganem. Ukochany zaś zabierał się doń jak do jeża, ciągle było coś innego do zrobienia albo po prostu potrzebował chwili wytchnienia. Zamierzał więc teraz remontowac ten pokoik długofalowo. Ma się tam wprowadzić Marysia a Jasiu z Jackiem mają zająć ich duży pokój, Piotruś zaś w końcu trafi do Józia. W gabinecie zostanie tylko Stachu, więc jest szansa, że małżonek będzie miał miejsce do pracy:) Takie drobne przetasowania. Miały być powolne. Najpierw jednak my z Lubym je nieco zaburzyliśmy. Zaprosiliśmy do nas dwójkę Polaków z Grodna i okazało się, że to [powolne remontowanie ma termin końcowy przed 22.06. Trzeba gdzieś w końcu gości położyć:). No i chyba lepiej nie na korytarzu wśród płyt kartonowo-gipsowych i farb. A ja potrzebuję trochę czasu na zrobienie porządku po tych wędrówkach ludów z pokoju do pokoju. Bo trzeba od razu wszystko ułożyć też z myślą o intensywnej pracy naukowej w przyszłym roku ( tu się łudzę , bo będę musiała zrobić to jeszcze ze trzy razy).
No i weto zgłosili synkowie, że tak nie może być i oni to zrobią w dwa dni. Znaczy dziś i w piątek , ewentualnie sobotę. No zobaczymy:) Oby! Jak to miło synków mieć, tatuś ma wystąpić tylko jako zaopatrzeniowiec w potrzebne materiały. To są te korzyści z posiadania dużych dzieci:))))))
Niemniej weekend zapowiada się pracowicie. W piątek Małżonek ma dyżur w pracy a ja rejteruje do zoo z maluchami. Mam tylko nadzieje, że jak wrócę to dom jeszcze będzie stał:) Dam znać.
P.s Drobne zastrzeżenia zgłasza też Marta, bo ma sesję i zamierzała pakować się do Wrocławia dopiero po, ale bracia są bezwzględni i twierdzą, że ich pokój rusza dopiero za dwa dni, więc ma mnóstwo czasu na naukę i pakowanie. I bezczelnie dodają:
-Trzeba było się uczyć cały rok!
Dlaczego nikt rodziców nie informuje( to już podejrzani mają lepiej), że wszystko co powiedzą może być użyte przeciwko nim?????

wtorek, 2 czerwca 2015

Lekkie szaleństwo

Jak mało oryginalnie stwierdzę wczoraj był Dzień Dziecka. Może niektórzy się ze mną nie zgodzą, łaskawie przyznam im to prawo , ale nie podoba mi się to święto. Może jestem głęboko zgorzkniała, ale mam zastrzeżenia co do formy i tego co się odbywa z okazji dnia naszego potomstwa.
Już kilka dni wcześniej zewsząd zaatakowały reklamy, obniżki i promocje. Okazało się, że aby być dobrym rodzicem koniecznie muszę nabyć proponowane zabawki, oczywiście w proponowanych sklepach. Ewentualnie różnorodne gadżety elektroniczne. Ja to ja, ale nasze dzieci zaczęły tęsknie wzdychać do proponowanych akcesoriów, o których do niedawna jeszcze nie wiedziały.
Pojawia się więc zarzut pierwszy. Jak zwykle wszystko to wyciąganie pieniędzy. Wprowadzanie dzieci w świat "mieć" i porównywanie zdobyczy.
Dodatkowo mam dojmujące wrażenie, że otoczka bardzo służy ustawianiu dziecka w roli złotego cielca, bóstwa czy siódmego cudu świata. Każde  dziecko cudem niewątpliwie jest, najbardziej zachwycającym, chwytającym za serce i dla którego jesteśmy gotowi ryzykować życie. Niestety pojawia się niebezpieczna tendencja w rodzicach, by dziecko dla którego my mamy byc przewodnikiem i wychowawcą to nas prowadziło na smyczy od jednej zachcianki do drugiej. O wychowaniu i konsekwencji nie ma już w ogóle mowy. Wystarczy, że jest obwieszone markowymi gadżetami i odzieżą oraz ma mnóstwo zajęć dodatkowych. Wszystko gra, dbamy o dziecko.
Tu akurat pojawiające się propozycje festynów rodzinnych, seansów kinowych czy innych imprez są czymś potrzebnym. Ten czas spędzony wspólnie jest bezcenny.
Tylko smutna refleksja, że normalnie dużo trudniej i drożej znaleźć miejsce dobrej ,wspólnej zabawy. Pomimo szumnych akcji dzieci sa rugowane z przestrzeni publicznej. Przykłady? Proszę bardzo. Na drzwiach pewnej, nie powiem ekskluzywnekj kamienicy w Sopocie wisi tabliczka: " Z dziećmi wstęp wzbroniony". Kamienica jest mieszkalna.
Albo na rodzinnym podwórku Ukochanego, żeby nie było w niezłym blokowisku, piaskownica została zamieniona na klomb. Kwiaty tak nie hałasują pod oknami.
Inne przykłady są poważniejsze: gender po cichu wprowadzany do szkół, aborcja. Tak, tak to wszystko powinno nam stanąć przed oczami w Dzień Dziecka.

