niedziela, 31 maja 2015

Truskawki po raz drugi

Dziś był dobry dzień, czasem trudne rozmowy z dziećmi ale znowu wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Ostatnio rozgardiasz w domu i moja chęć udowodnienia, że nad wszystkim panuję spowodowała przemieszanie się priorytetów. Raptem czysta kuchnia i porządek w szafie ( robiony mniej więcej co trzy dni) był najważniejszy i nie dawał mi zająć się innymi sprawami. Nawet ściągnęłam sobie odpowiedni obrazek:)
Ale niewiele pomogło. Postanowiłam potrenować i zapanować nad wszystkim oraz udowodnić, że kuchnia rodziny wielodzietnej (oraz przyległości) może być katalogowa;-)


Zrobiłam się taka więcej nie do wytrzymania. Denerwował mnie każdy, kto zamierzał skorzystać z kubka, noża lub siąść do stołu. Jako, że nasze dzieci należą do wymownych i szczerych nie omieszkały obśmiać nowej zabawy mamusi i wytknąć mi cały jej bezsens. Niestety nie zareagowałam.
Dopiero spotkanie ze znajomymi, o których juz opowiadałam- tych czekających na urodzenie bardzo chorego maluszka- i spowiedź sprowadziły mnie na właściwe tory.
Ich czas porodu już się zbliża, trafili na cudnych lekarzy. Ci nie okłamują ich, tylko otwarcie powiedzieli, że są zmiany, których nie da się naprawić i pozwolić dziecku odejść z godnością w kochających ramionach rodziców to najlepsze. Rozmawiałam z tą mamą i słyszałam przez łzy jak mówi, że ta rozmowa dała im wiele pokoju i ich uspokoiła. Teraz jak to piszę to też chce mi się ryczeć. Czekaja na poród, potem badanie serca i naczyń ,i nie wiadomo co dalej. Może tylko tulenie odchodzącego dziecka. Naprawdę niezwykła jest ich wiara z jaka przyjmują tę historię. Jeśli możecie to też się za nich pomódlcie i za małego Samuela, bo takie imie wybrali dla swojego synka.
Wobec tego świadectwa i miłości czym jest porządek i inne pierdoły?
Dziś wieczorem czytaliśmy opowiadania Joanny Olech o smoku Pomponie. Mam pewne podejrzenia, to nie smok a nastolatek:))) Polecam. Nawet tatuś z oparów rozważań politycznych został wyrwany przez nasze śmiechy i włączył się w zabawę. Potem graliśmy w Carcassonn i mój Ukochany, który niby nie pamiętał o co chodzi ograł nas bezwstydnie.
Rozpoczęliśmy sezon truskawkowy. Koktajle, makaron z truskawkami, ryż z truskawkami, ciasta z truskawkami, twaróg  z truskawkami i co najgorsze buchty/pampuchy/kluski na parze z truskawkami. Moje dzieci uwielbiają i tylko słyszę:
-Kiedy zrobisz?
Niestety ja nie lubię przy nich stać. Zwłaszcza po jednej wizycie kolegów Stasia, kiedy sprawdzali  kto zje więcej i wypadło na jednego około 20. Zapewniam, że to nie lada wyczyn. A ja tylko dorabiałam i dorabiałam, bo takie niebożątka głodne. No i żeby zachwycić ichnie mamy jaka to ja wspaniała. Oj głupi człowiek, głupi!
No i Zosia. Coś jest na fali:)



A ostatnio przy koktajlu truskawkowym odstawionym do lodówki pojawił się napis:

NIE PIĆ TEGO.
JAK JUŻ PIĆ TO Z CHONOREM!
(pisownia orginalna)
Honor dotyczy ilości:))))

piątek, 29 maja 2015

Truskawki

Wczoraj wieczorem Zosia., na moje pytanie czy tata jej pozwolił ( już nawet nie pamiętam co:)):
-Zosiu ale tata chyba się nie zgodził?
-Zgodził!
-Oj, chyba nie.
-Nie powiedział nie, tylko że jest przeciwny ....
Czyli córka zgodę uzyskała. Przynajmniej ona tak uważa:)))))))
I tylko zastanawiam się jak wiele razy miałam błędne informacje.

Jeszcze raz Zosia.
Marta w poniedziałek miała urodziny. Już 21, niestety. Z tej okazji przypomniało mi się, że niedawno dopiero się urodziła. O 3.50 i śpiewały ptaki, i od razu miała czkawkę. A potem ulubione śpiochy w truskawki i od tego nazywana była Truskawą, Tuśką. A jeszcze potem nie chciała za nic wkładać spodni, tylko spódniczki i z cała powagą tłumaczyła dziadkom, podczas naszej nieobecności, że jej młodszy brat nie może jeść lodów. I przekonała ich, co jako żywo nie było prawdą. Tu już sobie pochlipię, chlip, chlip...Jeśli czyta to ktoś kto ma małe dzieci to odezwę się jak stara babcia: cieszcie się i smakujcie to, że dzieci są małe i z Wami tak bardzo związane. To niestety szybko mija. Jak wicher i raptem w drzwiach...
Pojawia się taka młoda kobieta, z prezentami od różnych absztyfikantów. A niedawno twierdziła, że nikt, absolutnie nikt się w niej nie zakocha. No i przyniosła z zajęć prezenty. A Zosia na to:
-Czy Ty Marta FILTRUJESZ?
Jako, że Marta akurat wróciła z zajęć w laboratorium przez chwilę nie wiedzieliśmy o co chodzi? Bo właściwie oprócz flirtowania można Marcie zarzucić również filtrowanie i odrzucanie kandydatur:))))
No i o prawdziwych truskawkach będzie później bo muszę kończyć.

wtorek, 26 maja 2015

DUDA DAY

Że sobie pozwolę na wtręt polityczny:)

Wczoraj odwoziłam dzieci rano do szkoły, razem z dziećmi sąsiadów. W samochodzie 8-osobowym są trzy rzędy siedzeń i początkowo Józio w ostatnim rzędzie był sam:
-I co, ja mam tak samotnie jechać?

Dostałam od Józinka zakładkę na Dzień Matki. Z napisem " Kocham Cię tato!". Zwracam mu ją mówiąc:
-Józiu, ta jest dla taty.
-Dla Ciebie, dla Ciebie. Tylko się już pomyliłem.
Faktycznie drobnostka:)

Asia w samochodzie ze łzami w oczach:
-Mój Anioł Stróż wylądował u Zosi w łóżku i ona nie chce mi go oddać.
-Asiu, Anioł Stróż jest zawsze przy Tobie
-Ale tam wylądował a ona teraz chce mieć dwóch.
-Asiu, ale to niemożliwe.
-ALE ONA GO MA I KONIEC.
No faktycznie z faktami trudno dyskutować:)

Wieczorem.
-Jacuś, wiesz to przykre, że Ty z innymi chcesz rodzinę zakładać ( to cytat z kabaretu Potem)
-Ale mamo, Ty już swoją założyłaś i czas na mnie..
-No jak możesz, jesteś mój maleńki synek.
-Musi Ci wystarczyć Tata.- tu sięgnęłam po patelnię jako poważny argument i Jacuś zrozumiał aluzję- No, dobrze, dobrze. Jeszcze zostanę!
NO!

A potem wieczorem, po rozmowach w tym stylu. których jest 1000 razy więcej nie mogę sklecić sensownego zdania:)))
Napiszę tylko, że chwilowo mamy "spyry i wądoły" z załatwianiem ED (kto wie z czego to cytat?):))))
I dużo różnych badań do wykonania.
Chwasty rosną zdrowo, mam nadzieję, że inne roślinki też w końcu się pojawią, zwłaszcza te upragnione malwy.
Czarne dziury są na świeżym powietrzu bardziej głodne niż zwykle. Wczoraj spędziłam miłe przedpołudnie z sąsiadką na babskich pogaduchach. Sąsiadka jest zaprzyjaźniona więc mogłam przy niej poprasować. Wyprasowałam chyba ze 20 męskich koszul i prawie nie zauważyłam. Jak to mielenie jęzorem absorbuje. Ale poruszałyśmy mnóstwo ważnych tematów. Między innymi sprawę dodatków do chleba. Mam nadzieję niedługo zaprezentować domową kiełbasę z przepisu Izy.
Nie mogę dodać żadnych zdjęć, bo moja kompucia dalej jest na chorobowym a tu nie umiem. Tyko nie mogę się przyznać.
Pozdrawiam wszystkie Mamy! Czy Wy też z okazji swojego święta przygotowujecie ciasto ( lub inny smakołyk)? A miało być odwrotnie, ale nie mogę się powstrzymać:)

sobota, 23 maja 2015

Jelena Mironowa

Od ostatniego wpisu minęlo kilka lat świetlnych:) W sensie wydarzeń różnorodnych:)
Odmówiłam TVNowi. Jak Wanda co nie chciała niemca:))))
Byłam na Dniu Mamy, połączonym z Dniem Taty we Fregacie i się zryczałam. Smutno mi zostawiać tę akurat szkołę i tych rodziców. To bardzo fajne towarzystwo jest i świetna szkoła. Jednak jak dla nas dzieci są tam za długo, za daleko i idą podziały przez rodzinę na dzieciaki fregatowe i nie. Spłakałam się z powodu występów moich malutkich dzieci. A już takie duże są i takie biedniutkie i przerażone na środku. Wcale a wcale nie kwoczę;-)
Rozpętałam również w domu szaleństwo cynamonowe. Jak juz wspominałam na składzie są czarne dziury i szczególnie po miłym dniu na świeżym powietrzu wołają jeść! Co by nastarczyć wymyślam różne zapychacze. A to bułeczki razowe, a to cebulaki a ostatnio bułeczki cynamonowe. Urzekły mnie zapowiedzi jakie to proste w wykonaniu. Przyznam się, że nie zauważyłam żeby szcególnie kochali cynamon była więc szansa, że się jakoś najedzą. Niestety zanim dobrze wyrosła pierwsza porcja dorabiałam już drugą. Towarzystwo zwiedzione do kuchni szóstym zmysłem zapewne czatowało nad miską i patrzyło mi na ręce. Wykonanie jest rzeczywiście proste, tylko wymaga trochę cierpliwości, bo ciasto drożdżowe jak to ono musi odpocząć:) W rondelku należy rozpuścić 10 dkg masła, do gorącego dolać szklankę mleka. W misce utrzeć, zmieszać 20 dkg drożdży( w oryginalnym przepisie było 25 dkg, ale tyle nie miałam i uznałam, że to na pewno przesada. Według mnie z 20 dkg także urosło pięknie:)) z pół szklanki cukru. Do tego 3 szklanki mąki i dolać masło z mlekiem. Doświadczenie pokazało, że maślano-mleczna mikstura lepiej jak jest ciepła. I zagniatamy ciasto aż stanie się sprężyste i odchodzące od ręki. Dosypywałam trochę mąki, bo wychodziło trochę za mokre ale faktycznie już po kilku ruchach było fajne, sprężyste. Całe szczęście, bo szczególnie cierpliwa nie jestem:). Trzeba dać mu godzinę. Potem rozwałkować na prostokąt i pomazać cynamonowym nadzieniem. Składa się ono z 5 dkg. masła, 1/4 szklanki cukru i łyzki cynamonu. Tu oczywiście dowolność, można cynamonu dać więcej. Potem zawijamy jak roladę w wałek i kroimy na 2 cm plastry. Na blachę. Znowu czekamy, około pół godziny. To jest czas na rozgrzanie piekarnika do 250 stopni. Malujemy wierzch jajkiem i wstawiamy na 15 min. Mają być złoto-brązowe.

