piątek, 23 października 2015

Klimat

To co jest najgorsze jesienią to dni, kiedy chmury wiszą nisko, zasłaniają słońce i cały czas trudno się zdecydować czy już jest jasno czy dopiero będzie. A potem raptem za oknem robi się wieczór. Te dni trwają i trwają aż do końca lutego a czasem i w marcu. Przynajmniej u nas na północy. To są te minusy życia nad polskim morzem, zapada coś w rodzaju, może nie polarnej nocy ale zmierzchu na pewno. Dni słonecznych jest bardzo mało.
To ciężki czas również dla dzieci, deszcz z wiatrem i nieprzyjemna wilgoć nie sprzyjają zabawom na dworze, choć dzieciaki nie ustają w próbach. Dookoła nas rozlewają się przyjemne kałuże, które maja ukrytą wadę: gliniane podłoże:) Pełno gliny, takiej solidnej, mlaszczącej i śliskiej przy zetknięciu. Dzieci nieraz po radosnych skokach w co głębszych kałużach wychodziły z nich w skarpetkach. Kalosze należało odzyskać zespołowo i ręcznie jak rzepkę u dziadka. Były jak wmurowane w dno małych wodnych zbiorników.
W tym roku zaliczyliśmy już takie akcje. Powrót moich najmilszych potomków powoduje wtedy zawsze mój stupor. Zamieram bezsilna w obliczu ich nowego image'u. Błoto wszędzie, również we włosach i za uszami. A kalosze...zastanawiam się czy jest sens je ubierać. Chyba po to by dostarczyć w nich do domu duże ilości mętnej, brązowej cieczy. Po co ma się marnować na zewnątrz?
Dawno bym wyklęła podobne eskapady, gdyby nie poczucie, że to najlepsze co mogą zrobić w taką pogodę, że to smak dzieciństwa. Wszak dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe:) A potem jeszcze mamusia może się pobawić usuwając błoto ze wszystkiego:)))) Oby nie za często. Na szczęście kalosze od środka schną bardzo długo i to wyznacza pewien rytm, niespieszny.
W związku z tym i ja, i dzieci czekamy na śnieg. Jakoś łatwiej suszyć rzeczy po prostu mokre a nie mokre i brudne, lepiące, mażące się, których nie ma gdzie złapać. Jeśli słyszycie w moim tonie pewne rozgoryczenie to na pewno pomyłka:)
Dobre strony to ciepły kominek i jakoś tak człowiek bardziej cieszy się domem, czuje wdzięczność za to miejsce gdzie jesteśmy razem, że jest to miejsce.
Rozpoczęliśmy nieśmiało sezon chorobowy, Marta ma za sobą grypę brzuszną, wczoraj już wymiotował Józio i czekam na dalszy ciąg. Jak to mówią pesymista to dobrze poinformowany optymista.
Koniec października to również czas, kiedy dla mnie zaczyna się wspominanie zmarłych. Wcześniej. Ale to z tego powodu, że w niedzielę będzie kolejna rocznica śmierci mojego taty. Zmarł trzy miesiące po urodzeniu Jasia. Nie spotkał tutaj swoich kolejnych wnuków, a ma ich piętnaścioro. Nie wiem co prawda jak by się to skończyło:). Bo już przy Stasiu, swoim drugim wnuku lekko wariował. Staś miał dwa latka, chciał na dach- proszę bardzo, chciał jechać na kolanach dziadka samochodem- proszę bardzo, w nocy chciał kanapek, nie ma problemu. A rano usłyszałam po takiej akcji, że jesteśmy hitlerowcy, bo nie żywimy biednego dziecka, które w nocy budzi się głodne. Dziadkowie tak mają:)
No i znowu miało być o czym innym, ten typ tak ma.

1 komentarz:

  1. Och szarugi nie lubię, za to jesień to czas świeczek, kominka ciepłego koca a to już bardzo miłe. Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń