sobota, 9 stycznia 2016

Newton? Jaki Newton?

Dzisiejszy dzień budził wielkie nadzieje wśród licznych członków naszej rodziny,
Niektórzy czekali na śnieżne zaspy, które nieśmiało zapowiadały już wczorajsze niewielkie opady śniegu, inni  na temperatury dodatnie, które teoretycznie pozwoliłyby na odpalenie zafochanego samochodu.
Niestety, nic z tego. Poranek przekreślił wszelkie nadzieje.
Samochód odjechał na lawecie w kierunku warsztatu. Tu powinno pojawić się sporo brzydkich słów, ale skoro aspiruję do miana damy powstrzymam się. Ale ledwo, ledwo :))))
Natomiast młodzież usiłowała działać wbrew  rzeczywistości. Sanki zostały wyciągnięte i wypróbowane. Niestety, niestety, na cienkiej warstewce topniejącego śniegu pomimo wielu wysiłków i dobrej woli uczestników nie dało się jeździć. Dopiero druga próba, po zachodzie słońca dała niewielkie, pozytywne rezultaty.
Wobec przeciwności losu atmosfera w domu była nieco napięta. Przyłożyłam się do tego, łatwo wchodząc w rozważania na temat uwięzienia w domu.
W międzyczasie Marysia ucząc się do egzaminu z biologii robiła wykład z anatomii człowieka dla Asi, która ze szczerym zainteresowaniem wysłuchiwała informacji o tym co dzieje się w jelitach, jak zbudowane są zęby i do czego potrzebna jest woda.
Bardzo w temacie okazała się informacja o nocy biologów na uniwersytecie. Aż szkoda, że nie można uczestniczyć w kilku wydarzeniach naraz. Najbliższy piątek zamierzam spędzić na wydziale biologii, prawdopodobnie biegając między różnymi salami, bo każdy chce iść na  co innego. Ja poszłabym chętnie na wykład " Maść czarownicy". Bardzo przydatna wiedza. Ha!
Pewną nerwowość powodują egzaminy licealisty i gimnazjalistki. Czasami mam wrażenie, że porozumienie z drugim człowiekiem(nauczycielem) jest niemożliwe. Najpierw postawiono nam warunek, że egzaminy mają się odbywać co semestr , wychowawczyni dzwoni zaniepokojona, że jeszcze nie ze wszystkimi jesteśmy umówieni a w tym samym czasie od niektórych słyszymy, że nie mogą przeprowadzić egzaminu. Dopiero na koniec roku. Uh!
Co prawda może się okazać , że w przypadku licealisty nastąpią wielkie zmiany. Sprowokowane przez ED i możliwość rozeznania co się chce w życiu robić i podążania za swoimi zainteresowaniami. Ale to jeszcze zobaczymy.
Popołudnie spędziliśmy na eksperymentach.
Zaczęło się niewinnie, od przyrządzenia masy dla najmłodszych. Przepis znaleziony na stronie zainspirujmalucha. 4 szklanki mąki wymieszać z 0,5 szklanki oleju. Powstaje genialna, mięciutka masa, idealna dla maluchów. Co prawda nasza naczelna artystka przygotowując ją( a robilismy ją po raz pierwszy) nie mogła powstrzymać się od okrzyków:
-Jaka genialna, super! No jaka mięciutka!
Faktycznie ugniatanie jej i macanie sprawia niebywałą przyjemność.
Na to wkroczyła nasza pierworodna i zażyczyła sobie mąki ziemniaczanej. Postanowiła zapoznać rodzeństwo  z cieczą nie-newtonowską. I tu dopiero zaczęła się zabawa. Hit wieczoru! Naprawdę wiele minut trwało obserwowanie zachowania "gluta", który na ściskanie, uderzanie i ogólnie przemoc reagował utwardzaniem, zamianą w ciało stałe. Wystarczyło na moment zostawić go w spokoju, by znów przeciekał między palcami i udawał wodę.





 Na szczęście sprzątanie nie było trudne, bo pod koniec ciecz nie-newtonowska była wszędzie :)))

Prace graficzne (rysunkowe) trwają w najlepsze. Może rozwojowi talentów sprzyja uwięzienie w domu przez pogodę i brak środka lokomocji?
To fragment farmy rysowanej przez Hanię. Wielki obraz ma być sklejony z wielu takich kawałków. Jestem bardzo dumna.
A starsze kobiety w domu też znalazły sobie zajęcie. Tak na fali karnawału wypróbowują fryzury.