To właśnie proces smarowania cynamonowym mazidłem:)
Tak mniej więcej wyglądaja po pokrojeniu i ułożeniu do rośnięcia.
 Tu w trakcie pieczenia.
 Tu przy wyjmowaniu do miski.

Zdjęcia miski i talerzyków z pożywieniem nie bedzie, bo .....nie zdążyłam:))))
Na ciepło są pyszne. Z jednej porcji wychodzi około 20 bułeczek.


Wieczorem z Ukochanym wybraliśmy się do kina. Po drodze miałam już chwile zwątpienia, że może powinniśmy iść po prostu spać a nie się włóczyć po nocach. Ale jakoś siłą rozpędu dotarliśmy ( lekko spóźnieni) na seans. Może dobrze, że spóźnieni, bo kakofonia reklam jest straszna i co niektóre zapowiedzi sa straszne. 
Byliśmy na "Złotej damie" z Helen Mirren. Z jednej strony odpowiada nam takie lekko refleksyjne, melancholijne kino a z drugiej darzę tę aktorke uwielbieniem ilekroć się na nią natknę. 
Film, na faktach był smutny. Niby główny wątek, odzyskania dóbr przedwojennych kończy się dobrze, ale tak naprawdę chyba nie o to chodzi. Bo co z tego, że główna bohaterka, starsza pani, odzyskuje obraz wart miliony. Ona w zawierusze wojennej straciła znacznie więcej i to wartości nie do odzyskania. Miejsce, które było jej domem a stało się więzieniem, bliskich, poczucie bezpieczeństwa i ufne spojrzenie na świat i ludzi. Sąsiadów, którzy z dnia na dzień stali się wrogami, mordercami. Bo cześć akcji dzieje się w Wiedniu, w momencie wejścia wojsk niemieckich. I pomimo tego, że film kończy się dobrze to pozostawia smutek. Tak naprawdę historie tych ludzi naznaczonych cierpieniem nie mogą kończyć się dobrze w ludzkim rozumieniu. Potrzeba dalszego ciągu, w wieczności.
Mój miły zdobył się tylko na jeden komentarz:
-Film niepoprawny politycznie, bo nie było ani słowa o polskich obozach śmierci.
Żałosne, że trzeba się z tego cieszyć.
Niesiona na fali zajrzałam do filmografii Helen Mirren ( jak się domyślacie to ona jest tytułową Jeleną) i odkryłam kilka rzeczy. Oprócz "Królowej" i "Redów" ostatnio ( no w XXI wieku) grała również w "Atramentowym sercu". A to nasza ukochana książka, napisana przez Cornelie Funke. Nawet nie wiedzieliśmy, że została zekranizowana. No i dzisiaj po obiedzie i bieganiu zasiedliśmy z tremą do oglądania. Z tremą. Baliśmy się jak scenarzyści obeszli się z naszym ukochanym dziełem. Jednak mogę spokojnie polecić. A nawet bardzo! Oczywiście książka jest bogatsza, ale rozumiem, że nie wszystko da się przelać na taśmę filmową czy tam na co. Ostrzegam tylko, że ponieważ źli są bardzo źli, atmosfera grozy i w książce i w filmie pięknie narasta, jak w najlepszym horrorze to jest to jednak film dla dzieci nieco starszych. Jakieś 10 lat plus. Książka również. Niemniej zapewnia pochłonięcie czytelnika i trzeba walczyć o powrót potomstwa z baśniowej krainy.  Jeszcze raz polecam, rodzicom również:)
No i jest dalszy ciąg filmografii mojej diwy. A mianowicie film, komedia angielska " Dziewczyny z kalendarza". Mnie zawsze można złapać na tekst: komedia angielska. Uwielbiam te klimaty i poczucie humoru z lekkim smuteczkiem, absurdem i czym tam jeszcze. Nie będę spoilerować ale film piękny. I bez gołych albo anorektycznych lasek tudzież zasmalcowanych mięśniaków:).Kto inny jest goły:))) A to mu daje już dwa punkty wzwyż. Po prostu nie trzeba fabuły na siłę ratować wdziękami produktów ubocznych Hollywood:))))

Z życia Józia:
1. W wirze zajęć kuchennych, nie wiem już co mam robić. Czy bułeczki, czy myć ogórki na małosolne czy wstawiać szybko rosnącą górę garów do zmywarki. Małżonek przebiera właśnie woniejącą nieco pieluchę Pitiego a Józio od stołu, przy którym układa puzzle:
-Może ktoś by mi pomógł? Wy tak nic nie robicie a ja się męczę!

2.Józio ewidentnie wszedł w miłą fazę rozwojową zwaną wiekiem kochanka. Objawia się  to przytulnością i miedzy innymi tak:
- Mamo, to laurka dla Ciebie. Tu kwiatek, tu walczą z diabłem a tu Ty jak mnie przytulasz!
Poraziła mnie ilość treści zmieszczona na jednej laurce:)

3. Józio dostał piłkę od Stasia. Myje ją, przytula, bierze do stołu i z nią śpi. No miłość!

Dziś rano natomiast wdzięczna byłam cywilizacji za przybytek łazienki i konieczność mycia się. Marta, Jacek, Jasiu i Marysia zaczęli potyczki słowne, żarciki i wywijanie kota ogonem. Nie powtórzę, żałuję straszliwie bo cudo to było i wyzwanie dla intelektu. Jednakże by zachować zdrowe zmysły zrejterowałam do łazienki właśnie:) Następnym razem ich nagram.




czwartek, 21 maja 2015

No cóż....

Dzisiejszy zaplanowany wpis miał byc taki więcej kulinarny. Wszak to tam wbrew pozorom spędzam większość mojego czasu. Usiłuje zatkać to co niezatykalne. Wszak czarne dziury dna nie maja a ja tych dziur mam na stanie 10. Ale  o tym za chwilę.
Tytuł odnosi sie do no cóż...sławy . Człowiek niechcący stał się celebrytą i teraz musi znosić niewygody takiego życia, te cienie i trudności. W godzinach lekko popołudniowych odebrałam już kolejny tego dnia telefon. Prawdę powiedziawszy ponieważ numer był mi nieznany, zastanawiałam się, która to szkoła dzwoni i z jaką wstrząsającą wiadomością. Myślami byłam przy sadzeniu bobu i tym, że właściwie cały mój człowiek ma niechęć do wychodzenia i robienia czegokolwiek w ogródku. Ostatnimi dniami chyba lekko przesadziłam. Wstawanie robi mi przykrość, zginanie robi mi przykrość i o zgrozo podlewanie robi mi przykrość. A już najgorsze są chwasty. Powodują u mnie depresje i stany lękowe. W miejscu, które wczoraj zdawałoby się dokładnie oczyściłam pojawiły się zielone podejrzane fuzle. I aż taką optymistką nie jestem, by uwierzyć, że to dynia wyrosła w ciągu jednego dnia.  A moje postanowienie, że ma to byc relaks, dla przyjemności i działam po małym kawałku trafił szlag. Zbudziły się we mnie pierwotne instynkty rolnicze, krew przodków ani chybi, że skoro jest ziemia (i obornik) to trzeba ja uprawiać.
Ale wracając do tematu. Zadzwoniła miła pani z TVN i chce nas nagrać. Inteligentnie zaczęła od komplementu na temat mojej książki. Chcą dnia z życia rodziny. Ups!
No to muszę uzgodnić z lubym i innymi domownikami. Zawsze zastanawiam się czy nie mają innych, normalnych rodzin? No ale to jak sport ekstremalny, budzi emocje.
Nie jestem nastawiona entuzjastycznie. Ale może trzeba ? No i promocja książki a tu wakacje się zbliżają. A z drugiej strony pachnie mi to niezdrowym ekshibicjonizmem.  Pełna nadziei na zdecydowane "nie" nastolatków zapytałam ich o zdanie. I się zdumiałam. Przeżyłam wstrząs. No żmije na własnym łonie.
Wszak wychowujemy ich w określony sposób i choć nam nie dostaje to u nich powinno być pełno ewangelicznej prostoty i lekceważenia dóbr materialnych. Powinni nas przerastać:) A usłyszałam:
-Jak nam zapłacą to czemu nie?
-A zrobią nam zakupy?
-Co my będziemy z tego mieli?
Jak dwoje fantastów, ciągle z ogonami finansowymi i bez zmysłu do interesów zdołało wyhodować takie zimne, cyniczne maszynki do liczenia? A po wierzchu nic nie widać. Drżyjcie narody, nadchodzi bankowa horda Walczaków.
Jako, że mi przez gardło nie przejdzie pytanie o korzyści materialne za zajęty czas odpowiem po prostu, że się nie zgadzają. Co tak mniej więcej będzie prawdą:)

Dzisiaj mój Ukochany wrócił do domu i już w drzwiach pytał:
-Już jest?

