piątek, 30 października 2015

Na bogato

Na fb jest taka strona, na której można spotkać Bukę ( Buka społeczność) i zaczerpnąć ze studni  jej mądrości:)
I ten poniższy tekst skojarzył mi się z tym co zamierzam napisać. Ale co wystukam na klawiaturze to zobaczymy:)


Wiele dyskusji wywołał pewien punkt programu wygranej partii. Zarówno w trakcie kampanii jak i tuż po zwycięstwie. Mam swoje zdanie, ale ponieważ jest bardzo zależne od sytuacji w jakiej jestem, bardzo egoistyczne, nie zamierzałam go upubliczniać. Dzisiaj jednak pan Korwin zaszalał i poczułam się sprowokowana. Mam ten komfort, że to ja decyduję co tu się pisze i zamierzam to wykorzystać.
Chodzi oczywiście o słynne 500 złotych na dziecko i wypowiedź o zaśmiecaniu społeczeństwa dziećmi meneli, dziećmi-śmieciami.
Najpierw to 500 złotych na dziecko.
Podobno są plany by pojawiły się na naszym koncie już w marcu. No poczułam się bogata i już zaczynam się witać z gąską:). A poważnie. Jako osoba bez prawa do świadczeń, dokładnie utrzymanka męża, całe 10 razy bez macierzyńskiego, wychowawczego, bez prawa do emerytury ucieszyłam się. Wraz z Ukochanym wybraliśmy taką drogę, zaryzykowaliśmy. Pan Bóg dotrzymał słowa, dał dzieci i na dzieci (również poprzez wielu ludzi, zwłaszcza przy jakichś zawirowaniach dziejowych, nosimy ich głęboko w sercu). Jeśli teraz mielibyśmy otrzymać pomoc od państwa to chętnie. Nie ukrywam, że wiele to ułatwia: zajęcia dla dzieci, maniakalne zakupy książek, wyjazdy. A czasem i buty. Zwłaszcza te o numerze 46 i 47:))))
Teraz trochę szerzej. Znam sporo młodych małżeństw. Pomimo obracania się w gronie rodzin wielodzietnych, duża część tych młodych to małżeństwa bezdzietne lub  z jednym dzieckiem. Spory ich procent myśli o kolejnym dziecku lub pierwszym, ale...
Forsa, forsa, forsa. Jedna pensja zamiast dwóch, trudny powrót do pracy lub odwrotnie konieczność powrotu do pracy, gdy chciałoby się zostać w domu z dzieckiem, atakujące zewsząd reklamy co to trzeba dziecku zapewnić.
Na to przychodzą informacje jak to Polki w Wielkiej Brytanii są "dzietne". Nikt nie skojarzył dlaczego?
Dodatki na dziecko, praca do której można wrócić lub znaleźć nową bez problemu, mieszkanie, dom na wyciągnięcie ręki.
Oglądnęłam sobie statystykę. Zapytano 308 kobiet w wieku 25-35 lat o dzieci. Chciałyby ale nie mają. Na pierwszym miejscu przeszkód są warunki materialne, a na 6 osobno jeszcze mieszkaniowe co jak wiemy zależy również od pieniędzy:) Wiadomo, że każdy indywidualnie ocenia swoje możliwości i potrzeby. Dla jednego brak będzie oznaczał problemy z opłatami, dla drugiego niemożność wyjechania dwa razy w roku na wakacje za granicę. Dlatego idźmy dalej.
44% jest gotowych przeznaczyć na dziecko miesięcznie 500-1000 złotych a 25%  500złotych. Czyli  jednak dla tych 69% to 500 złotych może mieć znaczenie.
Ale powtarzam jest to moje subiektywne, nieekonomiczne spojrzenie na sprawę. Tak sobie dywaguję i męczę nowocześnie nie papier a ekran:)))
Ta sprawa z rodzeniem dzieci i tak jest znacznie bardziej skomplikowana, głębsza, podlega mocnemu atakowi.
I tu przechodzimy do dzisiejszej wypowiedzi, która ( po uspokojeniu się) co stwierdzam jest psychiczna.
Wpisuje się dokładnie w atak na człowieczeństwo, wartości chrześcijańskie. Które dzieci będą zaśmiecać? Z jakimś ubytkiem, chorobą już są wykluczane albo zabijane.
Teraz pora na te ze średnią w szkole poniżej 6,0 czy tylko 4,5? Te które nie mają czerwonego paska są za mało inteligentne?
Czy może te, które nie pobiegną na sto metrów w odpowiednim czasie?
A może te, które nie mają iphonów?
Albo mają łysych ojców?
Albo któreś z rodziców jest chore ( również na chorobę alkoholową)?
Czy my jesteśmy menelami jako rodzina wielodzietna?
A może ci, którzy nie głosowali na KORWINa? No to mają większość społeczeństwa z głowy!
I tylko pytam: Gdzie jest Rzecznik Praw Dziecka?

