wtorek, 26 stycznia 2016

Stypa w Warszawie

Nie wiem, do którego miejsca uda mi się napisać dzisiejszy post. Za chwilę muszę zbierać towarzystwo do gdyńskiego akwarium  na specjalną lekcję o Bałtyku.
Najpierw o książkach.
Mam za sobą numer 6 czyli "Bajki,które zdarzyły się naprawdę" Anny Moczulskiej. Książka świetna, czyta się jednym tchem mając przy tym miłą świadomość pogłębiania wiedzy historycznej. Czasami zaskakująca i potwierdzająca tezę, że historie prawdziwe są często bardziej nieprawdopodobne niż te wymyślone. Jedyne zastrzeżenie to takie, że po przeczytaniu ostatniej strony pozostaje niedosyt.
Numer 7 to książka,która na mojej liście nie była, ale skoro trafiła mi do rąk to przeczytam. Intryguje już tytułem:" Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z obierek ziemniaczanych". Jeśli ktoś ma ochotę na niegłupią kobiecą literaturę, która poprawi mu humor to bardzo polecam. Można się pośmiać, popłakać i oczywiście zaraz chce się pojechać w opisywane rejony, ale tego już nie zdradzę :)
Czeka na mnie stosik:
I nie mogąc się zdecydować zaczęłam czytać równocześnie:
Cień wiatru- nie wiem czy to się liczy do wyzwania, bo już kiedyś czytałam
Na glinianych nogach- oczywiście Pratchett jest najbardziej zaawansowany, bo najbardziej mnie wciąga
i Oczami Jezusa, która to rzecz nie nadaje się do szybkiego czytania czyli stanowić będzie tło przez długi czas. To książka z tych, które trzeba przemyśleć i przemodlić.
No i muszę wychodzić.
Przyczołgałam się z powrotem :) Jestem po oglądaniu ryb dużych i małych, sprawdzaniu jak się rozmnaża rekiny, wyjaśnieniach, że tak ten duży wąż (anakonda zielona) patrzy na Ciebie jak na śniadanko, tak połknąłby Cię w całości, a ten żółw na pewno jest starszy od nas razem wziętych i milionie podobnych odpowiedzi, milionie pytań, na które nie odpowiedziałam i ponad godzinnym miotaniu się między akwariami.W przerwach zazdrościłam sowom umiejętności obracania głowy prawie dookoła.
Za chwilę kolejny akt czyli odwiezienie Józia i Hani na dżudo, Zosi na brodway jazz a Asia i Piti mają trafić na zumbę. Potem już tylko położyć ich spać i  możemy z Ukochanym wyjść na spotkanie do wspólnoty. A potem, koło północy, po odbyciu wielu rozmów z tymi dorosłymi będzie można się polenić.
Ale miałam wrócić do weekendu. W sobotę, przed 19 trafiliśmy do stolicy, na stypę po reformie MENu. Tuż przed wyjazdem, a także w trakcie kilka razy wracałam już do domu. Serce rozdzierał mi Piotruś, który wołał:
-Mama nie papa!
Bardzo mądrze jakiś czas po wyruszeniu zadzwoniłam do domu i dowiedziałam się, że moje najmłodsze dziecko stoi przy oknie tarasowym i co przejedzie samochód pyta:
-Mama?
Gdyby nie to, że obiecaliśmy do Warszawy dowieźć również znajomych to stolica nie oglądałaby mojego szlachetnego oblicza. I na nic rozumne tłumaczenia mego Ukochanego, że Piotruś ma dobrą opiekę, nic mu sie nie dzieje ani nie stanie jeśli mama na dobę wyjedzie. A mi podobno się przyda. Ale jakoś mnie nie przekonał. Przynajmniej nie do końca.
Na imprezie od razu właściwie zaczęłam gadać z dziewczyną z telefonu wsparcia dla rodziców zagrożonych odebraniem dzieci. Mam jej telefon, jakby co to mam udostępniać.
Opowiadała, że psychicznie coraz gorzej znosi te telefony, których jest coraz więcej i coraz błahsze powody zagrożenia rodziny. Jakie? Ano np. dwulatek chodzi jeszcze ze smoczkiem.
Tu mogłam dorzucić i swój wstrząs. Na pewno sporo z Was pamięta rodzinę, o której pisałam przed świętami. Tam, gdzie tata zmarł a mama była tuż przed urodzeniem 12 dziecka. Otóż jak się dowiedziałam jakieś trzy tygodnie po pogrzebie pojawiła się u niej opieka społeczna i zaproponowała pomoc. Jaką? Ano zabranie najmłodszych dzieci do Domu Dziecka. Właściwie to płakać się chce. Jak ci urzędnicy się czuli jako ludzie przychodząc do rodziny dotkniętej tragedią i proponując coś takiego? A może przysłali jakieś roboty?
Ale miało być radośnie. Mój Ukochany, po wielu trudach i znojach zatańczył ze mną:) Wiem, że było to bohaterstwo z jego strony, bo nie znosi, nie cierpi itd. Przeżył.
Po różnych pogaduchach udaliśmy się na dalsze gadanie do miejsca noclegowego czyli Dużego Brązowego Domu. Co sobie przypomnę stół w kuchni i atmosferę tego domu to znowu robi mi się ciepło na sercu. Nawet mniej myślałam o Piotrusiu i już byłam gotowa przyznać rację mężowi. Poszliśmy spać po drugiej a wstaliśmy po piątej. Tu wielkie okrzyki podziwu dla pana domu, który wstał dzielnie, by nas odprowadzić i wypuścić z posesji.
Musieliśmy wracać tak wcześnie, bo w domu czekała jubilatka. Marynia kończyła lat 14.
No i wróciłam do codzienności, po wyjeździe w wielki świat. Niestety nie mogę dodać, że pełna nowych sił, bo raczej wykończona intensywnym weekendem i niedospaniem:) Geriatria.
Trzeba przyznać, że mnóstwo nowych pomysłów i chęci do działania mi przybyło.
W najbliższym czasie MUSZĘ skonkretyzować program szkoły rodzenia i ująć to w ramy czasowe. Dogadać się ze specjalistami, którzy mają gościnnie  występować.
Postanowiłam również zorganizować dla dzieci z ED zabawę czytelniczą z głośnym czytaniem i zadaniami do rozwiązywania, tak by mogły współpracować w grupach.
I poszerzyć obszar naszych wycieczek, wszak zbliża się wiosna:)))
Pozostaje również wyzwanie zwane życie codzienne. Wraz z przyległościami.
Józio właśnie obraził się na starszą siostrę, która zaproponowała mu zupę ogórkową w różowej miseczce. To naprawdę przegięcie, jak ona mogła....


