niedziela, 17 stycznia 2016

Codzienność

Zorientowałam się właśnie, że w czwartek minął rok od napisania pierwszej notki na tymże blogu.
To dla wszystkich Czytelników :)
Przez ten rok zapisywania wydarzeń z naszej codzienności nieco uzależniłam się od bloga :)
Z drugiej strony kilkakrotnie pojawiało się w mej głowie pytanie: czy to ma jakikolwiek sens? Takie zwyczajne życie, nic mądrego i ciekawego. Pojawiło się jednak kilka komentarzy i maili, które spowodowały, że nie przeszłam na pisanie offline.
Teraz też czasami myślę, że może trzeba skończyć z tym mądrzeniem się i ekshibicjonizmem;-) Ale to trudne, bo człowiek się przyzwyczaja, rano sięga po laptopa i sprawdza ja daleko sięga jego sława, ile ma komentarzy...Oczywiście ten  teoretyczny człowiek :)))
Z wrażenia nie wiem co mam pisać. Pustka w głowie jak nigdy. Zawsze tam się kłębi za dużo, a tym razem...
To może przejdę na bezpieczny temat czyli książki.
Mam pewne przemyślenia, które podniosły mi lekko włos na głowie.
W młodości, nie tak bardzo odległej czytało się Stendhala, Balzaca, Dostojewskiego, Tołstoja, Zafona, całą trylogię Tolkiena w dwa dni, Whartona czy " Króla szczurów" łykało się w drodze do szkoły, tudzież na niektórych lekcjach. A teraz? Teraz trzeba mieć "warunki" , nie czyta się po kolei, alfabetycznie tylko wybiera, grymasi, przebiera. I co najgorsze, aż nie wiem czy się przyznawać, loty intelektualne nieco obniżone. Szczytem dobrego smaku staje się Jane Austen, Chmielewska czy Agatha Christie. Choć nadal naj, najkochańsi pozostają Tołstoj i Prus. Tylko jakby niektóre postacie wnerwiają nieco bardziej. Aż chciałoby się jedną z drugą przełożyć przez kolano, albo dać jej trochę prawdziwej roboty. Piszę tu o Madzi z "Emancypantek"  i o Annie Kareninie. Też mi heroina. To już wolę niedojrzałą Scarlett O'Harę.
Ale " Wojna i pokój", ah! Mogę Tołstojowi wybaczyć to jak szpetnie odmalował kobietę w "Annie Kareninie".
Z książek czytanych w ciągu ostatnich lat największe wrażenie zrobiła na mnie "Chata " Younga. Dostałam tę książkę od przyjaciółki, która bardzo mnie zachęcała do przeczytania. Trochę mnie wprowadziła. A ja odłożyłam książkę na półkę myśląc, że nigdy jej nie przeczytam. Na usprawiedliwienie dodam, że byłam w ciąży i nie dla mnie opowieści o porwaniach dzieci, o ich zabójstwach i rozpaczy rodziców. W końcu jednak po nią sięgnęłam. Obgryzając paznokcie i tłumiąc szloch towarzyszyłam rodzicom, szczególnie ojcu w poszukiwaniach córki. Zaskakujące zakończenie, po ludzku tragiczne a jednak tak piękne, niosące nadzieję i spokój powoduje, że ta książka jest w moim sercu, chce się do niej wracać.
Natomiast jak najgorsze wrażenie uczyniła na mnie książka, na którą długo czekałam i polowałam. Jeden z nielicznych jeśli nie jedyny przykład tego, że książka może być gorsza niż film.To "Smażone, zielone pomidory". Film narobił mi  takiego apetytu... A książka? Kiepściutka.
Zazwyczaj jest inaczej.
W ramach wyzwania przeczytałam w tym tygodniu dwie pozycje.
Numer 4 czyli "Tajemnica domu Helclów" Maryli Szymiczkowej ( to pseudonim jaki przybrał Jacek Dehnel z partnerem). Akcja toczy się w roku 1893, w Krakowie. Jestem zachwycona. Intrygą kryminalną, opisami życia codziennego, przemyśleniami głównej bohaterki co do której nadal nie mogę się zdecydować czy ją lubię czy też nie. Bo sympatyczna to ona nie jest :))) Polecam!!!
Numer 5 to "Rzeki Londynu" Aaronovitcha, na które się nabrałam. Znalazły się wśród moich ulubionych kryminałów, gdzie wątek zbrodni nie jest najważniejszy. No i czyta się faktycznie łatwo, niby przyjemnie, początek niezły. Londyn, zbrodnia, ciało bez głowy i pojawiający się duch, by co nieco podpowiedzieć młodemu posterunkowemu. Dalej już tylko gorzej. Kuszące boginie rzek ( tu opisy zjawisk fizjologicznych męskiego organizmu), czary i wilkołaki albo co. Nie przekonała mnie ta książka, stracony czas.

