sobota, 28 listopada 2015

Uwaga marzenia się spełniają:) i mały konkurs...

O wielu rzeczach, które mam w głowie nie mogę chwilowo napisać, bo wymarzyłam sobie odpowiednie zdjęcia. A tych na razie nie mam. Napiszę więc później. To wszystko poczeka sobie u mnie w głowie.
Wstyd mi za brak systematyczności w pisaniu ale znowu dzieje się więcej i więcej.
Odzyskałam samochód więc rozpoczęłam zwykłą matczyną pielgrzymkę po dentystach, lekarzach, urzędach i zakupach. I po tych kilku dniach mam dość. Cudownie jest nigdzie się nie spieszyć, oglądać z dziećmi foki, grać w Dixit i prowadzić rozmowy, nawet te trudne. Rozmyślać o pierniczkach i śnieżynkach, laudesach i radości jaką niosą nadchodzące  święta. Bo wszystko się znowu zaczyna. Jest nadzieja.
A ja w tym roku zostałam już hojnie obdarowana przez Nowonarodzonego.
Wiecie już przecież, że mam świra, pasję , zwichrowanie w związku z porodami naturalnymi, domowymi, relacją przed narodzeniem. I......zaproponowano mi poprowadzenie szkoły rodzenia. Na moich warunkach, tak jak ja chcę, uważam za słuszne. A wczoraj okazało się, że mogę to robić także w najbliższej przychodni. Praca marzenie. Uwielbiam to, nie zostawiam dzieci i jeszcze mi płacą!
Dla mnie to właśnie taki prezent od Ojca, samo przyszło, bez mojego starania, bez wymyślania.
Teraz jestem na etapie planowania zakupu sprzętów, douczania, i planowania zajęć. Jeszcze nie raz o tym napiszę. Powiem więcej będę chwilami monotematyczna:)
Najlepsze jest, że moje dzieci nie zwróciły na to właściwie uwagi. Ci starsi są pochłonięci swoimi sprawami co  wieku nastoletnim jest charakterystyczne a ci młodsi chyba nie wiedzą co to znaczy. W końcu teraz też wychodzimy z Ukochanym a to do kina a to na randkę czy prozaiczne zakupy. Dwie godziny przełkną. Tylko Zosia zapytała:
-Dużo Cie nie będzie w domu?
Na szczęście mogłam jej odpowiedzieć, że niedużo.
I w tym szampańskim nastroju proponuję mały adwentowy konkursik. Prezentem są szydełkowe śnieżynki w zestawie. Trochę się kryguję, bo wiele z Was jest super i nad zdolnych ale może się przydadzą. Jako odrobina luksusu do każdego zestawu dołączona będzie kula do kąpieli ( supernaturalna) lub peeling czekoladowy lub kawowy. Kosmetyki produkowane przez moją córkę. Zestawy są dwa:)
Co trzeba zrobić? Zostawić komentarz, najlepiej z krótkim tekstem na temat: jak sobie radzicie z postacią Św. Mikołaja w naszych skomercjalizowanych czasach? Jeden komentarz wybiorę ja a drugi Ślubny. Wszak mężczyźni maja inne podejście, żeby nie było, że są dyskryminowani:))))
Czasu mamy dużo, losowanie i ogłoszenie wyników do północy 6.12.2015! Powodzenia!

