poniedziałek, 16 maja 2016

Praca domowa

Znowu pojawiła się dziura w moich zapiskach. I chyba tak już teraz będzie, bo choć mnie bardzo ciągnie do pisania czasami po prostu nie zdążę. A czasami nie mam siły.
Wyprawy do Malborka i do kaszubskiego zoo, o którym miałam napisać wydają mi się odległe o lata świetlne. Podobnie jak mój szkoleniowy pobyt w Warszawie,który zakończył się dwa dni temu ale jakby w zeszłym roku. Głównie ze względu na pogodę. Trwało lato a od wczoraj
znowu mamy chmurne , zimne i deszczowe przedwiośnie.
Taki tydzień jak zeszły nie trafił się nam jeszcze w historii naszego małżeństwa. Mój mąż wyruszył do stolicy na szkolenie w poniedziałek o świcie i miał wrócić w czwartek wieczorem a ja ruszałam o poranku w czwartek, powrót w sobotę wieczorem. Cały tydzień oddzielnie:( Do czwartkowego poranka osiągnęłam stan zombi i to takiego bardziej wyczerpanego. Normalne wyjścia dzieci, jeżdżenia tam i z powrotem, zakupy, załatwianie w banku i nie tylko. I mały wieczorny wędrowniczek oznajmiający rozkazującym tonem:
-Ja śpie w twoim  łóżku, u mamy.


 A ja nie miałam siły na protesty. Wiem, wiem to bardzo nie wychowawcze. Niemniej Piotruś zasypiał ze mną. Odnoszony był po zaśnięciu. A rano witał mnie radośnie:
-Wstałem, mam kupe.
Opcjonalnie:
-Chce jeść!
O dziwo z tatusiem nie próbował spać. Od razu wiedział, że takie numery nie przejdą:)

W czwartek rano pożegnał mnie rozpaczliwym:
-Mama, ty nie papa!
I od razu odechciało mi się wszelkich wyjazdów.
No ale pojechałam. Szkolenie opłacone, bilety kupione, nawet książki na wyjazd przygotowane ( żeby zapobiec tęsknocie).
Jechałam w strefie ciszy. Bardzo fajny wynalazek. Dodatkowo tempo podróży. W 3 godziny byłam na miejscu, no trochę dłużej bo na Pradze była mała awaria. A na miejscu mała niespodzianka, mój Ukochany skończył wcześniej i powitał mnie na dworcu. Poszliśmy na kawę. Jak to brzmi: byłam z mężem na kawie w Warszawie.

Ale tak w ogóle to było mi jeszcze smutniej.
O 16 zaczynały się zajęcia w Fundacji Rodzić po Ludzku a ja zaplątałam się w kierunki i dziarsko kroczyłam, po wyjściu z tramwaju, z powrotem w kierunku dworca. To wszystko ze sporym bagażowym obciążeniem i w upale. Nie ma to jak rozpocząć z przytupem. Zdążyłam ledwo, ledwo.
Szkolenie mnie zaskoczyło, wywróciło moje wyobrażenie o tym co mam robić. Spotkałam świetne dziewczyny z pomysłami i doświadczeniem. Trochę czułam się wśród nich jak Matuzalem:))) Większości z nich było bliżej wiekowo do mojej Marty niż do mnie. Odbyłam kilka naprawdę wartościowych rozmów i wyspałam się za wszystkie czasy:). A teraz muszę zrobić pracę domową, która mnie nieco przeraża. W dodatku powinnam ją zrobić dobrze, żeby mogła posłużyć też innym. I żebym mogła dostać dyplom. No!

Kolejne spotkanie w czerwcu a przedtem przede mną bardzo dużo roboty. Od spotkań z lekarzami, zakupami firmowymi, pierwszym rozliczeniem podatkowym do egzaminów dzieci. Do końca tego tygodnia wszystkie przedmioty zdają Hania i Zosia. A od poniedziałku na froncie staje Marynia. 11 egzaminów, bo to gimnazjum. Ja denerwuję się strasznie, moja nastolatka wygląda jakby to jej nie dotyczyło. Zresztą zobaczymy co będzie w niedzielę.