I nie chodzi , o nierozważni, o wyczekiwana przesyłkę pocztową, bociana z nowym dzidziusiem, transmisję meczu tudziez debaty. Chodzi o kwas buraczany, który jego ukochana małzonka czyli ja nastawiła dni temu 6. Według wyliczeń powinien być dobry do spożycia. Jakie emocje!
Napój bogów powstaje z buraków, obranych i pokrojonych w plastry. Wkładamy je do naczynia kamionkowego lub dużego słoja, do tego dodajemy mnóstwo czosnku ( na 5 litrów daję cała główkę). Ząbki muszą być obrane i lekko zmiażdżone ręką. Dolewamy letnią, przegotowaną wodę. Na każdy litr wody łyżka soli. I jeśli mamy dobry chleb razowy to kromke owijamy w gazę i dokładamy. Jeśli nie to nie wkładamy. Kwas powstanie i tak, choc podobno troche wolniej. Panuja na ten temat różne zdania:) Mozna dodać liśc laurowy i ziele angielskie ale nie trzeba. Wszystko przykrywamy gazą lub pieluszką tetrową. Teraz najtrudniejsza część w całym procesie. Trzeba poczekać! Codziennie mieszamy i nie przejmujemy sie pianą a później brakiem piany:) To normalny proces. przejmujemy się natomiast pleśnią, która cały proces niszczy. Mi zdarzyła się tylko jeden raz. Winnny był oszukany chleb razowy. Kwas jest naprawdę prosty, robi się sam. A jaki pyszny i zdrowy!
Polecam! Miało być dużo więcej ale niestety organizm domaga się snu. Tylko pójdę sprawdzić czy cos zostało z tej ambrozji, bo następna dopiero za 6 dni:))))
 


Plama, plama co za pech!

No i stało się. Cała budowana od trzech miesięcy konstrukcja by przedstawić naszą rodzinę w jak najlepszym świetle, zmusić do podziwu i uwielbienia RUNĘŁA! Niespodziewanie i podstępnie. Dzięki Zosi i mej niefrasobliwości.
Już, już zyskiwałam punkty w konkursie na idealną matkę ( a jednak!), wyrocznię wychowawczą i autorytet moralny. A teraz jednym zdaniem zaprzepaściłam swe szanse. Chyba stworzę nowego bloga pod pseudonimem.
Trwając w postanowieniu bycia idealna matką wczorajsze popołudnie ułożyłam pod kątem zebrania u Zosi i jej występu. Zapomniałam wcześniej zamówić zakupy w Tesco i ze względu na palący brak podstawowych towarów ( czytaj papier toaletowy i kiełbasa) umówiłam się ze Ślubnym już o 16.30 pod hipermarketem.To miało być przyjemne z pożytecznym. Takie dwa w jednym. Przed wyjściem, a zostawiałam progeniturę z kolorowankami i Martą odbyłam rozmowę z Zosią. Godzina imprezy budziła bowiem mój niepokój. Nie zanotowałam od razu, a potem pojawiły się różne wersje. A jest różnica między 18 a 18.30 czy straszną 17.45.
-Zosiu, o której w końcu ma być to zebranie?
Ma córka lat 11 zajęta czymś innym ( i tu mój pierwszy błąd, nie zwróciłam na to uwagi):
-No nie wiem, chyba na 17.45.
-??? ....Jak to mówiłaś na 18.30? To nie zdążymy z tatą...
-No ja mam się przebierać o 17.45
-A my, o której mamy być?
-No chyba o 18. Ale ja nie muszę iść.- tu mój kolejny błąd. Nie zwróciłam uwagi, że moje dziecko już wraz z rodzeństwem koloruje wielką płachtę z Pingwinami a za oknem deszcz. Zwróciłam natomiast uwagę na obiecujące " nie muszę iść" bo za nim rączo kłusowało to, że ja również nie muszę iść.
-Jak to?
-Bo mam małą rolę.-Tu dziecko się na chwilę ocknęło- ale pani chciała rozmawiać z rodzicami.
Niestety, niestety ja już uległam dobremu nastrojowi:
-To super, zaproszę Twoją panią na kawę i sobie pogadamy- jako żywo dawno już miałam taki zamiar, bo bardzo lubię jej wychowawczynię. Tylko nie wiem czy ona będzie chciała teraz ze mną rozmawiać....
I pojechałam.
Wróciłam do dom 17.55 i zaraz telefon:
-Dzień dobry czy mamy czekać na Zosię?
Oczywiście wychowawczyni, na moje mętne tłumaczenie tylko powiedziała z żalem:
-Jakoś sobie poradzimy sami.
no i mam kaca. Moralniaka czy jak to zwać. Wieczorem rozmowy z Zosią, ale nawet nie mam na kogo zrzucić winy ( a przydałoby się) bo wykazałam się nieodpowiedzialnością i brakiem doświadczenia wychowawczego niczym jakaś dzierlatka by nie nazwać tego gorzej.
Zochna zrobiła laurkę przepraszalną a ja ten pościk. Do wszystkich cudnych nauczycieli ( bo zawsze powtarzam, że tacy są ) : macie ciężką pracę, również przez durnych rodziców ( i tu niestety mówię o sobie).
Ukochany wstrętny typ krótko stwierdził:
-No nieładnie wyszło!
i był dziwnie zadowolony, że on w tym paluszków nie maczał. Nie dostanie dziś obiadu!

środa, 20 maja 2015

Prawo wielkich liczb...w końcu

Robię listę zakupów i temat porzucony powrócił.
To jest często ta chwila, w której moja niefrasobliwość i wrodzony optymizm boleśnie zderza się z matematyką:) Pomijam tu kwestię rachunków i nielubianego listonosza, o tym może jeszcze kiedyś napiszę. Teraz poruszam temat zwykłych codziennych zakupów, ewentualnie jakiejś niezbyt wyrafinowanej rozrywki.
Pozycja oznaczona przez moje dzieci na papierowej liście wykrzyknikiem: szampon. Ba, ale jaki?
-Nie ma już żadnego -odkrzykuje któreś z łazienki.
Wypili? Czasem co prawda zdarza się, że młodsza część progenitury używa go niezgodnie z przeznaczeniem i np. myje nim sedes albo wylewa do umywalki dla czystej radości wylewania. Ostatnio nic takiego nie miało jednak miejsca. Chyba...
Tak więc w zakupach pojawia się szampon przeciwłupieżowy, bo jeden innego nie używa, natomiast panienkom wyraźnie szkodzi. Dlatego dla nich musi być do włosów suchych , dla drugiej bez czegoś tam a dla młodszych dziecięcy. No i jeszcze mąż do włosów łysych a ja regenerujący. Kilka dni po zakupach mam stany lękowe, gdy słyszę lejącą się wodę w łazience przed wyjściem na jakąś randkę, koncert albo urodziny. Wiadomo leje się też szampon. Za chwilę znowu nie będzie czym myć włosów. Trudno wyschnie bankomat, nie będą się myli:)))
Następny punkt na liście to 6 dezodorantów. O, to i tak mniej o jeden niż zwykle.
Mleko. Czasami zastanawiam się czy bardziej nie opłacałaby się nam krowa w ogródku. Zwłaszcza, że moje dzieci nie należą do tych, które do picia mleka, jedzenia twarogu czy jogurtów, kefirów a nawet maślanek należy zachęcać reklamą.
Masło, podobne rozważania. pod wpływem dzieci dawno zrezygnowaliśmy z kupowania nawet najlepszej margaryny.  Najwyżej czasami nie smarujemy. Marta zresztą zaraziła nas i pojawiła się oliwa z oliwek. Chleb albo bułka z oliwą są doceniane.
I tak dalej, i tak dalej....
Szampon nie jest problemem, ale 5 już trochę ciąży, tak jak 6 dezodorantów czy tony masła albo 10 biletów do kina. Dodajcie do tego pop -corn. Jestem specjalistką w uzasadnianiu dlaczego nie kupujemy pop- cornu:))))
Dziś wiem jakie to szczęście, że gdy kolejne dzieci pojawiały się na świecie nie myślałam o kosztach. Ani mój miły. Gdybyśmy myśleli i kalkulowali nie mielibyśmy dokoła takich wspaniałych istot. Czasami zdarza się, że czytam ile to wydaje się na dziecko i doprawdy zimne palce lęku zaciskają się na mojej szyi. Czasem z kolei na szyi męża, który dźwiga dzielnie nasze pomysły i potrzeby. Było różnie, czasem ciężko a nawet bardzo ale jedno jest pewne JESTEM MILIONERKĄ!

wtorek, 19 maja 2015

No nie wytrzymam

Muszę zapisać choć miałam robić coś innego czytaj dłubać relaksacyjnie w ogródku. Ale jak tu się relaksować jak robią ze mnie i innych idiotów.
A mój do niedawna ulubiony sklep bierze w tym udział. chodzi oczywiście o Empik. W okolicach świąt Bożego Narodzenia była afera  z reklamą sieci przez P. Czubaszek i Nergala. Każdy ma swoje poglądy i choć ja mam oczywiście lepsze;-), to staram się nie skreślać człowieka. Kupować jednakże tam nie muszę. Potem niby się wycofali, przeprosili. Ale zaczęłam odwiedzać Matras. mniejsze, nie tak reklamowane a pełne książek:)))
No i nastał gorący czas wyborów w państwie podobno DEMOKRATYCZNYM. Ale demokracja jest wtedy, kiedy reprezentuje się poglądy zgodne z kastą rządzącą, "autorytetami"i głównymi mediami. Otóż zablokowano sprzedaż książki Sulmińskiego, bo obnaża powiązania aktualnego prezydenta. Wznowienie sprzedaży po wyborach. Jak długo jeszcze będziemy to znosić????
I jeszcze sprzedają na prawo i lewo to masońskie gadanie o podziałach Polaków. Robi to oczywiście opozycja. Pokażcie mi dwóch Polaków zgodnych w czymkolwiek:-P

poniedziałek, 18 maja 2015

Kopię grób:)