wtorek, 24 listopada 2015

Mężczyźni

Od ostatniego poniedziałku w naszym życiu pojawił się tajfun. I byłby to najlepszy obraz tego co się dzieje, gdyby nie to, że tajfun ma jednak wymowę pejoratywną. A z drugiej strony to co się dzieje na miano zefirka nie zasługuje. Wydarzenia tłoczą się i przepychają, przerzucają nas między sobą i nie zostawiają ani chwili wolnego. Można po raz kolejny powiedzieć : żyjemy pełnią życia:). Mój Ukochany twierdzi nawet, że jest syty swych dni, jak Abraham:)))) Wieczorem lekko padamy na twarze, ale jest pięknie.
Edukacja domowa powoduje moje mieszane uczucia. Wciąż jestem bardzo zadowolona i czuję się na swoim miejscu. Skończyliśmy etap Indian, zaczęliśmy studia nad Eskimosami:) dziewczynki uczestniczyły w wykładach swego brata na temat komórki eukariotycznej, swobodnie lub prawie przerzucają się bogami greckimi i ich zakresem obowiązków.
 Z drugiej strony drżę w związku z gimnazjalistką i licealistą. Posuwamy się baaardzo wolno, wykrywamy dużo dziur, natknęliśmy się na pokłady zniechęcenia a zajęcia dodatkowe, te ukochane są znacznie ważniejsze niż to co trzeba zrobić. A egzaminy już w styczniu. Jaś pracuje nad rzutami, czasem w sensie dosłownym rzucając zeszytem a Marysia wpadła w szpony dramatu i nie chce czytać innych lektur:) Natomiast charakterystyka Papkina ją odrzuca. W wykonaniu naszej córki:
"Klara spławia odmownie Papkina".
I tak to od Papkina przejdziemy płynnie do tematu głównego.
To powyżej to szczera prawda, ale mają też inne uczucia. U nas w domu pojawia się ich coraz więcej:))) No ale mamy sporo lokatorów w wieku nastoletnim. Nic więcej nie mogę napisać;-)
Na jesiennej fali zebrało mi się jakoś na wspominki i patrząc na moich synków spieszących na spotkania ( z angielskiego date) przypomniałam sobie jak to u nas bywało. To było już jednak dawno temu. Pamiętam naszego wspólnego przyjaciela, który przed naszym ślubem raczył nas niejednokrotnie pocieszeniem:
-Ślub to koniec miłości , na szczęście istnieje życie pozagrobowe.
Z moich lektur, łzawych i głupich często ( np. Twój styl- tak, tak kiedyś czytywałam) mogłam wysnuć wniosek, że może mieć rację:)
Na szczęście Pan Bóg chciał inaczej. Ślub to nie koniec miłości. Nawet rzekłabym kolejny początek. I dobiegając do ćwierćwiecza mogę się zachwycać, że jest coraz lepiej, bliżej i romantyczniej. Co oczywiście nie oznacza, że czasami tego mojego ukochanego męża nie mam ochoty uszkodzić, albo, że ja go nie wkurzam, albo się nie kłócimy. Nic bardziej mylnego. Więcej, po tylu latach widzę, że kłócić się trzeba tylko konieczne jest godzenie się. I to jest piękne doświadczenie. Teraz co prawda wyraźnie mamy już mniej siły na włoskie kłótnie, ale wcześniej jak prawdziwa kobieta umiałam zrobić awanturę z niczego. I to jaką! A teraz i sił brak, i widzimy, że szkoda czasu na wywlekanie wszystkiego od początku świata:) Kiedyś były u nas zjawiska nadprzyrodzone ( jak u Mirmiła) czyli latające talerze i misy a obecnie już tylko szermierki słowne. Tak dla rozgrzania umysłu. Ale przepraszanie się jest cudowne i można wszystko zacząć od nowa. Czego Wam życzę:)))))
No i oczywiście trzeba chwalić męża, nawet jak nie ma za co- to mądrość pewnego księdza. Bardzo życiowa. Wszak my też chcemy być doceniane i chwalone.
Najpierw myślałam, że podam jakieś prawdziwe przykłady, ale potem się zawstydziłam. Co tam będę ekshibicjonizm uprawiać. I przyznawać się do tego, że kłótliwa baba jestem. Bo mój mąż jeszcze tego nie zauważył. Na szczęście....
W związku z powyższymi rozmyślaniami trafiliśmy z lubym na wykład ojca Szustaka
TUTAJ

i ...PORYCZELIŚMY SIĘ ZE ŚMIECHU.  Polecam!!!
Jako doświadczona mężatka zapewniam, że to wszystko prawda.
P.s O zgrozo! Po przeczytaniu posta mój Małżonek stwierdził:
-Co prawda ja nie twierdzę, że nie jesteś kłótliwą babą tylko jesteś kłótliwa w normie.
No i kolejne rozczarowanie. A o tej babie to chyba jeszcze porozmawiamy......No!

