wtorek, 17 maja 2016

Obietnice bez pokrycia :)

Pojawiły się w naszym domu w zeszłym tygodniu i mają się dobrze:)
Od czasu delegacji Ukochanego Piotruś codziennie wieczorem wędruje do naszego łóżka. Następnie rozpoczyna wojnę psychologiczną z tymi, którzy słusznie zamierzają go zapędzić we własne piernaty. Pojawiają się uściski, słodkie minki i tytułowe obietnice bez pokrycia:
-Ja będę grzeczny. Ja śpię.
Dla obu stron jasne jest, że ani nie śpi, ani nie jest grzeczny. Jeśli działalność wywrotową przerwał na czas wygłaszania powyższej wypowiedzi to już za chwilę nie marnuje czasu i wraca do nielegalnych czynności, a pomysłów ma wiele. Bycie nieugiętym coraz gorzej nam wychodzi. I ze względu na wiek, to, że Piti jest najmłodszy i chyba egzemplarz też mocno słodki. Tak więc dzień po dniu walczymy o niego nie tylko z jego samowolą, brojeniem, ale i z własną słabością. Musimy, bo wyrośnie nam potworek, maminsynek i lekkoduch. Wolelibyśmy wychować mężczyznę:)
Co do obietnic bez pokrycia to nie pierwszyzna dla nas. Przy trzech najstarszych synach, zwłaszcza, że stanowili zgraną ekipę przechodziliśmy coś w rodzaju załamania wiary w nasze możliwości wychowawcze. Jak to się ładnie nazywa odczuwaliśmy niewydolność wychowawczą.
Pamiętam rozmowę z mniej więcej 8 letnim Jasiem. Mieszkaliśmy przy dość spokojnej ulicy, tuż przy przystanku tramwajowym. Z powodu tramwajów skrzyżowanie miało sygnalizację świetlną. Jaś wybierał się do kolegi mieszkającego dokładnie naprzeciwko. Musiał więc pokonać następującą trasę: Wyjść z domu, skręcić w prawo, 30 metrów, przejście dla pieszych, skręcić w lewo, 30 metrów, wejść do domu kolegi. Nasz balkon wisiał prawie nad przejściem. Miała to być jedna z pierwszych samodzielnych wypraw naszego synka. Trzy razy uzgadnialiśmy jak będzie szedł, czekał na zielone światło, że ma nie biegać tylko spokojnym krokiem, dodatkowo rozglądnąć się. Zajęłam miejsce na balkonie. I zobaczyłam....Mój synek po wyjściu z kamienicy ruszył biegiem, na wprost przez tory, na nic nie patrząc. Mało zawału nie dostałam.
Podobnie patrząc w oczy obiecywali Stasiu i Jacek. I natychmiast robili coś zupełnie innego...Mądrą rzecz powiedziała nam wtedy bratowa męża( zawodowo psychiatra dziecięcy), którą spytałam o radę podejrzewając u naszych chłopców jakieś nieznane bliżej schorzenie:
-Nic im nie jest. Jak rozmawiacie to oni szczerze obiecują tylko za chwilę już nie pamiętają co obiecali. Nie skupiają się na tym.
Pomogło, przetrwaliśmy, wyrośli:) Przynajmniej oni, bo zastąpiło ich młodsze rodzeństwo. Ale my już wytrenowani:)))

Dzisiaj mamy za sobą pierwszy egzamin, z matematyki. Obie panny zdały na 4. Nie spowodowało to szalonego entuzjazmu, wręcz przeciwnie były niezadowolone. Ale trzeba przyznać, że chyba z pośpiechu albo nerwów nasadziły tam mnóstwo pomyłek. Jutro historia, tu sobie obiecują poprawić samopoczucie, doszlifowują dodatkowe prace. A ja poprawiam błędy ortograficzne:) Hania po przeczytaniu przygodowej powieści dla dzieci " A wszystko przez faraona" Jacka Duboisa jest zafascynowana kotami i  ich znaczeniem w starożytnym Egipcie ( 4 klasa). W związku z tym jej dodatkowa praca jest o kotach, sfinksach, kapłanach bogini Bastet. I poprawiam takie kwiatki:
"puł kobieta, puł lew":)))
Zosia natomiast bardzo polubiła starożytną Grecję i aktorów. Właśnie wyrysowała maski, sandały i amfiteatr. Może jutro zrobię zdjęcie ( jak mi pozwolą, bo nie zawsze moje pomysły uzyskują akceptację).
Przy okazji tego pierwszego egzaminu po raz kolejny wyszło na jaw moje bałaganiarstwo i niezorganizowanie. Pomimo wpisywania wszystkiego do terminarza pojechałam dzisiaj na egzamin o godzinę za wcześnie. Dobrze, że nie za późno. Jutrzejsze spotkanie sprawdziłam już ze trzy razy.

Oczywiście mam jeszcze mnóstwo do napisania, ale mam też mnóstwo roboty. Wszak jestem kobietą pracującą:). To wspomnę tylko jeszcze o jednej sprawie. Reszta może jutro.
Dziś od rana był biegany dzień. Najpierw egzamin, potem mechanik i spotkanie z panią ginekolog, która zażyczyła sobie rozmowy zanim zacznie polecać moją szkołę rodzenia. Umawiałam się z nią telefonicznie i muszę przyznać, że jej zasadniczość trochę mnie przeraziła. Już miałam ochotę zrezygnować( bo na pewno się nie uda), ale zrobiło mi się wstyd. Co ja taki tchórz jestem!
Dodatkowo lało, dmuchało i ziębiło. Na zagajenia Asi o wyprawę na plac zabaw odpowiedziałam, że może popołudniu jak się pogoda nieco polepszy. A moja królewna w szloch:
-Popołudniu to ja dorosnę i już może nie będę chciała się bawić!


 Dokładnie tydzień temu byliśmy na lekcji muzealnej " Tajemnice starego żaglowca" na Darze Pomorza.
Ponieważ miałam w młodości etap zaczytywania się Borchardtem, relacjami z podróży dookoła świata na tym i innych żaglowcach bardzo mi się ta lekcja podobała:) Problem polega na tym, że z wiekiem zmniejszyło mi się zapotrzebowanie na przygody a zwiększyło na wygody.

Józio natomiast zaskoczył:) Nie wiem czy pozytywnie, ale dociekliwością. Pomny naszych rozmów zapytał o sposób załatwiania się na żaglowcu i czy dlatego nie było na nim dziewczyn. Chyba się rozczarował, bo okazało się, że są normalne łazienki...
Czy widzicie tę pogodę???






I jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie z egzaminu dżudo i walki na macie. Bratobójczej? Raczej siostro-bratobójczej:)

2 komentarze:

  1. Chyba nigdy nie przestanę rozważać, co by było gdybym jednak spróbował pójść na nawigację do szkoły morskiej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj te obietnice bez pokrycia... Czasami myślę, że uczą się tego ode mnie choć zasadniczo staram się dotrzymywać słowa. Nawet jeśli mam ogromne poślizgi...
    Gratuluję zdanych egzaminów z matematyki i czekam na kolejne wieści.
    Joasia tradycyjnie mnie rozwala swoją gadką.

    OdpowiedzUsuń