P.s Komentarz mojego Ukochanego:
-Niepotrzebnie się w tak angażujesz. Szkoda nerwów.
-To mój blog!
-Masz rację.
I nawet nie ma się jak pokłócić zastępczo z przedstawicielem męskiego rodu:))))

czwartek, 29 października 2015

Rozmowy bardzo niekontrolowane

Rozmowa przy obiedzie.
Ja do Zochny:
-Pojedziemy do Warszawy.
-Łe, do Warszawy...
-A byłaś np. w Łazienkach?
Tu włącza się Jacuś:
-Ja, ja byłem. A nawet w łazience w Zamku Królewskim!
i jak tu zachować zdrowy mózg????


Czasami są takie dni, że wstaję rano i zaczynam w myślach układać teksty. A raczej same się układają. Potrzeba mi tylko chwili, by je spisać. Pozbyć się ich, bo inaczej żyć nie dają.
Ostatnio dużo się dzieje, mam nad czym myśleć. Nie wiem czy dzisiaj nie będzie kilku postów:))))
Tylko muszę napisać ze dwa artykuły. Najpierw trochę pooddycham, żeby  nie były zbyt polemiczne...

Idzie człowiek spokojnie do lekarza, siada w poczekalni a tam leżą literki. Jako, że granie na telefonie jest takie pospolite sięga tenże człowiek po literaturę. Sięga łapczywie zwłaszcza po tę, która normalnie w domu się nie pojawia. No i  ma własna ręka trafiła na "Wysokie obcasy". Muszę przyznać, że od czasu, kiedy ostatnio z własnej woli miałam je przed oczami bardzo się zmieniły. I estetycznie, pamiętam zwykły gazetowy papier, i merytorycznie. Chyba stały się bardziej jadowite.
Z tego jednego, aktualnego numeru dowiedziałam się ( upraszczając):
-nie ma czegoś takiego jak tradycyjna rodzina
-czytam złe książki, Terakowska jest passe, czyta się Tokarczuk 
-Elbanowscy nie walczą o sześciolatki tylko o tradycyjną rodzinę, której przecież nie ma
-przyrzekanie, że cię nie opuszczę aż do śmierci jest bez sensu, bo w historii ludzie nigdy nie obchodzili złotych czy diamentowych godów. Małżeństwa trwały krótko, bo....ludzie szybko umierali (!) DLATEGO bezsensem jest tradycyjna rodzina i bycie z jedną osobą...aż do śmierci.
I tak dalej w tym stylu. Głupota jest godna współczucia, ale jest też niestety zaraźliwa. Niektórzy to czytają.
Ma to głębokie konsekwencje. Dobrze jest usłyszeć, że to co mnie uwiera jest dobre, że inni tak mają a skoro tak to jest to dobre. I tak sobie brniemy w kłamstwo, usprawiedliwianie naszego egoizmu. I nie chodzi o ocenianie ale o nazywanie. Ja też jestem egoistką, ale przynajmniej wiem, że to złe. Mam coś co mnie uwiera, przynagla do zmiany, rozwoju. A tu? Największe świństwo jakie może usłyszeć kobieta to to, że jest tego warta. Tego, że rezygnuje z bycia Kobietą ( bycia matką, żoną, pocieszycielką, ostoją)....Właśnie dlatego muszę pooddychać, uwiązać trochę emocje i podejść do sprawy racjonalnie czyli popełnić tekst:)
Jedno mi się we wspomnianej publikacji podobało. W tradycyjnym modelu rodziny, który jako żywo nie istnieje, matka nie pracuje. Na przestrzeni wieków tak było tylko u ARYSTOKRACJI. Niniejszym dołączam. Tu drobnym druczkiem powinnam wskazać, że to kolejne kłamstwo wymierzone w kobiety. Bo która kobieta nie pracuje w domu??? To wymyślili faceci od produktu krajowego brutto. A feministki jak zwykle łyknęły. I po raz kolejny popsuły nam opinie. Że niby baby takie głupie i na wszystko dadzą się nabrać.
Dobra, koniec, koniec!

Józio:
-Mamo są niebieskie ośmiornice?
-Są, ciemnoniebieskie. A jak są zdenerwowane to jasnoniebieskie.
-O, a my jak się denerwujemy to jesteśmy czerwoni!
No faktycznie, ludzie też zmieniają  ubarwienie:)

Na spacerze Asia wychowuje Piotrusia:
-Pituś nie chodź tam, bo będzie z Ciebie MIAZGA!

