czwartek, 25 lutego 2016

O zazdrości słów kilka

Nie mogę się powstrzymać i na początku ( póki pamiętam) Asia Złotousta do swej najstarszej, dorosłej siostry:
-Ty się nie zastanawiaj tylko myśl!

Ja również nie będę się dużo zastanawiać tylko pomyślę i napiszę.
Nie wiem czy macie takie dni, kiedy czujecie się zmasakrowane, wszystko jest bezsensu, pogoda beznadziejna, dzieci niegrzeczne, własne metody wychowawcze do nie powiem czego. I zastanawiacie się jakby to było gdyby.... Staram się szczególnie nie epatować takim myśleniem ( przynajmniej na blogu), nie wchodzić w takie rozważania, które prowadzą na manowce zwane brakiem akceptacji swojego życia. Ale czasami, raz na pewien czas tej woli jakby ubywa a życie staje się nieznośne lub żałosne, bez sensu itd. do wyboru :) I wczoraj był taki dzień. Pogoda do niczego czyli kisimy się w domu, samochodu nie ma czyli nie można podjechać do innej "niewolnicy", zostaje dom wypełniony tonami prania, dziećmi coś znudzonymi albo wrzeszczącymi ( bo oczywiście najlepsza zabawa to skoki na łóżku i zawsze ktoś spadnie albo wpadnie na  towarzysza), starczyło mi inwencji na zasianie nasionek czyli15 minut a już czytanie przekroczyło moje możliwości. Porażka, porażka! Ukochany po powrocie z pracy i rozpoznaniu sytuacji ( ma w tym wprawę, bo nie pierwszy to taki beznadziejny dzionek w naszym życiu) wypchnął mnie z domu. Wraz z dwoma najstarszymi synkami pokonali moją bezwładność i wysłali na spotkanie z prof. Chazanem. No i było świetnie :) Siedziałam w sali, w której pisałam egzamin wstępny na medycynę, więc miło mi się kojarzyła, słuchałam świetnego wykładu i już prawie żałowałam, że nie mam wszystkiego przed sobą tak jak większość audytorium ( bo większość to byli studenci medycyny lub młodzi lekarze), a potem uświadomiłam sobie, że ja już jestem człowiekiem sukcesu a oni dopiero będą :), mam nadzieję. I wróciłam do moich osiągnięć, i pełnego życia.
Jedną rzecz usłyszałam na tym wykładzie powiedzianą inaczej niż do tej pory i bardzo podobało mi się. O antykoncepcji. Pan profesor zapytał retorycznie, dlaczego tak łatwo ingerujemy w mechanizm płodności, skomplikowany i delikatny? Zupełnie jakby to był przełącznik światła.Włączyć,wyłączyć. W zależności od zachcianek. A gdybyśmy tak zrobili z innymi układami w naszym ciele? Np.pół roku albo dłużej nie używali jednej nogi? Byłaby słabsza, chudsza, zaniki mięśni. Albo pół roku żywienia pozajelitowego czyli wyłączamy układ pokarmowy. Po włączeniu może podejmie pracę a może nie. Natomiast z płodnością, która jest bardzo precyzyjnym mechanizmem poczynamy sobie bezceremonialnie a potem płacz, że nie można zajść w ciążę.
A teraz już na temat zazdrości. Ostatnio miałam okazję ujrzeć taki obrazek