poniedziałek, 16 listopada 2015

To co ważne

Przez cały weekend byliśmy z Ukochanym poza miastem i wydarzenia z wielkiego świata dotarły do nas z opóźnieniem. Myślę, że niedługo normalną koleją rzeczy, oswoimy to co stało się w Paryżu. Nasz świat zmienił się. Teraz na świeżo to widzimy. Zapamiętajmy te zmiany.
Chyba największe przerażenie budzi to, że nie wiadomo kto i dlaczego będzie zaatakowany. Która firma, teatr, sklep. To wszystko dzieje się daleko, nie u nas ale pokazuje, że nie znamy dnia ani godziny.
Potrzeba było przelanej niewinnie krwi, by politycy zaczęli mówić z rozsądkiem. I nie chodzi o atakowanie kogoś, zemstę tylko o rezygnację z tej jakże głupiej poprawności politycznej. Przecież w tej samej Francji przez palce patrzono na bezczeszczenie kościołów, ze szkolnych menu usuwano wieprzowinę by nikogo nie urazić a Święta Bożego Narodzenia to święta zimowe. Poprawność polityczna powoduje powolne  oddawanie pola, jest jak wychowanie bezstresowe kiedy to dziecko ustala zasady.
Nie wiemy kiedy i nas dotkną podobne wydarzenia, czy w ogóle, co Pan Bóg dopuści. Jedno jest pewne, zaczynamy zastanawiać się nad naszymi priorytetami, cieszyć się z tego co mamy albo nawracać dopiero wtedy, kiedy dotknie nas cierpienie. Taka, niestety,  jest prawda o nas ludziach.
Mam wielką nadzieję, że i mi, i Francuzom wystarczy taka miara cierpienia.
Dlatego boje się tego momentu, kiedy to cierpienie, ten szok już oswoimy, czy nie zrezygnujemy z tego co przez te wydarzenia powiedział nam Bóg. Każdemu z osobna.

Dzisiaj rano zaczarowałam moje dzieci, w różnym wieku poniższym filmem:
https://www.youtube.com/watch?v=GZk4hT7ncv0

Stałam z boku i przysłuchiwałam się jak zareagują,  nie chciałam komentować.  I słyszałam :
-To dzidziuś! To ja!
-Łaał, jakie super!
-Jaki śliczny!
-To chłopak czy dziewczynka?
-To jest u mamy w brzuchu!
Słusznie ten film nosi tytuł: " Cud Życia". To bardzo dobry wstęp do dalszych rozmów z dziećmi na TE tematy. Z każdym z osobna i odpowiednio do wieku.
Drugi raz już oglądaliśmy z moim dopowiadaniem, ale fabuła jest tak fascynująca, że wiele mówić nie trzeba:). Zaczęły się natomiast pewne sugestie co do Marty. Rodzeństwo stwierdziło, że wiek już odpowiedni i mogłaby mieć swoje dziecko. Nic to, że najstarsza siostra ma swoje plany na życie, oni mają lepszy:)))
Nasza złotousta Asia. Jesteśmy na spacerze. Przed nami ogromna kałuża z malutkim skrawkiem trawki z boku. My przejdziemy ale wózek musi pojechać przez wodę. Asia zgrabnie tuptając po trawce oznajmia:
-No i przeziębicie mu kółka!
Czyż życie nie jest piękne, nawet wtedy gdy poległ nasz kolejny samochód:) Ale co tam, jakie to ma znaczenie?

wtorek, 10 listopada 2015

Życie

Ostatnio wraz z Ukochanym podśmiewamy się ( tak trochę rozpaczliwie), że czas dla siebie mamy między pierwszą a trzecią w nocy. Dlaczego?
Nasze młodsze dzieci idą pięknie spać koło 19. Średnie trochę później udają się do swoich pokoi i mają czas na czytanie, rysowanie i jakieś jeszcze ciche działalności z naciskiem na czytanie. Czasem wszystko się trochę opóźnia , bo goście, granie w gry planszowe czy wspólne czytanie. Ale problemów raczej nie ma.
Istnieją jednak nastolatki.
O poranku nie do obudzenia, zwlekające się z łóżka pod groźbą utraty posiłków, zawsze z pretensjami i poczuciem krzywdy. Bo jakże wyrodna to matka, która nie rozumie, że trzeba się wyspać i naprawdę 8 rano to środek nocy. A szczególnie gdy za oknem dżdży i wieje a chmury zasłaniają słońce i nie wiadomo czy to poranek czy już zmierzch.
 Natomiast wieczorem mają mnóstwo spraw do omówienia, mnóstwo do powiedzenia, są w pełni sił i gotowi podważać wszelkie prawa fizyczne, naturalne i moralne.
Reasumując wieczorem do północy prowadzimy długie rozmowy z dużymi ( oczywiście cieszymy się, że chcą rozmawiać, chyba), w nocy trwają wędrówki ludów obecnie w wykonaniu Asi a o świcie wstaje żywiutki Piotruś i zaczyna nawoływać swych rodzicieli i rodzeństwo. Przy czym inteligentnie zauważył, że nacisk należy położyć na steranych życiem rodziców, bo rodzeństwo słabo reaguje:)))
A przed chwilą w kuchni i salonie pełno było:
dewaluacji, dyskredytacji, argumentów, stawiania tez....
I wyciągnęli rodzica na dyskusję o ubóstwie języka polskiego.  Konkretnie chodziło o to, czy współżycie oznacza miłość i dlaczego mówi się, że oni się kochali jeśli nie.
Ojciec pomimo zasypiania między zdaniami sprawę naświetlił,  najstarsza siostra podrzuciła odpowiednią katechezę ojca Szustaka i chłopcy poszli jej posłuchać. Może dziś wolne będziemy mieli przed północą.

