niedziela, 29 marca 2015

Piękna noc

Dzisiaj jeszcze z rozpędu temat powykładowy mi się narzuca.
O naszych wizjach wychowawczych i tresowaniu dzieci. Gdzie tracimy z oczu cel wychowawczy jakim jest dążenie do tego by nasze dziecko stało się samodzielnym, odpowiedzialnym, wolnym i szczęśliwym człowiekiem a zamieniamy to na dozór więzienny. No może w całkiem dobrych warunkach:)
Ta subtelna granica nie jest łatwa do wychwycenia, bo np. dziecko wybiega na mróz z odpiętą kurtką. Lecimy za nim z błaganiem, że tak nie wolno, że się przeziębi. Mamy odpuścić i dać mu się zaziębić? A z drugiej strony, jeśli ciągle będziemy za nim latać to gdy w końcu wyjdzie gdzieś samo nie weźmie za to odpowiedzialności. Będąc rodzicami na każdym kroku musimy podejmować błyskawiczne decyzje: interweniować czy nie. Później jest łatwiej bo młody obywatel, o ile nie jest absolutnie pod naszym pantoflem, da nam znać, że przesadzamy:))))
Tak sobie siedzę i rozważam. To bardzo rozległy temat. Jeszcze do niego wrócę.

Dziś lekko przesadziłam, do 4.30 oglądałam "Gotowe na wszystko", uspokajając się, że to godzina według nowego czasu. Co miałam na myśli nie wiem, ale człowiek nie jest sobą po takiej akcji. Oglądanie ku swej rozpaczy musiałam przerwać bo musiałam po kilka razy oglądać niektóre kawałki, już nic nie rozumiałam:)

Teraz czekamy na przyjazd mamy Wojtka. Ma u nas zamieszkać na tydzień. Co będzie dalej zobaczymy. Trochę się boję. To poważne wyzwanie.
W związku z tym i Wielkim Tygodniem postanowiłam zrobić tygodniowy urlop. Do zobaczenia w Niedzielę Wielkanocną. Będzie wielki tekst, bo mnie słowa inaczej zaleją:)))))
Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę spotkania ze Zmartwychwstałym i wiele pokoju. To ta jedyna, najważniejsza noc w roku. Błogosławieństwa Bożego!
Jajko to symbol nieśmiertelności:)

piątek, 27 marca 2015

konkurs na matkę idealną

Jestem po pierwszym odcinku " Gotowych na wszystko" i jestem gotowa na dalsze oglądanie:) Czemu ja do tej pory tego nie widziałam? Przynajmniej po to by wyrobić sobie zdanie. Konstrukcja odcinka i zalążek intrygi wciągnął mnie straszliwie.Co będzie dalej zobaczymy. Trochę przeraża, że jest tego aż 8 sezonów. Przeraża w sensie, czy scenarzyści już nie robili bokami. Jak w najbliższym czasie będę marudzić, że jestem niewyspana to będzie wiadomo dlaczego;). To są te chwile kiedy żałuję, że nie można równocześnie czytać i oglądać. Uwierzcie, bo już próbowałam.
Co do tytułu, to z bólem stwierdzam, że nie ogłaszam żadnego. Raczej chciałam się podzielić czymś co sobie uświadomiłam przygotowując wykład. Ano od wielu lat sama ze sobą walczę, by nie brać udziału w konkursie na idealną matkę. Czasem mnie ponosi i daję się wkręcić. Na swoją obronę mam, że zewsząd atakują obrazki czystych dzieci, najlepiej w białych ubrankach, designerskich wnętrz o idealnym porządku i oczywiście też w bieli, ewentualnie w bardzo jasnych pastelach. Samochód czyściutki i pachnący a ogródek z równym trawnikiem i pięknymi roślinami.
Więc czasami się spinam i zaczynam dążyć do tych idealnych obrazków. Dodajmy do tego mamusię, która od rana jest piękna, w makijażu stosownym do pory dnia, uśmiechnięta, bodźcuje swoje dzieci by rosły na małych geniuszy i przemawia do nich głosem zgoła anielskim. Do snu śpiewa skomponowane przez siebie kołysanki. Nie je, nie robi kupy i przynosi mężowi kapcie będąc jednocześnie ucieleśnieniem kobiety spełnionej zawodowo. Czy o czymś zapomniałam?
Po takich momentach kiedy zamierzam zostać matką idealną zostaje mi tylko frustracja i niechęć do wspominania tych chwil, kiedy z zaciśniętymi zębami stwierdzałam:
-Jak to bez sensu, jak to nie dam rady, jak to nie warto? Ja wam pokażę!
U nas dzieci zadziwiająco się brudzą. Dwie a nawet trzy pralki dziennie to norma. Białe ubranka wkładają na Komunię albo na jakąś uroczystość rodzinną z wyższej półki. Białe to one są w porywach do pół godziny. Potem przebieramy w inne kolory, które również zadziwiająco szybko szarzeją:)
O porządku wspominałam. Marzenie ściętej głowy. Mój cudowny Ukochany zawsze stwierdza:
-Przynajmniej widać, że tu się żyje.
Trochę traci ze swojej cudowności, bo mu przeszkadza moje klikanie w łóżku;-)
Nie udaje mi się przemawiać do moich dzieci jak szemrzący strumyk, częściej przypominam trąbę jerychońską. Weź tu człowieku przedrzyj się przez słuchawki z muzyką, głośne rozmowy i świetne zabawy. Kołysanek nie śpiewam. Mam pierwszy stopień muzykalności czyli rozróżniam czy grają czy też nie. No może w porywach drugi bo czasami coś mi się podoba. Dzieci raczej wołają :
-Ty mamuś lepiej nie śpiewaj!
Od rana to ja mam wory pod oczami i niechęć do świata. I to prawda, że im kobieta starsza tym więcej kosmetyków potrzebuje zanim pokaże się światu.
A samochód zawsze pachnie  podejrzanie, starą kanapką, ogryzkami i rozlanym mlekiem.
Nawet udało sie naszym dzieciom zrobić drzewko bonsai z dzikiego wina. Co roślinka w szalonym, wiosennym zapędzie wypuszczała długie odrosty to były skracane i używane do zup, wianków i nie wiem czego jeszcze.
Ale, ale! Jestem prawdziwa i mam świetne dzieci. I to jest smak życia pokonywać trudności. Nic to, że osiemnastka już MOCNO skończona. Mam za co dziękować:)))

Tata jest po koronarografii i usunięciu zwężeń w naczyniach wieńcowych. Czeka go jeszcze jedna i wszczepienie defibrylatora. Szanse na szybki powrót do formy znikome. Dziadek co prawda uważa, że wszyscy przesadzają bo on się świetnie czuje. W związku z takimi planami lekarskimi musimy przeorganizować opiekę nad babcią z chwilowej na bardziej trwałą. To kolejne wyzwanie.


Po podróży

Nie było nas w domu 26 godzin.
Nie za długi ten wyjazd we dwoje, ale teraz już mogę powiedzieć, że było warto:)
W nocy z wtorku na środę nie bardzo mogłam spać, stwierdzałam, ze nigdzie nie jadę, że to bez sensu. Nie zrezygnowałam tylko dlatego, że nie bardzo wiedziałam jak usprawiedliwić swoje wycofanie w ostatniej chwili. Około 11 ruszyliśmy. Słonko świeciło, muzyka grała i było dziwnie. Nikt nie domagał się szeregu odpowiedzi, nie śpiewał piosenek z Petardy i nie słychać było wołania co chwilę"siusiu". Zupełnie nie mogłam odnaleźć się w takiej rzeczywistości:)
Mój Ślubny stwierdził, że czuje nastrój randkowy. Ja byłam chyba za bardzo przestraszona, trema mnie ogarnęła.
Na miejscu był wykład. Jak już mówiłam to  mówiłam. Najgorsze było 5 minut kiedy byłam przedstawiana i stałam tam jak sierotka na środku. Wykład chyba był interesujący i potrzebny, bo ludzie reagowali żywiołowo (zwłaszcza na przykłady z życia wzięte) i mieli dużo pytań na zakończenie a potem podchodzili z podziękowaniami:))). Gdyby nie to, że nie czuję się żadnym  autorytetem chyba świeciłabym od tego uwielbienia;-P
Na poważnie, już później dało mi to do myślenia. Te przykłady, przyznanie się do porażek, mówienie uczciwie jak jest a nie jak powinno być okazało się bardzo potrzebne. Bez schematów i wykresów. W teorii jestem słaba. Jaki inny wykładowca ma szansę usłyszeć od swojego syna, że jest niewydolną wychowawczo KURĄ DOMOWĄ??? Albo się nie przyznają:) A ci ludzie, zresztą i matki i ojcowie za to dziękowali. Gorsze były konkretne pytania o to jak się zachować w sytuacji dla tego rodzica bez wyjścia.? A tu gotowych recept brak...
Najlepsze było jeszcze w ferworze ogólnej dyskusji pytanie czy słyszałam o teorii, ze nastolatek ma mieć swoje terytorium, do którego mamy się nie wtrącać, pozwolić na bałagan itd. Jako żywo na to nie zwróciłam uwagi, gdzieś taki pomysł, zresztą dawno wyczytałam ale nie poświęciłam mu chwili uwagi. Mogłam odpowiedzieć tylko jedno:
-Ja nie ale nasz najstarszy syn na pewno...
Jak już się przyznałam w teorii jestem słaba.
Po zakończeniu wszystkich rozmów, a trwały  jeszcze na parkingu pojechaliśmy do Elbanowskich. Ja już chciałam do domu, bo na pewno umrą  bez nas. Tu tylko wspomnę,że duża część mojej przemowy dotyczyła tego, że nie należy być nadopiekuńczą matką;-D
Mój Ukochany, znając moje histerie stwierdził, że ok, tylko jedziemy na chwilę by pogadać bo dawno nie mieliśmy szansy się zobaczyć. Zapomniałam, że z Karoliną nie jest łatwo. Wysłuchała mojego tłumaczenia, dlaczego tylko na chwilę i :
-No wiesz, wyluzuj królowo. Jakbym rozmawiała z neurotyczną matką jedynaka.
No i oczywiście na nic moje argumenty. A przecież przegadać mnie nie jest łatwo:). A obaj panowie mieli niezły ubaw i coś podejrzewam, że mój mąż to zaplanował.
Niemniej jedliśmy i gadaliśmy:))) A o 5 rano po cichu i angielsku się zwinęliśmy. Teoretycznie by uniknąć korków a praktycznie z obawy na co mnie jeszcze namówi Karolina:))))
W domu czekał stęskniony Piotruś i na początku nie chciał zejść z moich rąk. Inni też jakby lekko obrażeni. Ale świetnie dali sobie radę. Moje lęki i wyobrażenia, że beze mnie nie przeżyją okazały się totalną pomyłką. Nie wiem jak ja to przeżyję.
I tylko od Asi usłyszałam:
-No ładnie, pojechałaś tak bez całuska!
Gdzie ona podłapuje te powiedzonka???
Wróciłam jako flak absolutny, ale psychicznie zresetowana:). I od razu wpadła na to, że przed świętami jeszcze musimy coś zrobić z naszą sypialnią. A właściwie graciarnią, w którą się powoli zamienia.Plan już jest, tylko czekamy na "pierwszego", bo chwilowo nie mamy na farbę. No ale jak ktoś się włóczy po warszawkach:)))
Dorwałam też książkę "W Paryżu dzieci nie grymaszą", jak tylko przeczytam nie omieszkam się podzielić.
Na razie wracam do stęsknionej hałdy prania i pagórka skarpetek. Ich miłość do mnie jest nieodwzajemniona, ale czuję, że żyję!!!
Jeszcze się pochwalę, że w nowej Frondzie już jest mój artykuł o rodzeństwie:)

wtorek, 24 marca 2015

Nie mam się w co ubrać

Dziadek czuje się już lepiej, zagrożenie życia minęło.
Wiedzieliśmy o tym wcześniej niż wskazała aparatura medyczna z kilku powodów:
-Zaczął się wybierać do domu ( prosto z sali intensywnego nadzoru kardiologicznego)
-Ma swoje zdanie na temat terapii, której ma być poddany i ze swoim czarującym uśmiechem nie waha się go głosić podczas obchodu i wizyt lekarskich
-Angażuje się w sprawy towarzyszy niedoli ( od zawsze ma żyłkę przywódcy i społecznika)
Jak tylko usłyszeliśmy jego wywody o tym jak go leczyć wiedzieliśmy, że wraca do siebie:-P
W związku z tym chyba jutro jednak wystąpię podczas wykładu. Ostatnie zawirowania sprawiły jednak, że jestem kompletnie nieprzygotowana. Jeszcze noc przede mną:). Nie mam w się w co ubrać, kompletnie:( I tu odzywa się moja natura kobieca, bo mniej się martwię co powiem (jakoś to będzie), niż w czym ja się pokażę????
Dodatkowo :
Piotrek jest zasmarkany do pasa, a już tak ładnie się trzymał. Marta, która głównie miała dźwignąć ciężar opieki ma jutro jakieś dodatkowe zajęcia i musimy na nią poczekać, a to oznacza mniej czasu na miłe chwile we dwoje. Staś ze względu na próbną maturę z matmy nie może jej zastąpić. Hanię boli brzuch. Ciekawe co z tego będzie? No i dziś odmówił posłuszeństwa jeden z naszych samochodów. Niby ma prawo, bo ma lat 19 ale normalnie działa jak żyleta.
Pogrążyłam się w otchłaniach rozpaczy i rozważań, że może nie powinnam jechać. I jeszcze Piotruś jest taki słodki i oczywiście przeczuwając, że coś się święci woła ciągle: mama, mama!
Nie umiem zostawiać dzieci:(. Najpierw marudzę jak to potrzebuję trochę oddechu, jak mówią moje koleżanki: trzeba się zresetować, a potem marudzę, że muszę ich zostawić. Ech, z tymi kobietami! Żeby wiedzieć czego się chce...
Józio dzisiaj przekazywał Marcie listę zakupów:
-Dwa jabłka, jogurt CENTRALNY...
Jakby ktoś się nie domyślił chodziło o naturalny.
Mój mąż natomiast wczoraj wysłał do swoich szefów nie" protokół z próbnej ewakuacji" tylko PROKTOKÓŁ. Medycyna się przydaje, bo mam więcej skojarzeń:))))))))

poniedziałek, 23 marca 2015

Zmiany

Po raz kolejny przekonuję się o tym, że nie jestem w stanie przewidzieć tego jak będzie wyglądał mój dzień i co się wydarzy. Pomimo usiłowania by opanować rzeczywistość, móc wieczorem spojrzeć sobie w oczy najczęściej nic z tego nie wychodzi. Nie wiem czy to tylko nasze życie jest pełne zaskakujących zwrotów akcji czy wszyscy tak mają, czy tylko my jesteśmy zdziwieni?
Wczoraj dzień był bardzo intensywny, urozmaicony świeżo spadłym śniegiem i nowym, zielonym katarem Piotrusia. To moment, w którym zaczęłam się załamywać co będzie z zostawieniem dzieci na wykład jeśli Piti się pochoruje. Co z naszym czasem wolnym, miłymi rozmowami i luzem.
Wieczorem poszliśmy na spotkanie dla rodziców dzieci bierzmowanych. W tym roku ten sakrament ma przyjąć Jacek. Najpierw była jeszcze msza i rekolekcje prowadzone przez kapłana z Ługańska. Chwilowo bezdomnego, który w przejmujący sposób opowiadał o rzeczywistości wojny. Po raz kolejny dotarło do mnie jak mamy dobrze, za jak wiele rzeczy możemy dziękować. Ze spotkania nic nie wyszło. Dostaliśmy telefon od Stasia, który na kilka dni się przeprowadził do dziadka, że właśnie ojca Wojtka zabrało pogotowie. Objawy obrzęku płuc, stan ciężki.
Dziadek, uwielbiany przez wnuki, mieszka razem z babcią. Babcia niestety ma Alzhaimera i powoli wymaga nieustannej opieki. Trudno przyjmować jej odchodzenie. Z wykładowcy akademickiego, dbającej pani domu zmienia się w nieporadne dziecko, które nie wie do czego służą sztućce, jak się umyć, brakuje jej słów. Chodzą oboje na obiady i zajęcia rehabilitacyjne, przychodzi opiekunka, ciągle są jakieś wnuki ale to dziadek jest osobą, która za wszystko odpowiada i nie chce zrezygnować z tej samodzielności.
Niemniej wielką łaską było to, że nasz Staś tam był, bo babcia by pogotowia nie wezwała i jak powiedział lekarz byłoby po dziadku. Staś został z babcią, a brat Wojtka, który mieszka blisko pojechał do szpitala za karetką. My szybko dojechaliśmy, po drodze zabierając zapomniane dokumenty i rzeczy osobiste.
Wjeżdżając na kardiologię zobaczyliśmy Andrzeja i już wiedzieliśmy, że nie jest dobrze. Tata w ciężkim stanie, saturacja 75, nerki siadły. Przytomny ale nie mający siły powiedzieć słowa.
Jeszcze telefon do najstarszego brata mieszkającego w innym mieście. Już jedzie.
Trzeba czekać. A jeszcze trzy dni temu najechaliśmy dziadków całą gromadą z okazji imienin Józefa. Dziadek jak zwykle nie mógł usiedzieć na miejscu i sypał dowcipami ( przyznaję o różnym poziomie).
Powrót do babci, żeby położyć ją spać.I to chyba lepiej, że nie jest już w ogóle świadoma, że dzieje się coś niepokojącego i wystarczy zapewnienie, że wszystko w porządku, by spokojnie poszła spać.
Wojtek ze Stasiem wracają do dziadka, ja zostaję z babcią. Tam spotykają się po raz kolejny z Andrzejem i jego synem. Coś drgnęło, saturacja 85  i nerki ruszyły. O północy zmienia mnie Stasiu i jedziemy do domu. Przy tacie został Andrzej, czeka na Adama, który już dojeżdża. O drugiej, chwilę po powrocie do domu mamy informację, że saturacja 90 i lekarz stwierdził, że najgorsze za dziadkiem.
Rano tata już mówi całe dwa zdania! Wraca do siebie.
Z naszej wyprawy do Warszawy  raczej nic nie wyjdzie, zmieniły się priorytety.
Chwilowo wszystko będzie dostosowane do rytmu babcio-dziadkowego.
Jako, że pomimo mojego całego szacunku i więzi z teściami jestem jednak "obca" mam dodatkową refleksję. Chciałabym tak wychować dzieci jak oni, umieć pozwolić żyć dzieciom niezależnie a jednocześnie zachować ich przywiązanie.  Po cichutku dopowiem, że byłam straszliwie dumna ze Stasia, jego przytomności, odpowiedzialności i natychmiastowej gotowości do zajęcia się babcią.
Tak bez ładu i składu, ale jeszcze nie ochłonęliśmy.

sobota, 21 marca 2015

Muszę uważać:)

Mam tylko chwilkę i oczywiście muszę coś napisać. A dlaczego muszę uważać?
Wczoraj odbyłam z Józiem rozmowę. Działo się to już wieczorem, kiedy myślałam, że mam wolne i mogę spokojnie zająć się swoimi sprawami. W tym wypadku to był wykład. Józio przyszedł do naszej sypialni i zapytał:
-Czemu Ty się tylko tym interesujesz?
-Hmm?
-A nie nami?
No i poszedł. Ja zostałam, bo musiałam pozbierać zęby z podłogi. Myślałam, że nie zaburzam rytmu dnia, że zajmuję się pisaniną tylko wtedy kiedy oni są zajęci swoimi sprawami. A tu proszę wszystko i tak dzieciaki zanotowały. Teraz na szczęście Piotruś śpi, Asia i Józio są na zakupach z Tatusiem a cała reszta wybyła: spotkania we wspólnocie, dni otwarte w szkole, laboratoria w Hevelianum, spotkania z koleżankami...
Wniosek muszę pisać jak są w szkole, śpią ( na pewno) lub hasają po dworze ( choć tu jednak mogą stwierdzić, że mam być z nimi).
Za nami kolejne bardzo poważne rozmowy, tym razem na tematy damsko-męskie i szukania woli Bożej w życiu. To jest kolejne wyzwanie dla matki. Bo jak ochronić dziecko przed zranieniem ze strony drugiego człowieka, przed cierpieniem z powodu odrzucenia albo nie naruszając zaufania zgłosić zastrzeżenia. Boli serce, ale naprawdę się nie da żyć za nich. Oni zaczynają zbierać swoje doświadczenia, czasem bolesne, ale ich własne i ja nie mogę im tego bronić. Dzięki Bogu rozmawiają z nami, słuchają co mówimy, mam nadzieję, że się modlą za swoje wybory ale tak naprawdę mogę stać tylko z boku. Zapewniać ich o swojej miłości i też się modlić.Dodatkową trudnością dla mnie jest to, że widzę konieczność odsunięcia się na drugi plan. Moim facetom bardziej potrzebny jest Tatuś i męskie pojmowanie sprawy a nie pierwiastek kobiecy, który chyba obecnie ich irytuje:) A tyle miałabym do powiedzenia (również na temat pewnych niedojrzałych kobiet) i oczywiście znacznie szybciej niż mój mąż. Męskie rozmowy mają to do siebie, że charakteryzują się długim ważeniem słów i przerwami. A tyle można by tam wcisnąć przykładów i własnych doświadczeń. Oj, cierpię, cierpię...
Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze dzisiaj  napisać to co zamierzałam czyli o różnych rodzajach grzeczności :)))

czwartek, 19 marca 2015

Co z tą pamięcią?

Jest taka teoria, że oksytocyna kasuje pamięć. Podobno dlatego kobiety decydują się na kolejne dziecko:) Gdyby pamiętały "okropieństwa" porodu nie miałyby kolejnego potomstwa. Teoria jak teoria. Wyprana ze wszelkich uczuć wyższych zakładających istnienie czegoś takiego jak owocna miłość między dwojgiem ludzi, instynkt rodzicielski czy potrzeba kochania wyrażająca się w przyjmowaniu kolejnego dziecka i gotowość do przyjmowania cierpienia z miłości. Można się nią nie przejmować. Tak jak wieloma innymi teoriami- kusi mnie tu skręcić w te rozważania,ale się powstrzymam:))). Może następnym razem.
Ostatnio jednak zaczęłam się zastanawiać czy nie zawiera jakiegoś maleńkiego ziarenka prawdy. Nie chodzi mi o porody tylko o nadwątloną pamięć. Bo drugie wyjaśnienie moich ostatnich zachowań nie bardzo mi się podoba: starość.
O braku dokumentów już pisałam. Gorzej, że tego samego dnia miałam odebrać ze szkoły i przedszkola dzieci moje i znajomych,z którymi nawzajem sobie wozimy dzieciaki.
Po wielu skomplikowanych, ekwilibrystycznych sztukach by pozbierać z różnych miejsc towarzystwo, przy okazji nie gubiąc Piotrka, nie dostając cieplnego udaru i wścieklizny z powodu upływającego bezlitośnie czasu ( a za chwilę zaczną się korki, a inni czekają w domu itd.),nadmiernej i zalewającej gadaniny przez którą nie mogę się przebić (mamo, mamo patrz, a ja... a ona.., ciociu a ja..itd. tylko dziesięć razy szybciej niż się czyta) docieram do drzwi wyjściowych. Tu spotykam znajomą mamę, która ocenia sytuację jednym spojrzeniem i pyta:
-To ile dzieci zabierasz?
Jakoś czuję się winna, że nie jestem tryskającą radością opiekunką i widać po mnie trudy zmagań z chaotyczną, rozbrykaną bandą:
-Bo mam jeszcze dzieci znajomych..- i w tym momencie uzmysławiam sobie, że odbierając Józia z zerówki zapomniałam o Agatce znajomych.
Znajoma mama się śmieje  i słusznie oznajmia:
-Widzisz, dobrze, że zapytałam. To Duch Święty.
Ja pędem wracam do zerówki po zapomniane dziewczę. Agatka wychodzi z uśmiechem i oznajmia:
-A ja ciociu właśnie mówiłam do Jeremiego, że ciekawe kto mnie dzisiaj odbiera jak nie jadę z Józiem.
Osłabła z ulgi pocę się po raz kolejny czekając, aż panna się ubierze. Mam czas uspokoić skołatane nerwy.
Przy takich występach czym jest zapomnienie ciasta specjalnie upieczonego dla dziadka albo zostawienie wózka, który miał być spakowany do samochodu pod domem. Idę się zalać melisą....

