piątek, 10 lipca 2015

Jednak ziemniaki

Dzisiaj zacznę bez wstępów:)
Oczywiście wszystko ma związek z moim ostatnim zajęciem czyli przygotowaniami do festynu charytatywnego. Dodatkowo okazało się, że festyn nie będzie otwarty dla wszystkich tylko dla zaproszonych, zimno mi się zrobiło brrr.
Wczoraj oprócz nieustannych pytań dzieci przeszkadzały mi zajęcia domowe. Bo przecież towarzystwo powinno zjeść obiad, niektórych trzeba przewinąć, innym podać coś do picia itd. To jest dobry trening  w wybieraniu tego co ważne, czym tak naprawdę powinnam zajmować się w ciągu dnia. W moim przypadku każda, nawet najszlachetniejsza działalność może być ucieczką i hodowaniem swojego ego. Tak więc mój wewnętrzny Sknerusik musiał spuścić nieco z tonu:)))
Jednym z zajęć, które mnie wczoraj pochłonęły było obieranie ziemniaków. A że ziemniaki młode to zaczęłam je ambitnie skrobać. Mam ręce zajęte, ale umysł swobodny i leci hen daleko. Jako, że ziemniaków jak zwykle do obrania było sporo poczułam wewnętrzny bunt. Przypomniała mi się moja przyjaciółka, która jakiś czas temu oznajmiła, że ona młode ziemniaki po prostu obiera. W związku z tym nasze, na obiad były trochę dziwne. Niektóre skrobane, inne obierane. i to z kancikiem:)
Tu znowu nieco pofrunęłam, bo przypomniałam sobie, że gdy ostatnio wypadał dyżur Marysi na obiad dostaliśmy młode ziemniaki w mundurkach. Tłumaczenie było następujące i różnorodne: że na biwakach tak się jada a w ogóle to tuż pod skórką jest mnóstwo witamin i szkoda je obierać:)
A potem cofnęłam się do czasów dawnych, kiedy moja babcia skrobała młode ziemniaki i opowiadała mi historie ze swojego dzieciństwa i młodości.
Podczas  wojny miała 18 lat i starszą dwa lata siostrę. Mieszkali na Wołyniu, w Równym. W 1941 roku po okupacji rosyjskiej zaczęła się niemiecka. Wybrały się z siostra na poszukiwanie chleba. Pod każdym ze znanych im sklepów były potężne kolejki. Ktoś rzucił hasło, że za rogiem w małej żydowskiej piekarni jest chleb. Pobiegły tam. I owszem kolejka znacznie mniejsza, ale chleba również nie ma. Stanęły i czekają. W tym momencie podjeżdża samochód i niemieccy żołnierze każą im wsiadać. Przerażone posłuchały. Zostały dowiezione do koszar. Pokazano im hałdę ziemniaków i kazano obierać. Problem polegał na tym, że obie jako panienki z dobrego domu nigdy tego nie robiły samodzielnie. Pomimo świetnej znajomości niemieckiego nie były w stanie wykrztusić ani słowa, tylko szlochały. Po dłuższym czasie zjawił się niemiecki oficer, ujrzał nieobrane ziemniaki i krzyżyki na ich szyjach. Dopiero wtedy wyjaśniło się nieporozumienie. Ustawiły się w kolejce tylko dla Żydów i dlatego zostały wzięte na roboty. Cudem po obraniu niewielkiego garnka ziemniaków dla oficerów zostały wypuszczone do domu. To były na szczęście początki niemieckiej okupacji,  albo trafiły tak dobrze. Oczywiście był to pomysł starszej z sióstr. Ta moja cioteczna babcia miała różne numery na swoim koncie i zawsze zwiodła mniej postrzeloną, młodszą. A to wyszła na spacer w ledwie sfastrygowanej sukience, bo już chciała się nią pochwalić. Sukienka w trakcie spaceru zaczęła się rozpadać. A to pod ostrzałem artyleryjski i przechodzącym frontem postanowiła odwiedzić swojego narzeczonego na drugim końcu miasta, siostra towarzyszyła jej jako przyzwoitka. I opluła mundur niemieckiego żołnierza, po czym wykorzystując jego zdumienie zwiała. I przeżyła.
Jak słuchałam o mojej ciotecznej babci to zawsze cieszyłam się, że nie odbiegam od mojej rodziny. Bo dzięki niezwykłemu wymieszaniu genów bycie narwaną odziedziczyłam po niej. Ale cicho....
A cała ta historia była mi opowiadana, bo zawierała smrodek dydaktyczny. Na moje refleksje typu:
-Nie znoszę obierać ziemniaków!
Babcia opowiadała co wyżej i dodawała:
-Ale nauczyć się musisz. Nigdy nie wiadomo kiedy ci się to przyda.
No i babcia miała rację:)
Ale dalej nie lubię.
W poniedziałek na obóz harcerski wyjechały Marysia i Zosia. Dzisiaj do Warszawy na praktyki pojechał Stasiu. W niedziele na Kaszuby wyjeżdża Jacek a w następną na farmę mleczną Jaś. Marta w pracy. Siłą rzeczy Asia zaczyna królować czytaj być bardzo niegrzeczna, ale i wielce wymowna. Nie ma rodzeństwa to ciągle gada do mamusi:)
-Ale mi nogi spufły!
-Jak to?
-Bo mi się grube zrobiły.- i tu nastąpiła prezentacja


A wieczorem do Marty:
-Nie dawaj mi krówek, bo mam dietę.
I po chwili zastanowienia:
-I na truskawki też, jak mama patrzy.

Ta kobieta za tydzień kończy cztery lata. Jak my ją okiełznamy?

I pochwalę się, nie wszystkim, ale ten produkt mogę już pokazać:) Trochę na lato nie pasuje, ale pogoda prawie listopadowa więc mi się skojarzyło.


Te zdjęcia są beznadziejne, ale ponieważ w konkursie na promowanie dzietności wygraliśmy voucher na sprzęt Agd ( jeszcze o tym napiszę) to będę miała aparat. Będzie lepiej.
Z pogodą mam nadzieję też:)

p.s Prawie bym zapomniała. Do północy dzisiaj można się jeszcze zgłaszać do aeljot po gazetki, które pomogą bardzo przeżyć do lepszej pogody:)
aeljot.blogspot.com

2 komentarze:

  1. Przygody Babcia miała rzeczywiście niesamowite.
    Eeee tam, noga tak bardzo nie spufła ;) Zresztą od krówek i truskawek nie pufną ;)
    Gratuluje wygranej - taki talon to fajna rzecz.

    OdpowiedzUsuń