piątek, 6 listopada 2015

Zsiłopad :))

Mój ulubiony bohater ulubionego angielskiego serialu czyli Powolniak mówi pewnego poranka do swojej żony:
-Mamy z szympansami wspólne 98% genów a mi rano chce się papierosa a nie banana!
U nas rodzinnie chyba tych genów wspólnych z szympansami jest jeszcze więcej, bo wszyscy uwielbiają banany ( oprócz mnie, ale ja jestem przyszywany Walczak) a do tego mój mąż twierdzi, że jest koniem , bo uwielbia płatki owsiane. Jako, że według swych córek ( i nie tylko) jest najwspanialszym facetem na świecie dziś rano dostał takie śniadanko



To są ciasteczka bananowo-owsiane z serkiem i bananami:)
Przepis na bardzo łatwe ciasteczka Tutaj. Dla mnie zrobiły się tylko zbyt mokre, następnym razem dodam mniej bananów ( albo mniejsze).
Nauka kwitnie, tak jak różne spory i pretensje typu:
-To za dużo
-A ja mam więcej do zrobienia niż ona
-Sam ustalę co mam robić, nie martwcie się
- No nie, muuuszę?
-Dajcie mi spokój!
Oczywiście wszystko w kontekście naukowy, inne pomijam:)
Ale jakie później jest zadowolenie, kiedy dział matematyki kończy się z wynikiem 80% i to rozszerzony.
Przy okazji powstają takie dzieła:

Jakby ktoś nie zrozumiał:), to jest Ziemia, która krąży wokół Słońca a z Plutona atakują ją złe robaki ( bakterie, które możliwe, że tam żyją). Jak się domyślacie to wizja Józia po wykładzie na temat Układu Słonecznego :))))
Chciałam poinformować, że samochód działa. Tak cudem, nie będę wnikać w szczegóły ale cudem.

Jako, że nasz listopad jest szary i nieco ponury w domownikach wzrasta potrzeba zawijania się w kocyki, popijania herbatek z rozgrzewającymi dodatkami i nic nierobienia czytaj czytania.  I tu rewelacyjne odkrycie. Swego czasu zrobiłam ( bez przekonania) tak zwany dżem wileński. Z jabłek, śliwek z dodatkiem cynamonu i imbiru. Robiłam go w słoneczne, jeszcze ciepłe dni i tak jakoś mnie nie przekonywał. Teraz otworzony jest świetny, lekko rozgrzewający i pachnący.
Mamy takich przyjaciół, którzy nas zawstydzają dbaniem o nas. Dostarczają a to kaczuszkę, a to gąskę albo słoje z żurawiną. Taką utarta z cukrem, do trzymania w lodówce. Wyjmuje się taki słój , napawa kolorem a potem łycha żurawinki do wrzątku lub do herbatki.
 Niektórzy co prawda wyżerają łyżkami prosto do buzi.
A tak wygląda zmierzch na naszej wsi, bardzo często występują u nas zamglenia co daje poczucie wyciszenia, ale i smutku. Tylko czytać!
I tu miał nastąpić wywód na temat książek.
Wspomnę tylko o jednej. Przypomniałam sobie o niej na zasadzie dziwnych skojarzeń. Zostało troszkę z wczorajszej zupy. Jak to zwykle bywa, tyle, że pożywi się co najwyżej jedna osoba lub dwie niewielkie. I tu błysk: jacy ci Cyganie byli mądrzy. Podobno w ich kociołkach zawsze musiało coś zostać. W razie głodu można było dolać wody i zawsze jakaś zupa mniej lub bardziej wodnista powstała. A tego dowiedziałam się z nowego tomu opowiadań Pilipiuka pt. Reputacja. Polecam. Zwłaszcza na akie listopadowe szarugi.
A skoro przy jedzeniu jesteśmy to już za chwilę będzie można nabyć "Wielokuchnię" Agaty Puścikowskiej. Autorki znanej z "Gościa Niedzielnego" i mamy piątki dzieci. Ostrzę już sobie pazurki zwłaszcza, że podtytuł w skrócie brzmi : jak zrobić coś z niczego. A tego nic jest u nas dużo:))) Zwłaszcza jak się chłopcy dorwą do lodówki. Rozmyślam nad kłódką i alarmem na wejściu do kuchni!
C.D.N

