wtorek, 31 maja 2016

Białe noce

Zastanawiam się jak zacząć opowieść o pewnych, niezwykłych ludziach. Ile mogę napisać, żebyście również Wy mogli ich poznać. Trudna to sprawa. Żałuję, naprawdę żałuję, że nie mam umiejętności Prusa ( mój Mistrz słowa), by przekazać to co chcę. Boję się, że będzie to niezgrabne, nie pokaże tego co najważniejsze.
Zeszły tydzień zaczęliśmy egzaminem Maryni z angielskiego, potem fizyka. Do przodu, jeszcze tylko 9. My w tym czasie ( egzaminy odbywają się w Sopocie) sprawdzaliśmy stan polskiego morza. Zdumiała mnie ilość osób wygrzewających się na plaży i to w kostiumach. Zdjęć nie będzie , bo tylko to jedno mi się nie prześwietliło:(
Widok tylu ludzi w strojach plażowych wywołał w mych dzieciach głębokie niezadowolenie i pretensje do matki, która twierdziła, że kostiumów jeszcze nie zabieramy.
Po rajdzie zakupowym, wszak musiałam zaopatrzyć potomstwo zostające w jedzenie, jak i wyposażyć nas w wiktuały na drogę. Chciałam też ( znając me dzieci) zawieźć coś do rodziny, która nas miała ugościć.
Wyruszyliśmy po mszy w Boże Ciało. Trasą do tej pory nam nie znaną. Po skręcie w Ostródzie na Olsztyn zaczął się teren nam obcy. Wszystko było nowe.Trzeba przyznać, że piękne. Droga przez Mrągowo i Mikołajki nie porywała jeśli chodzi o nawierzchnię, zakręty ( jakieś straszne ilości) i prędkość, którą można było rozwinąć. Ale te widoki!!! W sercu zostało mi pragnienie, by tam pojechać na dłużej, bardziej w bok. Zresztą skutek jest taki, że po powrocie do domu zaczęłam czytać Pana Samochodzika, on uwielbiał Mazury:)
Potem wkroczyliśmy na Litwę. Płasko, zielono i tak dziwnie : Poniewież, Kiejdany, Kowno, Wilkomierz, Niemen. Te nazwy tak dobrze znane z literatury. Ja przynajmniej czułam się nierealnie. Nie przeszkodziło mi to zobaczyć różnicy między wsią polską a tą litewską, a zaraz potem łotewską. Jest puściej i biedniej. Większość to domy drewniane, stareńkie, małe ( na dzisiejsze standardy). U nas takie trafiają się gdzie niegdzie jako relikt, ciekawostka.
Do Rygi dojechaliśmy około 22, ale zupełnie tego nie czuliśmy, wręcz byliśmy zdziwieni wskazaniami zegarka. Nie było ciemno. Słońce cały czas przeświecało zza horyzontu. I tak do północy. A potem od 4 rano, albo i wcześniej. Nie mogę się wypowiadać, bo zasnęłam:) Ale zakosztowaliśmy białych nocy.
Pewno nie jest tajemnicą dla nikogo, że republiki postsowieckie są bardzo zniszczone duchowo, zsekularyzowane. Są obecnie terenem misyjnym. Papież Jan Paweł II rozpoczął wysyłanie na misję rodzin, które zamieszkując we wskazanym miejscu, tworząc wspólnotę stają się świadectwem życia chrześcijańskiego. My właśnie jechaliśmy do Rygi, do takiej rodziny. Mieszkają na wielkim, ponurym osiedlu, gdzie nie ma żadnej parafii. Mają 6 dzieci ( małych) i wraz z dwiema rodzinami włoskimi, jedną hiszpańską, czterema siostrami z różnych stron świata i księdzem tworzą wspólnotę, która razem się modli, spotyka, pomaga sobie. Najdziwniejsze jest to, że ci ludzie tam trwają mimo różnic kulturowych, językowych a jeszcze uczą się łotewskiego i pracują. Dla mnie to są giganci, herosi.
Drugiego dnia pobytu spotkaliśmy się z nimi na wspólnej kolacji. Dzieci zachwycone, tyle możliwości zabaw z rówieśnikami, słodyczy i różnorodnego jedzenia. Hiszpańskie tortille, włoskie babeczki na wytrawnie, polska lazania z naleśników (?), sałatki i nieśmiertelne jajka w majonezie. I gwar wielojęzyczny. Jak przed wieżą Babel. Wiem, że nie jest im łatwo, mają problemy codzienne jak my wszyscy ale tęsknię, było mi tam dobrze. Wszystko nabrało innego wymiaru po przypomnieniu sobie, że Bóg jest w centrum naszego życia. Dziękujemy Agnieszko i Przemku!


To zdjęcia sprzed domu misyjnego, gdzie wieczerzaliśmy:) Nie wszyscy są obecni na zdjęciu.
Rozbrykane dziecięce towarzystwo nie mogło chwili usiedzieć na miejscu:)










Wcześniej byliśmy na plaży, słynnej Jurmali. Myślałam, że morze to tylko ciepłe, tylko Chorwacja. Tamta plaża prawie, prawie zdeklasowała Adriatyk. Nasze dzieci oczywiście doceniły uroki Bałtyku. Nie obyło się bez kolejnych pretensji o brak kostiumów.
 Ta plaża daje poczucie przestrzeni.

 Tak zaczął się spacer z parkingu nad morze.
 Nie porobiłam wielu zdjęć, bo gnaliśmy nad wodę. Dominowała tam taka drewniana zabudowa.
Już wyjeżdżając minęliśmy piękną, błękitną cerkiew. Zdjęcia niestety nie mam:(
 To mój Ukochany na tle wody. Wracał już z opaloną łysiną:)





Na Rygę już zabrakło sił. Wjechaliśmy do centrum i po niewielkich perturbacjach ze znalezieniem miejsca do parkowania, horrendalnej stawce za ten postój ruszyliśmy poznawać zabytki Rygi. Niewiele z tego wyszło, bo nasze dzieci były zainteresowane tylko jedzeniem. Nic dziwnego po kilkugodzinnym brykaniu w wodzie. Znaleźliśmy świetną naleśnikarnię. Nie tylko pysznie ale i przystępnie cenowo.
 Pełnych talerzy nie zdążyłam uwiecznić:)

 To wnętrze

 A to nabieralnia naleśników:) Brało się tacę, duży owalny talerz i nabierało według pragnienia:
z mięsem, z serem, z karmelem, z kapustą i grzybami, z bananami itd. Do tego dodatki: śmietana, sałatki, konfitury różne.
 A potem do kasy.
W naszym domu w tym czasie odbywał się urodzinowy maraton gier planszowych. Gdy około 22 w sobotę zjawiliśmy się w domowych pieleszach hazard kwitł. Przestał kwitnąć około 2 w nocy:) W niedzielę , jakby było nam mało zaczęliśmy grać rodzinnie w nowe nabytki. Polecam Szeryfa:) Choć jak stwierdził na koniec mój Ukochany gra wątpliwa moralnie:))) Co tu dużo gadać nakłania do różnych machlojek. Młodszym dziewczynkom bardzo spodobała się karciana "No ni ma". Przed nami jeszcze Tajniacy i Talizman.

niedziela, 29 maja 2016

...

Już się pisze. Tylko, że to będzie prawie epicka opowieść a nie post. A może przygodowa?Trochę to potrwa.

poniedziałek, 23 maja 2016

Jak zaczęłam pracę w biurze podróży:)

Mój dzień ma przerwy, owszem. Przypominające przerwy w szatkowaniu kapusty. Pełno różnych rzeczy do załatwienia a pomiędzy szczeliny. Oddech można złapać, ale zrobienie obiadu albo napisanie czegoś jest niemożliwe. Na to nakłada się pomysłowość i rozmach w działaniu Piotrusia, niekończące się dyskusje z niezadowolonymi nastolatkami...( dlaczego chciałam, by moje dzieci umiały wyrażać swoje zdanie, miały swoje zdanie??????). Ukochany ma wir w pracy, dojeżdżając do domu nadaje się tylko do spania, więc nie mogę zwalić na niego różnych "nie daję rady". Powoli zaczynam się zastanawiać ( po raz nie wiem który) co ja tutaj robię, to pomyłka, nie poradzę sobie, nie nadaję się. Zawsze gwoździem do mej trumny są nastolatki. Po krótkich rozmowach z nimi przypomina mi się fragment z "Mistrza i Małgorzaty":
-Jest lemoniada?
- Nie ma- odpowiedziała sprzedawczyni i z niewiadomych przyczyn obraziła się.
To jest to!
-Kochanie wstań, już 11!- nie daj Boże w niedzielę obudzić wcześniej.
Na dół schodzi gradowa chmura, na obliczu wszystkie troski świata. Ja jak zwykle głupio:
-Coś się stało?
- Nic!- a na twarzy nieszczęście dalej. Kiedyś bym pytała dalej, ale nauczona doświadczeniem, pomimo obaw, zostawiam nieszczęśnika. Za chwilę sytuacja rozwija się w jednym z dwóch kierunków:
Albo ocieplenie i normalność
albo :
-Józek, no co ty robisz! mamo, jak ja bym tak zrobił to bym już dostał karę, a w ogóle to ja bym się tak nie zachował, czy wy ich w ogóle wychowujecie?
lub
-Jak ja cię mamo nie lubię, znowu masz rację! JA się wyprowadzę, ciągle się mnie czepiacie. Mnie to nie zabieraliście ze sobą, nie nie chcę z wami jechać to bez sensu.
I bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze. Zwłaszcza, że za moment dziecię staje się do rany przyłóż, stara się pomóc, wchodzi w długie mądre rozmowy. Podwójna osobowość?