Anonimowość

Spaaaać!
No dzisiaj zawaliłam sprawę i zamiast  przykładnie ruszyć do zaplanowanych działań poszłam spać. W tamtym momencie nie przebiła się do mej głowy myśl, że odkładanie nic nie da. Inny dzień stanie się natomiast bardziej skomplikowany. Ze spania zresztą też nic nie wyszło, bo Piotruś postanowił nie spać. A jak on nie śpi to nikt nie śpi. Nawet nieprzytomna matka.
Muszę ratować z planu dnia co się da:)
To poglądowy rysunek dla Pitiego, który kompletne nie zrobił na nim wrażenia.

Za chwilę nie będę poprawna politycznie. Otóż wkurzają mnie rowerzyści. Ze względu na szkołę codziennie mam przyjemność lub nieprzyjemność jechania kilkudziesięciu kilometrów. Fragmentami piękną trasą na obrzeżu miasta, przez las. Trasa ze względu na swoją lokalizację jest mocno obładowana, jak wszystkie wyjazdówki z podmiejskich sypialni. Podczas mojej podróży dwukrotnie mijam kilkukilometrowe ścieżki rowerowe, biegnące zresztą równolegle do jezdni. Prawie puste, jeśli chodzi o pieszych, bo wiodące przez niezabudowane tereny. I co ? Ano znowu zaczynam się natykać na panów rowerzystów, którzy za nic mają innych. Bo jak inaczej określić fanów dwóch kółek jadących zapchaną ulicą, na której nawet nie ma ograniczenia prędkości, bo jest poza terenem zabudowanym. Nie szkodzi, że tamują ruch. Nie szkodzi, że trzy metry dalej jest trasa rowerowa. On jedzie ulicą! A na koniec na czerwonych światłach raptem stwierdza, że jest pieszym i pędem skręca z ulicy na pasy, by zmienić stronę i na moment nie zsiąść z roweru. Kilka wykroczeń w kieszeni. Całe szczęście, że żaden z samochodów nie skręcał w tym momencie w prawo na zielonej strzałce, że nie było pieszych. Lubię rowery, drogi mamy fatalne i nie dające w wielu miejscach szansy na normalne jeżdżenie. Ale czasami mamy rowerzystów, którzy tak jak i kierowcy są chamscy i bezczelni. A mam wrażenie, że nikt nie porusza tego tematu, bo wtedy jest bee... Nie tykać rowerzystów, tak jak świętych krów. Podobnie dzieje się nad morzem, gdzie wzdłuż plaży wiedzie trasa rowerowa. Dawno odpuściliśmy sobie jeżdżenie tam z dziećmi. Śmigający wśród tłumu wyczynowcy są często bardzo niesympatyczni dla innych użytkowników. Czy to chcących przejść na plażę pieszych (czasami przydałyby się światła, bo z małymi dziećmi nie sposób się przedrzeć), czy mniej wprawnych rowerzystów, posiadaczy hulajnog albo tych z rolkami. Wniosek jest właściwie jeden: i tak wszystko zależy od wzajemnego szacunku i kultury, albo raczej tego czy dajesz żyć innym. No to koniec niepoprawności.
Teraz będzie o anonimowości. Wczoraj odbierałam w końcu Karty Dużej Rodziny. Odbywa się to w Mopsie czyli ośrodku pomocy społecznej. Jest to urząd mi obcy ze względu na to, że nie mamy żadnych świadczeń rodzinnych (jesteśmy za bogaci), zasiłków ( dzięki Bogu jesteśmy za zdrowi) itd. No i wczoraj wbiegam tam w niedoczasie, ciągnąc za sobą opierającego się Piotrusia, który miał inną koncepcję trasy:) W momencie kiedy pani urzędniczka mówi:
-Poproszę dowód osobisty.
uzmysławiam sobie, że do mojego gminnego ośrodka władzy dojechałam bez dokumentów: dowodu, prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego, nic. Wszystko wyjęłam z kurtki ( noszę w kurtce, bo często nie mam ręki na torebkę), bo onaż trafiła do prania. Co prawda okulary przeciwsłoneczne wzięłam. No ale miałam na głowie umawianie się do fryzjera to nie mogłam myśleć o wszystkim:). Mówię:
-Ojej, zapomniałam.
Pani była miła :
- A inny dokument?
Tu zrobiłam żałosną minę i zaczęłam się wycofywać. Nagle druga urzędniczka mówi:
-A pani mieszka w B.? Bo my panią znamy.
-??????
- No panią podziwiamy, ma pani tyle dzieci i daje tak sobie radę.
-??????
I tym sposobem nie muszę jechać tam drugi raz. Otrzymałam karty na piękne oczy. Dalej trwam w szoku. Permanentna inwigilacja. Muszę uważać jak następnym razem pokłócę się ze Ślubnym.....



środa, 18 marca 2015

Piękna córka

W ramach nie zajmowania się głupotami, bo przecież roboty ogólnie dużo (a jeszcze wykład, brrr...) czas wolny spędzam bardzo rozsądnie przy łamigłówkach logicznych. Zazwyczaj w wakacje następował czas wszelkich krzyżówek, sudoku, rebusów a tu teraz trafiłam na "fill a pix" i "pac a pix".
Tak wygląda przykładowy arkusz. Pracowicie wypełnia się pola licząc, które zamalować a które zostawić wolne, tak aby uzyskać obrazek. Mozolna robota, ale nie myśli się wtedy o innych sprawach np. o wykładzie albo stercie prania czy tym co wymyślić na obiad dla stada wszystkożerców a raczej wielożerców:))). Brak mi pomysłów. Potrzebuje dań mało pracochłonnych (najlepiej w ogóle), tanich i wielkich;-)

Mój Ukochany na fb otrzymał propozycję zakupu koszulki:

Jest zachwycony. Co prawda bardzo kreatywnie rozwinął tekst i dodał kilka uzupełnień. Przytaczać ich nie będę, bo są mało chrześcijańskie. Mój umysł natomiast odpłynął w rozważania czy jak ma 5 córek to potrzebuje pięciu koszulek, czy pięciu pistoletów?
I to jest ta dyferencja między mężczyzną i kobietą:))))

wtorek, 17 marca 2015

Kwestia snu:)

Tak mi się skojarzyło.
Dawno, dawno temu kiedy byłam tylko młodą mamą a nie mamą małego dziecka w średnim wieku i matką dorosłych i dorastających dzieci:), brakowało mi snu. Niestety nie należę do tych szczęśliwców, którym wystarcza 3-4 godziny snu i są gotowi do dalszych działań. Ja lubię spać, zwłaszcza cenię spanie wieczorne.  Niestety jak to w życiu bywa nie zawsze mogę pospać przyzwoicie. Na studiach to nocne zakuwanie a potem szereg małych, kochanych przeszkadzaczy:).
Istnieje teoria, że zaburzenia snu prowadzą do zaburzeń metabolizmu i nadwagi. Jestem za, to stąd te dodatkowe kilogramy po kieszeniach mojego kostiumu:))))
Jak to z maluchami bywa zaczął się w moim życiu okres braku snu. Moje dzieci nie były jakoś strasznie marudne czy uciążliwe ale jednak nocne karmienia czy wstawanie do przewinięcia, kiedy już nie dało się nie zauważyć potrzeby są wyczerpujące. Około pół roku nasze maluchy zazwyczaj przesypiają całą noc i mogę uważać się za szczęściarę.
Pamiętam jak Marta pierwszy raz spała od 9 wieczorem do 6 rano. Obudziłam się w nocy przestraszona i zalana mlekiem z mej piersi. Poszłam sprawdzić czy oddycha i zamiast wykorzystać tę cudowną okoliczność czuwałam. Potem powtarzałam to właściwie przy każdym kolejnym maluchu, który postanawiał zrobić dłuższą przerwę nocną. Oprócz Piotrusia, który chyba przeczuwał, że zajmuje miejsce beniaminka i spać nie zamierzał. Do tej pory budzi się w nocy.
Kolejne dzieci zaczynały przesypiać całą noc, natomiast w sypialni pojawiali się starsi. A to brzuszek boli, a to smutno, albo straszny sen. Ukochany twardo odprowadzał delikwentów do łóżka. Łóżko jest nasze. Mnie by się nie chciało... Dzieci nauczyły się spania we własnych łóżeczkach i przyszłość jawiła się w jasnych barwach.
 Nie chcę nikogo załamywać, ale lepiej nie jest.
Wraz ze Ślubnym doszliśmy do wprawy w wieczornym kładzeniu dzieci spać, zresztą raczej są śpiochami. Maluchy do spania, średniaki do czytania w łóżku i już, już witamy się z gąską czyli pojawia się wizja wspólnego WOLNEGO wieczoru. I ten wieczór trwa do momentu aż nie wrócą starsi.
Zaczynają się nocne rozmowy Polaków. Jeszcze najchętniej indywidualne. Ostatnio jest ich dużo (może dlatego, ze wzrasta ilość starszaków). Dodajmy do tego jakąś fizykę do wytłumaczenia, coś do przyszycia albo przyjaciółkę, która obraziła się NA ZAWSZE. Może być jeszcze angielski, polski, matematyka lub dodatkowe zadanie z biologii. Może być gazetka lub referat albo po prostu wiersz,który się napisał w ciągu dnia. Skutkiem tego może nie wstajemy jak kiedyś co godzinę lub dwie, ale nadal śpimy 4-5 godzin. Polecam!

Dodatkowo jestem zdenerwowana i podekscytowana z powodu wykładu. To już za tydzień. Zdenerwowana, bo co ja im powiem. No i:
-Nie mam się w co ubrać!
Podekscytowana bo to dwudniowy wyjazd tylko z mężem ! Dawno na takim nie byliśmy:). Odwiedzimy też Elbanowskich i to dopiero będą nocne Polaków rozmowy:))))
Wymyśliłam już temat:
CZY DZIECI MUSZĄ BYĆ GRZECZNE CZYLI CO CHCEMY OSIĄGNĄĆ W WYCHOWANIU?
Teraz jeszcze muszę wymyślić zawartość;-))))))
O ja!

Piotruś dziś na spacerze:
-Lolot!- co jak wiadomo oznacza samolot. Zdolne dziecko.