Jak widać na załączonym obrazku zajmujemy się głównie grzebaniem w ziemi. Mamy przedłużone wolne, bo najpierw było bierzmowanie Jacka, potem po bierzmowaniu, weekend, chora rączka itp, no i zrobiliśmy sobie wolne. Na Kaszuby wybraliśmy się nie raz a dwa. Dzisiaj po obornik...
Bardzo romantycznie. Ale jak wspomniałam dostałam trochę roślinek, 5 drzewek i mnóstwo nasion. No i po spotkaniu z Klarą ( na drugie jej Inspiracja:)) pojawiła się uprawa PERMAKULTUROWA. To ten tytułowy grób. Specjalnie przygotowana grzadka ma kształt grobu, takiego powstańczego. Zobaczymy jak mi pójdzie, materiał zwiozłam, tylko robić. Dzieci szczęśliwe, ganiają na świeżym powietrzu. Zosia i Hania już potrafią sensownie pomóc, Józio tylko się rozbiera, bo mu gorąco. Baardzo gorąco przy 12 stopniach i silnym wietrze, no ale może grzeje go jego ruchliwość. Świetnie podlewa i ma mnóstwo dobrych chęci. Natomiast Piotrus już sam nie wie gdzie ma iść, co robić i kogo pilnować. Tyle się dzieje. No i nie pilnują tak bardzo czyli można sie pobawić błotem. Na tym zdjęciu mina Marysi powinna powiedzieć wszystko, może tego tak nie widać ale Piti lepił się od błota i nie było jak go chwycić.
No to szalejemy w ogródku. Jutro zrobię ten grób i trochę zwolnię , bo znowu mam Himalaje z rzeczy do prasowania i artykuły nadal są w powijakach. Co ja robiłam w zimie jak marudziąłm, że mam dużo roboty???
Dywanik do drugiej łazienki zaczęty, kolejka maskotkowa się nie posuwa i plama na każdym froncie. A najgorsze, ze pielenie nie ma końca i wciąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąga. A jak coś zaczyna rosnąć i pojawią się malutkie zielone roślinki to nie można tego tak zostawić.
W jednym wiadrze mam zalane pokrzywy na nawóz, w drugim obornik od koników. Posadziłam pole malw i zagajnik rabarbaru:) A ogórki i dynie czekają na permakulturę:)))
Już wyjasniam. Oczyszcza się grządkę z chwastów. Kładzie się na spód tekturę, bo podobno dżdżownice ją uwielbiają, na to gałęzie, żeby był przewiew, liście lub skoszona trawę, na to obornik i wszystko pokrywa się ziemią . W naszym przypadku to ciężka glina więc szczególnie wskazane jest uzyskanie przewiewności. I na tym sadzi się np. ogórki i dynie, albo truskawki albo kwiatki. U góry rośnie, na dole pracuje i samo się użyźnia.
I jak tu pisać artykuły????
I jeszcze tylko krótkie wspomnienie z Bierzmowania. Było bardzo miło, rodzinnie i od momentu jak zawitał nasz dawno nie widziany synek Stasiu bardzo politycznie:). Od razu towarzystwo się rozruszało i rozmowy stały się gwałtowniejsze. Żeby złagodzić:
Takie stroiki przygotowałam na stół. Bardzo mi się podobały:)
Druga sprawa, która mnie pochłania i zajmuje sporo czasu to załatwianie edukacji domowej. Okazuje się, że obaj licealiści również będą się uczyć w domu. Znalazłam świetne liceum , które wspomaga takie dzieci. Co prawda aż w Lublinie ale są na to przygotowani, że opieka obejmują dzieci z całej Polski. O przyczynach i samej szkole napiszę  później, mam nadzieję. To równiez jawi mi się jako wyzwanie, ale jestem już tak zmęczona walką z bezmyślnością i kształtowaniem dzieciaków na "jedno kopyto", że podjęliśmy z Ukochanym taką decyzję. Po wielu latach doświadczeń szkolnych widzę, że najgorsze co może zrobić dziecko, szczególnie nastolatek to mieć własne zdanie. A edukacja polega głównie na przygotowaniu do zdania testów, nie na tym by dziecko zdobyło wiedzę.
To duża odpowiedzialność, łatwiej jest jak system ją ze mnie zdejmuje, ale chcę by moje dzieci były szczęśliwe. A na poziomie liceum ja już nie uczę, dziecko uczy się samo, korzysta z odpowiedniej platformy, ma indywidualne konsulatacje z wybranym przez siebie nauczycielem jeśli z czymś ma problem, oczywiście wirtualnie ale przeciez teraz to nie problem i pracuje zadaniowo. Podobno to działa. Mam nadzieję więc, że zadziała i u nas:). Spróbujemy, zawsze możemy wrócić do systemu.
I jeszcze na koniec.
Mój Ukochany w szczególny sposób dba o to, by rano nie szukać skarpetek. Czyż nie jest uroczy:-P
Wyszedł mi elaborat, ale musze korzystać. Moja kompucia dalej niesprawna i coś jej poważnie dolega. Dlatego jak komus zajmę laptopa to musze pisać i pisać i pisać....Byle na temat:))))))



sobota, 16 maja 2015

Prawo dużych liczb

O ironio mam gorączkę, niewielką ale zdaje się, że od kilku dni. Co wieczór było mi strasznie zimno i do spania ubierałam się:) To tym bardziej dziwne , że zazwyczaj to ja otwieram okna i preferuję zimny chów. Ale jakoś nie miałam żadnych skojarzeń. Powiem więcej ostatnie dwa dni spędziłam w ogródku a to pieląc, a to sadząc otrzymane w prezencie roślinki. Roboty strasznie dużo bo nasz ogródek jest miejscem, gdzie ścierają się dwie siły: budowlana czyli jeszcze nie wiadomo jak będzie z płotem, garażem, drewutnią i uprawna, która ma dość czekania na nie wiadomo kiedy i planuje ogródek mniej więcej, omijając strefy zagrożone budową. Chyba wiadomo kto reprezentuje którą siłę:). Tak więc dzisiejsze zalewanie betonem "korzeni" pergoli odbywało się przy moich okrzykach:
-Uwaga na winorośl! Tam są truskawki!
Brawa dla budujących za dużą dozę cierpliwości, a minus i to duży za zlikwidowanie małego ale już kwitnącego krzaczka śnieguliczki. I był daleko od pola walki, tylko niektórzy przewalali te belki na prawo i lewo nie patrząc czy to chwasty czy nie:(
Dzieci przy okazji wybiegane, razem ze swoimi gośćmi podejrzewam, że maltretowali żabę, chociaż zapewniali, że się nią opiekują. Krzyki i piski były co prawda takie, że mieliśmy wrażenie ataku żabich komandosów w znacznej sile.
Niemniej dzisiaj wróciłam do domu po zmaganiach i mój Ukochany stwierdził, że coś ciepła jestem. Po krótkich acz intensywnych poszukiwaniach termometru ( zawsze się ukrywa) okazało się, że mam 37,4. I znowu mnie trzęsie. Idę spać. O tytułowym pomyśle napiszę może jutro.
A miałam zrobić ciasto z rabarbarem, pierwsze tego roku i mamy jechać jutro do znajomych na Kaszuby, do koni, kóz i własnych serów. Jak wyzdrowieć tak szybko?
Jeszcze tylko dodam, że moja hipochondria od razu podsuwa mi obrazy straszliwych chorób, bo przeziębiona i zmęczona po prostu być nie mogę oraz melodramatyczne sceny ocierania się o śmierć. Trochę jak u Ani z Zielonego Wzgórza. Musi być z przytupem. Wyobraźnia harcuje i nie zawsze jest to dobre. Teraz będę się pogrążać w rozpaczy. Adieu!

wtorek, 12 maja 2015

I biegu przyśpiesza...

Tak dokładnie jak nasze wiosenne zmagania. Może to już zaciśnięte zęby, byle dotrwać do wakacji...
Dzieje się, oj dzieje się.
Nigdy nie chciałam iść do zakonu, miałam co do tego jasność a teraz czasami myślę jakby miło było mieć gdzieś cichą, samotną celę. Chociaż na trochę albo raczej tylko na trochę:)
Dziś już byłam na pierwszych badaniach Hani w celu wydania opinii do edukacji domowej. Oczywiście dowiedziałam się, że Hania jest bardzo otwartą, mądrą dziewczynką, która ma własne zdanie. I pani mi gratuluje. Phi tam , ja mogłam bez badania to powiedzieć. Ale przynajmniej mogę się tym oficjalnie pochwalić:-P
Pojutrze bierzmowanie Jacka, który wczoraj po nowennie przed bierzmowaniem wpadł do swojej dziewczyny i powrócił do dom koło 23. Zapomniał nam wspomnieć. No i biedaczek ma szlaban. Tych zakochanych u nas w domu cokolwiek dużo.
Stresuję się jak zwykle, jak przygotować kolację by poczuł się wyróżniony, jak okiełznać maluchy by móc uczestniczyć we mszy itd. Może to drobne wyzwania ale mnie bardzo absorbują.
Zrobiłam dywanik do naszej łazienki, niewielki i dość ażurowy. No i nie jestem zadowolona. Ten sznurek poliestrowy nie trzyma kształtu. Teraz robię drugi, inaczej, bardziej ścisły wzór i na razie jest przyjemnie sztywny.
Chciałam zrobić piękną narzutę na nasze łóżko. Znalazłam wzór i niestety jakieś koszmarne ilości włóczki są potrzebne. Dlatego zaczęłam rozważać narzutę patchworkową. Nigdy nie robiłam, zawsze chciałam a kiedyś musi być ten pierwszy raz. Zobaczymy:)
Teraz właśnie usłyszałam dźwięk rozbijanego słoika w kuchni. To Marta przelewa miód z mleczy do słoików. No normalnie czarownicami a raczej wiedźmami ( czyli kobietami wiedzącymi) też dysponujemy. Jutro dalszy ciąg warzenia miodu. Podobno zdrowy. A mamy pełno mleczy w naszym umownym ogródku. To jest jasna strona chaosu, który tam rezyduje.
Mam chwilowo problem  z pisaniem. Taki śmieszny, za dużo bym chciała i w związku z tym nie wiem co napisać. Dlatego kończę:)
Józio przyniósł dziś do domu włochatą  gąsienicę zwiniętą w kółeczko. Dziewczyny trzymały ją na ręku i w napięciu czekały kiedy się ruszy. Ona nic. Zaproponowałam położenie na tarasie i obserwację z pewnej odległości, by jej nie stresować. Dziewczynki cierpliwie czekały przy oknie balkonowym i w końcu:
-Kiedy ona się rozwinie. Może nie żyje- Hania oczekiwała jasnej odpowiedzi
-Musicie poczekać, zaraz się ruszy- tatuś zaczął je uspokajać i wtedy Hania:
-A ile trwa zaraz, czy ktoś mi wyjaśni?
Nie było chętnego.
Józio z powodu szalonego weekendu miał dzisiaj odrobić zaległą pracę domową. Strasznie się denerwował, bo chciał iść pobiegać. W końcu już płaczący rzucił kartą pracy.
-Józio tak nie można
-Ale ja nic nie zrobiłem!
-Rzuciłeś pracą domową, tak się nie..-nie dał mi dokończyć
-Ale to nic. To nie ludź!
Szczera prawda:)))) Ale praca domowa rodziła się w bólach.
I jeszcze przy wspólnej obiadokolacji rozmowy jak zwykle zeszły na wynurzenia i opowieści z przeszłości. Jacuś:
-Ja pamiętam jak wieczorem mówiliście, że mamy się odwracać do ściany i zamykać oczy. I dlatego zawsze chciałem mieć łóżko na środku pokoju, boby nie było ściany.
Ja też to pamiętam. Wtedy trzech budrysów miało wspólny pokój i wieczorem dostawali głupawki, wystarczyło, że się na siebie popatrzyli. Tylko nie wiedziałam, że tak to przeżywali. Trzeba uważać, bo jednak mózg dziecka funkcjonuje inaczej. Ciekawe jakie jeszcze traumy im zafundowaliśmy niechcący. Tym optymistycznym akcentem kończę:)

poniedziałek, 11 maja 2015

To co zwykle tylko więcej:)