Dzieciaki śmigają na sankach i utrwaliła się w nich wroga postawa wobec piaskarki przejeżdżającej raz dziennie pod naszymi oknami. Pisałam już, że najlepsza górka na osiedlu jest pod naszymi oknami. A jako, że to koniec ślepej uliczki to jest to równocześnie jezdnia., która swoje prawa ma. Nasze dzieci i nie tylko są strasznie zbuntowane na niszczycielskie działanie służb drogowych. Jak widać istnieje grupa obywateli, która  byłaby zadowolona z niewydolności wyżej wymienionych służb :) Padały już różne propozycje, ale wszystko przebił Józio, który pojawił się rozgoryczony w drzwiach:
-Mamo czy mogę tego pana stuknąć młotkiem?
Serce mi zamarło na tak krwiożercze pragnienia mojego synka. Długie tłumaczenia dlaczego byłoby to niewłaściwe nie bardzo do niego dotarły, tak jak i tłumaczenie dlaczego ważne jest, by samochody mogły wjechać pod górę.
-Tata umie wjechać po śliskim.
No tak zapomniałam, tata wszystko umie i w związku z tym poprzeczka jest ustawiona wysoko. Mama już o tym wie, tylko sąsiedzi chyba nie są świadomi.
Piotruś z dnia na dzień mówi coraz więcej i buduje coraz wymyślniejsze wypowiedzi. Jutro są 20 urodziny Stasia. Laurki przygotowane z różnymi wielbiącymi najstarszego brata tekstami np. Megastachu a pod tym czołg :)))
Jutro też mam spotkanie w sprawie pracy. Termin rozpoczęcia działalności przesunął się na marzec z powodu niezakończonych prac budowlanych.
A w następną sobotę będziemy z Ukochanym w Warszawie. Sami. Na stypie po reformie. Kto zgadnie jakiej?
Jak na pustkę w głowie całkiem nieźle mi poszło...



12 komentarzy:

  1. Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy :) Podziwiam szybkość w czytaniu książek, ja przy dzieciach muszę naprawdę wykazać się sprytem, by przeczytać jedną tygodniowo... Na sanki też chodzimy, ale u Was na najlepszej górce jeździ piaskarka a u nas wujek odsprzedał leśnikowi, który założył tam szkółkę leśną... I koniec zjeżdżania po wieki wieków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za wujek ;-) To tragiczne. Moje dzieci zszokowane i jak się domyślasz gotowe pożyczyć Wam siekierę.

      Usuń
  2. U nas tata też wszystko umie :)

    Bloguj, bloguj dalej. Szkoda byłoby nie móc Cię czytać.

    Też z książkami czy filmami pamiętanymi sprzed lat paru mam tak,że nie pamiętam co mnie zachwycało a więcej rzeczy w nich mnie denerwuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przyznawaj się do tego, bo to podobno objawy starości:)

      Usuń
  3. Bohaterowie z dawnych lat, odchodzicie w mrok...Niewielu się ostało.
    Gratulacje z okazji roczku. A jak będziecie w Warszawce, wpadnijcie do Dużego Domu, co? Realnie, nie wirtualnie. Koniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam do Was zaglądać i Was podczytywać. Gratuluję pierwszej rocznicy i cudownej rodzinki. U mnie dziś 5 rocznica i co roku się zastanawiam czy to ma sens.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne wpisy!
    Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja gratuluję tym bardziej:)Zaglądanie do Ciebie muszę dawkować, bo robi mi się coś w środku, że ja tak nie umiem:)))

      Usuń
  5. Czekając na wpis sprawdzam Pani bloga trzy razy dziennie. Niech Pani nie przestaje pisać. (tu powinnam wstawić zdjęcie kota ze Shreka)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dlatego mam taki przyrost czytelników;-)))) Ci co się dali złapać wchodzą po kilka razy... Ach jak ja się cieszę!

      Usuń
  6. Dziś w pracy wyszło nam podczas rozmowy z koleżankami, że czytelnictwo wcale nie ma się tak źle, każda z nas miała książki do odbioru w księgarni! Inna sprawa, że to wszystko książki dla naszych dzieci ☺Zaintrygowała mnie ta stypa po reformie-strzelam, że chodzi o reformę edukacji?Pozdrawiam serdecznie, Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bingo! Czyli nie tylko ja dziecinnieję! Jak miło! Właśnie dlatego warto pisać, bo okazuje się, że człowiek nie jest samotny w swoich słabościach:))))

      Usuń