Imieninki, imieninki cz.2

Po miło spędzonym poranku, u dentysty mogę skraść chwilę dla siebie. Niestety na razie bez kawy, bo muszę odczekać 2 godziny:). Wizyta już za mną, piękne bezchmurne niebo przede mną. No i cała masa tortilli do zrobienia. Dziś na ostro z kurczakiem. Bo mam mięso z rosołu. Kurczak i rosół to w ogóle genialne danie. Jak wiadomo u nas koszty żywności są jak w małym państwie. Więc rozmnażamy i oszczędzamy:). Najpierw na kurczaku rosół z lanymi kluskami-uwielbiają i chyba lepsze niż sklepowe. Na drugi dzień mięsko z kurczaka albo do potrawki, albo do tortilli, albo do sajgonek. Na trzeci z reszty rosołu można zrobić pomidorówkę lub ogórkową. A warzywa gotowane z kurczakiem to baza sałatki warzywnej na którąś kolację. Niech żyje rosołek!
Wracając do imion następna w kolejności była Marysia. Przez trzy doby po urodzeniu miała być Anielką. Tak sobie wymarzyłam. Ale wybitnie do niej nie pasowało. I przeszło wybrane przez Ukochanego Maria. Imię jego mamy. No i mamy Martę i Marię. Tylko zamieniły się postawami życiowymi w stosunku do ewangelicznych sióstr.
W momencie nadawania jej tego imienia miałam wrażenie, że nie ma żadnych małych Marysiek. Miałam problemy ze słuchem. Jest pełno i starszych, i w jej wieku i młodszych. Nasza od początku nosiła robocze miano Mary Lou. Tak się do tego przyzwyczailiśmy, że skołowana pani doktor chciała tak wpisać w kartę:).
Marysia miała uroczy zwyczaj, jako brzdąc, podchodzenia do rozmawiających ludzi i zagajania:
-A ja jestem Malysia.
A pewnego dnia usłyszałam jej rozmowę z babcią Marysią:
-Ja jestem Marysia, potem będę duża jak Marta, potem jak mama a potem znowu będzie babcia Marysia.
Nie można jej odmówić racji:))))
Chciałam jeszcze wspomnieć o gustach, o których się przecież nie dyskutuje:)
Przy wyborze imienia dla naszej pierworodnej kupiłam tygodnik "Dziecko", w którym były jako dodatek książeczki z imionami dla dziewcząt i chłopców. Kilka zapamiętałam:
1. stare słowiańskie imię Prącisława- nie pamiętam co znaczy. Teraz z ciekawości sięgnęłam po doktora Googla i nie znalazłam wyjaśnienia ani takiego odnośnika. Ale na pewno było podane, pamiętam, bo pozostawiło silne wrażenie.
2.Marlena- było wytłumaczone jako zbitek od słów Marks i Lenin. Podobno świeżo utworzone imię. Tak jak się ze zdumieniem dowiedziałam, że to nasz wieszcz Adam Mickiewicz jest autorem imienia Grażyna, które podobno wcześniej w naturze nie występowało.
3. Halina - kwoka. Jednak według Księgi Imion znaczy blask, pochodnia. To drugie tłumaczenie jest znacznie ładniejsze. Niestety nic nie poradzę w moją pamięć zapadło to zoologiczne:(
4.Amelia- tu tracę zaufanie do znalezionych wyjaśnień imion. Wszędzie jest reklamowane jako jedno z piękniejszych imion dla dziewczynki, bardzo popularne itd. Pochodzenia germańskiego. Nikt, oprócz Wikipedii, ale w innym odsłonięciu nie zająkuje się, że jest drugie znaczenie tego słowa. Mianowicie oznacza bezkończynowość. Wszystko przez przedrostek a. Tak samo jak np. aglossia oznacza brak języka. A przed różnymi słowami określa jeszcze kilka strasznych jednostek chorobowych. Chyba wolałabym wiedzieć, że mogę niechcący tak nazwać swoją córkę.
5.Z niezwykłych imion to znam jedną Adaminę, żeńską wersję Adama. Albo jak kto woli kobietę Adama.
Na koniec. Zawsze mam ubaw, kiedy pytają mojego męża o imiona rodziców. Jest lekka konsternacja. Bo cóż odpowiada mój Ślubny?
- Józef i Maria.
Brzmi znajomo?

poniedziałek, 16 marca 2015

Imieninki, imieninki cz.1

Wracam chyba do zdrowia,bo znowu chce mi się pisać:)
Wielkimi krokami, bo przecież dopiero był Sylwester, zbliżają się imieniny Dziadka Józka (19.03). I to mi tak jakoś przypomniało sprawę imion. Bo od 5 lat są to podwójne imieniny. Do Dziadka dołączył nasz Józio.
Ale po kolei. Z imionami nie jest łatwo.
Oczekując pierwszego dziecka, nawet nie wiedząc jeszcze , że to będzie dziewczynka byłam przekonana, że będzie to Marta. Z różnych względów. Było to moje ulubione imię, chciałam już, żeby nosiła je moja młodsza siostra. Ale podobno nieszczęśliwe, jak orzekły babcie i siostra została Pauliną. Potem jeszcze przeczytałam "Nad Niemnem" i relacja Justyna-Marta uzyskała status oczywistej. Mój małżonek niewiele wówczas mówił, a pod wrażeniem bycia ojcem po raz pierwszy dziecko zarejestrował jak mu żona przykazała:). Marta Weronika. Na cześć mojej babci, której była pierwszą prawnuczką, o i patronka świetna. Z biegiem lat okazało się, że naszej Martusi bliżej do biblijnej,zadumanej Marii niż jej imienniczki, ale to inna historia:)))
Dalej już tak łatwo ze Ślubnym nie było. Rozważania o imionach prowadziłam zazwyczaj od momentu, kiedy stwierdzaliśmy fakt istnienia następnego kochanego lokatora. Tzn. ja prowadziłam. Mój mąż często przy tych rozważaniach zasypiał. Na moje pretensje uśmiechał się tajemniczo.
Drugi osobnik nie dał się podejrzeć przez całą ciążę i funkcjonował jako:
-Agata-siaś.
Do tego stopnia, że jeszcze po urodzeniu mała Martusia przychodziła powiedzieć:
-Agata-siaś liczi (ryczy), idź zobaczić.
Ja tego Stasia, niby ustalonego nie mogłam przeżyć i się przyzwyczaić. Mój Ukochany nie miął wątpliwości. Teraz uważam, że to świetne imię. Kiedyś w Polsce mówiono:
-Stach z izby, Stach do izby.
Takie to było częste imię, a Stasiu na swoim poziomie był jedyny o takim imieniu w całej podstawówce i gimnazjum. W liceum był jeszcze jeden. Przy chęci wtopienia się w tłum to imię przeszkadzało:). Teraz znowu słyszę, że pojawiają się mali Stasiowie. A nasz zmienił się w Stanisława.
Jasiu z kolei miał być według mnie Szczepciem. Jest Janem Szczepanem. Rozważałam i rozważałam, co chwilę zmieniałam typy, ale można było zauważyć, że Szczepan jest na prowadzeniu. Mój mąż pewnego dnia stwierdził:
-I tak ja podejmę decyzję, bo to ja idę go zapisać.
Tak mnie ta męska bezwzględność oczarowała, że nie wywołałam żadnej awantury, nie strzeliłam focha ani nic w tym stylu tylko z otwartą buzią poczekałam na akt urodzenia. Tam wyraźnie widniało:
Jan Szczepan.
Przy kolejnym potomku też nic nie mówiłam, bo Wojtek zaproponował imię swojego zmarłego brata. Widziałam, że ma to dla niego duże znaczenie. Chciałam tylko, żeby na drugie był Jędruś. Mój Ukochany prośbę przyswoił. Wrócił z aktem, a tam Jacek Andrzej. Nie Jędrzej. Mój Ślubny despota mając brata Andrzeja nie wpadł na to, że istnieje imię Jędrzej. Ci faceci!
Młodsze dzieci zawsze zadają 1 listopada to samo pytanie. Po kolei. Stoimy nad grobem małego Jacka Walczaka i słychać po raz kolejny:
-A dlaczego tu jest napisane Jacek Walczak?
Na nic wcześniejsze tłumaczenia, ze Tatuś miał brata, który nazywał się tak samo. To pytanie musi paść.
Tam nad grobem opowiadamy historię ich wujka jeszcze raz i widzę, że dzięki temu on żyje wyraźnie w ich świadomości. Pomimo, ze go nie znali na pewno go zapamiętają. To chyba dobry zwyczaj, na który uparł się mój mąż by dawać imiona rodzinne.
Ciąg dalszy nastąpi, bo muszę teraz gnać do obowiązków. Skończył się czas wolny:)))
Tylko jeszcze. Nasze dzieciaki są bardzo ubawione historią, że Tatuś miał być Kasią. Było ich czterech braci, on najmłodszy. Każdy z nich miał być Kasia, a mój Ślubny to już na pewno. Dzięki Ci Panie, że jest kim jest!

niedziela, 15 marca 2015

Degrengolada

Dzisiejszy dzień nie przejdzie raczej do annałów jako spędzony aktywnie i właściwie. Oboje ze Ślubnym zostaliśmy rozłożeni przez jakieś przeziębienie. Niby nic, bo nawet nie ma gorączki. Ale wszystko jest jakby za ścianą z waty, z nosa leci i najchętniej z herbatką i aspirynką znaleźlibyśmy się pod kołderką.
Rano, o bladym świcie czyli gdzieś około 6 pojawił się w naszej sypialni Józio, już ubrany i stwierdził, że chce bajkę. Nieprzytomna jeszcze zawalczyłam. Żadnej bajki, co to za pomysły, trzeba spać. Jakoś się udało. Jeszcze pospaliśmy. Potem niedzielne śniadanie, na które Marysia zeszła bardzo nie w humorze. Marysia dorasta i czasem nie możemy jej poznać. To te trudy dojrzewania, kiedy błahostki wywołują płacz i człowiek czuje, że wszyscy się go czepiają. Muszę się powstrzymywać, bo czasami chce mi się aż śmiać z jej przesadnych reakcji, a czasami mi jej bardzo szkoda. To naprawdę bardzo trudny czas dla młodego człowieka. Dziś więc zeszła z mordem w oczach a po chwili już się śmiała i dogadywała ze wszystkimi. Po kolejnych kilku chwilach znowu była niezadowolona i naburmuszona.
Zanim stół został uprzątnięty i przygotowany do niedzielnej modlitwy, ja zapadłam w fotel a mój mąż zasnął na kanapie. Młodsi i starsi szybko to wykorzystali i zasiedli odpowiednio do bajek i internetów. Byli bardzo zadowoleni. I tak trwał spokój, dodatkowo ugruntowany drzemką Piotrusia.
Potem nastąpiła drobna reorganizacja. Pojawiły się słodycze i towarzystwo stwierdziło, że teraz oglądają z nami. Innymi słowy myśmy drzemali a oni oglądali:).
I tak, przy naszej prawie ciągłej drzemce dzieci zjadły słodycze (zamiast obiadu), oglądali bajki, rysowali i kłócili się. Wszystko samodzielnie,bez pomocy rodziców;-). Dali radę.
My też daliśmy radę dopełznąć do łóżka, gdzie złożyliśmy nasze stare kości. Ale chwalić się nie ma czym.
Jedyne pocieszenie, że raz na jakiś czas taka degrengolada im nie zaszkodzi. Mam nadzieję.

czwartek, 12 marca 2015

Na terytorium wroga:)

Dzisiejszy poranek spędziliśmy z Ukochanym na spotkaniu w szkole naszych młodszych dzieci. Na spotkaniu z tutorem. To osoba, która wspomaga wychowawczo nauczycieli, indywidualnie spotyka się z rodzicami i wspólnie omawiamy na co zwrócić uwagę. Po takim spotkaniu zazwyczaj mam o czym myśleć.
Trzy lata temu, kiedy zaczynaliśmy przygodę z tą szkołą byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Ja matka (wtedy) 9 dzieci mam już doświadczenie a nawet pokorę(!) w wychowywaniu dzieci. Niczym mnie już nie zaskoczą. No i  bardzo się zdziwiłam. Jedną z pierwszych rzeczy jaką usłyszałam w związku z Józiem to jego nieumiejętność dzielenia się z innymi. Ósme dziecko. I nie umie się dzielić?
Prawda i tylko prawda. Jako ulubieniec starszych braci i ogólnie malutki dostawał od wszystkich co tylko chciał. Sam nie musiał niczego nikomu oddawać. I tak przemykał, ani ja, ani Tatuś niczego nie zauważyliśmy.
Czekała nas praca do wykonania. Nie do końca się to podobało Józiowi, ale daliśmy radę.. Od tego momentu uważnie słucham sugestii i wskazówek tutora. Bo może coś przegapiamy, na coś mamy zwrócić uwagę. Po takich spotkaniach mam o czym myśleć.
Zaabsorbowana sprawami wychowawczymi nieopatrznie wkroczyłam na terytorium wroga czyli na piętro dzieci:). Od razu zostałam zaatakowana stertą książek w łóżkach (ciekawe jak oni sypiają), papierkami po wycinankach, włóczkami, styropianem i milionem kubków z fusami herbacianymi. Co prawda nie dałam się wciągnąć w zasadzkę i nie nabrałam się na uchylone drzwi od szafy dużych panienek. Udałam, że nic nie widzę i przemknęłam dalej. Wytoczę to działo, kiedy tylko moje damy powrócą. Narzędzi i śrubek w ogóle nie widziałam, przeczuwałam tylko, że są gotowe do ataku. Szybkim manewrem odcinającym (zamknięcie drzwi od pokoju Jasia) umożliwiłam sobie odwrót. Inaczej nie mogłabym zająć stanowiska w kuchni:) Obawiam się jednak, że nadchodzi moment w którym będę musiała się zmierzyć z ciasnymi, dziurawymi, zbyt ciepłymi ubraniami. Nadchodzi czas segregowania zabawek i częstych odwiedzin strychu. Nie chce mi się o tym myśleć. To straszna praca.
Co do wrogów we własnym domu. Dziś się dowiedziałam, że pod bokiem mamy słodkiego szpiega. Asia wszystko opowiada w przedszkolu:))). Trzeba uważać. Wczoraj podobno opowiadała paniom:
-Mama jest zakochana w tatusiu.
Panie nadstawiły uszu.
-Skąd wiesz?
-Bo się całują!!!
O matko! Permanentna inwigilacja.
Józiu natomiast wykorzystuje praktycznie zaczątki umiejętności czytania. Umie znaleźć na zabawkach lub sprzętach i przeliterować:
-China.
Musiałam wyjaśnić dlaczego dużo rzeczy ma napis Made in China. Długo nie czekałam. Przy krojeniu ogórków kiszonych na sałatkę obiadową Józio zagaił:
-Kto wymyślił ogórki?
-Pan Bóg.
-A nie chińczycy?
Tu zabrakło mi słów.....

środa, 11 marca 2015

Pępek

Dzisiaj jest dzień różnych ważnych decyzji. Dotyczą one wyborów moich starszych dzieci. Jak już się staną to opiszę:). Niemniej ma to wpływ na nasze życie. Widzę, że nie ma czasu na użalanie się bo dzieją się różne rzeczy, oj dzieją...
Dodatkowym bodźcem do walki z codziennością, by nie przegapić tego co ważne, są komentarze. Przeczytałam w nich, że mnie podziwiacie. I bardzo się zawstydziłam. Muszę dorosnąć do tego podziwiania:)))). Biorę się więc do roboty!
Miałam napisać co dalej było z chilli con carne. Otóż właściwie wszystkim smakowało. Jaś nawet stwierdził, że to jedyny rozsądny sposób na wykorzystanie kaszy;-). O dziwo, Piotruś wcinał, aż mu się uszy trzęsły. Chyba lubi ostre.
Od kilku dni nie pojawia się już motyw grypy brzusznej, która chyba nas już opuściła. Boję się to głośno powiedzieć, bo jeszcze sobie o nas przypomni:). Natomiast zaczęły się skurcze oskrzeli na tle przeziębieniowym. Nasze dzieci tak mają, że zaczyna się katarem, który ścieka. Potem pojawia się skurcz oskrzeli i potrzebny jest inhalator. Dodatkową atrakcją jest to, że pokoje skończyły być "zawymiotowane" a zaczęły zasikane. Takie powikłanie, że Asia i Józio, którzy jako żywo nie mają już takich problemów obecnie kończą noc w mokrych łóżkach:(. Bardzo to przeżywają, szczególnie Józio. Ujma na honorze.
A pranie zaczyna być problemem. Uruchomiłam już nawet drugą, starą pralkę. W chwili obecnej stanowi ona półautomat. Co to oznacza? Trzeba w odpowiednich momentach wężykiem od prysznica dolewać wody. Trochę zniewala, bo angażuje uwagę i nie można oddalić się w inne rejony domu. Niestety nasza właściwa pralka, supersupersuperekologiczna pierze pranie najkrócej trzy godziny, a właściwie trzy i pół. Starsza od niej o lat 7 stara pralka, tylko ekologiczna robi to samo w 1 godzinę i 14 minut. Trochę nie rozumiem gdzie tu ta ekologia, ale widocznie nie wszystko muszę rozumieć:)))
Dzisiaj wybrałam się do ulubionego second handu po zasłony. Wyczekałam ( a to nie jest proste) do środy, kiedy wszystko jest za połowę ceny. A tu kicha. Wcale nie wszystko, bo nie dotyczy zielonych cen. A moje wypatrzone zasłony miały właśnie zielone ceny. Trudno. Widocznie na razie słoneczko będzie bez przeszkód oświetlać i razić. Będzie lepiej widać co trzeba posprzątać:).
I wracam do pępka. Dzisiaj rano wchodzę po Piotrusia, który był wyjątkowo cicho. Nawet zastanawiałam się czy jeszcze nie śpi. Jednak cisza zawsze jest lekko podejrzana, więc zajrzałam. Moje najmłodsze dziecko pracowicie pozbywało się piżamki. Na mój widok uśmiechnęło się szeroko i podciągnęło górne fragmenty garderoby. Następnie paluszkiem wskazało swoje odkrycie a mianowicie pępek i niewątpliwie zapytało:
-Oo????
Cdn:))))

wtorek, 10 marca 2015

Dałam plamę

Dziś był ciężki dzień. Pracowity, ale to był najmniejszy problem.
Byłam u mojej mamy i pomagałam jej w przedwyjazdowych porządkach. Potem wróciłam do domu i mogłam zacząć robić porządki u nas, bo postanowiłam udowodnić (chyba sobie) jaka jestem wspaniała. Zmęczona i drażliwa nie sprostałam zaczepkom mojego najstarszego syna. Stasiu uwielbia rozmowy na najbardziej drażliwe tematy, cały czas mam wrażenie, że jak w pokerze woła:
-Sprawdzam!
To sprawdzanie dotyczy naszych przekonań, postaw wobec różnych trudnych sytuacji. Z wyżyn swojej świeżo osiągniętej dorosłości kontestuje nasze wybory, podważa umiejętności i ogólnie wszystko wie lepiej.
Wiem, że to etap, w którym potrzebuje mentora, lidera czy też przewodnika innego niż rodzice. Wiem też, że zanim wkroczy w dorosły świat potrzebuje poligonu, by potrenować. Rodzina to teraz jego poligon.Potrzebuje od nas cierpliwości i wyrozumiałości. A ja jej dzisiaj nie miałam. Natomiast miałam mnóstwo pretensji:(
Po jego przemowach byłam już lekko...zdenerwowana. A jeszcze dotarłam do łazienki, w której piętrzyła się góra prania. Dodatkowo powiększonego o pościel Asi, która przeziębiona miała nocne wypadki. Zajrzałam jeszcze do pokoi dziewczyn ... No muszę się przyznać, że gdy zobaczyłam Hanię odrabiającą lekcje po ciemku (!) i ogólny bałagan nie wytrzymałam. Na nic ostatnie piękne wpisy o tym co w życiu najważniejsze. No po prostu rozdarłam się. Skutek niby zadowalający, bo Hania pobiegła do taty po nową żarówkę, starsze panny rzuciły się uprzątać artystyczny nieład a ja mogłam już w spokoju puścić pranie na dwie pralki i zlikwidować hałdy w łazience.
Tyko tak w środku czułam niesmak i miałam poczucie porażki. Na to wszystko wszedł mój synek Stasiu i stwierdził:
-Ale mamo dajesz przykład! Co za standardy w rozmowie.
No tak. Dałam plamę. Nie nadaję się. Mogę tylko siąść i płakać.
Albo pomodlić się i jutro zacząć wszystko od nowa.

poniedziałek, 9 marca 2015

Logistyka

Czasami mam doła, że moje bycie w domu polega głównie na obsłudze logistycznej. Ten w jedno miejsce, ten w drugie, ustalić lekarzy, zajęcia, wyjścia, zakupy. Telefon do znajomych kto kogo i kiedy przywozi, sprawdzenie kiedy jakie papiery złożyć do szkół, poradni lub klubów. Mój Ukochany mnie dzielnie wspomaga, ale z powodu zaangażowania w sprawy zawodowe nie może się temu całkowicie poświęcić. Z biegiem lat starsze dzieci robią się samodzielne, umieją o siebie zadbać, sprawdzić co trzeba, ale za to potrzebują rozmowy i czasami wsparcia naszym doświadczeniem. I na koniec jeszcze człowiek przez ich samodzielność nie śpi, bo wieczorem wracają późno, albo gdzieś wyjeżdżają. To nie kwestia braku zaufania tylko rodzicielskiej troski. Powstrzymuję się, by nie dzwonić co chwilę, nie dopytywać się.
Ostatnio usłyszałam świetną katechezę na ten temat. Na podstawie przypowieści o synu marnotrawnym. Tym który postanowił, że zacznie żyć na własny rachunek. Nawet więcej, bo chciał żyć odcinając się całkowicie od ojca i rodziny.Ojciec, który bardzo go kochał NIE wysyłał za nim swych sług, by go śledzili, NIE kontrolował jego poczynań. Dał mu wolność w zdobywaniu doświadczeń, czasem bolesnych. Wiedział, że inaczej jego syn nigdy nie dorośnie.
Na koniec czekał pełen miłości na swoje dziecko, bez wygadywania:
-A nie mówiłem.
- Coś ty narobił!
Piękna postawa. Muszę mocno pracować, by choć trochę do niej się zbliżyć.
A mam kogo wypuszczać spod swoich skrzydeł, dobrze, że stopniowo. Tu nasza rodzina w całości:)))

Maluchy położone, starszaki na różnych wyjściach a Zosia, Hania i Józio produkują w kuchni muffinki. Są tak szczęśliwi, że mogą tam sami działać. Co chwilę, któreś wybiega i oznajmia:
-Mamo, możemy codziennie coś gotować!
-Mamuś nie poznasz kuchni jak skończymy!
W to ostatnie akurat nie wątpię:)))))))

Ostatnie dwa dni uprawiam marsze w towarzystwie mojego Ukochanego. Zasiedziały po szkoleniu chętnie wybrał się na marszobiegi. Piotruś po takiej dawce śpi jak złoto. Wczoraj spacer rozpoczęliśmy od sprawdzenia co się złoci w naszym własnym ogródku.
A to obok to wieczorne niebo . Od kiedy przeprowadziliśmy się poza granice miasta bardziej widzę co się dzieje na niebie. Jednak w mieście dominuje zabudowa. Tutaj człowiek jest bardziej zależny od natury. Noc księżycowa to zupełnie inna noc niż ta bez Księżyca czy pochmurna.




Znowu zaprzyjaźniam się z inhalatorem. Ilekroć myślę, żeby go schować, odstawić okazuje się znowu potrzebny. A tak mnie wkurza, tak samo jak zestaw syropów stojący w kuchni. Stanowią stałą ekspozycję. W ogóle pełno jest rzeczy, które muszę mieć pod ręką, ciągle się przydają i które wraz ze stosami książek, czasopism i rysunków powodują nieustanny rozgardiasz w domu. Mam takie poczucie, że ciągle jest nieład. Gdzie te moje wymarzone, luksusowe apartamenty? Dzisiaj utwierdziłam się w przekonaniu, że porządek to ja będę miała jak niektórzy się wyprowadzą. Piotruś zaczął przyjemny czas sprawdzania co się da zdjąć z półek, wyjąć z szafek i ściągnąć na siebie. Nie mam chwili wytchnienia, zabrakło nam kojca. Nasz stary został już ostatecznie unicestwiony a nowego nie kupowaliśmy. Przecież po Asi nie mieliśmy mieć już dzieci a teraz to już nie warto:). Więc sobie poganiam:)))
 I jeszcze nie mogę się oprzeć. Marta w stroju laboratoryjnym. Wywołała pewną nieufność u młodszego rodzeństwa. Nie byli pewni czy to ona.

niedziela, 8 marca 2015

Brawo Karolina!

Dopiero w niedzielę mogłam spokojnie wysłuchać wypowiedzi Karoliny Elbanowskiej ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców w Sejmie RP. Przedtem dotarła do mnie smutna wiadomość, że znowu obywatelski projekt został utrącony ot tak, nie merytorycznie. No i oczywiście to , że Karolina usiadła na miejscu prezydenta. To było głównie w mediach mainstreamowych. Było mi smutno.
Dzisiaj po wysłuchaniu jestem dumna. Nie miałam wątpliwości, że kobieta wie co mówi ale dała czadu.

https://www.youtube.com/watch?v=VF5njdIj3YM

a jeśli ktoś chce sedna i powodu do podniesienia głowy nie tylko w sprawie 6-cio latków to tutaj to jest:

https://www.youtube.com/watch?v=LGJX4Ald4Ew

"Nie jesteśmy poddanymi..." Będę to puszczać moim dzieciom.
Przy okazji jak zwykle ruszył personalny atak na ich małżeństwo i rodzinę. Znamy się od wielu lat prywatnie i nie mogę słuchać tego co wygadują różne mądrale przepełnione nienawiścią do nich. Są to rodzice, ludzie tacy jak my a z drugiej strony jednostki wybitne, godzące się stanąć w pierwszej linii i narazić na ataki. Zamiast wykorzystać ich potencjał,obeznanie z tematem czy mądre spostrzeżenia należy ich zniszczyć- to filozofia naszej pseudodemokracji. Brawo Karolina i Tomek! Dzięki Wam poczułam się bardziej u siebie w mojej własnej Ojczyźnie.
Ta piękna woda to dla uspokojenia wzburzonych emocji. Muszę znowu pooddychać, do prozy życia powrócę jutro, bo po takich słowach Karoliny nie wypada pisać o "zupkach i kupkach":))).
Dzisiaj tylko trochę z Jacusia:
-Po 15 latach mogę stwierdzić, że nadajesz się na mamę. JESTEŚ ŚWIETNĄ MAMĄ.
Tu już prawie rozpłynęłam się. Łzy w oczach, w sercu fanfary a w duszy błogość. Niestety Jacuś dokończył:
-Więc się ciesz mamuś, bo nie wiem co powiem za rok, po 16 latach...
Trochę fanfar zostało, ale niedużo.