I przypomniałam sobie różne, nie tak dalekie chwile, gdy drżałam jak to będzie.
Po urodzeniu Marty, w ciąży ze Stasiem czułam niepokój związany z pytaniem, które pojawiało  się w moim sercu: jak będzie możliwe kochać dwoje dzieci, jeśli miłość do tego pierwszego wypełnia serce absolutnie? Po urodzeniu Stasia moje serce okazało się o wiele pojemniejsze niż myślałam i jego też pokochałam absolutnie :) Przez całą ciążę Martusia miała świadomość, że będzie miała rodzeństwo, głaszcząc mój brzuch mówiła : Agata-Siaś ( bo nie wiedzieliśmy na kogo czekamy), później włączałam ją do opieki nad maluchem. Tak nawet wbrew sobie, bo sama zrobiłabym to szybciej, sprawniej, ale nie chciałam by czuła się odsunięta. Podkreślałam jej ważność, że jest starsza, unikając jak ognia stwierdzeń: ustąp mu, bo jest młodszy ( to przekleństwo mojego dzieciństwa). I już zacierałam rączki, jak mi dobrze idzie :))) Gdybym tu postawiła kropkę wyszłoby, że jestem prze-mądra. No, ale będę zamiast tego uczciwa:) Martusia i tak była zazdrosna, tylko po cichu i inteligentnie (wrednie). A to zabrała bratu smoczek, butelkę z kaszką. Oczywiście bez krzyków i ryków, myśmy nawet nie wiedzieli, tylko dziwiliśmy się co ten Stachu tak dużo kaszki żłopie, podwójne porcje? Martusia miała lat 4, Staś trochę ponad dwa, gdy przekonała dziadków, że on absolutnie lodów i słodyczy nie może...Przykładów może starczy, klimat zarysowany. Mogę jednak powiedzieć, że Staś w szkole nieraz bronił siostry, do końca gimnazjum przyjaźnili się bardzo, dopiero w liceum nieco oddalili. Teraz jako dorośli stosunki mają poprawne, choć nie gorące. Ale dogadują się spokojnie. Staś tylko czasami nam wypomina:
-Tak, bo Marta najstarsza, taka wspaniała.- i tu widzę, że z tym wzmacnianiem najstarszego dziecka nieco przesadziłam. Albo podkreśla:
-Jedyne co Wam wyszło to JA!
Tu pojawiają się kolejne osoby dramatu czyli pozostałe nasze dzieci rzucające czym popadnie w najstarszego brata za to stwierdzenie.
Z kolejnymi dziećmi nie miałam już wątpliwości, czy będę je kochać równie mocno. Już wiedziałam, że każde inne, ale każde nasze, wpisane w serce. Natomiast zniknął problem zazdrości. Może nie do końca, bo przecież każdy jest zazdrosny. Widzę, że dla młodszych trudnym dniem są urodziny kogokolwiek i przepracowanie, że to nie ja dostaję prezenty i to nie ja jestem w centrum. Pomagają rozmowy, przygotowanie, bo dzieci nie radzą sobie z nieoswojona sytuacją. Oswojona, nawet trudna jest do przejścia ( przynajmniej u moich). Niektórzy wymagają niewiele pomocy, inni dużo. To dużo odnosi się do naszej królewny Asi. Ma to związek z jej historią, naszą paniką i chuchaniem na nią. Takim skupieniem wszystkich na tej drobinie. A miał się już kto skupiać:))) Skutek jest taki, że teraz Asia uważa, że wszystko ujdzie jej płazem, że Piotruś w gorszych chwilach jest zagrożeniem. I tak było od początku. Karmię Pietrka, a ona ładuje się na kolana, albo wtedy koniecznie czegoś chce. Tylko nie u nas takie numery, bo w razie czego poda jej to ktoś z rodzeństwa. A zauważyłam, że wystarczyło oddać Piotrka w dobre ręce ( chętnych też było wielu) i na chwilę ją poprzytulać, wykochać a nastawał na trochę spokój. I tak jest do teraz. Poziom indywidualnego wykochania  musi być utrzymany.
Miałam i tak dobrze. U naszych znajomych ( wiele lat temu, bo bohaterowie są już dorośli) po długim oczekiwaniu pojawił się upragniony syn. Radość była wielka, stał się centrum jak to bywa. Niespodziewanie po niecałych dwóch latach pojawił się kolejny synek. Szczęście ogromne, bo nie było przecież szans. Tylko pierworodny uważał inaczej. Co mama karmiła młodszego on urządzał sceny, nawet usiłował bić małego brata. Sceny musiały być naprawdę niezłe, bo młodszy zrobił sobie na pewien czas z nocy dzień a dzień przesypiał. I tak przetrwali. A teraz dorosłe chłopaki bardzo się trzymają razem, wspierają i rodzice naprawdę mogą być z nich dumni. Ale co mieli to mieli:)))
Muszę tu wspomnieć jeszcze o urodzeniu Piotrusia. Starsi chłopcy byli wtedy nastolatkami w różnym stopniu zaawansowania  i bałam się ich reakcji. To czas ogólnie buntu, mniej lub bardziej wyraźnego,wobec rodziców, ich decyzji.  Bałam się jak to się przełoży na relację z najmłodszym bratem, dla którego oni szybko staną się bardzo ważni. Wróciliśmy do domu, dziewczynki rzuciły się tulić maleństwo a panowie? Panowie spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami. Ja niemądra:
-Nie przywitacie się z bratem?- i już łzy mam w oczach.
-Co tam taki maluch może wiedzieć- i poszli sobie. Jak to po porodzie bywa, dużo nie potrzebowałam, by wpaść w rozpacz. Na szczęście na straży trwał mąż:
-Czym ty się w ogóle przejmujesz? Wiadomo, że zaraz będą koło niego latać.- jak ja nie znoszę tego jego "mam rację", zwłaszcza wtedy, kiedy dzieją się takie straszne rzeczy.
Oczywiście miał jednak rację. Piotruś przytulany, noszony i całowany ponad miarę szybko odkrył, gdzie są najbardziej interesujące pokoje, do kogo należy wyciągać ręce, kto go będzie woził w taczce ( a nie w nudnym wózku jak mama kazała), bujał pod samo niebo. Kogo należy naśladować i z kim trzymać sztamę. Teraz często widzę taki obrazek: dwaj panowie J. robiący wieczorem ileś tam pompek ( bez koszulek), Józio, który ich naśladuje, choć pompek robi mniej i Piotruś obowiązkowo bez koszulki ( jak bracia) leży na brzuchu obok nich i liczy:
-Aś, dwa, eszcze eden!
Albo jak na powyższych zdjęciach, jeśli braciszkowie tylko gdzieś się położą, młodsi zaraz robią z nich kanapki. Stasiu, który wyprowadził się już z domu może liczyć na gorący aplauz, gdy tylko się pojawi. Ba, braciszkowie wiedzą znacznie więcej i szczegółowiej co się u niego dzieje niż my, starzy rodzice :)))
W naszym przypadku najgorzej było z dwójką dzieci. Chyba prawdą jest powiedzenie, że przy dwójce jest ciągła rywalizacja. Ale za każdym razem jest to wyzwanie.



10 komentarzy:

  1. Kocham te wpisy....kocham...najgorzej bylo fakt kiedy pojawil sie Trzeci in side...ale byly to tylko obawy...potem juz lżej..dzięki

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję o Matko Doświadczona! 😃

    OdpowiedzUsuń
  3. Nam się póki co wielkiej zazdrości udaje unikać. Właściwie nie wyobrażałam sobie nawet, że tak się dogadają dwoje. Nawet zabawkami się dość dobrze dzielą (choć czasami jest krzyk, zwykle Reginki, która uwielbia wyrywać, a nie lubi oddawać - Jerzyk jako niemowlę był znacznie bardziej ugodowy). Mam problem tylko z jedną sytuacją: Reginka nie zaśnie w obecności starszego brata, a gdy próbuję ją ululać w drugim pomieszczeniu, Jerzyk stoi w progu i zawodzi wniebogłosy, co uniemożliwia jej zaśnięcie. Drzemki Reginki to więc porażka, bez pomocy osób trzecich, które zabawią w tym czasie Jerzyka, się nie obejdzie. Ale jakoś sobie radzimy.

    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Podczytuję od jakiegoś czasu, ale się nie ujawniałam :-) Pora się przedstawić: żona i matka dwóch dorosłych synów, jeden już niedomowy.

    Starszy syn był szczęśliwy, gdy urodził się Mały - różnica 4,5 roku, więc na brata się wyczekał. Nie przejawiał żadnych objawów zazdrości, poza tym, że kazał sobie podać butelkę (butelkowy właściwie nigdy nie był) i zażądał pieluchy. Butelka mu nie podeszła (za wolno leci), pielucha ograniczała ruchliwego czterolatka.
    Cierpliwie czekał na swoją kolejkę i gdyby nie to, że Mały był bardzo absorbujący, miałabym lajtowe życie. Opiekował się bratem, chociaż nieraz musiałam interweniować - solidarnie wtedy bronili się przed matką. Teraz mają bardzo dobry kontakt, chociaż do dzisiaj się kłócą, nie mam wątpliwość, że są ze sobą bardzo związani emocjonalnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tylko dbałam, żeby Stach miał dostatecznie dużo okazji do ćwiczenia charakteru ;p

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze że Pani o takich stanach zwątpienia wspomniała, bo też mnie dopadł dół jak rzadko, nie mogę się wygrzebać. Co to za tydzień był, coś w powietrzu chyba ;-) Przesilenie zimowo-wiosenne może...

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja mam zupełnie inne doświadczenia. U mnie najbardziej zazdrosne jest trzecie dziecko o czwarte. Pierwsze z drugim bardzo fajnie sie bawiło przez pierwszych kilka lat. Pamiętam, że niewiele było typowych kłótni i awantur między nimi. Nie było też takiej manifestacji zazdrości i poczucia porzucenia i detronizacji jak teraz między trzecią i czwartą córką. Nie wiem od czego to zależy, ale chyba od osobowości dzieci. Najstarsza jest najbardziej spokojna i zrównoważona, emocje sa u niej stonowane. A trzecia to choleryk i wrażliwiec w jednym, co w sercu to na języku, bez względu na sytuację i czy kogoś to zaboli.

    OdpowiedzUsuń
  8. A u mnie najbardziej zazdrosna jest trzecia córka o czwartą. Pierwsza dwójka stanowiła fajny tandem, rzadko sie kłócili, raczej dogadywali, pewnie to zasługa pierwszej córki, bo jest z natury spokojna i poukładana. A trzecia to choleryk i trzpiot. Wiecznie jakaś niedoinwestowana, chciałaby mnie mieć na wyłączność a tu się nie da, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przypomniała mi się godna lektura: Zofia Kosak Szczucka "Przymierze" (powieść o Abrahamie), "Krzyżowcy", "Bez oręża" i "Król Trędowaty". Dla mnie rewelacja. Nie pamiętam w który tomie o krzyżowcach pojawia się postać świętego Franciszka. To co tam powiedział w pewnym momencie mocno mnie dotknęło. Ale co - nie powiem :) Trzeba przeczytać. ;D

    OdpowiedzUsuń