Za nami weekend.  Pod koniec tygodnia miałam lęk w oczach jak to wszystko zorganizować. Jak zwykle zresztą. Dobrze, że łóżko stoi. Dalej trwam w zachwycie. I jak patrzę na Ukochanego i Jasia jak rozpiera ich duma pod wpływem naszych zachwytów to myślę, że wiem co powodowało, że powstawały katedry, wynalazki i dzieła sztuki. Mężczyźni potrzebują uznania ze strony swych kobiet i wtedy są gotowi tworzyć, przekraczać granice, dawać z siebie wszystko...To taki wniosek ad hoc.
Co prawda jak znam życie to nasze łóżko pozostanie na dłuższy czas w stanie niezabejcowanym. Nie ma kiedy. A mąż kupił piękną bejcę, kolor palisander. To taki nasz wewnętrzny kod i żart.
Pewno znacie Basila Fawltego z Hotelu Zacisze. To jedna z bardziej przez nas lubianych postaci, jednocześnie cholernie denerwująca. Osobnym studiom można by poddać relacje panujące w jego małżeństwie:) Może kiedyś to zrobię:)))) Jest taki odcinek pt."Trup i śledzie". Jeden z gości hotelowych zamawia śniadanie do pokoju. Ma wybór: kawa czy herbata, śniadanie angielskie czy kontynentalne. Basil wkurzony, bo oznacza to jego wcześniejszą pobudkę sarka i pod nosem dodaje:
-Dąb czy palisander?
Na pytanie gościa, który nie dosłyszał odpowiada, że chodzi o tacę do śniadania. No więc u nas jest palisander. I za chiny nie wiem jaki to kolor. Będę miała niespodziankę:)
Ten tydzień jest pod znakiem pergoli, a nawet pergoli wersja 2. Dookoła naszego tarasu wymarzyłam sobie ścianę zieleni, dającą nieco prywatności i w gorące lato( tak mają być gorące i słoneczne) miły cień. U kuzynki Ukochanego taras jest pięknie obrośnięty winoroślą. Zawsze bałam się, że to nie na nasz północny, nadmorski klimat. Kuzynka męża mieszka jednak w Łebie  a to jeszcze bardziej na północ i nad otwartym morzem. Pergola więc jesienią stanęła. Przy naszej rodzinnej megalomanii, nie byłą jak początkowo zaplanowano 2 metrowa, tylko trzy i to zrobiło, jak się okazało istotną różnicę.Obsadzona wątłymi kijkami, które mają stać się pięknymi latoroślami nie przetrzymała zimowych huraganów. Pięknie się przekrzywiła  a następnie złożyła. Jak na jej wysokość i nasze wiatry miała za małe, betonowe stopy. Teraz już Jaś z Jackiem wykopali 1,5 metrowe doły, beton zakupiony i można stawiać. A większość patyczków ma pąki:) Tylko dwa nie przeżyły zimy. Dzieci pouczone, że nie mają młodych listków wykorzystywać do sałatek oczekują winogron. To jest właśnie w dzieciach cudowne.Mama powiedziała, że to krzewy winorośli to oczywiste jest, że będą winogrona:)
Coś wygląda, że to będzie długi post, bo nie mogę przejść do meritum:)
W sobotę mieliśmy rocznicę Komunii Hani. Z żalem muszę stwierdzić, że większość czasu i sił zajęło mi uciszanie Piotrusia. Mały cwaniak momentalnie wyczuł, że w kaplicy katedralnej jest świetna akustyka i może ją wykorzystać do własnych celów. Bo mamusi i tatusiowi zależy na tym, by nie hałasował. Naprawdę czasami dzieciobójstwo nie wydaje mi się aż tak odrażającą zbrodnią, albo może nie dzieciobójstwo tylko zaklejenie otworu gębowego srebrną taśmą. Wiele naczytałam się , ba przetestowałam w praktyce o nie uleganiu małemu przestępcy. Np. właśnie jak chce coś wymusić płaczem to nie reagować, przeczekać, spróbować zainteresować czymś innym, w zależności od wieku. Tylko jak to zrobić podczas mszy w bardzo akustycznej katedrze???
Była świetna zabawa, mama jak wytresowana na dźwięk przeraźliwego pisku wynosiła synka  na zewnątrz, potem można było wracać, co mama czyniła chętnie, bo chciała uczestniczyć we mszy i od nowa. Super zabawa!
Dołączyła się Asia. Tu trochę sytuację opanowaliśmy, przynajmniej po, zabraniając lodów. Niestety złe zachowanie ma swoje konsekwencje. Asia to mocno przeżyła i pomimo, że na koniec pod pewnymi warunkami dostałą niewielką ilość przysmaku kara mocno w nią zapadła.
Skąd wiemy? Bo już w niedzielę była kolejna próba. Pierwsza Komunia naszej chrześniaczki, córki naszych przyjaciół, którą zresztą własnoręcznie odbierałam przy porodzie. Mieszkamy w tym samym mieście, dzieci mamy w podobnym wieku, z tym, że Ania i Leszek mają 7 córek i jednego syna. I od dwóch lat nie możemy z Anią się spotkać na pogaduchy. Tak od porodu Piotrusia. A to  naprzemienne choroby, awarie samochodów albo zwykłe, intensywne życie. Spotykałyśmy się gdzieś w przelocie lub na krótkie telefony. Ponieważ to zawsze Ania dbała o kontakt telefoniczny, ja tylko myślę, by zadzwonić i zapominam, w momencie, gdy miała dość ( o czym mi uczciwie powiedziała) i telefony zrobiły się rzadkie. Gdzie te czasy, gdy mieszkałyśmy obok siebie? Ale z przyjaźnią jest cudownie, bo pomimo długiego nie widzenia się mogliśmy po krótkim serwisie informacyjnym "co się zmieniło" wrócić do głębszych i serdecznych rozmów jakbyśmy się wczoraj rozstali:) A i dzieci przypomniały sobie, że przecież bardzo się lubią. Zabawa była wspaniała i miły czas. To była dobra niedziela. Potem tylko jeszcze odebrać Martę z monastyru w Grabowcu i pomóc Stachowi zebrać rzeczy po kolejnych targach. No i na koniec głosowanie. Nie wiem jaka byłą ogólnie frekwencja, ale w naszej wsi naprawdę duża. Wieczorem przy wiadomościach i wynikach exit poll siedział mąż i oczywiście z satysfakcją mnie poinformował o wydarzeniach. Natomiast rano, już przed 5 (!) wiadomości sprawdzali nasi synkowie. Obudził mnie mąż czytając na głos psalmy, ale za chwilę zniknął. No ratunku! O 6 rano w kuchni toczyły się gorące rozmowy o możliwościach, marzeniach a wszystko oczywiście w kontekście polityki.
Piotruś pięknie siada na nocnik. Co prawda na razie bez sukcesów, ale kierunek słuszny. Jak my po 21 latach będziemy żyli bez pieluch? To jednak wciąga.
Pierwsze zdanie Pitiego to nie było "mama daj", "cie mamy" albo coś podobnego tylko:
-Eście laz!- co oznacza jeszcze raz! Oczywiście do braci i sióstr, którzy podrzucają, podnoszą, wsadzają, gdzie nie powinni, noszą na barana, kopią piłkę. Mały facecik zalewa się śliną z radości, łzy szczęścia ciekną mu po policzkach i woła:
-Eście laz!
Mi zamiera w gardle serce, ale nauczona doświadczeniem nic już nie mówię. W takich chwilach jestem intruzem, przeszkadzaczem:).
Tu chwilowo litościwie skończę.