Niedziela 7 rano

Zamierzałam spać do oporu. I chyba osiągnęłam ten opór:) Jestem zdecydowanie skowronkiem, nie sową i uwielbiam wczesne poranki, ciszę , spokój. Dzisiaj wyczułam słoneczną pogodę a dodatkiem był tupot małych nóżek. Niewiarygodnie głośny jak na rozmiar osóbki, która jest jego sprawczynią. O zgrozo słychać już kuluarowe rozmowy z pokoi dzieci. Zwariowali?
Wojtek rodzinnie należy do śpiochów, jego najstarszy brat też miał problemy ze wstawaniem. W każdy dzień oprócz niedzieli. Na pytanie swojej mamy:
-Czemu nie śpisz?
rezolutny czterolatek odpowiedział:
-Nie chcę czasu wytracać!
Średni brat już na studiach miał duży problem przy budzeniu przez mamę i pytaniu, na którą idzie. Podobno zawsze się zastanawiał, która to godzina, żeby się nie wkopać a jednocześnie nie zawalić zbyt wiele. Bardzo mnie to śmieszyło. Do czasu. Obecnie w jednym z pokoi zalega na miejscu mojego synka taki facet, który wieczorem prosi o obudzenie a rano stwierdza:
-Nie ma sensu iść, odwołali/przesunęli zajęcia.
Telepatycznie w nocy został poinformowany:)
Nie zważając na tupoty u góry siadłam do ulubionej rozrywki czyli pisania. Skończę dopiero,gdy nadbiegnie wygłodniałe stado z okrzykiem : jeść!
Najpierw kroplówka
Bardzo lubię kawę a muszę uważać, nie robi dobrze mojemu żołądkowi. Ot realia życia 40 plus.
Mamy dzisiaj piękny wiosenny dzień i trzeba zorganizować jakieś rozrywki dzieciom. Ostatnio pogoda bardzo wietrzna i zmienna spowodowała, że wyjścia były raczej nie za długie. Wędrówki po trójmiejskich lasach na razie odpadają ze względu na błoto i chore uszy co poniektórych. Chcieliśmy odwiedzić Oceanarium w Gdyni. Z tym mam oczywiście różne skojarzenie, które muszę przelać..hm na co? Bo obecnie nie na papier. Ale muszę bo pęknę:)
Po pierwsze narzuca mi się temat wielkich liczb. U nas każde wyjście, zakupy, wycieczka to niezłe wyzwanie. Czasami słabo mi się robi, kiedy beztrosko obiecam wyjście do kina. Następnie zaczynam liczyć kogo powinnam wziąć i ile wydam na bilety. A tu koniec miesiąca albo inne nieprzewidziane trudności:). No bo co to jest bilet za 17 zł, albo nawet 23? Ale pomnożony razy 8 to już całkiem niezła kwota. Czasem mi smutno z tego powodu, bo kusi mnie postawa : "moje dzieci muszą mieć wszystko". Potem się otrząsam i widzę, że byłaby to najgorsza rzecz, którą mogłabym ofiarować moim dzieciom. W konsekwencji wyrośliby na znudzonych, rozkapryszonych, nie zdolnych do poświęceń ludzi, którym wszystko się należy. Zawsze serce boli przy mówieniu nie, ale bez tego nie ma wychowania. Całe szczęście, że nie mam takich możliwości, bo jak nic bym ich zepsuła. A tak uczą się czekać, cieszą się z wyjść, które są wydarzeniem i doceniają drobiazgi. Dzieci naprawdę nie potrzebują wiele. Nauczką dla nas była wyprawa do Torunia.
Mój mąż kilka lat temu stracił pracę na kierowniczym stanowisku, co wiązało się oczywiście z odpowiednim wynagrodzeniem. Nie powiem mieliśmy deprechę, ósemka dzieci, rozpoczęta budowa domu ....
Został zaproszony na rozmowę wstępną do Torunia. Mieliśmy pojechać razem z nim. Tzn. ja, malutka Hania i Jasiu z Jackiem - wtedy byli na początku podstawówki (2-3 klasa). Rozmowa odbyła się rano, potem wspólny dzień w Toruniu. My przygnębieni, z niewielką ilością środków płatniczych. Wszystko wydawało nam się bez sensu. Ale byliśmy razem, rozmawialiśmy z chłopakami i efekt jest taki, że po prawie dziesięciu latach ta wyprawa nadal jawi się im jako najwspanialsza wycieczka w życiu. My natomiast byliśmy pognębieni tym, że nie stać nas na żadne atrakcje, jedzonko itd. To my dorośli mamy jakieś sztywne wyobrażenia o tym co trzeba zrobić, kupić dzieciom. Im, jak widać wystarczy wspólny czas.
A niektórzy dla wspólnego czasu są gotowi być Szarikiem w Czterech Pancernych albo dać się załadować  do wiadra. Byle razem!


Drugie skojarzenie to woda. Mój mąż biorąc ze mną ślub nie był do końca szczery. Nie zdradził mi, że jest spokrewniony z wodnikami, tudzież innymi wodnymi stworami. Co prawda symptomy były:) A błon pławnych między palcami jednak nie ma. Niemniej nasze dzieci wodę uznają z środowisko naturalne. Na plaży muszę ich pilnować straszliwie. Od najmłodszego, który raczkując nie zauważa, że zanurza się pod wodę, do najstarszych, którzy odpływają strasznie daleko. Oczywiście psuję zabawę. Nieodmiennie siność wokół ust jest tłumaczona ...jagodami, nawet jeśli ich nie było w jadłospisie. Każda woda jest ciepła. Często jesteśmy jedynymi osobami zażywającymi kąpieli jak plaża długa i szeroka. Ledwie pojawi się słoneczko i pierwsze oznaki wiosny po pokojach walają się kostiumy, maski, okularki i płetwy. Młodsi są mocno obrażeni, że nie pora na kąpiel, bo:
-Przecież mówiłaś, że zrobiło się ciepło.
No mówiłam, ale w odniesieniu do wczoraj, do zeszłego tygodnia, kiedy było plus 1 a dziś jest plus 10! Muszę uważać co mówię. Dlatego właśnie jedziemy nad ciepłe morze, mam nadzieję. I wtedy mam spokój, jeśli spokojem można nazwać nieustanne odliczanie pogłowia w wodzie. Na plaży leżak czy ręcznik mi niepotrzebny. Już zastanawiałam się nad smyczami.
Dlatego oglądanie rybek w wodzie to świetny pomysł. Ale jak to na przednówku bywa ( i z prawem wielkich liczb) nie tym razem. Pomysł poczeka na jakiś deszczowy dzień a my zorganizujemy dzień sportu:)))
Ludożercy ruszyli więc reszta tematów musi poczekać. Muszę ich obłaskawić. A z niedzielnym śniadaniem nie ma żartów, to instytucja!
Bez żartów proszę!

sobota, 7 marca 2015

Przesadziłam:)

Chyba trochę przesadziłam. Za jakiś czas się okaże. Przygotowałam dzisiaj na obiad chilli con carne z przepisu na blogu kaszomania. Pewno znacie. Skorzystałam raczej z pomysłu, bo jak zwykle dodałam kilka zmian. Zamiast kaszy jaglanej nieprażona gryczana, znacznie więcej kukurydzy-bo uwielbiają i niestety przypraw na oko. No i tak sypnęłam chilli na bogato. Chwilę poczekałam i spróbowałam. No i mogę robić za smoczycę ze Shreka. Oj będzie się działo przy obiedzie, będzie.
Na jutro zaplanowałam zapiekankę z pora z łososiem od Mamy z Dużego Domu, ciekawe co wymyślę tym razem.Zawsze sobie obiecuję, że  nic ni zmienię i tak jakoś wychodzi....
Czy zna ktoś przepis na ciasto niezjadliwe dla mamy, która usiłuje schudnąć? Bo ja znam jeden sposób: BRAK CIASTA. Na to jednak buntują się domownicy. Nadchodzi niedziela i problem powraca.
Dziewczyny jak ja się cieszę z Waszych komentarzy. Piszcie więcej proszę! Tatusiowie też, to Kuba, żebyś nie myślał. Męskie komentarze co prawda powodują, że mam pewną ostrożność w pisaniu o niektórych babskich aspektach życia:)))) I na przykład nie można ponarzekać na płeć męską;-)
I jak to w moim cudownym życiu bywa muszę na razie kończyć, bo czeka mnie śmierdząca sprawa. Broń Boże nie narzekam, bo za trochę będę wyrywać obce dzieci do przebrania ,z przyzwyczajenia i mnie zamkną.
Dodam tylko, że nic mnie tak nie denerwuje jak taki obrazek w wykonaniu moich chłopaków i ich tłumaczenie, że prowadzą życie towarzyskie!

piątek, 6 marca 2015

Znowu sukces

Ukochany powrócił z delegacji i stan liczebny rodziny się zgadza. Więc mogę odnotować sukces, zwłaszcza, że nie było tym razem ofiar. Mąż wrócił i opowiadał jak to jego kolega odebrał rozpaczliwy telefon od żony. Jego 2,5 letnia córka poczęstowała  półroczną siostrę koralikiem. Ta chętnie go połknęła. Mogłam stwierdzić tylko, że całe szczęście, że tylko połknęła. Istnieją gorsze warianty.
Przed oczami stanęły mi różne akcje z naszymi dziećmi. Oczywiście najczęściej podczas nieobecności tatusia.Jak je sobie tak poprzypominałam to stwierdzam, że cudem jest to, że (chyba) jestem jeszcze zdrowa psychicznie.
1. Mix ziołowo-tabletkowy w wykonaniu Jasia- Obudził mnie zapach i podejrzane dźwięki z kuchni. Nasz dwuletni synek wspiął się na blat kuchenny i dostał do, podobno, bezpiecznej szafki. Następnie w zalewie syropowej rozpuszczał tabletki paracetamolu i głównie majeranek. Dogadać się z nim na temat, czy coś z tego konsumował- niewykonalne. Nie trzymał się jednej wersji, tylko co moment zmieniał zeznania.
2. Klocek w nosie- mniej niż 3 letni Stasiu wieczorem oznajmił mi, że wsadził sobie do nosa klocek lego. Badanie ad hoc niczego nie ujawniło. Jazda na izbę przyjęć. Nic nie znaleziono. Staś rozbrajająco oznajmił, że chciał się przejechać. Przez moment jego życie było zagrożone, tym razem z rąk mamusi.
Różne rzeczy w nosie traktuję bardzo poważnie i łatwo mnie nabrać. W dzieciństwie sama eksperymentowałam z dziurkami od nosa. Wkładałam tam sobie np. kawałki magnesu z jakieś rozbrojonej zabawki, żeby lepiej trzymać się ziemi. Albo upychałam kwiatki, żeby ciągle mi pachniało. Niestety istnieje obciążenie rodzinne.
3. Zosia spada z antresoli- późny letni wieczór, ja w zaawansowanej ciąży, mąż na delegacji, dzieci niby śpią. Nagle rumor. I krzyk chłopców. Wpadam do nich, do pokoju z szybkością geparda, a przecież przed chwilą nie mogłam wstać z fotela. Pod antresolą na której śpią leży dziwnie zwinięta dwuletnia Zosia. Pamiętam, że miałam wrażenie paraliżu całego ciała. Chłopcy płaczą, ja też a Zośka przelewa się przez ręce. Telefon do dziadków, żeby przyjechali popilnować towarzystwo a ja z Zośką na izbę przyjęć. Zosia powoli dochodzi do siebie i gdy dojeżdżamy nie sprawia wrażenia, że dolega jej coś poza obitą nóżką. Ja natomiast do tej pory nie mogę się nadziwić, że tam od razu nie urodziłam.
I tak dalej. Były jeszcze wydarzenia typu: zeżarty furosemid, złamany gryf od gitary, wielogodzinny powrót ze szkoły. Jasiu np. dlatego, że zapatrzył się na roboty drogowe a Marysia, bo chciała wypróbować nową trasę. A ja wyrywam sobie włosy z głowy i jeżdżę dokoła domu i szkoły. Dlatego teraz, gdy Ślubny wraca pojawia się hasło:
-Znowu sukces. Przeżyli.
Na innych polach mam nieco mniej sukcesów. Sterta prania do złożenia spoczywa w pokoju. Nic nie pomogło przeniesienie jej do salonu, by właziła mi w oczy i była wielkim wyrzutem sumienia. Ma ona zresztą dziwne właściwości. Dla reszty rodziny jest niewidoczna a mnie tylko denerwuje i pozbawia chęci do życia. Chyba gdzieś ją upchnę.
Obywatelski projekt " Rodzice chcą mieć wybór " przepadł oczywiście w pierwszym czytaniu. Bardzo obywatelska postawa wiadomych posłów. Szlag mnie trafia. Nie będę się wyrażać do czego taka demokracja. Zresztą jaka demokracja? To sobiepaństwo!
Wszystko powolutku zmierza w kierunku szerokiego otwarcia drzwi różnym, jak dla mnie podejrzanym , specjalistom. Takim, którzy chcą moje dzieci zdeprawować, wmówić im, że białe to tak naprawdę tylko inny czarny itd. Najpierw trzeba było deklarować chęć nauki WDŻ, teraz trzeba deklarować niechęć.A za chwilę dzieci będą się uczyć tego z automatu. I my rodzice nie będziemy mieli nic do powiedzenia. Nieważne, że to ja widzę czy dziecko jest gotowe na taką wiedzę, wiem co jest w stanie przyjąć i mogę to przekazać tak jak uważam za najlepsze dla niego a nie według średniej urzędniczej. Nie wszyscy mają też czyste intencje i są odpowiednimi osobami by uczestniczyć w wychowywaniu mojego dziecka. Nie chcę, by ktoś trenował moje dziecko w zakładaniu prezerwatywy albo synowi proponował sukienki. Moje dzieci są zdecydowanie anty-genderowe. Pamiętam jak byli tylko we dwójkę, Marta i Stasiu. Czego by nie dostali do zabawy Marta usiłowała się w to ubrać a Stachu zrobić z tego broń. Następni też nie mieli problemów z identyfikacją. Dzieci mają jasne widzenie, my odpowiadamy za to by nikt im tego nie zepsuł.
Trwogą mnie przejmuje kiedy widzę jak polska szkoła już nie wychowuje dzieci, ona je tresuje. I to nieumiejętnie. Będziemy mieli pokolenie niewolników- może zresztą o to chodzi? A już w oświeceniu Jan Zamojski wołał:
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli."
Niektórzy albo o tym zapomnieli albo pamiętać nie chcą.
Zosia przyniosła ostatnio ze szkoły swoją pracę. Drzewo. Bardzo dumna jestem.