Muszę się jakoś rozbawiać.












Ostatnio moja nastolatka, która zasadniczo ma dłużej trwający czas " nie zniżania się" do poziomu plebsu czyli swojego młodszego rodzeństwa brykała z nimi wieczorem na tarasie i wspólnie śpiewali, oraz nie tylko. Żałowałam, że nie prowadziłam sprzedaży biletów, bo występ przedni.


Młodsze rodzeństwo zapatrzone i zasłuchane, z chęcią naśladujące starsze siostry. Alternatywą było pójście spać, więc tym bardziej:)
Nastolatka ma dzisiaj pierwszy z 11 egzaminów kończących rok. Z języka angielskiego.
Zosia i Hania wszystko już zdały. I właściwie rozpoczęły wakacje.
Umówione jesteśmy tylko na czerwcowe spotkania z ułamkami, bo te są za słabo przećwiczone. To prawdziwe nieszczęście edukacji domowej, nawet jak coś nie wyjdzie na egzaminie ( bo się uda) to i tak wiadomo czego się robiło za mało.



W czwartek rano wyjeżdżamy na Łotwę. Nasze dzieci bawią się już w podróż, pakowanie. My jedziemy na trzy dni, oni w zabawie chyba się przeprowadzają.

Wszystko odbywa się zazwyczaj wczesnym rankiem, zanim reszta w ogóle zauważy, że jest dzień. Wchodzę nieprzytomna do salonu a tam przemeblowanie. I jeszcze kuracjusz ( bo plażowe krzesła też już powyciągali):
Ten kuracjusz jest ostatnio nadaktywny. Za stara jestem na takie numery.
A nasz Jacuś przymierzał spodnie. Nowiutkie, jeszcze z metką. Zrobił przysiad:



Chyba wybiorę się w jakieś pustynne miejsce i powrócę jak już będą dorośli.
No nie nadaję się...




No i zapomniałam o biurze podróży.

wtorek, 17 maja 2016

Obietnice bez pokrycia :)

