poniedziałek, 29 czerwca 2015

Kulinarny efekt kozy

No to mamy zupełnie jak w tym żydowskim dowcipie:
Do rabina przychodzi biedny żyd i zaczyna się użalać. Jedna izba, płaczące dzieci i narzekająca żona. On już nie wytrzyma a Pan Bóg bogactwa nie daje i zmiany warunków na horyzoncie nie widać. Rabin pomyślał i rzekł:
-Kup sobie kozę.
-Jak to, po co?
-Kup sobie kozę!
Po tygodniu wraca biedny żyd jeszcze bardziej udręczony. Smród w chałupie, ciągłe meczenie a żona już nie tylko narzeka ale i awanturuje się.
-Sprzedaj kozę.
-?
-Sprzedaj kozę.
Po kilku dniach wraca żyd, ale jaki zadowolony. Oj, jakie ma cudne życie, więcej miejsca, żadnego smrodu ani beczenia, oj jak mu dobrze.

My tak po zakończeniu roku szkolnego i po wyjeździe naszych gości, których musieliśmy odwozić i przywozić w odpowiednie miejsca na czas. Mamy wolne, albo przynajmniej takie wrażenie. Weekend spędziliśmy na grillu. W sobotę spotkanie z Ukochanego pracy a w niedzielę wspólnotowe. Przed grillem spacer-wyprawa po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Młodociani wyhasani, ale my bardziej. Skąd wiem? My bardziej chcieliśmy spać niż oni:)

Pogoda się poprawia i jest szansa na dni nad jeziorem.

Wracając jeszcze do efektu kozy to w sobotę po odwiezieniu gości na pociąg o 6.30 rano poczułam, że mam mnóstwo czasu i moge podziałać. Mieliśmy też spory zapas mięsa.
U nas w domu nocowały dwie dziewczyny a  nie jedna. Stało się tak dlatego, że jedna z koleżanek Jasia chciała uczestniczyć w wymianie, ale  nie miała możliwości lokalowych. Za to jej tata dwukrotnie przywiózł nam zakupy. I rozpoczęło się szaleństwo, ponieważ były to zapasy jak dla pułku. Za pierwszym razem były to słodycze, chipsy, napoje a za drugim mięso, wędlina i ser. Na drobnym geście dobrej woli zrobiliśmy dobry interes;-). Z mięsa zrobiłam dwa obiady i jeszcze sporo zostało. A przecież zbliża się wyjazd - do niego co prawda jeszcze miesiąc, ale z każdym dniem niewątpliwie bliżej. Zrobiłam więc mięso w sosie i do słoików. Dziś jeszcze popasteryzuję trzeci raz i ma wytrzymać trzy miesiące!
Na 1,5 kg mięsa, najlepiej łopatki ( ja miałam dostany schab, mięso nieco suche) potrzeba 20 dkg boczku lub słoniny. Mięso i boczek kroimy w niedużą kostkę, dodajemy sporo czosnku ( jak lubimy), sól, majeranek i odstawiamy na godzinę, by się przegryzło. Potem do słoików, na litrowy słój dodajemy 100 ml wody. Wstawiamy do gara i powolutku grzejemy, pierwszy raz 3 godziny. Odczekujemy dobę i znowu pasteryzujemy, ale wystarczy już tylko 20 min. Znowu czekamy dobę i powtarzamy czynności.






I tym sposobem mamy juz pięć słoików z gulaszem.
Rozpędzona i w poczuciu, że mam mnóstwo czasu sięgnęłam po stare przepisy. W moim steranym życiem zeszycie z przepisami mam kilka, z którymi wiążą się smutne wspomnienia.
Siedem lat temu, po wprowadzeniu się do nieskończonego domu Wojtek stracił pracę. Wkroczyliśmy w noc ciemną. Zbliża się zima, nie ma pieniędzy, wykonawca nas oszukał. Najgorszy był brak nadziei. Doszliśmy do ściany i pozostawało nam tylko modlić się na siłę, wbrew beznadziei, która nas ogarnęła. Powoli, powoli wszystko wracało na swoje miejsce. Trwało to kilka lat, po drodze były różne trudne momenty, ale Pan Bóg nas nie zostawił, nie zginęliśmy a naprawdę nie było daleko.
W tamtym czasie nie mieliśmy internetu a stare radio odbierało tylko czasami i tylko niektóre stacje. Przełączało się samo, bez naszego udziału i przed południem wybierało sobie Radio Maryja. Trwała tam wtedy audycja kulinarna. Nigdy nie poznałam jej początku a często nie mogłam dosłuchać do końca, bo nasz odbiornik miał różne fochy i się niespodziewanie przestrajał:)
Niektóre przepisy zdążyłam jednak zanotować a nawet wypróbować. Jednym z nich jest leczo do słoików. Przepis o tyle niezwykły, że w składnikach jest od razu ryż czyli po odkręceniu słoika mamy faktycznie gotowy obiad. Przetestowaliśmy, jest bardzo dobre, może faktycznie stać tak jak inne przetwory i na rózne wyprawy nadaje się doskonale:)
Składniki:
1 kg cebuli
1 kg marchwi
3 kg pomidorów
szklanka ryżu
1/4 szklanki octu
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki cukru
sól i pieprz
Pomidory sparzyć i obrać ze skórki, pokroić w kostkę. Cebulę pokroić w kostkę. Marchew obrać i zetrzeć na dużych oczkach. Wsypać wszystko do garnka, dodać ocet, olej, cukier, przyprawić solą i pieprzem. Wymieszać i gotować 1, 5 godziny. Na koniec dodać ryż i gotować jeszcze 20 minut. Gorące leczo pakujemy do słoików i pasteryzujemy jeszcze 15 minut.
Po drodze wprowadziłam jeszcze poprawki:) A to dodałam trochę pokrojonej w kostkę papryki, więcej ryżu, mniej cukru, więcej cukru itd. Ale tych poprawek nie mogę odpowiedzialnie polecić, wypróbujcie swoje własne:)