czwartek, 5 marca 2015

Wywieszony jęzor

Dzisiaj jest dzień wywieszonego jęzora. Teraz mam chwilę przerwy na złapanie tchu i nie mogę się powstrzymać, żeby czegoś nie napisać. Wieczorem pewno padnę!
 Najpierw rano wyjechałam do szkoły wcześniej, aby przybyć później. Od 5.30 podjęłam heroiczny wysiłek, by wszystkich obudzić, przebrać, nakarmić i wyjść o określonej godzinie. Starsi musieli wyjść wcześniej, bo np.laboratorium na 7.00, więc do pomocy został mi tylko Jaś. Sama ze sobą  nie mogłam się dogadać, bo Piotruś około 1 w nocy dostał ataku spazmów i nie mógł się uspokoić. W końcu wzięłam go do siebie do łóżka i puściłam na laptopie jego ulubione piosenki. Uspokoił się, ale zaczął uprawiać dyscyplinę zwaną potocznie "ośmiornica". Dziecko staje się tak ruchliwe w łóżku, że wydaje się, że ma znacznie więcej kończyn niż w rzeczywistości:). Pomimo nieobecności małżonka miałam wrażenie, że i tak nie ma na mnie miejsca w łóżku. Odniosłam Pitiego do jego łóżeczka i o dziwo zasnął. Ale ponad godzinę miałam wyciętą:)
Pojechałam do szkoły, źle oceniłam możliwości i wybrałam bardziej zakorkowaną trasę. 1,5 godziny w samochodzie na początek dnia. Potem przychodnia, bo Piti i Asia kaszlą i nie przechodzi. Wizyta 18.46 czyli muszę pokonać tę trasę o 15 po dzieci, wrócić, dać obiad i pojechać znowu do przychodni, wrócić, dać kolację ( a jeszcze duża część dzisiaj ma różne wyjścia) i po położeniu maluchów spać pojechać jeszcze raz po męża na dworzec- mniej więcej ta sama trasa. To jest ten dzień kiedy się zastanawiam czemu nie zostaliśmy w mieście, choćby w kawalerce. Buuuu!
Rano odśnieżałam samochód a teraz wali piękne słońce i ma to swoje minusy. Odkryłam skąd się bierze potrzeba wiosennych porządków. Ano stąd, że w tym wesolutkim słoneczku raptem widać wszystkie łapki na szybach, plamy na podłodze czy kurze na półkach. Ja starając się szybko ogarnąć dom zobaczyłam coś jeszcze. Weszłam do łazienki dzieci a tam niebieskie kafelki uzyskały nieco żółtawe zabarwienie. Chłopcy nawet jak myją łazienkę i szorują sedes to omijają zewnętrze. A przypadłością młodzieńców, zwłaszcza w wieku przedszkolnym ( starszych, broń Boże nie podejrzewam) jest sikanie dookoła. No bo trzeba się rozglądnąć, no bo mały człowiek jest zaspany i tak trudno trafić. Już wspominałam kiedyś, że Niemcy umieszczają w męskich toaletach plastikowe muchy, wewnątrz pisuaru. Zwraca uwagę i prowokuje do podjęcia wyzwania: trafię, nie trafię. Dotyczy to nie tylko dziecięcych łazienek,hm, hm. Niemniej zlikwidowałam zażółcenie wokół rozmyślając o niezbadanych meandrach męskiej natury.
Pędzę dalej!

środa, 4 marca 2015

Homeschooling i czosnek

Chciałam zacząć od poważnych zagadnień, ale moje plany swoje a życie swoje:).
Ta krótka fotorelacja poniżej jest z dedykacją dla Tatusia. Przyłapałam bohatera już po fakcie, więc powstrzymałam się od zwykłych  w takich wypadkach okrzyków i tylko go uwieczniłam:))))



Był tak zapracowany, że nawet nie zauważył, że go uwieczniam. Piotruś został po tej akcji przebrany po raz czwarty. To jest powód dla którego z nim walczymy o używanie kubka-niekapka. Niestety mały cwaniak woli te, z których wykapuje samodzielnie i można uprawiać twórczość wszelaką. Naprawdę , ci rodzice tylko przeszkadzają!
Marysia dzisiaj w kuchni oznajmiła, że na pewno nie jesteśmy wampirami. Literacko obeznane dziecko powyższy wniosek wysnuło z faktu używania dużej ilości czosnku w naszej kuchni:). Zgadzam się z nią. A taka np. soczewica z sosem czosnkowym jest przepyszna i pochłaniana w ilościach olbrzymich. W ogóle moje dzieci wykazują tendencje śródziemnomorskie. Papryka, oliwki, czosnek, ser pleśniowy to wszystko znika w mig i jest traktowane jak najwyższej klasy rarytasy. Co prawda większość rzeczy znika u nas w mig.
Kiedyś tvp emitowało takie reklamówki ze sportowcami pod hasłem " pij mleko, będziesz wielki". U nas w domu jest hasło : nie pij już dzisiaj mleka, zostaw dla innych. Twarożek to ich największy wróg i dlatego trzeba go pochłonąć:). Ciekawe czy m.in dlatego nasze starsze chłopaki wszystkie są już wyższe od Wojtka czyli mają więcej niż 186 cm. Ostatnio nawet powstał pewien precedens. Mianowicie niedawno kupiona kurtka zrobiła się za mała na Jacusia i zaczął ją nosić Tatuś. Śmieje się, że teraz on nosi po synach. Buty już dawno mają większe i skończyło się podbieranie ojcowskich zwłaszcza tych wyjściowych. Chyba mój mąż odetchnął z ulgą.
Dzisiaj miało być pierwsze czytanie obywatelskiego projektu "Rodzice chcą mieć wybór". Na razie nic nie słychać. Do tej pory wszystkie inicjatywy, nawet te podpisane przez olbrzymie ilości Polaków a nie tylko wymagane 100 tysięcy były utrącane przy pierwszym czytaniu. Ciekawe czy i tym razem tak będzie. Jest pewna szansa, że nie, bo to rok wyborów. Może uda się to wykorzystać.
Bardzo kibicuję akcji Ratuj maluchy.  To nie jest tak, że odrzucam możliwość uczenia się sześciolatków w pierwszej klasie. Absolutnie. Trójka moich dzieci poszła jako sześciolatki, jak to się mówiło rok wcześniej. Ale to my jako rodzice podjęliśmy tę decyzję. Znając nasze dziecko. Zosia np. po szkolnej zerówce dla 5-cio latków została jeszcze i w 6-cio latkach bo widziałam jej niedojrzałość emocjonalną. Na szczęście miałam wybór. Teraz martwimy się o Józia. Jest z listopada 2009 roku, w zerówce są razem z nim dzieci z drugiej połowy 2008 roku, te które  miały jeszcze wybór. I widać w dojrzałości różnicę. Z drugiej strony są to jego kumple od trzech lat, on już dawno ma świadomość, że kończy przedszkole i traumą byłoby dla niego pozostanie, odroczenie. Tak zmagamy się z tym problemem. Jedynej szansy upatrujemy w tym, ze ma trafić do świetnej, męskiej szkoły, przy której jest jego przedszkole. Co prawda właśnie mam kryzys na tym tle, bo 2,5 godziny dziennie trwa odwożenie i przywożenie, no i koszty paliwa. Ale na razie nie ma żadnej sensownej alternatywy.
Ta szkoła uzmysłowiła nam  jak bardzo w normalnych  jest zaniedbana strona wychowawcza, oddzielana od edukacji. Popołudnia polegały na tym, że prostowaliśmy to co zostało zagmatwane w szkole, czuliśmy jakby nasze wysiłki były ciągle niszczone. My odkopujemy studnię a w szkole ulega ona zasypaniu. i chyba dlatego też zaczęliśmy myśleć o edukacji domowej dla tych, którzy tam nie chodzą.
Teraz jest to ustawowo zapewnione, każda szkoła ma obowiązek "obsłużyć" takiego ucznia. Termin złożenia papierów na kolejny rok szkolny to koniec maja. Pierwsze co trzeba zrobić to badanie psychologiczne i pedagogiczne w odpowiedniej poradni w celu uzyskania opinii - nie decyzji. I z taką opinią do dyrektora szkoły. Mamy znajomych znajomych, którzy przygodę z edukacją domową rozpoczęli prawie dziesięć lat temu i w Trójmieście nie znaleźli szkoły chcącej objąć ich opieką. Dlatego ich dzieci podlegają pod szkołę ...uwaga, uwaga...w Zakopanem:)))). My mamy lepiej, bo pojawiły się chętne placówki i oferują nawet dodatkowe zajęcia dla "domowych". Pomimo, że każda szkoła ma obowiązek i na takiego ucznia dostaje pieniądze z ministerstwa to warto poszukać takiej, która ma doświadczenie i ciekawą ofertę pomocy rodzicom np. basen, kółko teatralne, zajęcia językowe itd. Wtedy jeden dzień w tygodniu można przeznaczyć na te właśnie zajęcia i wybierać się do szkoły, jak dawniej.

Dziś wieczorem królowały puzzle:


A z przedszkola otrzymałam następującą notatkę:
" Asi nie smakowała zupka i oznajmiła paniom, że ma ALERGIĘ na pełne miseczki. Ma dostawać malutko."
Dodam, że alergiczka jako żywo alergii na nic nie posiada i ma 3,5 roku. No skubana jedna!

Oj, nieładnie!