Pojawiły się w naszym domu w zeszłym tygodniu i mają się dobrze:)
Od czasu delegacji Ukochanego Piotruś codziennie wieczorem wędruje do naszego łóżka. Następnie rozpoczyna wojnę psychologiczną z tymi, którzy słusznie zamierzają go zapędzić we własne piernaty. Pojawiają się uściski, słodkie minki i tytułowe obietnice bez pokrycia:
-Ja będę grzeczny. Ja śpię.
Dla obu stron jasne jest, że ani nie śpi, ani nie jest grzeczny. Jeśli działalność wywrotową przerwał na czas wygłaszania powyższej wypowiedzi to już za chwilę nie marnuje czasu i wraca do nielegalnych czynności, a pomysłów ma wiele. Bycie nieugiętym coraz gorzej nam wychodzi. I ze względu na wiek, to, że Piti jest najmłodszy i chyba egzemplarz też mocno słodki. Tak więc dzień po dniu walczymy o niego nie tylko z jego samowolą, brojeniem, ale i z własną słabością. Musimy, bo wyrośnie nam potworek, maminsynek i lekkoduch. Wolelibyśmy wychować mężczyznę:)
Co do obietnic bez pokrycia to nie pierwszyzna dla nas. Przy trzech najstarszych synach, zwłaszcza, że stanowili zgraną ekipę przechodziliśmy coś w rodzaju załamania wiary w nasze możliwości wychowawcze. Jak to się ładnie nazywa odczuwaliśmy niewydolność wychowawczą.
Pamiętam rozmowę z mniej więcej 8 letnim Jasiem. Mieszkaliśmy przy dość spokojnej ulicy, tuż przy przystanku tramwajowym. Z powodu tramwajów skrzyżowanie miało sygnalizację świetlną. Jaś wybierał się do kolegi mieszkającego dokładnie naprzeciwko. Musiał więc pokonać następującą trasę: Wyjść z domu, skręcić w prawo, 30 metrów, przejście dla pieszych, skręcić w lewo, 30 metrów, wejść do domu kolegi. Nasz balkon wisiał prawie nad przejściem. Miała to być jedna z pierwszych samodzielnych wypraw naszego synka. Trzy razy uzgadnialiśmy jak będzie szedł, czekał na zielone światło, że ma nie biegać tylko spokojnym krokiem, dodatkowo rozglądnąć się. Zajęłam miejsce na balkonie. I zobaczyłam....Mój synek po wyjściu z kamienicy ruszył biegiem, na wprost przez tory, na nic nie patrząc. Mało zawału nie dostałam.
Podobnie patrząc w oczy obiecywali Stasiu i Jacek. I natychmiast robili coś zupełnie innego...Mądrą rzecz powiedziała nam wtedy bratowa męża( zawodowo psychiatra dziecięcy), którą spytałam o radę podejrzewając u naszych chłopców jakieś nieznane bliżej schorzenie:
-Nic im nie jest. Jak rozmawiacie to oni szczerze obiecują tylko za chwilę już nie pamiętają co obiecali. Nie skupiają się na tym.
Pomogło, przetrwaliśmy, wyrośli:) Przynajmniej oni, bo zastąpiło ich młodsze rodzeństwo. Ale my już wytrenowani:)))

Dzisiaj mamy za sobą pierwszy egzamin, z matematyki. Obie panny zdały na 4. Nie spowodowało to szalonego entuzjazmu, wręcz przeciwnie były niezadowolone. Ale trzeba przyznać, że chyba z pośpiechu albo nerwów nasadziły tam mnóstwo pomyłek. Jutro historia, tu sobie obiecują poprawić samopoczucie, doszlifowują dodatkowe prace. A ja poprawiam błędy ortograficzne:) Hania po przeczytaniu przygodowej powieści dla dzieci " A wszystko przez faraona" Jacka Duboisa jest zafascynowana kotami i  ich znaczeniem w starożytnym Egipcie ( 4 klasa). W związku z tym jej dodatkowa praca jest o kotach, sfinksach, kapłanach bogini Bastet. I poprawiam takie kwiatki:
"puł kobieta, puł lew":)))
Zosia natomiast bardzo polubiła starożytną Grecję i aktorów. Właśnie wyrysowała maski, sandały i amfiteatr. Może jutro zrobię zdjęcie ( jak mi pozwolą, bo nie zawsze moje pomysły uzyskują akceptację).
Przy okazji tego pierwszego egzaminu po raz kolejny wyszło na jaw moje bałaganiarstwo i niezorganizowanie. Pomimo wpisywania wszystkiego do terminarza pojechałam dzisiaj na egzamin o godzinę za wcześnie. Dobrze, że nie za późno. Jutrzejsze spotkanie sprawdziłam już ze trzy razy.

Oczywiście mam jeszcze mnóstwo do napisania, ale mam też mnóstwo roboty. Wszak jestem kobietą pracującą:). To wspomnę tylko jeszcze o jednej sprawie. Reszta może jutro.
Dziś od rana był biegany dzień. Najpierw egzamin, potem mechanik i spotkanie z panią ginekolog, która zażyczyła sobie rozmowy zanim zacznie polecać moją szkołę rodzenia. Umawiałam się z nią telefonicznie i muszę przyznać, że jej zasadniczość trochę mnie przeraziła. Już miałam ochotę zrezygnować( bo na pewno się nie uda), ale zrobiło mi się wstyd. Co ja taki tchórz jestem!
Dodatkowo lało, dmuchało i ziębiło. Na zagajenia Asi o wyprawę na plac zabaw odpowiedziałam, że może popołudniu jak się pogoda nieco polepszy. A moja królewna w szloch:
-Popołudniu to ja dorosnę i już może nie będę chciała się bawić!


 Dokładnie tydzień temu byliśmy na lekcji muzealnej " Tajemnice starego żaglowca" na Darze Pomorza.
Ponieważ miałam w młodości etap zaczytywania się Borchardtem, relacjami z podróży dookoła świata na tym i innych żaglowcach bardzo mi się ta lekcja podobała:) Problem polega na tym, że z wiekiem zmniejszyło mi się zapotrzebowanie na przygody a zwiększyło na wygody.

Józio natomiast zaskoczył:) Nie wiem czy pozytywnie, ale dociekliwością. Pomny naszych rozmów zapytał o sposób załatwiania się na żaglowcu i czy dlatego nie było na nim dziewczyn. Chyba się rozczarował, bo okazało się, że są normalne łazienki...
Czy widzicie tę pogodę???






I jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie z egzaminu dżudo i walki na macie. Bratobójczej? Raczej siostro-bratobójczej:)

poniedziałek, 16 maja 2016

Praca domowa

Znowu pojawiła się dziura w moich zapiskach. I chyba tak już teraz będzie, bo choć mnie bardzo ciągnie do pisania czasami po prostu nie zdążę. A czasami nie mam siły.
Wyprawy do Malborka i do kaszubskiego zoo, o którym miałam napisać wydają mi się odległe o lata świetlne. Podobnie jak mój szkoleniowy pobyt w Warszawie,który zakończył się dwa dni temu ale jakby w zeszłym roku. Głównie ze względu na pogodę. Trwało lato a od wczoraj
znowu mamy chmurne , zimne i deszczowe przedwiośnie.
Taki tydzień jak zeszły nie trafił się nam jeszcze w historii naszego małżeństwa. Mój mąż wyruszył do stolicy na szkolenie w poniedziałek o świcie i miał wrócić w czwartek wieczorem a ja ruszałam o poranku w czwartek, powrót w sobotę wieczorem. Cały tydzień oddzielnie:( Do czwartkowego poranka osiągnęłam stan zombi i to takiego bardziej wyczerpanego. Normalne wyjścia dzieci, jeżdżenia tam i z powrotem, zakupy, załatwianie w banku i nie tylko. I mały wieczorny wędrowniczek oznajmiający rozkazującym tonem:
-Ja śpie w twoim  łóżku, u mamy.


 A ja nie miałam siły na protesty. Wiem, wiem to bardzo nie wychowawcze. Niemniej Piotruś zasypiał ze mną. Odnoszony był po zaśnięciu. A rano witał mnie radośnie:
-Wstałem, mam kupe.
Opcjonalnie:
-Chce jeść!
O dziwo z tatusiem nie próbował spać. Od razu wiedział, że takie numery nie przejdą:)

W czwartek rano pożegnał mnie rozpaczliwym:
-Mama, ty nie papa!
I od razu odechciało mi się wszelkich wyjazdów.
No ale pojechałam. Szkolenie opłacone, bilety kupione, nawet książki na wyjazd przygotowane ( żeby zapobiec tęsknocie).
Jechałam w strefie ciszy. Bardzo fajny wynalazek. Dodatkowo tempo podróży. W 3 godziny byłam na miejscu, no trochę dłużej bo na Pradze była mała awaria. A na miejscu mała niespodzianka, mój Ukochany skończył wcześniej i powitał mnie na dworcu. Poszliśmy na kawę. Jak to brzmi: byłam z mężem na kawie w Warszawie.

Ale tak w ogóle to było mi jeszcze smutniej.
O 16 zaczynały się zajęcia w Fundacji Rodzić po Ludzku a ja zaplątałam się w kierunki i dziarsko kroczyłam, po wyjściu z tramwaju, z powrotem w kierunku dworca. To wszystko ze sporym bagażowym obciążeniem i w upale. Nie ma to jak rozpocząć z przytupem. Zdążyłam ledwo, ledwo.
Szkolenie mnie zaskoczyło, wywróciło moje wyobrażenie o tym co mam robić. Spotkałam świetne dziewczyny z pomysłami i doświadczeniem. Trochę czułam się wśród nich jak Matuzalem:))) Większości z nich było bliżej wiekowo do mojej Marty niż do mnie. Odbyłam kilka naprawdę wartościowych rozmów i wyspałam się za wszystkie czasy:). A teraz muszę zrobić pracę domową, która mnie nieco przeraża. W dodatku powinnam ją zrobić dobrze, żeby mogła posłużyć też innym. I żebym mogła dostać dyplom. No!