Tak więc po pracowitym wolnym dniu mamy 8 obiadów wakacyjnych. Po drodze przygotowałam jeszcze z tego samego źródła diabelskie ogórki. Ale to później...

Dziś jest dzień załatwiania. Ukochany zaczął urlop, więc trzeba to wykorzystać i pozawozić dokumenty do szkół, Jacek musi zrobić zdjęcia, samochody do badań technicznych. Tu zawsze jest pewien dreszczyk, czy ze względu na wiek nie zostaną odesłane na zasłużony odpoczynek:))) I oczywiście na ostatnią chwilę zgłoszenia do dwóch konkursów:) Nasz pomorski Caritas organizuje konkurs ekologiczny, jak wykorzystać stare rzeczy, by zrobić coś nowego. Nagroda to zmywarka. Trzeba udokumentować to zdjęciami. Wystawiamy nasze łóżko:). Co prawda jednym z warunków jest to, że mogą sobie go zażyczyć na wystawę, ale jak już wygramy to będziemy się martwić:))))
Drugi konkurs organizuje nasze starostwo powiatowe w ramach promocji dzietności. Tak, tak doczekaliśmy takich czasów. Nagroda to sprzęt AGD, liczy się działalność społeczna, wolontariaty i dzietność. Jakieś szanse mamy, zwłaszcza, że dzieci się udzielają jako wolontariusze a i my czasami. A potrzebujemy lodówki, więc baaaardzo by się przydało:) Tyle tylko, ze znowu na ostatnią chwilę.

Zasadziłam bób ...i mi wyrósł, tylko ma jakieś robaczki. Niech tylko spróbują mu coś zrobić!!!


Rozmowy w samochodzie.

Zosia ma długie nogi i bardzo, ja wiem, giętkie. Obwija nimi wszystko i wszystkich. Po jednej z takich akcji Jasiu oburzony:
-No gdzie z tymi nogami!
Na to Zosia:
-Ja też Cię kocham!

Jedziemy juz dłuższy czas i nagle tym specjalnym, odkrywczym tonem Asia oznajmia:
-A chłopaki to kochają dziewczyny!

Józio bardzo dobrze orientuje się w przestrzeni i bardzo interesują go mapy. Ciągle prowadzi rozmowy o tym, skąd, dokąd, jaka to droga i nagle:
-Sktórędyś jedziemy?
Chyba miało być : skąd? Ale pewna nie jestem...

3 komentarze:

  1. Efekt kozy znam, ale najbardziej odczuwają efekt kozy znajomi po naszych wizytach ;-) Za jakieś 3 tygodnie będę uskuteczniała obiady do słoików, sos boloński itp cuda, gulasz tez będzie :-)
    Dzieciaki jak zwykle rozwalają swoimi tekstami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, jak bardzo Panią podziwiam... Ja "nie mam czasu" pokroić w drobną kostkę niczego dla 3 osób, a gotuję max z pół kilo mięsa czy jednej piersi kurczaka - taka skala dla porównania;-) nie mówiąc o jakichkolwiek słoikach na zapas czy na wyjazd, a Pani się udaje dla kilka razy większej gromadki, o zdrowych jak sądze apetytach :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tak sobie marzę, że nadejdzie dzień, w ktorym nie muszę gotować...Po zmartwychwstaniu, zapewne, najwczesniej...

    OdpowiedzUsuń