sobota, 9 maja 2015

Dajenu

Moje nastroje są jak pogoda w kwietniu co to przeplata:)
Tytułowe dajenu to "już by wystarczyło nam" z modlitwy. Kilka dni z pięknym słońcem, mąż który nadal cierpi na ślepotę i jest we mnie zakochany, dzieci, z którymi trzeba nieustannie prowadzić rozmowy ale takie cudowne i piękne łóżko. To już wystarczy, by dziękować Bogu Ojcu. By widzieć Jego wielką miłość do mnie. Tych kilka faktów powoduje, że mogę śpiewać dajenu i dziękować Panu Bogu. To są te chwile, które usiłuje zachować w pamięci, gdy przychodzi czas próby i wydaje mi się, że wszystko jest straszne. Niby mam nadal dzieci, kochającego męża ale nie umiem spojrzeć na życie i jego wydarzenia z wiarą i wtedy tylko marudzę, szemram/szemrzę jak ten strumyk. Tak nieustannie.
Ale teraz mam czas wielkiej wdzięczności w sercu pomimo wielu niezałatwionych spraw, różnych trudnych decyzji do podjęcia, zasypującej roboty i nie najlepszej kondycji finansowej. Dajenu!
Łóżko jest piękne, rustykalne, przyjemnie wysokie. Nasz kot od razu je docenił:))) Nie ma jeszcze węzgłowia i baldachimu więc nie ma zdjęcia. A i jeszcze jest nie pomalowane bejcą, ale musieliśmy, po prostu musieliśmy się na nim przespać:)
Marta za chwilę jedzie do Grabowca, do sióstr betlejemitek na dni skupienia i rozeznawania swojego powołania. Rozważa wyjazd na dalszy ciąg studiów do Wrocławia. Ciągną ją tam nie tylko studia. Jest dorosła, chce się usamodzielnić, rozeznać z bliska czy to ten mężczyzna. No zobaczymy. Wolałabym oczywiście to kontrolować:) Więc pewno lepiej jak będzie dalej...
Jacek z kolei jest umówiony na spotkanie ze znajomym aktorem, bo ma szereg pytań o aktorskie życie. Chciałby studiować w szkole teatralnej (jak dla nas to najlepiej specjalność kabaret) ale poważnie zastanawia się czy można wtedy być normalnym człowiekiem. No jaki mądry! To po mamusi;-)
Czekają nas jeszcze rozmowy w szkole u Jasia. Musi się przenieść do klasy mat-fiz. Jest w biol-chem. Może to już nudne, ale się powtórzę. Liceum ogólnokształcące nie jest ogólnokształcące. Dzeicko już na poziomie gimnazjum musi wiedzieć co chce dalej robić, bo jeśli nie może się zdecydować to będzie miało po 7 godzin chemii i biologii zamiast historii czy matematyki. I z klasy biol-chem nie pójdzie na politechnikę czy studia humanistyczne. Tak jak z mat-fizu na medycynę czy farmację. Wkurza mnie to setnie. A już z ograniczaniem godzin historii to jest wielka granda, chyba chodzi o hodowanie bezmózgów. Ostatnio był taki sondaż, bo rocznica zakończenia II wojny światowej, i młodzi ludzie nie wiedzieli co oznacza skrót "SS". Naprawdę Niemcy świetnie czyszczą pamięć ludziom. Może zamiast durnowatych telenowel puścić ze dwa razy "Stawkę większą niż życie". Film trochę zalatuje propagandą ale trzeba przyznać, że jest inteligentny. I ustawia granicę między winnymi i ofiarami. Jak to ktoś powiedział naziści to nie byli kosmici, jacyś oni tylko ludzie z krwi i kości, których potomkowie żyją za naszą zachodnią granicą, mają się dobrze i rządzą Europą powoli przyjmując rolę tych skrzywdzonych. I nie chodzi o zemstę, trzeba wybaczyć ale o pamięć. I reparacje. Od razu bylibyśmy lepiej ustawieni. A tak klęczymy przed nimi z wdzięcznością, że nam rzucą jakiś ochłap. No i znowu polityka. A zaczęło się od szkoły.
To tylko pokazuje jak ważne jest to czego uczymy nasze dzieci. Na razie wychowujemy tylko naśladowców, z kompleksem niższości i piętnem niewolników. Niestety.
Ale miał to być miły blog:)
Na szydełku zaczął się etap pingwinków, później pokażę bo teraz nie mam już czasu. No i zaczęłam robić dywanik do łazienki jako wstęp do dywaników do dziewczynek. A na horyzoncie, ale chyba już wakacyjnie jawi mi się piękna narzuta na nasze cudne łóżko. Tylko ponieważ wymyśliłam, ze ma zwisać do ziemi ( a to dlatego, że przestrzeń pod łóżkiem zaraz zostanie zagospodarowana) trochę to potrwa i muszę najpierw napisać kilka artykułów, żeby zarobić na materiał:) No i na monopłetwę dla mojego męża na 45-te urodziny. To na lipiec, jeszcze mam szansę. Tylko nie mam pojęcia, gdzie się takie coś kupuje. Ale w nagrodę będę miała  Syrena:))))

czwartek, 7 maja 2015

Mydło i powidło

No to przyjemność gastroskopii mam za sobą. Trochę miałam stracha. Popołudnie spędziliśmy w ogródku. W zeszłym roku zasadziliśmy dwie gruszki, dwie jabłonki ( w tym ukochana malinówka) i dwie śliwki. Teraz nam kwitnie po jednym drzewku z każdego rodzaju. Ciekawe o co chodzi? Pięknie kwitną szafirki i zaczynają truskawki. Trochę się obawiałam, bo nasza glina tworzy zbitą i super twardą skorupę, ale widać, że wszystko chce rosnąć. No i pojawiły się pierwsze listki malwy pod oknem sypialni. To takie moje sielskie marzenie, żeby pod oknem bujały nam się malwy. Co prawda zakwitną dopiero w przyszłym roku, ale to krok we właściwą stronę. No i dostałam dużo dalii, które dzisiaj wsadzaliśmy z Józiem. Józio bardzo pomagał, zwłaszcza przy podlewaniu, które kontynuował również w deszczu:)
Piotruś sam już nie wiedział czego pilnować i gdzie przeszkadzać.
Tatuś z Jasiem robią łóżko i to też jest bardzo interesujące.
Chyba zdecydujemy się zabrać wszystkie dzieci od Marysi w dół ze szkół i pociągnąć edukację domową. Nasz buntowniczy duch i silne wyobrażenie jak wychowywać swoje dzieci dają znać. Poza tym teraz szkoda mi dzieci, to wstawanie o 6 a często wracają koło 17, te godziny w korkach. A już chwilami miałam wizję, że zostaję sama w pustym domu i na trochę mam święty spokój.  Ale to jeszcze nie teraz:)
Wczoraj w ramach odmóżdżania oglądałam "Sąsiadów" lub inaczej Pata&Mata. Można się pocieszyć, u nas w domu jednak wygląda to lepiej, nawet jak coś nie wychodzi;-)
W sobotę mamy rocznicę komunii Hani, a w niedziele Komunię naszej chrześniaczki. W niedzielę są też wybory. W naszym rozpolitykowanym domu skrzętnie udaje, że nie słyszę dyskusji zwłaszcza męskich na temat kandydatów. Ja już swojego mam, mam też przekonanie, że niestety nawet najlepszy prezydent jest tylko człowiekiem i nie będzie idealny.
Co prawda te wiadomości na temat znikającego tuszu w długopisach albo karty na których w odpowiednim miejscu znika napisany nawet moim długopisem krzyżyk są przerażające. Do ostatnich wyborów pomyślałabym, że to jednak rodzaj paranoi. Teraz już tak nie myślę. Natomiast dotarło do mnie, że my jesteśmy maleńkimi pionkami w rękach polityków i im niestety na pewno nie chodzi o nasze dobro. Tęsknię za prezydentem, który miałby sumienie. Bo nasz obecny ma chyba zanik pamięci krótkotrwałej, co 5 minut mówi coś innego. A chciałoby się szanować kogoś kto nas reprezentuje. A miało nie być o polityce....
Żeby zmienić temat. Coraz bliżej wakacje, już nie mogę się doczekać. Jedziemy do małej rybackiej wioski i jest to skutkiem kompromisu ( no i finansów). Ja bym chciała tak
A mój mąż tak:
brrr, jakoś mało lądu dookoła......

środa, 6 maja 2015

Artykuł

Wczoraj dzień spędziłam przykładnie pisząc na ostatnią chwilę artykuł, załatwiając sprawy związane z edukacją domową itd. Już czułam się na jakiś tydzień wolnym człowiekiem, kamień spadł mi z serca, że się wyrobiłam. A tu nic z tego!  artykuł za krótki i to dużo. Ma być dwa razy dłuższy.... A małżonek jako pierwszy konsultant też o tym wspominał, ale jakoś nie posłuchałam, bo on zawsze chce, żebym pisała więcej:*
No i musiałam odwołać ploteczki z miłą sąsiadką, z którą widuję się nader rzadko-za blisko mieszka....
Teraz głowa mi pęka od myślenia i już wymyśliłam. Chwila relaksu i postanowiłam napisać coś na blogu, to taka odmiana;-)
Wczoraj w nocy nagle poczułam na sobie małe łapki i delikatny głosik:
-A wies mamuś, ja umiem zlobić kucykowi kitka.
O matko, zejdę jak nic od tych niespodzianek. Chwilę trwało zanim dobudziłam swój mózg i mogłam sensownie zareagować na tę wstrząsającą wiadomość. Asia zamiast spać czesała kucyka i już umie mu zrobić kitki. No przyswoiłam, ale mało inteligentnie stwierdziłam:
-To  świetnie kochanie, idź spać.
Następny poranek jak można się domyślić nie należał do najłatwiejszych. Asiuwa nie mogła się dobudzić.
U nas w domu jest nadzwyczaj muzykalnie. Każdy słucha czego innego i co najgorsze podśpiewuje z rozpędu. Jedynie Ukochany przedziera się ze swą ulubioną muzyką, bo nie ma słuchawek. A ma skrzywienie polegające na tym, że słucha w trupa jednej rzeczy. Jakiś czas temu byli to "Nędznicy", dzieci umiały już ich na pamięć. Marysia nawet, będąc jeszcze wtedy we wczesnej podstawówce śpiewała jeden z trudnych utworów z tego musicalu na konkursie piosenki angielskiej. Nie jakąś Abbę ( nie mam nic do Abby), ani Britney tylko śpiew ludu z barykady. Ha!
Niedawno był okres irlandzki czyli The Corrs i jak mówi mój miły pieszczotliwie żurawinki. Teraz jest hymn światowych Dni Młodzieży 2016 Kraków i to po hiszpańsku, bo ta wersja bardziej podoba się domownikom. Już znowu umieją to na pamięć.
Niemniej Corrsi dalej się przewijają i przy malowaniu sypilni oczywiście lecieli. Asia najpierw podśpiewywała z nimi a potem:
-Tato zmień to bo mnie wynudza.
Do Corrsów mój mąż ma jeszcze sentyment w związku z tym, że tworzy ( a raczej tworzyło) ją rodzeństwo. a to ciche marzenie mojego Ukochanego, że może kiedyś będzie Walczaks:) No on gitara, Marta skrzypce, Marysia teraz chce zacząć saksofon a Zosia perkusję. No, no...
Muszę wracać do moich wypocin ale na koniec chcę Wam polecić artykuł z portalu wrodzinie. Dziś rano się znowu zaplułam z radości. To wypisz, wymaluj nasza rzeczywistość. Małżonek również docenił.
http://wrodzinie.pl/atak-serca-u-meza-czyli-magnolia-kwitnie/
I ostatnia wiadomość kompucia mi już ostatecznie odmówiła współpracy, chwilowo korzystam z Marty, ale jak wychodzi na zajęcia to zabiera i jak ja będę pisać?????BUUUUUU!
Mój nadworny informatyk chwilowo stał się stolarzem, bo robi łóżko i nie mogę mu przeszkadzać w tym szlachetnym zajęciu więc sobie poczekam. Ciekawe czy uda się odzyskać milion moich zakładek, pobrań i takie tam.....