Hania powtarzała słówka na angielski. Szczególnie rozwalił mnie tysiąc zapisany fonetycznie:))))



9 komentarzy:

  1. Wow, można się zmęczyć czytając ;) Ale wycieczki do akwarium i tak zazdroszczę. U nas nie ma takich atrakcji. W sumie nie ma żadnych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dzieci w dużej ilości nie są atrakcją same w sobie? (oprócz faktu, że wychowywanie ich to zdecydowanie sport ekstremalny)

      Usuń
    2. Myślę, że większą atrakcją jest na oglądanie ryb niż rodzeństwa, które ma się na co dzień. ;)

      Usuń
  2. Myśle o tej rodzinie, która została bez taty, czy oni mają wsparcie jakiejś wspólnoty, sąsiadów? Czy mogłaby Pani podać jakiś namiar na nich, żeby ich wspomóc? Moj mail to: ularud@poczta.fm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko pogodzę sie z moja pocztą dam znać.Albo sypie mi się komp, albo internet albo mnie śledzą;-) Przepraszam za zwłokę

      Usuń
  3. Imponujący stosik. Najbardziej jednak zazdroszczę wizyty w Dużym Brązowym Domu :)
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też sobie zazdroszczę:) To jak wizyta w zaczarowanym świecie

      Usuń
  4. Wygląda na to, że będziemy razem czytały "oczami Jezusa". Pod wpływem Twojego wpisu dziś zamówiłam sobie tę książkę i mam nadzieję w weekend miec ją u siebie. Już nie mogę się doczekac...
    Dwa lata temu byliśmy w gdyńskim akwarium. Super atrakcja. Podobało się i nam i naszym małoletnim. Oglądały z rozdziawionymi buziami...
    Pozdrawiam....

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam i jestem w szoku! Beata nic nie wsppminala o wizycie pan z Mopsu..choera mnie bierze na ten zasrany mops...cholera

    OdpowiedzUsuń