Zosia wychowuje Asię:
-Asiu nie jesteś pępkiem świata!- nieco nerwowo:)
-Nie? A wszyscy tak mówią - z przekonaniem nasza czterolatka:)

I tak dalej, i tak dalej...I co chwilę, co sekundę...
ja chyba wykorzystuję więcej niż 10 % swojego mózgu:)))))))

środa, 28 października 2015

Fb

No to koniec ery bezfejsowej. Koniec z podczytywaniem wiadomości u Ukochanego.
Synek założył mi stronę fb.
Normalnie jak stara panna, i chciałabym i się boję.
No to ZAPRASZAM!

wtorek, 27 października 2015

Facet to facet

Stasiu jako, że mieszka oddzielnie ( z dziadkami) jest obecnie szczególnie atrakcyjnym bratem. Wysoko trzyma gardę mężczyzny, którego byle co nie wzruszy, statecznego i mającego swoje poglądy. Podczas niedzielnych odwiedzin został zagospodarowany przez stęsknione młodsze rodzeństwo, wytulony, wręcz wyciśnięty...Pokazane mu zostały wszystkie rysunki, chwyty z dżudo a najmłodszy czuł się w obowiązku wybuchać śmiechem po każdej wypowiedzi najstarszego brata:)
Stasiowi było chyba z tym dobrze, bo w pewnej chwili oznajmił:
-Głównie z waszego powodu tu siedzę, bo mam mnóstwo roboty.
Mamusia jak to mamusia, dumna z syna chciała jednak usłyszeć coś miłego.
-A za nami się nie stęskniłeś? Za swoimi staruszkami?
Na to mój własny młodzieniec:
-Mamo, Tobie o tym mówiłem kilka lat temu. Jak coś się zmieni to dam znać.
No facet normalnie!

I poranny kwiatek od Asi:
-No ja nie miałam nawet najmniejszego RZYCZKA! ( tu moje mężydło stwierdziło, ze czytelnicy nie będą wiedzieli o co chodzi( człowiek małej wiary:)), oczywiście o wymiotowanie)

Co jako żywo nie jest prawdą!
Ale jest już lepiej.
Na froncie motoryzacyjnym trwa czekanie:)

niedziela, 25 października 2015

Kolejna mądrość ludowych mądrości

Znowu nie wiem od czego zacząć.
Chyba jednak od Mieczysława Fogga i piosenki: "Ta ostatnia niedziela".
Krótko: jak ja się cieszę! Jeszcze w południe niepokojące wieści o zamienionych kartach do głosowania i zastanawianie się co można wymyślić, by wybory były uczciwe.
Około 17 po zajęciach na uniwerku przyjechał Stasiu i wspólnie, jeszcze  z Martą, poszliśmy popełnić akt wyborczy. Jak kolejni podrosną to będzie nas konkretna siła:)
Potem oczywiście dyskusje w męskim gronie o polityce- u nas w domu nie było ciszy wyborczej:)))
No i pierwsze wyniki. Bez lewicy!!! Jeszcze tylko szkoda, że Nowoczesna dostała szansę.
Pamiętam dawno temu, nasz rok maturalny i 4 czerwiec 1989 roku. Wtedy czuliśmy się podobnie. Coś się zmieniło.
I tak, tak, dobrze wiem, że żaden polityk nie załatwi raju na ziemi, nie jest Mesjaszem, ale może coś drgnie. Te ostatnie 8 lat było bardzo ciężkie i takie beznadziejne jednak.
A teraz od płaszczyzn i poziomów patriotycznych i górnolotnych lądujemy w naszej codzienności. Z mocnym hukiem !
Według słów szanty:
Jazz, babariba statek sie kiwa,
załoga rzyga.
Zarzygali cały pokład,
i kajuty też!
No więc jakby to powiedzieć... My mamy taki statek dzisiaj. Nie namawiam do wyobrażania sobie tej sytuacji ani do wczuwania się. Jednak trójka wymiotująca naraz, na odległość i pod dużym ciśnieniem plus trójka ( inna oczywiście) mająca rozwolnienie wylewające się z pieluch i nie pozwalające na dotarcie nawet w pobliże łazienki....Plus my, geriatrycy z bólem brzucha. A ci co ewentualnie czuli się lepiej akurat przebywali poza domem. Co prawda wygląda na to, że już niedługo będą się tak czuli:)
Najbiedniejszy Piotruś, bo z gorączką i osłabiony.
W tym wszystkim wielki prezent od Jasia. Wszedł, zobaczył nas w akcji oczyszczania podłogi i przebierania towarzystwa ( bo wiecie jak to jest z maluchami, zamiast gnać do łazienki, biegną do mamy i taty powiedzieć, że chce im się wymiotować:), a skutki są opłakane ) :
-Ja Was podziwiam, kiedyś Wam to wynagrodzę. To co mam teraz zrobić?
I pomimo, że rację mieli starożytni twierdząc, że kto ma pszczoły ten ma miód a kto ma dzieci ten ma smród, to nie chcę się zamieniać!

piątek, 23 października 2015

Klimat

To co jest najgorsze jesienią to dni, kiedy chmury wiszą nisko, zasłaniają słońce i cały czas trudno się zdecydować czy już jest jasno czy dopiero będzie. A potem raptem za oknem robi się wieczór. Te dni trwają i trwają aż do końca lutego a czasem i w marcu. Przynajmniej u nas na północy. To są te minusy życia nad polskim morzem, zapada coś w rodzaju, może nie polarnej nocy ale zmierzchu na pewno. Dni słonecznych jest bardzo mało.
To ciężki czas również dla dzieci, deszcz z wiatrem i nieprzyjemna wilgoć nie sprzyjają zabawom na dworze, choć dzieciaki nie ustają w próbach. Dookoła nas rozlewają się przyjemne kałuże, które maja ukrytą wadę: gliniane podłoże:) Pełno gliny, takiej solidnej, mlaszczącej i śliskiej przy zetknięciu. Dzieci nieraz po radosnych skokach w co głębszych kałużach wychodziły z nich w skarpetkach. Kalosze należało odzyskać zespołowo i ręcznie jak rzepkę u dziadka. Były jak wmurowane w dno małych wodnych zbiorników.
W tym roku zaliczyliśmy już takie akcje. Powrót moich najmilszych potomków powoduje wtedy zawsze mój stupor. Zamieram bezsilna w obliczu ich nowego image'u. Błoto wszędzie, również we włosach i za uszami. A kalosze...zastanawiam się czy jest sens je ubierać. Chyba po to by dostarczyć w nich do domu duże ilości mętnej, brązowej cieczy. Po co ma się marnować na zewnątrz?
Dawno bym wyklęła podobne eskapady, gdyby nie poczucie, że to najlepsze co mogą zrobić w taką pogodę, że to smak dzieciństwa. Wszak dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe:) A potem jeszcze mamusia może się pobawić usuwając błoto ze wszystkiego:)))) Oby nie za często. Na szczęście kalosze od środka schną bardzo długo i to wyznacza pewien rytm, niespieszny.
W związku z tym i ja, i dzieci czekamy na śnieg. Jakoś łatwiej suszyć rzeczy po prostu mokre a nie mokre i brudne, lepiące, mażące się, których nie ma gdzie złapać. Jeśli słyszycie w moim tonie pewne rozgoryczenie to na pewno pomyłka:)
Dobre strony to ciepły kominek i jakoś tak człowiek bardziej cieszy się domem, czuje wdzięczność za to miejsce gdzie jesteśmy razem, że jest to miejsce.
Rozpoczęliśmy nieśmiało sezon chorobowy, Marta ma za sobą grypę brzuszną, wczoraj już wymiotował Józio i czekam na dalszy ciąg. Jak to mówią pesymista to dobrze poinformowany optymista.
Koniec października to również czas, kiedy dla mnie zaczyna się wspominanie zmarłych. Wcześniej. Ale to z tego powodu, że w niedzielę będzie kolejna rocznica śmierci mojego taty. Zmarł trzy miesiące po urodzeniu Jasia. Nie spotkał tutaj swoich kolejnych wnuków, a ma ich piętnaścioro. Nie wiem co prawda jak by się to skończyło:). Bo już przy Stasiu, swoim drugim wnuku lekko wariował. Staś miał dwa latka, chciał na dach- proszę bardzo, chciał jechać na kolanach dziadka samochodem- proszę bardzo, w nocy chciał kanapek, nie ma problemu. A rano usłyszałam po takiej akcji, że jesteśmy hitlerowcy, bo nie żywimy biednego dziecka, które w nocy budzi się głodne. Dziadkowie tak mają:)
No i znowu miało być o czym innym, ten typ tak ma.

wtorek, 20 października 2015

Znak czasów

Powoli zaczynam jesienna depresję. Niestety z każdym rokiem, w miarę przybywania lat narasta siła bezsensu i smutku związanego z przemijaniem. I nie ma to nic wspólnego z dziećmi, mężem czy codziennością. Tylko tak jakby obok.
Wczoraj byliśmy wieczorem w hospicjum. Leży tam nasz brat ze wspólnoty, który od dwudziestu lat zmaga się z nowotworem. Z nowotworem, który niejednego powaliłby już kilka razy. A to przedwojenny, solidny rocznik ( zresztą Sybirak). Jest bardzo słaby, ale nadal dżentelmen:). Nasz Jaś bardzo go lubi i nosi głęboko w sercu a i on wzajemnie. Ile razy opowiadałam o różnych akcjach naszego synka, wzywaniach do szkoły albo załamywałam ręce w temacie: Co z niego wyrośnie? słyszałam:
-Jaś to dobry człowiek.-tonem wskazującym, że tylko dobre wychowanie powstrzymuje starszego pana przed wypowiedzeniem tego bardziej dosadnie:
-Matka daj ty mu spokój.
Wczoraj kiedy zobaczył Jasia wyraźnie się ucieszył i powiedział:
-O Jasiu, zawsze słodko Cię wspominać.
Jest to jeden z ludzi, który ma wpływ na kształtowanie się światopoglądu naszego syna. Opowieści związane z gehenną na Syberii, pomimo że pełne przebaczenia i mądrości są powodem głębokiej nieufności, ba nawet wrogości do ZSRR u Jasia. Zawsze też istnieje odniesienie w działaniach naszego syna:
-Co by na to powiedział...?
Kiedyś w jakiejś szermierce słownej użyłam tego argumentu, w zamian usłyszałam:
-Wujek na pewno by się ze mną zgodził.
I co najgorsze przeczuwałam, że może mieć rację ten nasz synek:)

Nasz brat ma w sobotę 50 rocznicę ślubu i jesteśmy przekonani, że pomimo wszelkich prognoz lekarzy będziemy razem świętować.

A miało być o czym innym ...


czwartek, 15 października 2015

Codzienność cz.II

Nie ma przypadków. Nie ukrywam, że samochód mnie nieco przygnębił. Dodać różne takie co to zwykle:))) I po raz kolejny pojawiła się pokusa, żeby może wyjechać gdzieś, gdzie(takie mam złudzenia) byłoby łatwiej, samochód nie byłby problemem, ani opłaty ani ciuchy ani....Taki delikatny głos podpowiada mi co prawda, że są jeszcze inne, poważniejsze problemy, ale pokusa pozostaje. Tak na rok, dwa...
Pokusa jest o tyle silna, że zarówno moja mama jaki i rodzeństwo żyją poza granicami naszego kochanego kraju.
No i tak zaczęłam snuć różne rozważania. A głos cały czas swoje.
Wczoraj, w trakcie zaznajamiania Ukochanego z moimi pomysłami,  podjechaliśmy na chwilę do naszych znajomych, którzy nie chwaląc się mają studio nagrań. A tam nagrywa Luxtorpeda. No i wyszedł, przez przypadek, taki jeden co go zwą Lica.
Rozmowa nie trwała długo, jakieś pół godziny, nawet nie dotykała za bardzo osobistych spraw a jednak spowodowała, że wszystko znalazło się na swoim miejscu. Dobrze, że możemy spotykać takich ludzi. Mam wielką nadzieję, że kiedyś i ja będę mogła komuś przynieść pokój.
Tak więc porzucam, aż do następnego razu, temat emigracji zarobkowej:)))

Zosia dzisiaj robiła ciasteczka. Wpada Jasiu i pyta :
-Co to za ciastka? Tylko nie dyniowe proszę!
- Nie, to kruszone.
Jak się zapewne domyślacie chodzi o kruche.

Z Marysią omawiamy różne aspekty demografii, imigracji, ostatnie wydarzenia, powody, niedawne wojny na naszym kontynencie. Jako, że chyba przed Ukrainą poprzednia była Jugosławia Marysia ma przypomnieć jakie państwa powstały po jej rozpadzie:
-Chorwacja ( to było łatwe, wszak wakacje!), BOLEŚNIA i Hercegowina...
Tu spuśćmy miłosiernie zasłonę na kolejne wydarzenia i rodzeństwo, które dostało głupawki:)))

W międzyczasie słuchałam sobie katechezy biskupa Rysia( polecam). Po cichutku przyszła Asia. Czytany był właśnie fragment z Ewangelii o śmierci na krzyżu. A Asia:
-Jak to Pan Bóg umarł, przecież nas stworzył?!
- No właśnie, Jego Syn umarł za Ciebie, za mnie. Pokonał śmierć i teraz możemy iść do nieba.
Asia pobiegła do rodzeństwa:
-Wiecie, że Pan Bóg umarł? Ale nie martwcie się już jest w niebie. Mama mi powiedziała.
Hm?

środa, 14 października 2015

Codzienność

Nie interesuję się motoryzacją, ale ona brutalnie wkracza w moje codzienne obowiązki.
Padł nam nasz ulubiony samochód. Zdaje się, że 19 latek nie będzie obchodził dwudziestolecia. Jego bunt jest taki bardziej ostateczny.
To ten samochód, który ostatnio powiózł nas na Chorwację. Ewidentnie na Anioła Stróża.
Najgorsze w tym jest to, że nasza słabo skomunikowana miejscowość wymaga samochodu. Niby mamy połączenie z jednym miastem- dojście męskim krokiem 45 minut do autobusu, zimą niebezpieczne, bo brak pobocza absolutny, z drugim miastem- przystanek 2 kilometry, w poniedziałek wypadły cztery autobusy, a że jeżdżą co godzinę...Jest jeszcze nowo otwarta kolej metropolitarna, przystanek w polu jakieś 5 kilometrów od naszej miejscowości, kiedyś ma być autobus podwożący doń.
Tak więc siedzę i usiłuje się nie smucić. Józio się natomiast smuci:
-Jak my pojedziemy na wakacje?
Jak my zrobimy zakupy, albo pojedziemy do lekarza. No nie jest tak najgorzej, jest drugi samochód. Ale Rodziciel utrzymujący nas musi jakoś dojechać do pracy. I wszystko zostaje na wieczór, który nie chce się bardziej rozciągnąć:) A niektóre rzeczy nie chcą się zrobić wieczorne.
Ponieważ ludzkich możliwości brak, siedzę i czekam na interwencję z góry.

poniedziałek, 12 października 2015

Noc

Ciemna, bardzo ciemna noc. Dookoła cisza. Słychać tylko miarowe oddechy domowników.
Nagle w tej ciszy pojawiają się odgłosy:
-Bum, bum, stuk, bum, bum, stuk..
Towarzyszy im szuranie, jakby coś miękkiego i mocno włochatego było ciągnięte po schodach i zimnej podłodze. Odgłosy zbliżają się do sypialni.
Mała, na szczęście ciepła rączka ląduje na Twoim ramieniu co powoduje otwarcie Twoich oczu. W tej ciemności ledwie dostrzegasz zarys niewielkiej postaci, która słodkim głosikiem oznajmia:
-Straciłam wzrok, w tej ciemności zupełnie nie widzę kolorów....
A Ty już wiesz jak czuje się człowiek po dużej dawce elektrowstrząsów i wiesz, że jeszcze niejedno może Cie spotkać tej nocy.
 Dobranoc!!!

czwartek, 8 października 2015

Dynie i śledzie

Dziś Was zasypię zdjęciami:) Ale nie mogłam się powstrzymać.
Na razie chwila na poważnie.
Wczoraj miałam okazję odbyć różne rozmowy. Wytrąciły mnie nieco z samozadowolenia. Z jednej strony dobrze, bo od razu popatrzyłam inaczej na niektóre moje zachowania wobec najbliższych. Zobaczyłam, że cały czas mam tendencję do szukania spokoju, co więcej ma być tak jak ja chcę! Często niedostatecznie wchodzę w problemy jakie zaprzątają małe główki, lekceważąc ich wagę. Tylko z tego powodu, że mi wydają się błahe. Trochę mną to potrząsnęło. W związku z tym mogę do wczorajszego wpisu dodać, że ED także dla mnie jest ratunkiem, dla moich relacji z dziećmi. Ja widocznie na wszystko potrzebuje dużo więcej czasu.
Dodatkowym wnioskiem jest to, że jestem beznadziejna:)
Na szczęście mój Ukochany stoi czujnie na straży i wybija mi z głowy tego typu pomysły. Po cichu jednak chwilami się nad sobą roztkliwiam. Dzięki Bogu jednak mamy nowy dzień i możemy zacząć wszystko od nowa i powalczyć by było lepiej.
Dziś w nocy były już u nas przymrozki, ale wczoraj dzieci spokojnie hasały po okolicach, w porywach niektórzy nawet w krótkich rękawkach.
Przypomniało mi to, że niektóre zabawy są naprawdę ponadczasowe.

Korzystając z okolicznych nieużytków młodsi urządzili sobie "bazę" i lepili kulki z piasku jako broń. Jako żywo nie podpowiadałam im, ale dokładnie takie zabawy pamiętam z dzieciństwa.
Pażdziernik jest piękny, odkrywam go na nowo. Ostatnio kojarzy mi się z dyniami. Bo u nas dynie są wszędzie:) W domu
i w zagrodzie to jest ogrodzie.

Gdziekolwiek się udamy to leżą stosy dyń. Małych, dużych, pomarańczowych, szarych, zielonych. A u nas sernik dyniowy, racuchy dyniowe, ciasteczka a jakże z dyni...
 Mamy też kabaczki:)
Mnóstwo świetnych przepisów znalazłam dzięki Mamie z Dużego Domu, która poleciła mi stronę
www.mojewypieki.com.
Muszę jej złożyć osobne podziękowania, bo bardzo źle wpłynęła na moja silną wolę, to chyba powinno być karane:-P
Jesień rozgościła się też w naszym ogródku.


A teraz pora na śledzie. Mi się one kojarzą głównie z Bożym Narodzeniem, ale kiedy szukałam przepisu przypomniałam sobie, że przecież można je zrobić również normalnie:)

Świeże śledzie, albo tuszki pozbawiamy kręgosłupów i czego tam trzeba. Zanurzamy w mące z obu stron i na gorący olej, wysmażyć na chrupko. Kiedy śledzie stygną robimy zalewę.
5łyżek cukru, 3łyżki soli, pół szklanki octu 10% i 4 szklanki wody. Kiedy zalewa się zagotuje na kilka minut dorzucamy do niej pokrojona w plasterki cebulę, niech sie pogotuje. Potem studzimy i zimną zalewamy śledzie ułożone w jakiejś misce. Nie radzę zalewać ciepłą ani tym bardziej gorącą ponieważ moje doświadczenie mówi, że ze śledzików robi się breja. Ale no cóż musiałam spróbować , bo byłoby szybciej :))). Zalewa starcza na zalanie ok.3 kg śledzi.