poniedziałek, 4 maja 2015

O trzepaku

Poniższy tekst ukazał się na portalu kapcienaobcasach.pl. Jestem z niego dumna więc pozwolę sobie go przytoczyć, żeby i Wam kochani nie umknął. I nie ma to nic wspólnego z chwaleniem się, bo skromność to rzadka cecha i ja ją mam. To z kolei cytat ze śp. Biskupa Lecha Kaczmarka:)))


Nie wiem ilu spomiędzy Szanownych Czytelników pamięta siermiężne czasy PRL-u. W tamtych dawnych czasach na każdym podwórku stał trzepak i oprócz swojej oczywistej funkcji, był też centrum towarzyskim dla okolicznej hałastry. W ciągu dnia dla młodszych a wieczorami dla tych starszych, randkujących.
Z trzepaka można było zwisać, prowadzić rozmowy albo przywiązywać do niego gumę do skakania. Można było na nim odwieszać ubrania lub stanowił miejsce „zaklepywania” przy grze w chowanego.
Teraz, nawet jeśli gdzieniegdzie pojawia się trzepak to stoi pusty i żałosny, jakby nie pasujący do dzisiejszych czasów.
Dzieci już raczej nie wychodzą na podwórka, nie ganiają z rówieśnikami po całym osiedlu. Są prowadzane na spacery, zajęcia dodatkowe, zawsze pod kontrolą i opieką. To naturalne, że świat się zmienia ale nasze ograniczanie dziecięcej swobody i radości, tego naturalnego pędu do zabaw z okolicznymi rówieśnikami bierze się również z ograniczeń prawnych i narzuconych rodzicom powinności.
Nie ma już dzieci z kluczem na szyi, nie ma wiszenia na trzepaku. Na zjeżdżalnie i huśtawki wyprowadzamy dzieci i trzymamy je za rączkę, najlepiej ubrane w kask, ochraniacze a może i pełną piankową zbroję.
Dzieci na podwórku, same? Co za nieodpowiedzialność! Niebieska karta jak nic!
A przecież nie jest to zabronione. Jednak nikt nie chce zapracować na miano wyrodnego rodzica, niewydolnego wychowawczo, takiego który nie opiekuje się swoim dzieckiem. A przecież czasami tak miło byłoby coś zrobić w spokoju, a i potomstwo mogłoby odpocząć od naszego nieustannego towarzystwa. Bo do kiedy będziemy progeniturę prowadzać za rączkę?  Sama siebie złapałam na myśli, że chyba do ślubu. Coś jest nie tak. Ograbiamy własne dziecko z relacji i doświadczeń.
A przecież wystarczy trochę zdrowego rozsądku. Rodzic mądry jest i sam oceni czy można wypuścić 6-cio latka na ciche wewnętrzne podwórko, albo czy 10 lat to dostateczny wiek, by młody człowiek mógł się sam bawić 9 pięter niżej, na ogromnym osiedlowym podwórku.
A co na to prawo?
Prawo ( kodeks wykroczeń) zabrania zostawiać małoletniego do lat 7 w okolicznościach mogących stwarzać zagrożenie pożarowe. Widocznie starszego można narazić na te okoliczności. Młodszego nie. Teraz jest pytanie czy na wspomnianym trzepaku zachodzą okoliczności sprzyjające wywołaniu pożaru? Ja osobiście mogłabym odpowiedzieć tak i nie. Gdyby tam były moje córki to nie, natomiast synkowie pożar mogą wywołać wszędzie.
Malucha do lat 7 dotyczy także zapis o zagrożeniu ze strony drogi publicznej i drogi szynowej. Oczywiście być tam nie może. Przypomnijmy tylko, że droga publiczna to droga gminna, powiatowa, krajowa, wojewódzka a nie osiedlowa, tudzież w obszarze zbudowanym. To nie są drogi publiczne! Ani szynowe.
No i paragraf 106 kodeksu wykroczeń, gdzie czytamy , że jeśli mamy obowiązek opieki nad małoletnim do 7 r.ż  i nie dopilnujemy by nie znalazł się w niebezpieczeństwie lub sytuacji zagrożenia podlegamy karze. Tylko co to znaczy? Czy plac zabaw stwarza zagrożenia? Stwarza. Czy kontakt z drugim małoletnim stwarza zagrożenia? Stwarza. Czy kontakt z rodzicem stwarza zagrożenia? Stwarza, chociażby przez roznoszenie chorób przy przytulaniu i całuskach. To pojęcia bardzo szerokie. Znowu wszystko zależy od rozsądku rodzica. A i tak nie ma gwarancji. Jeden z naszych synów, już w wieku powyżej 7 lat, ale niewiele, wyszedł dwa kroki poza obręb naszego ogródka i przewracając się nadział na pręt zbrojeniowy z gruzu, którym wysypana została droga osiedlowa, dojazdowa do posesji. Konieczna była interwencja chirurga dziecięcego. A tym razem naprawdę nic nie broił. W innych przypadkach, kiedy chłopaki wymyślają rzeczy od których włos jeży mi się na głowie nic się nie dzieje i narażam się tylko na zarzut psucia świetnej zabawy.
Nie wspominałam jeszcze o tym, że często ja jako matka histerycznie reaguję na zabawy, które tatuś przyjmuje z całkowitym spokojem. Sam się w nie bawił. Ponieważ nie chcę narażać się na niebieską kartę nie podam przykładów.
Na pewno nasze dzieci mają więcej możliwości rozwijania się, ale często za to są ograniczane w kontaktach z rówieśnikami, w zbieraniu własnych doświadczeń. Nie dziwmy się zatem, że siedzą przed komputerami i nurzają w świecie wirtualnym. Może tam odnajdują to co im odbieramy i co chcemy kontrolować?
Swobodę.

Łóżko

Taki miły temat.
Pogoda za oknem doprowadza mnie do rozstroju nerwowego i myśli nad sensem życia. I wpadłam na pomysł, że to moje pisanie nie ma sensu:(
Na razie jeszcze siłą rozpędu coś napiszę, ale jak się pogoda nie zmieni to wpadnę w depresję i zamilknę na wieki:)))
Miałam  wielkie plany czego to ja ne napiszę , nie zrobię w ten długi majowy weekend. Niestety moja progenitura również miała plany i to odmienne od moich a jest ich więcej. I mają lepszą kondycję.
Teoretycznie skończyliśmy sypialnię. Brakuje jeszcze półki i ...łóżka. Mam zdjęcie przed, miało być po, jak w dobrych pismach, ale sprawa się rypła.
Nasze 11- letnie łóżko, udające kute, zakupione w sieci specjalizującej się w udawanych meblach i tak długo i dużo wytrzymało. Już raz było spawane i doprowadziło fachowców do rechotu a nas do wściekłości. Twierdzili oni, że jest chyba z papieru. Było metalowe, ale z rurek pustych w środku, gdzieniegdzie podparte nasze ukochane. Niestety ruszone na czas remontu odmówiło posłuszeństwa.
Mąż zaczął nerwowo wertować strony z łożami małżeńskimi, a jako, że my już starsi nieco i cieszymy się, gdy o poranku nic nie strzyka, mamy specyficzne wymagania:) Dodatkowo cena musi być bardzo, ale to bardzo przyzwoita. Oczywiście głównie podobały nam się te za nieprzyzwoitą cenę. Jakoś doszliśmy do consesusu i wtedy mój Ukochany porwał się na smoka.
-Sam zrobię!
Materiał w postaci pięknych drewnianych belek mamy, dostarczony jakiś czas temu przez znajomego jako resztki do spalenia w kominku. Jest tam kilka solidnych 2-metrowych belek, stelaż od starego łóżka i tylko trzeba dokupić bejcę oraz odpowiednie śruby. Trwam w zachwycie.
Dlatego na razie zdjęcia po jeszcze nie będzie.
W związku z sypialnią w sobotę miałam paraliż czynnościowy czytaj nic nie robiłam. Zrozumiałam w końcu jak to jest z tym literackim "globusem". Ja też czułam jak mi rośnie w gardle, jak zaraz wybuchnę i popełnię mężo- ewentualnie dzieciobójstwo. W zależności kto się napatoczy. Wszystko było rozgrzebane, co nie rozgrzebane to zagracone, posypane, rozwalone. Ja miałam łzy w oczach, myśli samobójcze i postanowienie, że uciekam z tego wariatkowa. Albo do wariatkowa. Miejsce to jawiło mi się jako oaza spokoju, dają tabletki na uspokojenie i prawdopodobnie zachęcają do szydełkowania i czytania. A nie jak ta banda, która ciągle przeszkadza. Musiałam się naprawdę gorąco modlić w duchu, żeby okiełznać tę furię, która wyleźć chciała na zewnątrz i zmienić moje życie. Ale pomogło.
Niestety straciłam dużo z mojej stalowej woli i sięgnęłam po "Nomen omen".
Bardzo chciałam zostawić tę książkę na wakacje no ale...j.w.
Chciałam również nie czytać jej powierzchownie, tylko jako zabawnego thillera(?), kryminału(?), sensacji. Niestety nie dało się , widziałam głębszy, mądrzejszy wątek, ale gnałam zaśmiewając się by zobaczyć gdzie wylądują bohaterowie. Popluwanie też było, a jako że czytuję przy jedzeniu ( o zgrozo od zawsze) mam niestety na jednej ze stron buraczki:(
Teraz wzorem mej latorośli przeczytam drugi raz wczuwając się w to co głębiej. A na wakacje będę musiała przygotować inny stosik. Tzn. stosika jeszcze nie było, ale to miał być skromny zaczątek.
Czytać nie powinnam, bo teksty dalej nie napisane. W tym rozgardiaszu miałam świetne wytłumaczenie. Ale na dwa ( i to te najdłuższe) jutro jest deadline. Ło  matko!!!
Tu się pochwalę, że portal wrodzinie.pl zamieścił już dwa moje teksty. Tu ostatni:
http://wrodzinie.pl/z-prezentem-czy-bez/
Portal mnie zachwyca swoją wysmakowaną zawartością i odpowiadającą mi przeraźliwie( o niemoto, jak to zapisać bez straszliwie , okropnie itd.) treścią.
Właśnie muszę popełnić tam dalsze teksty. Na szczęście termin luźniejszy:)
Wczoraj jak zwykle byliśmy na głoszeniu na placach. I wróciliśmy tak zmęczeni, bez kluczy do domu. Starszaki poszły na swoje głoszenia, lub apele patriotyczne a my staliśmy pod własnym domem i zastanawialiśmy się jak się doń włamać. By czas płynął nieco szybciej i z nieumiejętności nicnierobienia zaczęłam w stroju ekskluzywnym pielić truskawki. Dobrze mi szło, bo odpowiednie narzędzie walały się oczywiście po obejściu, nie schowane.
Niestety w związku z tym, że mąż zmieniając ubranie na galowe myślał, że klucz mam ja a ja, z tych samych przyczyn, że ma on, staliśmy jak te kołki  w towarzystwie świetnie bawiących się dzieci we własnym ogródku. Owo stanie miało dalsze skutki bo spowodowało, że nie zdążyliśmy na wieczorny koncert. Koncert wyjątkowy, bo miała dyrygować córka naszych przyjaciół i przyjaciółka naszej córki:). No ale my jak zwykle , jak te łajzy.....Teraz nie wiem jak jej spojrzę w oczy, po tygodniach zapewnień, że się tam spotkamy i nie możemy się doczekać. Eh!
A na placu, przy głoszeniu:
To Józio z bębnem:)
To w zeszłym tygodniu:)
A tu na zapleczu frajda dla dzieciarni:)))