wtorek, 3 listopada 2015

Nie dzieweczka nie do laseczka

Obecnie mamy w domu jedną straszliwie zbuntowaną czterolatkę. Chociaż nie wiem czy bardziej nie pasowałoby określenie rozpuszczoną. Urok i czar z niej promieniują a ona w pełni tego świadoma usiłuje przeprowadzić swoje plany. Ostatnio jest bardzo niezadowolona bo rodzice jakoś znacznie częściej orientują się w jej podstępnie snutych intrygach i prześladują biedną, niewinną królewnę.
Jak chociażby przed chwilą.
Po spacerze pozwoliłam im oglądnąć niedawną ekranizację Kopciuszka. Po pewnym czasie przylatuje wyżej wspomniane dziewczę i zaczyna monolog. Obejmuje mnie przy tym swoimi małymi łapkami i zagląda czule w oczy:
-Jak ja bym chciała mieć myszki, takie małe, kochane. Ona miała takie myszki i się nimi opiekowała i mieszkała z nimi. Bo jak się mieszka z nimi to można je przytulać i są takie małe i kochane.
Cały monolog wygłoszony prawie na jednym małym oddechu  a tuż po nim nastąpiło oczekiwanie na odpowiedź.
-No właśnie-  potwierdziłam, że są małe i kochane. O nieszczęsna, niewyuczalna matko!
Po kolejnej chwili dziewczątko wraca i utwardza stanowisko:
-To kiedy po nie pojedziemy, bo serek mamy, ja je będę karmiła serkiem i będę z nimi spała, bo jak się nimi opiekuję to z nimi śpi.
-Nie jedziemy po żadne myszki!
- Ale przecież się zgodziłaś!
-Kiedy?!
-Ja je będę karmiła serkiem, dobrze?-jakby nie słyszała moich protestów
-Nic z tego! Ja dzieci karmię serkiem!
- To ja nie będę jadła- no matko ty mnożysz problemy, dziecko zna wszystkie rozwiązania.
-Idź ogladaj dalej, nie ma mowy o myszach, kot łapie myszy i je zjada!
-NIGDY MI NIE POZWALACIE, kota trzeba wyrzucić!
-Nie ma mowy, myszy to szkodniki.
-To ja nie będę z Wami przebywać!- i w ramach protestu pobiegła oglądać dalej bajkę. Ale zapewniam, że niebawem wróci:)
Joaśka ma cztery latka i 3 miesiące, co będzie gdy osiągnie wiek nastoletni????

Przy okazji Święta Zmarłych dużym zaskoczeniem było dla mnie to czym zajęły się moje dzieci. To, że traktują dziadka i swoje zmarłe rodzeństwo jako realne istoty żyjące obok nas już przyjęłam do wiadomości, tak jak maniakalne poszukiwanie opuszczonych grobów i zapalanie tam świeczek ( tu akurat mam wrażenie, że bardziej chodzi o zapędy piromańskie). Jednak w tym roku na topie były ścianki z urnami. To pewna nowość od niedawna goszcząca na oliwskim cmentarzu, ale wcześniej nie zwróciła ich uwagi. Teraz posypały się pytania. Wyjaśniłam dzieciom uczciwie zwyczaje pogrzebowe, chrześcijańskie podejście do " ciała zmartwychwstania" i poszliśmy dalej. W domu zaczęli opowiadać o tym co widzieli starszemu rodzeństwu. I okazało się, że wszystkie moje ( tak jasne i skrócone) wywody poszły na marne. W dziecięcej wyobraźni nie mieści się palenie zmarłych. Uznali, że to są miejsca pochówku ludzi zmarłych w pożarach. Na dziecięcą logikę nie ma mocnych.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Mówię STOP

