środa, 3 lutego 2016

Dlaczego?

Dopadł nas wirusik. Złe samopoczucie, bóle pleców i karku. Na szczęście krótkotrwały.
Niemniej pojawiło się w mej głowie pytanie: dlaczego?
Dlaczego, kiedy czuję się jak mokra ścierka albo sprasowany żelek moje dzieci mają najwięcej energii? Dlaczego akurat wtedy są najgłośniejsze, najbardziej rozmowne i mają najwięcej pytań? Dlaczego wtedy właśnie ich ojciec ma najgorszy młyn w pracy a starsze rodzeństwo egzaminy do pozdawania? Dlaczego wtedy można sie przylepić do podłogi, nie ma nic do picia ani do zabawy? Dlaczego wtedy stają się przeciwnikami gier komputerowych i bajek do oglądnięcia? Przecież normalnie walczą o nie zaciekle i do łez. Dlaczego wtedy główną atrakcją jest bieganie po domu i wrzeszczenie?
I nie znalazłam odpowiedzi. Bo przecież pomiędzy tymi wrzaskami słyszę:
-Pituś chodź, mama jest chora.
albo
-Cicho, no bądźcie CICHO, mama źle się czuje!- mam wrażenie, że zostali poinformowani i uciszeni również sąsiedzi w promieniu przynajmniej 3 kilometrów.

W przerwach od chorowania zrobiliśmy kilka fajnych rzeczy. Przed jedną przestrzegam.
Dałam się skusić na zabawę z mąką. Bardzo prosta i atrakcyjna. Wsypuje się warstwę mąki, bądź  kaszy manny do dużej blaszki i dziecko może rysować literki, obrazki, słowa albo paluszkiem, albo patyczkiem. Moje dzieci poświęciły twórczości jakieś 5 minut. Potem były bardziej zajęte sama mąką. Osobiście uważam, że dysponuję całkiem dużą, wyćwiczoną przez lata w ciężkich bojach odpornością na dziecięcy bajzel. Tu jednak zaczęłam zgrzytać zębami i zaproponowałam dzieciom zejście mi z oczu póki nie sprzątnę. Takim specjalnym tonem, który włącza się przy nielicznych okazjach i potomstwo bardzo szybko nań reaguje. Mąka była wszędzie. Na potomstwie również, więc wprowadziłam poprawki i niektórzy zeszli mi z oczu po drodze zahaczając o brodzik i świeże ubrania. Koniec, nigdy więcej.
 Natomiast kilka kolejnych doświadczeń i zabaw było bardzo fajnych.

Tutaj na przykład wędrująca woda. Potrzebne barwiki, które dobrze rozpuszczaja się w wodzie. W słoikach z samą wodą ma dojść do wymieszania kolorów, czyli ma powstać fioletowy, zielony i pomarańczowy. U nas szło to bardzo powoli, bo fragmenty białego papieru toaletowego kilkakrotnie musiały być wymieniane. Odkrywcy po prostu widząc wędrujące barwy nie mogli powstrzymać się od macania i sprawdzania, zrywali przy tym delikatne połączenia między naczyniami i trzeba było zaczynać od nowa. Do rana w spokoju barwy się wymieszają. Ale jakie niezwykłe napięcie, obstawianie, który kolor wędruje najszybciej i propozycje machlojek, by przyśpieszyć proces:)))
Robiliśmy też własnoręcznie grę logiczną.

W wersji dla młodszych i starszych.
W tym czasie ci najmłodsi mieli posegregować guziki i koraliki. I jak to u nas zabawa nabrała rumieńców dopiero wtedy, gdy do naczynia przeznaczonego na guziki dolałam wody. Miałam ich z głowy na ponad godzinę.
Jak można się domyślić wszystko dookoła było też mokre.
Jutro mam zamiar ZMUSIĆ ich do oglądnięcia " Godziny pąsowej  róży" z 1963 roku. Zobaczymy jak wyjdzie zderzenie z ówczesną kinematografią. Chciałam, żeby kobitki przeczytały książkę, ale po przeryciu całego domu stwierdzam, że zapadła się pod ziemię. Zostaje film.
Józio ma natomiast obiecaną produkcję chmury, a starsi wykład na temat DNA. Dziś prelegent był na zwolnieniu.
Muszę trochę nadrobić zaległości, bo ostatnio czytałam tylko literaturę fachową, układałam program zajęć i nieco zaniedbałam towarzystwo. Nie to, żeby marudzili, ale pojawiły się głosy, że niektórzy by wrócili do szkoły a to wskaźnik zaniedbania;-)
Od razu się przyznam, że pomiędzy podsypiałam, puszczałam dzieciom bajki i pozwalałam na bieganie z bronią. No ale miałam zwolnienie...

6 komentarzy:

  1. Och czy nie zechciałabyś mnie może adoptować? Też bym się tak chętnie pobawiła :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Segregowanie guzików - super pomysł, muszę wypróbować u nas. I też koniecznie z wodą, bo Jerzyk uwielbia wodę. Od kiedy skończył osiem miesięcy jego ulubiona zabawa to "szuszu" - czyli zabawa w zlewie kuchennym lub (w lepszej wersji) w łazience przy kranie. Łazienka nie cieszy się jednak aż taką popularnością jak kuchnia, więc kilka razy dziennie mam kuchnię zalaną wodą. Przelewa wodę z kubeczków, robi fontanny, jeziora, wodospady, topi łyżeczki, robi pianę z płynu do mycia naczyń, sama nie wiem, co jeszcze. Od jakiegoś czasu Jerzykowi towarzyszy w tym Reginka. Przynajmniej spędzają czas kreatywnie ;)

    Co do biegania i krzyczenia, to mam wrażenie, że dzieci zwykle robią najwięcej zamieszania właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebujemy, by były spokojne. To chyba podchodzi pod jakieś prawo fizyki.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję artykułu na wrodzinie.pl Czytałam, podziwiałam :)))

      Usuń
  3. Ja też poproszę o adopcję. Chętnie się pobawię :))) Biegać, krzyczeć i brudzić mogę też:))
    A co do dzieci i ich specyficznych potrzeb, niech mi ktoś wytłumaczy czemu akurat, kiedy mam popsutą rękę, Młodszy głośno krzyczy "na rączki":))

    OdpowiedzUsuń