Wielkimi bańkami świetnie bawili się również tatusiowie:))))). Niby czujnie pilnujący swoich dzieci;-)
Ja co prawda mam takie wrażenie jakbym stała z boku i tylko mogę coś dawać swoją obecnością czyli robię tłum:). Chwilowo jestem na pustyni, rozum wie wszystko a serce suche. Zupełnie jak z reklamy;-)   Ojcowie Kościoła właśnie na pustyni spotykali Boga, więc cierpliwie czekam. Na spotkanie, na siły. A może wymyślam i za mało dziękuje za to co mam?
Dzisiaj Stasiu ma pierwszy dzień matury. Gdzieś głęboko denerwuję się.
Taki ten rodzicielski żywot. Denerwuję się jak sam trafi na nocnik, sam do szkoły, na pierwszą randkę, maturę a potem w swoje życie. I niby już nic ode mnie nie zależy ale i tak się denerwuję:)
Wielodzietność postrzegam jako wielki dar od Boga, bo czuję, że dostałam kilka kolejnych szans, by nauczyć się kochać mądrze i w pełni. Te młodsze dzieci są inne, wbrew pozorom kochane lepiej, dojrzalej i przez większą liczbę osób. Jak patrzę na Piotrusia, który jest odważny, otwarty i przekonany, że świat jest piękny to widzę, ze to nie moja zasługa ale rodzeństwa. Oni z miłością i cierpliwością czuwają nad nim, dostarczają mu atrakcji, o których ja nawet bym nie pomyślała, mają gotowość dzielić się z nim wszystkim i akceptują jego niedoskonałości. To jest ten codzienny cud.
A to koszulka firmy Stacha, na imieniny tatusia:)

Jak na osobę, która nie chce pisać poszło mi bardzo dobrze;-)))

piątek, 1 maja 2015

Mądrość ludowych mądrości IV

Ktoś już kiedyś napisał książkę pod tytułem STUDIUM SZALEŃSTWA czy jakoś tak. Dlatego ja dam tylko krótki opis. Żyrafa zyskała aprobatę nawet domowych nastolatków, którzy posunęli się do szantażu:
-- Nie zrobisz dla mnie? Już mnie nie kochasz?
Niby wszystko w konwencji żartu, ale tak nie do końca.
Tak więc produkcja żyraf trwa, w ogóle nie ma wpływu na domowe obowiązki i na pisanie. Tylko mój sterany organizm odmówił współpracy i chodzę spać jednak trochę wcześniej. Druga żyrafa bardzo zaawansowana, jak zrobię to  pokażę. I mam pomysł na kota. Zamówiony został jeszcze pingwin i mysz, w dodatku w spódniczce. Poza tym doszedł sznurek na dywanik, no i czeka baldachim.
A wszystko zaczęło się przez szukanie wzoru na szydełkowy dywan. Wpadłam wtedy na zdjęcia różnych szydełkowych maskotek. Ale jeszcze moment i zapanuję nad tym. Mam tylko mały problemik. Mój Ukochany założył się ze mną, że sprzeda na allegro potencjalną żyrafę. Wzięło się to stąd, że chyba pod wpływem niewyspania zaczęłam marudzić mu bardziej niż zwykle, że nic nie umiem, jestem beznadziejna i takie tam.... Marudziłam produkując Gucia. Mój małżonek zaprawiony przez wiele lat w bojach z moimi humorami i bardzo kochany stwierdził, że umiem robić chociażby świetne maskotki.
Ja na to, że akurat. I tak to nic nie daje. A on, że w takim razie sprzeda taką żyrafę na allegro. I wtedy ma u mnie trzy życzenia, albo jak ja wygram, czego nie bierze pod uwagę płaci mi trzykrotność ceny aukcyjnej. Pal sześć tę gotówkę, ale wiem jakie na pewno będzie jego jedno życzenie. Mam nie marudzić  przez jakiś czas. I jak ja będę wtedy żyła???? No ale na razie jeszcze mogę, bo żyrafa-zakładniczka dopiero w planach. A poza tym i tak ja wygram. Bo jestem beznadziejna, buuuuu....
Jak pisałam obrosłam w gadżety i mam dyktafon. Tylko dziwnym trafem, gdy tylko go włączę, myśli znikają i mogę nagrać co najwyżej
-Eeeeee....- ale za to w różnych tonacjach i brzmieniach.
Może się jeszcze oswoję:)))
Zaraz ruszamy w bój sypialniany, czyli akcja "Kończymy sypialnię". Znajomi ze względu na pracę przyjadą za dwa tygodnie, więc zyskaliśmy dodatkowy czas. Tylko nie mogę patrzeć na tę tymczasowość.
Wieczorem idziemy do rodziców bliskiej koleżanki Jacka (dziewczyny). Chcemy się z nimi bliżej poznać. Mamy taki zwyczaj. Jeśli nasze dziecko tam często bywa, sprawa jest poważna. Już nauczyłam się, że gdy przyprowadzają do domu kogoś dla siebie ważnego nie należy zmieniać  się w Urząd  Bezpieczeństwa i poddawać gościa krzyżowemu ogniowi pytań. Ciężkie to wyzwanie, ale tak trzeba. Ostatnio chłopcy byli tak niezadowoleni z mojego, naprawdę delikatnego podpytywania, że następnym razem nic nie mówiłam. Zdenerwowana bardzo, nie wiedziałam jak prowadzić rozmowę by NIE ZADAĆ ŻADNEGO PYTANIA. Po wizycie usłyszałam, że chyba JEJ nie lubię. I znowu musiałam się tłumaczyć.
Normalnie pole minowe.
Teraz przed wizytą jesteśmy pouczani jak mamy się zachować i jesteśmy obiektem troski p.t "A jak się nie polubicie?". Już pomijam to, że nie wszystkich trzeba lubić, że wystarczy lubić, szanować wybrankę mojego syna. Ale nie mogę pojąć tego, jak naszemu synkowi przyszło do głowy, że nas można nie polubić?????
To włąśnie rozważanie doprowadziło mnie do ludowej mądrości: MAŁE DZIECI - MAŁY KŁOPOT, DUŻE DZIECI- DUŻY KŁOPOT.
Żyjemy pod presją nieustannej oceny i krytycznych spojrzeń, przetykanych wypowiedziami:
-Czasami mnie wkurzacie, ale jesteście świetnymi rodzicami.
-Zdałem sobie sprawę, że nie jesteście najgorsi. Moi koledzy mają gorzej.
-No mamuś nie przejmuj się, TAK W OGÓLE to jesteś fajną mamą.
Po takich tekstach zawsze mam mieszane uczucia. Wynika z nich, że ciągle muszę walczyć o dobre imię. To już wolę pieluszkowców. Zawsze mnie docenią a nawet jak coś robię źle to tego nie wypowiedzą. Największy problem to pielucha do przebrania i konieczność utulenia do snu. I tu mam apel do moich dzieci:
Nie rośnijcie, a jak już musicie to wolniej!
Mieszane uczucia towarzyszą mi również w związku ze Stasiem. Z jednej strony duma. Właśnie wczoraj dowiedzieliśmy się, że wygrał jakiś polityczny konkurs i jedzie w nagrodę do Brukseli. Znakiem czasów czyli jego dorosłości jest to, że nic nie wiedzieliśmy o jego udziale. Jutro natomiast ( tuż przed swoją maturą) na jakiś targach prezentuje firmę odzieżową, którą założyli razem z kuzynem. Firma specjalizuje się w bluzach i koszulkach z własnoręcznymi grafikami na cześć Gdańska. Jutro może jedną pokażę, bo dziś nie mam nerwów. I to jest in plus. Z drugiej strony jest moja obawa, żeby go nie pożarła ta polityka, pieniądze. Że najważniejsze to relacja z Bogiem i jego szczęście a nie, jak mówią, fame.
Tu uchylę rąbka tajemnicy, że Staś zamierza zostać prezydentem naszej Ojczyzny, zmienić ustrój na dyktaturę i urządzić świat na nowo. Czyni właśnie pierwsze kroki na tej drodze. Z Ukochanym śmiejemy się, że nasza przyszłość jest jasna. Zlikwidują nas albo jego zwolennicy albo przeciwnicy. Więc jak usłyszycie o naszej emigracji w jakieś odległe rejony globu to znak, że zwialiśmy:)))
Na pocieszenie zostało nam jeszcze kilkoro małych dzieci. To jest to błogosławieństwo wielodzietności!