czwartek, 28 kwietnia 2016

Pytaki albo na co mi to było;-)

Zacznę od Pytaków, gry o której już na pewno słyszeliście. Jeśli jej nie macie to namawiam.
Ja do niedawna nie posiadałam. Słyszałam same superlatywy na jej temat, ale zakup odkładałam, coś innego wydało mi się bardziej atrakcyjne, a może później itd.
Niedawno z wizytą zajechała do nas Mama z Dużego Brązowego Domu wraz z niewielkim orszakiem i wręczyła nam w prezencie wyżej wymienioną grę. Zaraz po zakończeniu wizyty siedliśmy do gry. I od tej pory dzieci ciągle domagają się powtórek. Również te starsze, pomimo, że podczas "rozgrywki" jakby nic się nie dzieje, nie ma wartkiej akcji. Ale jest mnóstwo emocji. Uchylę rąbka tajemnicy. Gra jest z wyraźnym wskazaniem na rodzinę. W woreczku są żetony, które np. po kolei wyciągamy. Każdy żeton to jakieś zadanie. Wyobraźcie sobie nastolatka, który tak publicznie ma przytulić wszystkich przy stole, albo opowiedzieć o swoim największym strachu...I nikt nie wiedział, że ze słodyczy najbardziej lubię czekoladę ( a przecież ciągle mnie przyłapują na smakowaniu jej:)). Polecam, to świetny czas razem, a maluchom można odczytać polecenia i okazuje się, że mają całkiem dużo do powiedzenia.
Teraz druga część tytułu.
Starsza część oglądała "W 80 dni dookoła świata" ( w ramach poznawania kontynentów, hmmm). A młodsi plątali się koło mnie. Ponieważ postanowiłam zrobić dzisiaj paszteciki zatrudniłam Asię do zmielenia ugotowanego mięsa. Ja w tym czasie miałam smażyć naleśniki. Wszystko miało pójść sprawnie i sympatycznie. Największym problemem ( według mnie) było wytłumaczyć dziecku, że mięsko trzeba popychać specjalną popychaczką, absolutnie nie paluszkami. Ha, ha. Do pomocy przyłączył się Piotruś. Bardzo sprawnie wyjadał mięsko a Asia sprawnie je rozrzucała. Niechcący oczywiście, przy okazji badania co się z nim dzieje w trzewiach maszyny.

Na robienie naleśników właściwie nie było miejsca. W ogóle chyba pozostałe 180 metrów domu nam ukradli...

Z zakupów do szkoły rodzenia są bardzo zadowolone moje dzieci. 
10 worków sako i 12 puf zniknęło po pokojach. Ciekawe czy je odzyskam? A dziś doszła część piłek treningowych:)

 Każda dostawa powoduje przyjemny rozgardiasz w domu a następnie jest wnikliwie i dogłębnie sprawdzana.



Na razie nie zainteresowały ich tylko laktatory:)

Za oknami pojawiają się żurawie i bociany, więc chyba jest naprawdę wiosna:)


 Niestety nie wiem kto nas zaszczycił swą obecnością..
 A to zielone listki. Dzisiejsze, niestety u nas na północy tak wyglądają. Zauważyłam, że w mieście są znacznie bardziej zielone.
 Niektórym jest już bardzo ciepło:)
I jeszcze moje ostatnio ulubione zdjęcie Piotrusia:



Czy te oczy mogą kłamać?



I nasza gaduła w jakże rzadkiej chwili zamyślenia ( i zamknięcia buzi:))










Wcale nie widać, że mam nowy aparat fotograficzny, prawda? Poprzedni uległ tajemniczej ( o jakże u nas częstej) dezintegracji po zaledwie roku używania. W związku z tym, obecny sprzęt mogą dotykać osoby mające skończone 40 lat, ważne prawo jazdy i czyste ręce. Z tym ostatnim najtrudniej.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Kobieta pracująca

"Ja jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję"

Ja też myślałam, ze jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję.  Ale tylko tak myślałam.
W końcu pomimo zdania niektórych, że kobieta w domu nic nie robi, nie pracuje od ponad dwudziestu lat pracowałam " światek, piątek, bez wolnych sobót i niedziel" ( to cytat z " Pieniądze to nie wszystko"). I bez chorobowego:)
Teraz przyszedł czas zmiany, nowych wyzwań, wyjścia poza mury mojego zamku. Ile razy już, już chciałam zrezygnować, odwrócić się na pięcie. I to nie z powodu jakiś trudności. Wszystko układa się bardzo dobrze, jakby było już wcześniej przygotowane. Problem jest we mnie:) Wyjechać na szkolenie... Rozmawiać z obcymi...Prezentować się...To wszystko każe mi wyjść z mojego przytulnego gniazdka, oswojonego. Codziennie muszę wstać i walczyć. Oh, jakie atrakcyjne wydaje mi się przyuczanie Piotrusia do nocnika, wsadzanie naczyń do zmywarki, segregowanie prania. Dopiero teraz doceniam to jak miałam dobrze mogąc być w domu.
Ale gdzieś tam głęboko siedzi coś co mnie pcha do działania, do tego spotykania się z ludźmi, do pracy z nimi. To przeświadczenie, że skoro już wychodzę ze znanego mi światka to po to by robić to co najbardziej lubię. Traktuję to jako mój mały, kolejny cud, niespodziankę daną mi za darmo, wtedy kiedy na nic nie liczyłam. To popycha mnie do działania, do mierzenia się z trudnościami, które przyjdą. W przerwach siedzę i rozmyślam, że na pewno się nie uda!
Na szczęście tych przerw nie ma zbyt wiele. Moje potomstwo dba o to:)))
Na fb pojawił się fanpage mojej szkoły rodzenia, świeżutki, założony ( z błędami) wczoraj przed północą. Porodowo.pl. Ale jestem dumna, chcę się pochwalić. Może Wam też się spodoba. Dla tych, który nie mają fb chwalę się logo przygotowanym rodzinnie.

Z zajęciami ruszam po 15.05. Na razie dwa popołudnia. Potem marzy mi się klub dla mam, z warsztatami masażu, pierwszej pomocy czy wsparcia. Takie mam dalekosiężne plany:)))
Przy okazji tworzenia tej stronki szukałam zdjęć naszych dzieci do umieszczenia w tle. I przy okazji znalazłam takie oto zdjęcie:


A to ten sam kawaler dwa i pół roku później:

 Trzeba przyznać, że nadal jest bardzo przytulaśny ( a jak ma nie być, obcałowywany przez starsze rodzeństwo trwające w zachwycie) i bardzo słodki. Trzeba go jakoś wychować, nie bacząc na wrodzoną i nabytą słodycz oraz to, że jest najmłodszy:)

A teraz lektury. Numer 17 to niezawodny Andrzej Pilipiuk i nowy tom opowiadań niejakubowych: "Litr płynnego ołowiu". Nie zauważyłam kiedy pochłonęłam, z krótką ( naprawdę krótką ) przerwą na spanie. Jak zawsze polecam.
No i typowe romansidło. Treść nasuwa trochę skojarzenia z " Poszukiwaną, poszukiwanym" z Wojciechem Pokorą, ale nie do końca. jakieś dalekie echa. Dobra rozrywka na wieczór, na plażę lub do poczekalni u lekarza:)Czyli numer 18 to Sophie Kinsella " Pani mecenas ucieka"
W tle majaczą przewodniki po Chorwacji i "Lesio" Joanny Chmielewskiej, ale on sam był czytany przeze mnie chyba z 50 razy i wystarczyłby na wyzwanie pojedynczo więc się nie liczy:)))

piątek, 22 kwietnia 2016

Babskie gadanie

Do nadrobienia mam dwa prawie miesiące i to jest problem. Za dużo bym chciała na raz.
Spróbujemy powolutku.
Jestem w przededniu startu szkoły rodzenia. Etap dopieszczania profesjonalnego logo, załatwiania ulotek i tworzenia strony. Na fb będzie też funpage. Co trochę zalewa mnie fala wątpliwości, myślenia, że i tak się nie uda... Potem się zbieram i odkrywam dodatkowy wymiar tego wyzwania: kształcenie mojego charakteru, nauka pokonywania trudności, uczenie się by zaufać Bogu. Jeśli to jest dla mnie dobre i potrzebne to będzie się działo, tak jak do tej pory. Jeśli nie, to po co tracić nerwy. W ostatnim czasie mam trochę tego typu wydarzeń ( ale o tym przy innej okazji). Trudne to dla mnie, bo albo mam ochotę rezygnować, tchórzyć z powodu trudności, albo działać, działać, działać. Nie czekać, nie zostawić. Dzisiaj czeka mnie rozmowa z dyrekcją przychodni, bo muszę lekko zmienić ustalenia, datę startu i od wczoraj towarzyszy mi myśl: może zrezygnować? I tak chwila po chwili walczę ze słabością mojego charakteru a wolałabym tkwić w ciepłym gniazdku, odgrodzona od świata i trudności:)))
Co prawda trudności i wyzwania do ciepłego i ogrodzonego gniazdka same przypełzają, wcześniej wpuszczone jako "swojacy". Pomijam uczenie Piotrusia korzystania z nocnika, edukację domową czy zmagania z nastolatkami. Pomijam, choć miałabym wiele do powiedzenia. I jeszcze powiem.
Nie pominę natomiast ostatnich występów Joanny, naszej pięcioletniej kruszynki, która na pewno została nam podesłana w celu badań nad wytrzymałością naszego układu nerwowego i stanu naszych władz umysłowych.
Pora wieczorna, dzieci optymistycznie załadowane do łóżek, z nadzieją, że nadchodzi ta chwila kiedy można posiedzieć wspólnie, i już może nawet nie porozmawiać, ale posiedzieć w ciszy. Tup, tup, tup:
-Tato, ja mam taką kreatywną sprawę do Ciebie - to Asieńka. Tu następuje słowotok. Po czym:
-Bo ja tak nie mogę przestać gadać!
Oj co prawda to prawda.
Sobota, ganianie po podwórku, zjazdy rowerowe i co chwilę sprawdzanie czy jest coś do zjedzenia, picia, siusiu itd. Wchodzi Asia:
-Muszę się napić, bo mi tak sucho w środku człowieka.
Jedziemy samochodem, na tylnych siedzeniach ożywione rozmowy, trafiają do mnie tylko odpryski. Nie martwię się tym wcale a wcale. Korzystam z chwili oddechu od maniakalnej serii pytań. A uciec przecież nie mam gdzie. No i się zaczyna:
-Ja też byłam w brzuchu u mamy. Prawda?
-Prawda.
-I jak ja byłam, to nie było nikogo. Pamiętam, widziałam.
I zanim zdążę odpowiedzieć:
-I jak ja będę duża to z mamy będzie taka zasuszona, malutka staruszka. Prawda mamo?
-...Tak, kochanie ( głównie mam problem z tą maleńkością, ale co tam).
-I będę ją odwiedzać na grobie. Ty tam będziesz mieszkać? Razem z tatą?
-Yyyyyyy....