Kolejne spotkanie w czerwcu a przedtem przede mną bardzo dużo roboty. Od spotkań z lekarzami, zakupami firmowymi, pierwszym rozliczeniem podatkowym do egzaminów dzieci. Do końca tego tygodnia wszystkie przedmioty zdają Hania i Zosia. A od poniedziałku na froncie staje Marynia. 11 egzaminów, bo to gimnazjum. Ja denerwuję się strasznie, moja nastolatka wygląda jakby to jej nie dotyczyło. Zresztą zobaczymy co będzie w niedzielę.

No i w przyszłym tygodniu mamy zamiar wybrać  się do Rygi, z młodszymi. Starsi zostają na maraton gier planszowych z okazji urodzin swojej najstarszej siostry.

Podczas, gdy ja się szkoliłam Hania z Józiem zdawali swój pierwszy egzamin z dżudo. Już tydzień przed egzaminem były rozmowy, że nie chcą, nie lubią dżudo itd. To, że nie lubią było widać za każdym razem jak pędem biegli na trening;-) Oczywiście zdali! I teraz z kolei odpowiadamy nieustannie na pytanie:
-Kiedy jest następny egzamin?- bo już im się marzy kolejny biało-żółty pas:).


Jestem z nich bardzo dumna.

A mój Ukochany dla rozweselenia i odtęsknienia podsyłał mi fotki z pracy. Ta była zatytułowana " Twoja łysa pała"
Zdjęcia ze zwierzętami pochodzą z naszej wyprawy do kaszubskiego zoo w Tuchlinie pod Sierakowicami. Podstawowa zaleta to możliwość dotykania różnych zwierząt. Na szczęście nie jest to obowiązkowe. Co do niektórych się nie przemogłam. Zaskoczyły mnie węże. Wbrew mojemu wyobrażeniu, że są zimne, obślizłe i mokre są suche i ciepłe, bardzo miłe w dotyku:)))

 Hania pisze książkę(!) i to jej ilustracje do kolejnego rozdziału, albo raczej plan sytuacyjny.
A jutro 8 rano egzamin z matematyki. Zosia wykazuje luz totalny a Hania wręcz odwrotnie. Zupełnie jak mamusia.

Jeszcze dodam o książkach.
Numer 19 to Monika Szwaja "Klub mało używanych dziewic". Książkę czyta się lekko i szybko, ale... Niby nie powinnam się czepiać, bo to literatura rozrywkowa ( specjalnie nie używam sformułowania kobieca). Mojej duszy jednak przeszkadzało wiele. Czytam, czytam i takie zgrzyty noża po szkle, przeszkadzają. Faceci są czarno-biali. Albo ideały romantyczne, albo świnie, albo i gorzej. Natomiast kobiety ( zwłaszcza bohaterki cudne), nic to, że konfabulują straszliwie, żyją w toksycznym związku z matką, nie obchodzi ich ojciec ( jak przestał płacić). Ta co nie odróżnia rzeczywistości od ułudy jest świetną dyrektorką szkoły i wspaniale dogaduje się z młodzieżą( ! ). Itd., itd. I co tu teraz czytać rozrywkowo?
Numer 20 to pokłosie Warszawy. Przypomniał mi się Pan Samochodzik. Taka cześć "Pan Samochodzik i tajemnica warszawskich fortów". Napisane już nie przez Nienackiego, ale przez Tomasza Olszakowskiego czyli....Andrzeja Pilipiuka. Czyta się świetnie, wartka akcja, nieco sensacyjna i wspaniale wpleciona historia o jakiej nie słyszałam w szkole. polecam, nie tylko dla młodzieży.
No i numer 21 chwycony na dworcu w drodze powrotnej. Część 9 z serii kryminałów Carolyn G. Hart " Duchy południa". Kryminał osadzony współcześnie, wciągający i zaskakujący. W sam raz na podróż, aż nie mogłam spać:) Ale ostrzegam, mało krwisty co dla mnie jest zaletą.

czwartek, 5 maja 2016

Mężczyzna typowy

Kochacie swoich mężów? Przypuszczam, że tak. Ja swojego też, nawet bardzo:) Nie chcę tu się za bardzo uzewnętrzniać, żeby wpis nie wyszedł zbyt ckliwy, ale jak ktoś chce to prywatnie mogę z pół godziny na ten temat jak to żyć bez niego nie mogę...Ale chwilami mam ochotę go zamordować, obrazić się, zrobić mu na złość a potem jeszcze raz udusić!!!

