środa, 22 lipca 2015

Reisefieber

Czy można dostać gorączki podróżnej 10 dni przed wyjazdem? Mój przypadek wskazuje, że można. Główną trudnością jest jak się okazuje skupić na DZISIAJ nie na kiedyś.
I tak pewno będę trwała w tej gorączce aż do przyszłego czwartku i na urlop pojadę na środkach uspokajających:)
Ale po kolei...O ile to w ogóle możliwe:)))))
I tak właśnie od razu zacznę od końca.
Wczorajszej nocy ugryzł mnie najprawdopodobniej pająk, nie pierwszy raz niestety w życiu. Mam z nimi na pieńku. Mam może nie alergię ale zaostrzony odczyn na jad tych stworzeń i dzień spędziłam na rozważaniach czy umieram. Ręka nawet nie bardzo spuchnięta tylko twarda, gorąca i czerwona oraz boląca aż do kości. no i osłabiona w niej władza. Straszliwie wkurzające przeżycie, bo nic nie można zrobić. A bolała bardzo, bo posunęłam się do środków przeciwbólowych, które zasadniczo omijam szerokim łukiem, plus oczywiście smarowanie i leki przeciwalergiczne. Dziś jest już prawie dobrze, tylko taka słaba jest, ta moja ręka. Już nie myślę, że za chwilę umrę:)
W niedzielę były czwarte urodziny Apsiulewny. Nie lubię wspominać tego dnia, choć powinnam z wdzięcznością. Bo Joasia jest, żyje, świetnie się rozwija i czasami doprowadza do szału:)
A mogło być zupełnie inaczej.
Kierowani niebieskim natchnieniem pojawiliśmy się przedwcześnie w szpitalu, na umówienie się na cięcie. To było już moje trzecie cięcie cesarskie. Oczywiście bałam się, ale bardziej o siebie. Pod gabinetem ordynatora tłum, już kilka razy mieliśmy zrezygnować. W końcu ordynator dopadł nas i zaprowadził na usg i badanie. I znowu zniknął. Tam dzieci w domu, mąż się spóźnia do pracy... Wkroczyłam do gabinetu i oznajmiłam, że może przyjdziemy później, kiedy indziej...pan doktor spojrzał na mnie i oznajmił, że ja stąd już nigdzie nie pójdę. Przepływy są złe, łożysko właściwie nie funkcjonuje, dystrofia wewnątrzmaciczna i gdybyśmy może przyszli jutro to byłoby po dziecku. Ja nic nie rozumiałam, choć powinnam. Ukochany pędem po rzeczy i taka głupota. Jedyna rzecz, która miałam w głowie to to, czy zdąży się ze mną pożegnać.
Potem cięcie i 2 -kilogramowe maleństwo.
Pusta sala i czekanie.
Przychodzi lekarz pediatra i uspokaja, że Mała w dobrej formie. Jedyne zastrzeżenie to niedowaga.
Zasypiam, bo muszę się uruchomić jak najszybciej i pójść do mojego dziecka, muszę mieć siły. Rano nie mogę się doczekać, zrywam położną i wędruję z trudem jakieś kilometry korytarzy. Moje dziecko na mnie czeka. Miałam ją dostać. A tu puste łóżeczko. Położna z oiom-u:
-Nie mogę udzielic informacji, proszę porozmawiać z lekarzem.
Wiem co to znaczy, znowu te zimne palce trzymające za gardło. Nie wierzę, sprawdzam inne łóżeczka czy gdzieś jej nie odłożyli...
Wpuszczają mnie na salę reanimacyjną, leży bezwładne, bezsilne ciałko mojego maleństwa. Kręci się tam mnóstwo osób i ciągle dokładają jakieś rurki, wężyki. Zanim zdążyłam jej dotknąć ląduje w inkubatorze. Sepsa, nie wiadomo czy przeżyje, czy będzie jadła, czy będzie chodzić i mówić...Ale i tak jest nasza, kochana. Potem pamiętam tylko zimny plastik inkubatora i koronkę do miłosierdzia. Urodziła się w godzinę miłosierdzia, jej patronką od momentu , gdy było wiadomo, że to panna została Joanna Beretta Mola.
Po pierwszym tygodniu zniknęło zagrożenie życia, mały wojownik. Mogę ja wziąć na ręce i spróbować nakarmić. Nikt nie wierzy, żeby chciała ssać. Nade mną stoi jedna z położnych, bym nie zamęczyła dziecka-sama tak powiedziała. Ale nie takie numery z Joaśką. Jak się przytuliła, otworzyła gębusię- ona karmiona do tej pory rurką- natychmiast zaczęła ssać. I teraz mogłyśmy już tak spędzać całe godziny. Ja przysypiająca na fotelu na Oiomie a ona na mnie.
Po trzech tygodniach wypuścili nas do domu.
Pierwszy rok to nieustanne wizyty u lekarzy różnych specjalności: od neurologa, okulisty po onkologa. Najbardziej uspokajało mnie powtarzające się stwierdzenie. Specjalista brał historię choroby, czytał i patrzył na Asię, po czym pytał mało inteligentnie:
-To jest to dziecko, z tym rozpoznaniem?
To było cudowne, bo nie było po niej zupełnie widać przez co przeszła i co zapowiadano:)
Po roku stwierdziłam, że  nie będziemy bezsensownie obciążać budżetu Nfz, tylko po to by usłyszeć, że to niewiarygodne i nic się nie dzieje. Alleluja!
Ale nadal nie lubię wracać do tamtych chwil, do tej bezsilności i braku siły nawet na modlitwę. Taki to był lęk.