Było jeszcze dużo innych wariacji, ale nie wszystkie zostały uwiecznione :)
Tak więc spędzamy czas twórczo, w międzyczasie grając w Dixit.
Wczoraj wieczorem miałam okazję powrócić do mojej ukochanej lektury. Do " Ani  z Zielonego Wzgórza". Moje młodsze córki do tej pory z niechęcią odnosiły się do moich propozycji, by wzięły się za czytanie, tej obowiązkowej wedle mnie lektury. A wczoraj...
Około szóstej wieczorem miały pobiec do pobliskiego sklepu. Zosia z Hanią czynią to chętnie zaopatrzone w latarki i piosenkę: "kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej". Wszyscy pewno wiedzą skąd takie skojarzenia:))) Wróciły omawiając intensywnie jakieś sprawy. Postanowiły mnie wtajemniczyć. Pora dnia a co za tym idzie ciemność sprowokowała je do wymyślania straszydeł i widziadeł, które mogły napotkać na 300 metrach dzielących je od sklepu. Ale ile emocji. Już, już się rozkręcały, by powołać do życia większą ilość tych stworów. Wtedy wkroczyłam i zaproponowałam, że im coś przeczytam. Panny rysowały a ja czytałam im rozdział o rozhasanej wyobraźni Ani i jej lękach w związku z Lasem Duchów. Tak jak się spodziewałam nastąpiły prośby o jeszcze i jeszcze. No i na dziś znowu jesteśmy umówione na dalszy ciąg. A potem niech już czytają same. Choć znamienne było pytanie Zochny:
-A jest taki film?- normalnie obrazkowe pokolenie.
I a propos obrazków i filmów.
Znajomi polecili nam film. Francuski. "Jeszcze dalej niż północ". Nie jestem zwolenniczką kina francuskiego, według mnie za dużo tam krzyczą i gestykulują, ale ta komedia ubawiła nas setnie. I  w dodatku jest niegłupia. Gorąco polecam. 
Natomiast z lektur ponownie czytam " Camping story" Emmy Kennedy. Podtytuł brzmi : wakacje, namiot i rodzinne katastrofy. Zatęskniłam za tą książką właśnie po obejrzeniu wyżej wspomnianego filmu. Autorka opisuje ponoć autentyczne coroczne wakacje z rodzicami. Ilość katastrof doprawdy zatrważająca. Przyjemnie się czyta, gdy to nas nie dotyczy i  do wakacji daleko. Jeśli natomiast ktoś ma słabsze nerwy, lub zapragnął by była to lektura na kanikułę to szczerze współczuję. Strach wsiadać do samochodu. Polecam!
Poza tym na maila dostałam propozycję łamanym polskim ( zapewne od arabskiego szejka), by sprzedać swoją nerkę. Co jak zapewniał autor zapewni mi wszelkie bogactwo. O jakie na czasie! To na pewno spisek z tym moim samochodem....


2 komentarze:

  1. Nie mogę napatrzeć się na to zdjęcie, gdzie czworo dzieciaczków robi eksperymenty przy stole - cudo. Dlaczego tak bardzo brakuje mi odwagi, by zdecydować się na trzecie dziecko? Już powoli byłby na to czas, jeśli chciałabym urodzić jeszcze w tym roku. Jestem tchórzem.

    Co do samochodu, bardzo współczuję. Dwa lata temu byłam tak uwięziona z niemowlaczkiem na głuchej wsi, bo jedyny samochód mąż dzień w dzień zabierał do pracy. Nie wspominam tego najlepiej. Godzinami staliśmy z Jerzykiem na rękach w oknie i gapiliśmy się na puste pola. Brr.

    A skoro o filmach mowa, nas z mężem zauroczyła "Nocna randka" - taka komedia małżeńska o starym dobrym małżeństwie, które nagle wplątało się w aferę kryminalną. Rozśmieszyło nas baaardzo.

    Pozdrowienia z Kaszub!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie wróciliśmy z Nocy Biologów. Było super. Nie było mowy o wyjściu przed 20 (a pierwsze zajęcia mieliśmy o 13, dzieciaki na dodatek prosto ze szkoły). I nawet nie było problemu z powrotem, bo musiały chronić swoje świeżo zasadzone rosiczki i szybko dojść do domu, żeby nie zmarzły. Udało mi się dojść na maść czarownicy, ale nie całą. Była to maść dzięki której czarownice latały, a raczej miały wizje latania. Zawierała kilka roślin trujących i jedną odtrutkęna te wcześniejsze:) Między innymi muchomora, wilczą jagodę i takie tam:)
    Noc Bilogów super hiper bajer:)
    :) an

    OdpowiedzUsuń