Zdjęć śledzi nie mam ale jak tylko zrobię to uwiecznię:))
A i jeszcze Kuba mi napisał, że po oglądnięciu Aut wpisał w Google "spyry i wądoły" A tam na drugiej pozycji mój blog. Nieźle, nieźle, co to można w internetach znaleźć:)))

środa, 7 października 2015

To co zwykle

Trudno mi dorwać komputer:) Pomimo, że internet już działa. Dzieje się wiele a w przerwach zapadam na jesienną chorobę zwaną : może coś poczytam:) nie jest to nic absolutnie ambitnego. Właściwie raczej coś co pozwala wyłączyć mózg. Lekkie angielskie kryminały, nawet nieco nudne przy którymś kolejnym bo przewidywalne. Jako wygaszacz podenerwowania doskonałe. Lub szydełko.
Prekursorzy nie maja łatwo:) Nachodzą mnie wątpliwości czy dobrze zrobiliśmy zostając pod opieką szkoły, która nie ma doświadczenia w edukacji domowej i w sumie też narzędzi wsparcia. Są zestresowani tym, że mają przeegzaminować nasze dzieci, a  z drugiej strony materiał musimy z nich wyciskać. Wobec braków w wiadomościach i nieumiejętności robienia np. notatek chwilowo niektórzy są mocno sfrustrowani. Dotykamy jakiegoś zagadnienia i musimy się cofnąć. Jaś jest w klasie politechnicznej i np. nie może ruszyć kinematyki bo leżą funkcje trygonometryczne. Trygonometria chwilowo przystopowała, bo trzeba powtórzyć funkcje kwadratowe. Marysia ma etap: po co mi to wiedzieć. Nauczona przez wiele lat szkolnych, że oceniana jest odtąd dotąd ze zdziwieniem przyjmuje fakt, że wąż Eskulapa, o którym uczy się na biologii ma powiązania z Asklepiosem i mitami greckimi, całym ziołolecznictwem. Chyba o nią boję się najbardziej, bo chwilowo ma postawę : dajcie mi spokój. A spokoju dać nie możemy. A przez podejście szkoły boimy się działać inaczej, projektowo, indywidualnie. Moje bardziej doświadczone koleżanki uspokajają, że ten pierwszy semestr jest zawsze najgorszy, kryzysowy.
Zosia musiała cofnąć się do swojej siostry do klasy niżej , bo również miała braki z matmy. Wiecie jakie to obraźliwe, że musiała robić  TE same zadania co Hania.
Po Hani natomiast widzę skutki pójścia rok wcześniej. Ta słynna czwarta klasa jest dla niej bardzo trudna.
I choć jest teraz ciężko, przypomina to przedzieranie się przez kolczasty żywopłot dodatkowo urozmaicony  minami to widzę , że ratuje to moje dzieci. Nie wiem jak wyglądałaby matura Jasia, może dołączyłby do grona tych, którzy zaniżają wyniki z matematyki i nad którymi płacze system: polskie dzieci nie umieją matematyki! Bo trója czy dwója z jakiegoś działu, przemknięcie w cieniu nie dają możliwości dalszej pracy tylko powodują nawarstwianie braków. Marysia ma ciężki czas, kiedy musi odkryć to co ją interesuje, kim jest i czego w życiu chce. Hania mam nadzieję łagodniej przejdzie przez swoje trudności.
Jedyny który jest w pełni zadowolony to Józio, ale on jest szczęściarzem. Nie miał do czynienia ze szkolną nauką, jest nieskażony:) I już wiemy : lubi czytać i bardzo chce, świetnie zapamiętuje słówka np. w angielskim, natomiast nie lubi szlaczków, pisania, rysowania.

Ale kwitną relacje między nimi:) I wbrew czarnej scenerii opisanej powyżej przez większą część czasu są uśmiechnięci i zadowoleni. Starsi zwłaszcza od momentu kiedy powrócił internet.  A i jeszcze Jasiu uczy się angielskiego oglądając odcinki House'a po angielsku. Po czym chwali się:
-Ja mam bogate słownictwo, zwłaszcza medyczne.
Na co Marysia:
-A ja nie mogę grać w gry i dlatego nie miałam okazji podszkolić się w angielskim...
Pozostawię bez komentarza.

W niedzielę rano w kuchni. Jaś pyta Zośkę:
-Od której strony obiera się ogórka?
-Od zielonej!

Muszę utrzymać pion. I dlatego szybko popełniłam czapeczkę dla Piotrka. Wszak idzie ochłodzenie. Poprzednią gdzieś posiał:) Minus tego jest taki, że ustawiła się kolejka, bo oni też chcą. Każdy inną. Józio oczywiście jaką , no jaką? Indiańską!

Bardzo ruchliwy ten model:)
A właśnie skojarzyło mi się. W nocy wyłazi z łóżeczka, żeby się pobawić a potem płacze. Taki mały dodatek, żebyśmy nie koncentrowali się tylko na ED:)








piątek, 2 października 2015

Niech żyje Winnetou!