Po tym przydługim wstępie już się pewno można domyślić, że prezentów nie kupowaliśmy. Nieco wcześniej zakupiliśmy przyjemną liczbę książek do czytania. Ale świętowalismy:)
W ramach tego czczenia zrobiłam sto pierogów. Pierogi sa rzadkie na naszym stole, bo to normalnie manufaktura. Ale wczoraj zrobiłam. Z kaszą, twarogiem i cebulką. Zostały oczywiście pochłonięte.
Ledwo skończyłam lepić pierogi, zaczęłam produkować rogaliki z nadzieniem z marmolady pigwowej. Jesienią po raz pierwszy sama robiłam:)
Powyżej pewna część była lukrowana.
Pierwszy raz robiłam z tego przepisu i musze przyznać, że ciasto jest pyszne i rewelacyjne w robieniu a wychodzi aż 100 niemałych rogalików.
Podam przepis, może się komuś przyda, albo mi jak już zgubię tę niewielką karteczkę na której jest zapisany:))
2 kostki masła
1 kg mąki
10 dkg drożdży wymieszać z 2 łyżkami cukru
2 jajka
szczypta soli
pół litra śmietany, najlepiej 18%
Wszystko wymieszać, naprawdę szybko powstaje elastyczna kula. To ciasto krucho-drożdżowe.
Odrywamy kawałek, rozwałkowujemy mniej więcej w kółko i tniemy po przekątnych na 8 lub ile chcemy trójkątów. Nadzienie. Do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 30 minut. Potem lukier i można zajadać.  W pewnym momencie w moim opanowanym szaleństwem kulinarnym mózgu pojawiła się myśl, że może przesadzam, że na pewno będę zmęczona i mam wtedy pamiętać, że to na własne życzenie:)
 Było późne popołudnie, nawet wczesny wieczór a pogoda niezbyt letnia towarzystwo zaopatrzyło się w herbatki i rogaliki. Niektórzy poszli do swoich pokoi a inni zalegli w naszym małżeńskim łożu. To również jest niezwykłe, gdyż zazwyczaj, oprócz bardzo niewielu wyjątków, łoże to jest niedostępne młodszemu pokoleniu. To takie wyjątkowe miejsce.
No i rozpoczęło się czytanie. Najpierw "Awantura w Niekłaju" Niziurskiego a potem nasze ostatnie odkrycie czyli smok Pompon. Tym razem wcierał sobie w łuski drogi krem ujędrniający, oczywiście nie swój tylko mamy głównych bohaterów. Skąd ja to znam?
A Marysia znalazła czterolistne koniczynki:)
Razem z koniczynkami znalazła też monstrualnego focha, ale mam nadzieję, że ten ostatni niebawem ja opuści:)