Wszystko, tym razem, zaczęło się od przygotowania strony internetowej dla szkoły rodzenia. Mój Ukochany dziarsko przystąpił do rzeczy wraz ze swoim bratem. Autorem wszak niejednej strony. No dobrze, dobrze na początku to ja byłam winna, bo nie byłam w stanie się zdecydować czego chcę, jak ma to wyglądać. Ale równocześnie musiałam podjąć tyle decyzji, wypełnić tyle papierków, że KAŻDY by to zrozumiał.
 A potem było już tylko gorzej. Nie mogę przygotować ulotek, informacji, bo wciąż nie ma strony... I bardzo się tym denerwowałam. Najpierw tak głęboko.
Wczoraj przy rozmowach o prowadzeniu księgowości (!) pod nos został mi podsunięty komputer z wiadomością, że Andrzej przysłał widok strony, mam zgłosić poprawki. Uff! Odetchnęłam, bo równocześnie odebrałam piękne ulotki. Ale za wcześnie, za wcześnie!
Dzisiaj rano niczego nie przeczuwając poprosiłam o hasło i pokazanie mi jak mam tam umieścić długo oczekujące treści. I nic z tego! To dopiero jedna z pierwszych wersji perfekcyjnie przygotowywanej, maksymalnie profesjonalnej, najwspanialszej strony, zawstydzającej międzynarodowe korporacje. Nie jest jeszcze idealna więc nie do użytku!!!
 Na moje wyrzuty (SŁUSZNE) małżonek zareagował bardzo denerwującym milczeniem. Dalsze nagabywania spowodowały lakoniczne stwierdzenie:
-Zastanawiam się.
A tak w ogóle to jakby był gdzie indziej. I już chyba z tych nerwów rozpłakałam się straszliwie, w duszy wyrzekając na cały ród męski. Bo jakże to. Niby pomagają, a ulepszają ponad miarę logo. I tłumaczę, że wersja pierwsza bardzo mi się podoba, ba jestem zachwycona. Nie, oni są niezadowoleni, robią bardziej profesjonalną grafikę. I mniej mi się podoba.

Teraz to samo ze stroną...Za nic mają moje prośby, zdanie. Pomiędzy tylko wtrącają:
-To Twoja decyzja, Ty musisz wiedzieć.
Ja wiem tylko ONI tak strasznie nie słuchają, w ogóle nie słuchają.
Podobno mają jedno żebro mniej, o ograniczonym słuchu nie było mowy...
 Skutek łez był taki, że prosta strona właściwie natychmiast jest przygotowana do moich wpisów. Jako prowizorka dotrwa do chwili zawieszenia tej idealnej. Mogę działać:) Nie można tak było od razu?

Ale wyżalić się na ród męski musiałam:) Teraz to mi nawet trochę wstyd, bo przecież się starają i są cudowni. Gdyby jeszcze słuchali co się mówi to byliby idealni czyli pewno NIEPRAWDZIWI. No cóż, nie można mieć wszystkiego ;-)
Rozdzierająca opowieść ilustrowana była zdjęciami z wyprawy do Malborka ( o której jutro)autorstwa Zosi z wyjątkiem jednego robionego przez Tatusia. Małżonek miał trudno bo równocześnie łapał Pitera.








A na koniec skecz przygotowany przez męską część ludzkości o kobietach. Ale w ogóle mi ich nie szkoda.
O typowej kobiecie.    Polecam, chichotałam jeszcze długo po skończeniu oglądania.