Dzięki za wszystkie podpowiedzi:)Pierwsza zadzwoniła do mnie Ola i podpowiedziała mi najprostszą rzecz na świecie, klasyk klasyki czyli Winnetou. W kolejce czekają już Bonanza i Dr Quinn:) a także Butch Cassidy i Sundance kid, albo odwrotnie:)
Mustang z Dzikiej Doliny po angielsku też otwiera nowe możliwości. Nie zginę z Waszą pomocą:))))Dzięki.
Rano podczas odrabiania szlaczków( to utrapienie Józia, ale tak cóż zrobić jak rączka nie rozćwiczona) chciałam mu puścić Winnetou czytane. Otworzyłam YT a tam pełno odcinków realizowanych przez RFNowską telewizję ( w Chorwacji zresztą). Przypomniało mi się dzieciństwo, wszak serial był realizowany w latach 60-tych. No, no premierowych odsłon nie oglądałam jakby co, tylko powtórki. I to kolejne!
Niemniej mój oporny synek szlaczki zrobił błyskawicznie, o spacerze mowy nie było i zasiadł do ogladania "Złota Apaczów". Jednym okiem oglądałam wraz z nim co by w razie czego interweniować... Józinek poprosił :
-Mogę jeszcze raz?
Po jakimś czasie z głębin jego sześcioletniej duszy wypłynęło wyznanie:
-To naj, najlepszy film na świecie!!!
Zawsze chciałam być Indianką:))))))

A pociąg dzisiaj był atakowany przez wózek z lalkami.....Takie z nich zakapiory.

czwartek, 1 października 2015

Ostatni puzzel

Już pisałam, że lubimy puzzle:) Najwspanialej jest, gdy należy włożyć ostatni puzzel na swoje miejsce. Mały kawałeczek a powoduje, że obrazek jest pełny i ma sens.
U nas jest tak w tej chwili. Minął pierwszy miesiąc edukacji domowej, jestem zmęczona, cały czas na nogach, bez mego ukochanego świętego spokoju a jednocześnie mam wrażenie, że wszystko w końcu jest na swoim miejscu. Jestem z moimi dziećmi, spędzamy razem czas, odkrywamy świat...Nie jestem już firmą logistyczno-transportową. Wieczorem padam na twarz bez wyrzutów sumienia, że unikałam moich dzieci, szukałam chwili spokoju. Wieczorem wychodzę  z moim mężem z miłym poczuciem, że dobrze i mi i dzieciom zrobi chwila odosobnienia.
A ile atrakcji po drodze!
Don Pedro dostał swój pierwszy w  życiu pociąg. Oczywiście dla wszystkich stał się najatrakcyjniejszą zabawką na świecie. Zaczęły się budowania torów, tras, przeszkód, kozy i krowy goniące za pociągiem. Płynnie przeszliśmy do budowy kolei amerykańskiej i napadów indiańskich na pociągi. Stąd już tylko krok do świata Indian, historii Dzikiego Zachodu ( patrz Domek na prerii), gorączki złota. I tak powoli otwierają się przed nami kolejne interesujące furtki:))) Nie wiem co prawda czy się zmieścimy w programie MENu ale dzieciaki na pewno mają szanse na bycie erudytami:)
I tu mam pytanie: czy ktoś zna jakiś mało krwawy, lekki western? Najlepiej z pociągiem. Liczę na Was:)))

Po drodze są też trudności. Ten kryzysuje, bo musi przekopać się przez swoje zaniedbania zanim ruszy do przodu. Tamten ma problemy z koncentracją, 6 lat kończy dopiero w listopadzie i to widać. Ta lektura jest nudna i wcale Jej nie interesuje jak się skończy. A Ta jeszcze leje łzy jak jej coś nie wychodzi. A co najważniejsze wszyscy znają lekarstwo na bolączki pozostałych i szczerze mówiąc mądrzą się straszliwie. Tylko nie wtedy kiedy trzeba:)))
Jak Asia:
-To jest proste jak...żołędź!!!
Po drodze są  również ogórki do zrobienia, powidła i kapusta kiszona:)
No i brak internetu. Według przysłowia: szewc bez butów chodzi. Padł router, który jakoś rozsyłał internet po całym domu. W związku z tym mój komputer, który ma internet własny jest okupowany od rana do wieczora. A to nauka języków, praca o strojach w starożytnym Rzymie, Zemsta Aleksandra Fredry do obejrzenia, zadania z fizyki, sprawdzian z oświecenia....Ot prosty powód niepisania. Ale jest szansa, bo niebawem ma się pojawić nowy router i będę mogła pisać ( za czym się stęskniłam). Będę mogła również na Was przetestować taki mały pomysł:) Nie uciekać proszę!!!

Asia ma bluzę z napisem: Bardzo kocham mojego tatę. Podchodzi do własnego ojca i żąda:
-Przeczytaj mi!- tu wypina dumnie pierś
-Bardzo kocham mojego tatę- czyta posłusznie rodziciel, zadowolony z przesłania:))
-Ja też, ja też!-woła dziewczę.