W niedzielę byliśmy u naszych harcerek na dniu odwiedzin,
 Jestem pełna podziwu. Same robiły sobie prycze, półki na rzeczy i ubikacje. Zresztą dosyć wymyślną. Jak ktoś lubi duże wysokości to coś dla niego. Do deski trzeba podskakiwać i przy załatwianiu czynności fizjologicznych nogi się majtają:)))

Tu z naszą jubilatką. A Zochna jest tam w ogóle najmłodsza i na wędrówce skręciła sobie nogę. Mamusia już pędziła coby dziecko ranne zabrać ze sobą do dom. Wszak został tylko tydzień. Dziewczę stawiło opór i z nogą w bandażu elastycznym pozostało.
Z okazji Asi urodzin i pragnienia harcerek , by na chwilę wrócić do cywilizacji pojechaliśmy do Bytowa na lody. Nigdy nie byłam w tym mieście. To też Kaszuby, ale położenie jak San Francisco czyli ulice strome, góra, dół:) Po drodze piękne widoki i kilka cudnych miejscowości wypoczynkowych, drewniane kościoły i chaty, no i deszcz.
Musieliśmy wracać , bo zaprosiliśmy miłych gości na urodziny Asi. Tym bardziej miłych, że na spokojnie możemy się z nimi zobaczyć raz w roku, właśnie w urodziny Asi. Jej mama chrzestna z małżonkiem.
Asia została zabarbiona( na swoje życzenie). Barbie syrenka. I ma jeszcze świecący ogon. No szaleństwo. Starzejemy się, bo jeszcze do niedawna nie było mowy o tym produkcie w naszym domu:)

Wczoraj zwiedzeni upałem w ciągu dnia zabraliśmy tatę z pracy i prosto nad jezioro.
 Jeszcze po drodze marudziliśmy jak to jest gorąco a w samochodzie brak klimatyzacji:)

Nad wodą należało rozpakować prowiant ( tu swieżutki bób od rolnika w rękach Asi, która mówi czule:boberek), nadmuchać kółka i tatuś musiał zmienić strój na plażowy. Ledwie to zrobił, pojawiły się chmury, ziąb i deszczyk. Zimno było patrzeć.

O woda tu już ołowiana od chmur, Piterkowi to jednak nie przeszkadzało. Zrobił się tylko uroczo czerwony jak po natarciu śniegiem:)))
A zdjęcia są lepsze bo mam aparat i uczę się :))) Jak powiedziała Marta:
-Koniec ze zdjęciami robionymi parapetem!

5 komentarzy:

  1. Joanna Beretta Molla to jedna z 4 moich ulubionych świętych :)
    Ciężka opowieść o Asi. Dzięki Bogu, że wszystko zakończyło się tylko na strachu a Asia jest zdrowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do Joanny Beretty Molli się modliłam, kiedy w pierwszym trymestrze ciąży z Elą groziło poronienie... Wszystkie złe objawy zanikły tak po prostu :)
    A takie emocje to każda ciąża mi serwowała i narodziny każdego dziecka były cudem i przeprowadzeniem przez ciemną dolinę...
    Boberek - się uśmiałam, bo u nas rano Gabryś zapytany, co chce na śniadanie, odpowiedział: "Bóbr" xD ofkors o bób chodziło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Emocje towarzyszące czytaniu też były jak Bytów...
    Od dołów przy przeżyciach Asi, do gór przy obecnych radościach :)
    super foty

    OdpowiedzUsuń
  4. Buziaki urodzinowe dla Asi, mojej imienniczki. Też wybrałam sobie Berettę Molę na swoją patronkę. Moja młoda też urodziła się z wagą 2 kg z malutkim hakiem z racji na problemy z przepływami, dalej już jednak u nas poszło bez zastrzeżeń,Gratuluję aparatu, super sprawa. Jest dobra książka edukacyjna dla mam. Mamarazzi., można ją wyszukać i nabyć już z przesyłką za 34 zł tu o niej pisałam http://www.asiag5.linuxpl.eu/latorosle/ksiazki-dla-doroslych/jestem-mamarazzi/
    Zapraszam :)
    Bytów jest piękny, byliśmy w zeszłym roku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam i zastanawiam się: jak Ty to wszystko zniosłaś. Bogu niech będą dzięki za życie Asi :-)
    Harcerki naprawdę dzielne. My Wilczkujemy w Skautach Europy :-)
    A pogoda? Bywa złośliwa, niestety. Zdjęcie z boberkiem cudne, bo włosy Asi sprawiają, iż ma się wrażenie, że ten bób paruje...

    OdpowiedzUsuń