poniedziałek, 2 maja 2016

Historia

Mam nadzieję, że tak jak i my korzystacie ze wspaniałej majówki:) Wbrew zapowiedziom i ostrzeżeniom pogoda jest przednia, temperatury może nie letnie, ale wyraźnie wiosenne.
Dzisiaj wybraliśmy się do Elbląga, który leży zaledwie 50 kilometrów od Gdańska, w gości do mamy chrzestnej Ukochanego. Elbląga za dużo nie widzieliśmy ,bo przy stole prowadziliśmy długie Polaków( Polek ) rozmowy. Dzieci zwłaszcza te młodsze zachwycone bardzo cierpliwym yorkiem i wujkiem, którego momentalnie obsiedli. Nastąpiła symbioza: wujek dolewał im Coca-Coli ( o zgrozo!) a oni znosili mu słodycze, truskawki etc. No i Asia nie omieszkała zaprezentować swych krasomówczych zdolności. Do kuzynki mego męża:
-Czy Ty w końcu będziesz mieć dzieci czy nie? ( jako żywo nas nie podsłuchała, bo na ten temat nie rozmawialiśmy).
-No kiedyś będę miała.
-To w sumie dobrze!
Zadrżałam. Wszak to bardzo prywatne i delikatne sprawy.
Na szczęście mężowska kuzynka, sama będąc ostrą babką wpadła w zachwyt i zaproponowała przejęcie Asiuwy na własność. Odmówiliśmy ( serce nie pozwalało, choć rozum nakazywał skorzystać z tak interesującej propozycji).
Po drodze robiłam zdjęcia Żuław, płaskich przestrzeni przerywanych, a jakże, płaczącymi wierzbami, ale Wam nie pokażę bo na tych moich zdjęciach w ogóle nie wyglądają:) trafiliśmy nawet na poprawczak gipsowych, ogrodowych krasnali ( wstrząsający widok). Droga na Elbląg jest bardzo ciekawa, bo z tych płaskich Żuław wjeżdża się na Wysoczyznę Elbląską i naprawdę wrażenie jest takie, jak byśmy się zbliżali do pasma górskiego.
Jutro jedziemy do Malborka. Bilety mają być po 7 złotych! Czyli za całą wyprawę zapłacimy tyle co normalnie za dwie osoby. Tylko będzie tłok zapewne. Ale ostatnio już były bardzo sile naciski, zwłaszcza ze strony Józia, by odwiedzić ZAMEK. Ciągle to odkładaliśmy z wiadomych powodów ( prawo wielkich liczb), teraz nastąpiła mobilizacja:)
Ponieważ dopadły nas mocno dramatyczne wydarzenia, które silnie chcąc sobie podporządkować naszą rzeczywistość musimy walczyć. Żeby nie myśleć zbędnie za wiele skupiłam się na podróżach:))) Już prawie mamy zarezerwowany hotel w Rydze na weekend z Bożym Ciałem. Prawie, bo nie wiemy w ile osób pojedziemy. Ilość osób zależy od tego, czy uda nam się do tego czasu wymienić naszego starego Transportera ( 9 osób) na nowszego. Jeśli nie, pozostaje samochód siedmioosobowy. Ale już czuję ten dreszcz podniecenia.
I tu w końcu dochodzimy do meritum:) Bardzo lubię historię, zwłaszcza tę, o której nie słyszałam w szkole, albo za mało. Jakiś czas temu trafiłam na serię artykułów o Słowianach, ich ekspansji w Himalajach i nie tylko, o tym, że nasze państwo jest starsze niż Niemcy itd. Czytało się bardzo przyjemnie, szukając dalej niestety dowiedziałam się, że to tylko jedna z hipotez, wersji jak to wyglądało w czasach, które są w sumie słabo udokumentowane. Pilipiuk świetnie się wpisuje właśnie w takie alternatywne rozważania, wyłapywanie interesujących drobiazgów, na których buduje piękne historie.  No to jak Jakub Wędrowycz to wampiry, to Siedmiogród, fascynująca historia zakątka,który należał co trochę do innego państwa, to Bukowina gdzie mieszkali Polacy. Czyli Rumunia. I kawałeczek dalej Bułgaria. No tam nas jeszcze nie było. I wymyśliłam następne ( choć jeszcze nie dotarliśmy do tych) wakacje. Pojedziemy zwiedzać Siedmiogród a potem skręcimy na zachód i tydzień spędzimy nad Balatonem:) A może... zrobiłam jeszcze kroczek i pomyślałam:  nad Morzem Czarnym, w Bułgarii? Teraz tylko muszę się przekopać przez fora, kontakty, przewodniki, ceny, noclegi a następnie złożyć ofertę najwyższej władzy czyli Mężowi. Jakoś jest oporny w zachwycie nad wyprawą do państwa Vlada Palownika. Za dużo Pilipiuka!