wtorek, 15 września 2015

Urodziny

Wrzesień w naszej rodzinie to nie tylko początek roku szkolnego ale i zalew imprez urodzinowych. Jako, że występują masowo usiłuje unikać ich jak ognia ( przynajmniej w lecie). Budzi to oczywiste niezadowolenie i szemranie w narodzie zgromadzonym pod naszym dachem.
Jest nas dwanaścioro i można by obstawić równomiernie cały rok, to nie, wszyscy muszą w dużych grupach, bo inaczej czuja się samotni. Jedyni, którzy wyłamali się od reguły to Marta i Józio obstawiający swoje miesiące w pojedynkę. Wrzesień jest obłożony straszliwie, podobnie jak styczeń i lipiec. Marta obstawia maj a Józio listopad. Reszta miesięcy nas nie interesuje.
We wrześniu swiętowanie zaczynamy z lekkim wyprzedzeniem, bo w przedostatni dzień sierpnia gwiazdą jest Zosia, potem ja (czyli pierwszy weekend ), tydzień po mnie Piterek, a pod koniec miesiąca Hania.
W tym roku mamy za sobą 11 urodziny Zosi, moje dobrze osiemnaste i drugie Piotrusia. Tak Don Pedro skończył 2 lata! Przed nami tylko urodziny Hani. A urodziła się 23 września w święto ojca Pio. A było to tak. Co prawda tę historię opisywałam chyba w książce ale mogę ją powtórzyć.
Całą ciążę modliłam się do ojca Pio, czułam dziwny niepokój. Akurat podczas tych 9 miesięcy często jeździłam do porodów domowych. Jedna z moich rodzących jest specjalistką od wszelakich świąt i patronów. Podczas jej porodu chciała rozmawiać, więc zabawiałam ją rozmowami o różnych imionach. Śmiałam się, że bardzo chcę Pię-po moim ulubionym świętym, ale Ślubny zagroził, że po jego trupie. Nie mogę więc ryzykować.
Hani poród zaczął się w domu, na moją prośbę zakończył się w szpitalu. Cięciem cesarskim. To już niezależnie ode mnie. Hania jak się okazało była straszliwie oplątana pępowiną i źle wstawiała się do kanału rodnego. Było to bardzo niebezpieczne. To był pierwszy sygnał szczególnej opieki. Mój Ukochany pod wpływem chyba traumatycznych przeżyć zapisał dzieciątko jako Hanna Pia. I nie padł trupem. A potem w Adwencie czyli dobre dwa miesiące później spotkałam moją rodzącą, która uświadomiła nam, że Haneczka urodziła się w samo święto swego patrona o czym wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Przypadek? Chyba nie.
Ostatnio mamy znowu dużo przypadków:)
Hania z Marysią marudziły o spodnie. Jedna została zupełnie bez a druga delikatnie pragnęła kolejnych. Osiągnęła już pierwszą fazę w byciu kobietą czyli:
-Nie mam się w co ubrać.
Wrześniowe zawirowania spowodowały moją głęboką niechęć do wszelakich zakupów z prozaicznego i znanego wszystkim rodzicom powodu. Kryzysu na dużą skalę:)
Ponieważ nie chodzą do szkoły i mają jeszcze spódnice nie przejęłam się za bardzo brakami. Poradziłam tylko latoroślom, szczególnie tej nastoletniej, bardziej roszczeniowej by się pomodliła. Po ludzku to na spodnie jeszcze poczeka. Następnego dnia pod wieczór odebrałam telefon od dalekich znajomych. Oni od swoich znajomych dostali rzeczy dla dziewczynek. Odebraliśmy trzy torby. W domu lekko mi opadła szczęka i do tej pory jej poszukuję. Szczególnie rozwaliła mnie pierwsza rzecz, którą wyjęłam z torby. Kombinezon do tańca, o którym marzyła Zośka, a który w ogóle został odłożony na czas świąteczny. Potem był oczywiście zalew spodni dla dziewczyn, buty takie jakich nam brakowało i inne cuda. Wszystko markowe, sprawiało wrażenie nieużywanego. Dosłownie kilka rzeczy nie pasowało. Znowu przypadek? Na pewno nie. W związku z tym czym ja się w ogóle martwię???

Wychodzi na jaw, że dzieci nie umieją się uczyć. Jedno jest niecierpliwe, inne nie znosi porażek i przeraża swą ambicją a jeszcze inne ma zawsze czas.
Dziś Hania pracowała ze słownikiem i miała między innymi znaleźć hasło HIPOKRYTA. Trochę rozmawiałyśmy, bo nie do końca zrozumiała. Po wyjaśnieniach stwierdziła:
-Ja to czasami jestem hipokrytą.
Pospieszyłam z pocieszeniem:
-Wiesz, większość ludzi ma z tym czasami problem.
Na to Józio, który cały czas się przysłuchiwał:
-Ja to nigdy nie muszę być hipokrytą! Zawsze mówię prawdę ( tu narrator nie może się zgodzić).
Po chwili:
-No tylko raz Lence powiedziałem, że ją lubię a jej nie lubiłem.
I jeszcze po chwili:
-I mówiłem, że lubię mięso na obiad a nie lubiłem.
I znowu:
-I nie znoszę leżakowania a udawałem...Ale ja nie jestem hipokrytą. Musiałem tak mówić, żeby się koledzy nie śmiali.
I to jest to co uwielbiam w tym byciu z nimi. Te rozmowy, przedzieranie się przez  różne życiowe doświadczenia. W przypadku gimnazjum i liceum mam wrażenie utraconego czasu. Ale dopiero zaczynamy.
Choć Marysia jest ewidentnie podmieniona i to chwilowo na bardzo nieudolną kopię. Widzę tylko, że czułość i rozmowy w porę i nie w porę nieco rozpuszczają ten obcy pancerzyk.

Już jutro o babie i dziadzie oraz o rysowaniu:)


4 komentarze:

  1. A ja się wkurzałam, że wszystkie nasze dzieciaki mają urodziny na wiosnę... Już mi przeszło :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To tak idzie z tymi urodzinami...My zaczynamy w sierpniu tatusiem, potem wrzesień z Marysią, październik z mamusią, Filipem i Joasią, grudzień wiadomo - imieniny Natalii i Święta, potem styczeń urodziny Natalci, luty pusty o dziwo, w marcu urodzi się wnuczuś, w kwietniu świętuje zięciunio, maj pusty, w czerwcu kolej na Tomasza, lipiec pusty, no a sierpień da capo :O) Tak więc, jak dodamy imieniny, to cały roczek wesolutki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm,jak dodamy przyszłe wnuki i połówki to chyba z jednej imprezy będziemy jechać na kolejną;-) A ja sie dziwiłam teściowi, że mając tylko trzy synowe i 16-tkę wnuków prowadzi kalendarz. Trzeba korzystać z mądrości starszych:)))

      Usuń
  3. Wielodzietne mają fajnie 😊 U nas zajęty styczeń na moje urodziny luty chwilowo wolny 😉 marzec w oczekiwaniu, kwiecień szósty, maj przebogaty: rocznica ślubu, imieniny moje i Najlepszego z Mężów. Czerwiec to urodziny NzM, lipiec urodziny 4tej, sierpień 2giej. Wrzesień urodziny 3go a październik Pierworodnego. Na listopad załapał się 5ty 😊. A grudzień to już tylko adwent roraty i święta 😊.

    OdpowiedzUsuń