No i w przyszłym tygodniu mamy zamiar wybrać  się do Rygi, z młodszymi. Starsi zostają na maraton gier planszowych z okazji urodzin swojej najstarszej siostry.

Podczas, gdy ja się szkoliłam Hania z Józiem zdawali swój pierwszy egzamin z dżudo. Już tydzień przed egzaminem były rozmowy, że nie chcą, nie lubią dżudo itd. To, że nie lubią było widać za każdym razem jak pędem biegli na trening;-) Oczywiście zdali! I teraz z kolei odpowiadamy nieustannie na pytanie:
-Kiedy jest następny egzamin?- bo już im się marzy kolejny biało-żółty pas:).


Jestem z nich bardzo dumna.

A mój Ukochany dla rozweselenia i odtęsknienia podsyłał mi fotki z pracy. Ta była zatytułowana " Twoja łysa pała"
Zdjęcia ze zwierzętami pochodzą z naszej wyprawy do kaszubskiego zoo w Tuchlinie pod Sierakowicami. Podstawowa zaleta to możliwość dotykania różnych zwierząt. Na szczęście nie jest to obowiązkowe. Co do niektórych się nie przemogłam. Zaskoczyły mnie węże. Wbrew mojemu wyobrażeniu, że są zimne, obślizłe i mokre są suche i ciepłe, bardzo miłe w dotyku:)))

 Hania pisze książkę(!) i to jej ilustracje do kolejnego rozdziału, albo raczej plan sytuacyjny.
A jutro 8 rano egzamin z matematyki. Zosia wykazuje luz totalny a Hania wręcz odwrotnie. Zupełnie jak mamusia.

Jeszcze dodam o książkach.
Numer 19 to Monika Szwaja "Klub mało używanych dziewic". Książkę czyta się lekko i szybko, ale... Niby nie powinnam się czepiać, bo to literatura rozrywkowa ( specjalnie nie używam sformułowania kobieca). Mojej duszy jednak przeszkadzało wiele. Czytam, czytam i takie zgrzyty noża po szkle, przeszkadzają. Faceci są czarno-biali. Albo ideały romantyczne, albo świnie, albo i gorzej. Natomiast kobiety ( zwłaszcza bohaterki cudne), nic to, że konfabulują straszliwie, żyją w toksycznym związku z matką, nie obchodzi ich ojciec ( jak przestał płacić). Ta co nie odróżnia rzeczywistości od ułudy jest świetną dyrektorką szkoły i wspaniale dogaduje się z młodzieżą( ! ). Itd., itd. I co tu teraz czytać rozrywkowo?
Numer 20 to pokłosie Warszawy. Przypomniał mi się Pan Samochodzik. Taka cześć "Pan Samochodzik i tajemnica warszawskich fortów". Napisane już nie przez Nienackiego, ale przez Tomasza Olszakowskiego czyli....Andrzeja Pilipiuka. Czyta się świetnie, wartka akcja, nieco sensacyjna i wspaniale wpleciona historia o jakiej nie słyszałam w szkole. polecam, nie tylko dla młodzieży.
No i numer 21 chwycony na dworcu w drodze powrotnej. Część 9 z serii kryminałów Carolyn G. Hart " Duchy południa". Kryminał osadzony współcześnie, wciągający i zaskakujący. W sam raz na podróż, aż nie mogłam spać:) Ale ostrzegam, mało krwisty co dla mnie jest zaletą.

1 komentarz:

  1. Już myslałam, że to wasze najnowsze zwierzęce ulubieńce...Nie wiedziałam czy bardziej podziwiać, czy się wstrząsać...

    OdpowiedzUsuń