Właściwie powinnam zakrzyknąć: Taka stara a taka głupia! Ale wolę zwalić na wiosnę. No po prostu zrobiła mnie w konia. Ja już pracowicie wyprałam wiosenne kurteczki, pochowałam ciepłe buty i pozwoliłam nosić lżejsze czapki. Zwiodła mnie ta cudowna, słoneczna pogoda. Podczas ostatniego marszobiegu czułam w powietrzu zapach ciepłej ziemi a ze wszystkich żywopłotów darł się ptasi drobiazg. Jestem pewna, że wróble rozdzielały przydziały kwaterunkowe i nie mogły się dogadać. W ogródkach podziwiałam pąki na drzewach i przebiśniegi. Ich nazwa "przebi-śniegi" nie spowodowała w moim umyśle jakiś negatywnych skojarzeń.
Na zdjęciu tak pośrodku, takie białe to te kwiatki śliczne. Jaka szkoda, że nie umiem dobrze robić zdjęć.
Wracając do rzeczywistości, dziś rano wszystko dookoła było białe. Nastąpiła szybka akcja powrotu ze strychowego wygnania ciepłych butów i rękawiczek. Spodni ocieplanych w ramach buntu już nie znosiliśmy:)
Liczymy na ocieplenie.
Jakoś z tymi przebiśniegami skojarzył i się temat butów. Mam jedne takie, kupione za namową mojej przyjaciółki. Będzie lokowanie produktu. Miałam wielkie opory przed ich zakupem. Głównie finansowe. Są to buty Ecco, w promocji czy też obniżce kosztowały 300 złoty i to w dodatku 10 lat temu. Miałam obiekcje typu: jak można tyle wydać na jedne buty, takie w zamierzeniu codzienne, mamy inne wydatki itd. Moja przyjaciółka radziła, bym je kupiła, bo są świetne i wytrzymałe. Długofalowo to będzie oszczędność. Nawet teraz jak to piszę brzmi to mądrze. Już dawno słyszałam, że żeby oszczędzać to trzeba mieć pieniądze. Coś w tym jest. Mąż dostał jakąś premię i uznał, że buty to moje narzędzie pracy więc kupujemy. 10 lat temu, dla nas to były naprawdę drogie buty, jeszcze bardziej niż teraz. Tu dygresja - to może nasi politycy mają rację, że żyje się lepiej????
Moja przyjaciółka miała rację, buty są świetne. Można w nich biegać na okrągło, są bardzo wygodne. Byłam już z nimi w górach, co prawda takich bardziej spacerowych ale jednak. No i mają 10 lat. Jak je wyczyszczę to nic po nich nie widać. Można powiedzieć, że to były dobrze zainwestowane pieniądze. Z drugiej strony mam ich dość. Po drodze kilka razy wymieniałam buty zimowe, pantofle i te na obcasie. A one trwają. Czasem zachodzę do Ecco, oglądam nowe modele i ...niestety nie mam powodu, by ponownie wydać tyle na buty( albo więcej). W końcu usiłuję być odpowiedzialna.
A oto i one:
Nieco zabłocone na naszych wiejskich ścieżkach, bo może moje marszobiegi je wykończą;-)
Tu muszę wspomnieć o pewnej przypadłości moich dzieci.  Od nowego roku zgubiły się (SAME) dwie bluzy mundurowe i jeden but. No ja rozumiem, a raczej przywykłam do pojedynczych skarpetek albo do zostawiania w komunikacji, na treningach czy w szkole obu butów, ale jeden (?) to lekka przesada. Ciągle się zastanawiam jak Józio dał radę to zrobić. Wrócił w jednym? Z bluzami od munduru też jest problem, bo jak mają wtedy iść do szkoły? Tam jest to dość surowo przestrzegane. Kupować teraz następne? och! Najlepiej pilnuje swoich rzeczy najmłodsza Asia. Ta zawsze wszystko ma. Taki porządny typ.Gubienie jest na porządku dziennym, ale i tak nie mogę się przyzwyczaić. Jacek w podstawówce jeździł na treningi koszykówki. Po kilku poprosił o specjalne buty do  gry w kosza, które lepiej się sprawdzają niż zwykłe adidasy. Zachwycony pojechał z nimi na trening. Pamiętam, że wybrał sobie takie wściekle pomarańczowe. Z treningu powrócił już bez. Do tej pory nie pamięta czy zostawił je w autobusie czy w szatni. Ostatnio natomiast nasz najstarszy Stachu wrócił po długim dniu bez torby treningowej. Zmęczony po treningu zasnął w autobusie i ocknął się w ostatniej chwili, by wysiąść na właściwym przystanku. Torby jednak ze sobą nie wziął. Po powrocie do domu, zmobilizował zasypiającego już Tatę i rozpoczęli gonitwę za autobusem. Treningowe skarby udało się odzyskać.
Nie przesadzę, jeśli napiszę, że takie akcje są mniej więcej raz na pół roku. Pierwsze półrocze 2015 roku mamy zaliczone.
Wczoraj się zamknęłam w sypialni na chwilkę i sobie popłakałam z żalu nad sobą. To jeszcze nie do końca mi przeszedł ten ostatni dół (no i męża nie ma). Zaglądnął Józio i za chwilę słyszę:
-Mama to chyba płacze.
Zagląda Asia. Popatrzyła i uciekła do rodzeństwa.
-Ej no, słuchajcie! Mama płacze.
Tu już mi się zachciało śmiać i postanowiłam skończyć to rozczulanie nad sobą, bo trzeba dzieci kłaść. Wychodzę a tam cisza i spokój. Młodsi zagnani do łóżek, słychać tylko jakieś ciche rozmowy. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to nieco kaszy manny na stole i w kuchni. Ale nie będę się czepiać. To są te momenty, kiedy czuję się obdarowana ponad miarę. I rozbawiona przez moich domowych psychologów.

Asia po Dniu Żołnierzy Wyklętych pięknie wołała na cały głos:
-Niech żyje Polska!,- aż się ludzie oglądali:). Moja mała patriotka!

Zbliża się nieuchronnie 25.03 a ja nadal nie wiem o czym mam mówić do tych ludzi, którzy przyjdą na wykład. Zwłaszcza, że ostatnio mam wrażenie bankructwa pod względem wychowawczym i jako matka.

Chciałam wam jeszcze polecić świetną przyprawę, z którą poznała mnie moja koleżanka ( chylę czoła Agatko). To czubryca. Może być zielona albo czerwona. Agata twierdziła, że to świetna alternatywa dla kostki rosołowej, wydobywa smak a jest zdrowa. Nie wierzyłam aż spróbowałam. Super! Moją faworytką jest czerwona. Teraz dodajemy ją właściwie do wszystkiego:))))
Tu jeszcze Piotruś, w swoim zapędzie włażenia wszędzie usadził się przy śniadaniu na miejscu brata. Bardzo był obrażony, że musi wrócić do swojego krzesełka. I wie co się robi ze sztućcami!


poniedziałek, 2 marca 2015

Dziwny jest ten świat

W sobotę urwaliśmy się z mężem na randkę. Późne popołudnie miałam zaplanowane bardzo dokładnie. Mąż miał spać, bo się źle czuł. Po przespaniu połowy soboty raptem ozdrowiał. Wpływ a to miała zapewne moja wadliwa konstrukcja. Otóż nie mam daru bilokacji. Tak mnie to załamało, że po odwiezieniu Hani na urodziny koleżanki poszliśmy na randkę. Jako, że czasu niewiele wstąpiliśmy do galerii handlowej.Chyba największej w Trójmieście. Trochę było nerwowo, bo z telefonem w ręku, bo dzieci do pozbierania z różnych miejsc a dwójka najmłodszych na chodzie, nieśpiąca z Martą. Galeria nas nie zaskoczyła w tym sensie, że znowu wszystkie ścieżki prowadziły do księgarni. Mamy taki miły zwyczaj, że ruszamy do ulubionych półek, szperamy a potem nawzajem chwalimy się znaleziskami. Nie oznacza to wcale, że musimy to zaraz kupić. Tym razem miałam straszną ochotę ulec obietnicom na okładkach kilku babskich książek ale w ostateczności połasiłam się tylko na bardzo przyjemny przewodnik po Chorwacji.
Po wyjściu z księgarni mogliśmy już na spokojnie usiąść z kawą i zacząć obserwacje. Co stwierdzam: ludzie mają za dużo czasu. Traktują galerię jak muzeum, spa i nie wiem co jeszcze. Na środku tejże galerii jest fontanna z kolorowymi światełkami. Rozrywka interesująca na chwilę albo dla dzieci. A tu pewne novum. Dookoła ustawione leżaczki jak dla kuracjuszy w Ciechocinku lub Wieliczce. I ludzie się relaksują. W zgiełku, tłumie i nie wiem czym jeszcze. No dziwny jest ten świat. Albo tak bardzo samotny.
Pojechaliśmy potem po naszą imprezowiczkę a tam na parkingu samochód z reklamą:
MĄŻ NA GODZINY. Chodziło o drobne naprawy i pomoc w domu, ale chyba nie najszczęśliwiej dobrane hasło. Nie oszukujmy się, pierwsze skojarzenie wcale nie wskazuje na naprawę drobnych usterek;-)

Ostatnio na fb męża trafiłąm na stronę "Prawdziwa Buka". Polecam!
Moje rodzicielstwo normalnie ocierające się o rejony ekstremalne dzisiaj niebezpiecznie się tam przybliżyło. Mój Ukochany wyjechał na szkolenie do Warszawy. Już szczękam zębami jak sobie dam radę. Na razie niewielki sukces, maluchy wykochane i położone. Starsi natomiast założyli kółko chemiczne i udało mi się zrobić im zdjęcie znienacka:)

Nie jest najlepsze ale musiałam się skradać:))). A i tak się połapali.

Ostatnio z Wojtkiem nie bardzo możemy coś dłuższego oglądnąć, bo zasypiamy. Ja często na etapie napisów początkowych. Czasem coś jednak się uda. Jakiś rok temu trafiliśmy na Jacka Balcerzaka kabaretu Paranienormalni. Ostatnio odkryliśmy, że są dwie nowe, rozbudowane wersje tego skeczu. Nie ma już niestety tej pierwotnej ale i te nowe polecam.

https://www.youtube.com/watch?v=rqIvCAsrjJI

I jeszcze skecz Janusza Gajosa pt. "Teściowa". Może tylko mnie tak śmieszy, bo jest branżowy?

https://www.youtube.com/watch?v=0_jT8qpn_HE
Zaraz obejrzę jeszcze raz, bo mi smutno i samotnie bez Ukochanego:))))

I jeszcze dziewczyny dziękuję za dobre słowo. Mamo z Dużego Domu, obyśmy źle przeczuwały. Zawsze mi się przypomina moja ukochana Ania z Zielonego Wzgórza. Wtedy już ze Złotego Brzegu. Wybuchła pierwsza wojna światowa.Zginął jej syn Walter. Ona płacząc mówiła, że cieszy się, że wstawała do niego w nocy, nosiła go, śpiewała mu i broniła go przed różnymi strachami. Jak mówiła, strasznie by było, gdyby go kiedyś nie utuliła. Teraz jest taki czas, że zadaję sobie to pytanie: czy ja zawsze utuliłam tak jak trzeba moje dzieci? Często wieczorem mam sobie wiele do zarzucenia i rano mogę dziękować, że jest jeszcze jeden dzień by ich otoczyć miłością. Tylko nie zapomnieć, że to najważniejsze. Gary i brudy są niczym.

Ciemna strona Księżyca

Ostatnio bardzo źle sypiam i nastrój mam taki bardziej ponury, albo odwrotnie, bo nie wiem co z czego wynika. W nocy wszystko jest znacznie bardziej przerażające i trudne. Także moje porażki wychowawcze, błędy, sprzeczki, samowole dzieci i doskonale widzę jak zawodzę. Wiem, że noc zwodzi, wyolbrzymia i straszy. Wiem, że dziś jest nowy dzień, w którym mogę znów przystąpić do walki o to co najważniejsze. Ale gdzieś we mnie żyje taki mały, leniwy tchórz, którego stać tylko na rezygnację i użalanie się nad sobą. Ze strachu, że nie umiem, nie dam rady wolę zrezygnować, nie walczyć. Pojawia się pokusa by myśleć, że to wszystko to pomyłka.
Idę wołać, wyć do Tego, który wszystko może. Wtedy znowu dam radę.