W ramach odzyskiwania pewnej równowagi jestem już 16 dzień na poście Daniela ( diecie Dąbrowskiej). Ciężko idzie.

Z książek numer 14 to Natalia Rudnicka " Były sobie świnki trzy". Przeczytane i obśmiane jednym tchem, ale ostrzegam to książka rozrywkowa. Na smuteczek, ale taki nie za duży:)
Natomiast numer 15 "Bóg nigdy nie mruga" to ho, ho. Jakiś czas temu widziałam tę pozycję w księgarni i jako, że leżała wśród bestsellerów obeszłam ją szerokim łukiem. Mam uraz do propozycji tzw. "wszystkich". Wszyscy to czytają, wszyscy zachwyceni itd. Potem o tej książce trochę opowiedziała mi koleżanka, no i przy okazji ją nabyłam. Dołączam do wszystkich. Mądra i pomocna. Nie chcę zdradzać więcej szczegółów, ale warto ją przeczytać. Porusza.

A oglądam ostatnio stare Kobry:) Na YT jest trochę. W czasach kiedy były emitowane byłam albo za mała, albo rodzice nie pozwalali. Delicje! Moimi faworytami są " Alicja prowadzi śledztwo" z genialną Kwiatkowską i Dziewońskim oraz " Morderstwo o północy". W tej ostatniej widok Kobuszewskiego w peruce jako Archanioła oszałamiający, hi, hi. Aż szkoda, że te spektakle są takie krótkie.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Wyjaśnienia

Zamurowało mnie na długo. Ale już wyjaśniam dlaczego i obiecuję poprawę. Przy okazji dziękuję za troskliwe maile, z powodu stuporu nie byłam w stanie odpowiedzieć na nie indywidualnie, ale doceniam i ciepło mi na sercu.
Powody milczenia i rozważań były dwa.
Pierwszy to zastanawianie się czy moje pisanie ma sens. Tu wylazła ze mnie "artystka" w najgorszym znaczeniu. Trafiłam na świetne blogi i żółć zazdrości mnie zalała, jak można tak pisać. No i zaczęłam się zastanawiać czy to ma sens. Może bym zapisywała wydarzenia rodzinne tak cichcem, offline. Bo ani pisać dobrze nie umiem, ani nic mądrego do napisania nie mam...Tu się użaliłam nad sobą i niemocy tfurczej dostałam. Wstyd się przyznać, ale jak widać z dojrzałą osobowością nie macie do czynienia.
A zaraz będzie jeszcze gorzej.
Drugi powód to konkurs mikołajkowy (!). Tak, tak. Mikołajkowy. Pewnego dnia, wiosennego, w Wielkim Poście otrzymałam maila z delikatnym zapytaniem o nagrodę, która nie dotarła. Po przegrzebaniu zwojów mózgowych i odświeżeniu pamięci, która uparcie twierdziła, że nic nie wie na ten temat musiałam stanąć oko w oko z przykrą prawdą. Otóż nagród nie wysłałam. Teraz mogę tylko rozważać jak uhonorować cierpliwość nagrodzonych/nie nagrodzonych. Odkrycie spowodowało zamarcie większości funkcji życiowych i strach przed otwieraniem poczty. Nie wiem w końcu co jeszcze wyjdzie na jaw...
Ufff! Na razie to wszystko. Jeśli ktoś chce jeszcze tu zaglądać ostrzegam, że czyni to na swoją odpowiedzialność, ja ostrzegałam.
Wieczorem powrócę....