Jako, że ten blog jest w założeniu MÓJ, pisany dla pamięci i pokrzepienia potrzebujących, czasem dla rozweselenia oznajmiam, że tych którzy szukają swej racji oraz zbyt rozpolitykowanych będę banować. Jeśli ktoś ma potrzebę politykowania proponuję znaleźć odpowiednie do tego miejsca. Ja tam również zaglądam, gdy szukam informacji politycznych tudzież aktualnych, albo proponuję założyć własnego bloga o odpowiedniej tematyce. Tu polityka pojawiać się będzie jako tło do mych subiektywnych odczuć, co zresztą zaznaczyłam w poście " na bogato" albo jako subiektywna opinia mych szanownych czytelników. Nie zgadzam się na polityczne wywody, dyskusje i hejterstwo, również w odniesieniu do siebie nawzajem. Powtarzam to nie jest blog polityczny, a i w samym poście, który rozpalił do żywego co niektórych czytelników chodziło o MOJE podejście do mamony i moje spostrzeżenia na temat tego co może uratować demografię naszego kraju. Może niesłuszne i zaściankowe, ale taki jest ten blog. Niesłuszny i zaściankowy jak to lubią niektórzy nie-czytelnicy określać.
Dla uspokojenia i tych, którzy nie zaglądają na fb artykuł z "Wprost", które trudno powiązać  z PISem oraz wypowiedź prof. Czapińskiego, która o dziwo pokrywa się z moimi spostrzeżeniami:)
O dziwo, ponieważ jest to naukowiec od którego trzymam się najdalej jak mogę ze względu na jego  wypowiedzi. Pominę polityczne, wspomnę tylko o "konieczności wyrywania dzieci rodzicom", by nie hodować ksenofobów i ciemnogrodu ( sami chyba nie wiedzą, że to określenie jest passe bo pochodzi z czasów oświecenia czyli ma jakieś 450 lat.
http://m.wprost.pl/tylko-u-nas/id,524105/Marczuk-Jak-placic-z-glowa-na-dzieci.html

A z drugiej strony ksiądz Kaczkowski. Jego historia bardzo mnie porusza. To bioetyk, twórca hospicjum, nauczyciel lekarzy, który sam zachorował na nowotwór mózgu-glejaka. Jest we mnie taki dziecinny lęk przed sprawami ostatecznymi, śmiercią, tym co pozostaje z człowieka.
Nie wiem na ile to wina moich rodziców, którzy nie rozmawiali ze mną na te tematy, nie zabierali na pogrzeby. Chcieli mnie ochronić. Pierwszego martwego człowieka zobaczyłam na studiach, w prosektorium. I za każdym razem musiałam walczyć z tym zabobonnym lękiem, z chęcią ucieczki. Tak mam do dzisiaj. Dlatego jego rozważania, artykuły są dla mnie tak trudne. Ale warto.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/z-bliska/cialo-jakich-malo/art,6,jak-umiera-cialo.html

Wobec tej tajemnicy czym jest wszystko oprócz miłości? Codziennie wieczorem robię chcąc, niechcąc matczyny rachunek sumienia i ciągle widzę jak nie w  pełni kocham. Widzę moje niecierpliwości, fochy, szukanie świętego spokoju. Widzę też, że moje dzieci wystawiają mi z miłością  najwyższe noty. One umieją kochać bardziej:))))) Na szczęście!

niedziela, 1 listopada 2015

Jak nie dojechaliśmy na cmentarz

Mieszkamy sobie od pewnego czasu na obrzeżach naszego rodzinnego miasta. Nasi bliscy są pochowani na różnych cmentarzach. Peregrynację do ich grobów rozpoczęliśmy już w piątek. Od cmentarza w Oliwie. To cmentarz odwiedzany przeze mnie od wczesnego dzieciństwa czyli od śmierci mojego pradziadka. Tam leży również moja ukochana babcia i tata.
Dzisiaj natomiast mieliśmy zamiar trafić na Srebrzysko, piękny cmentarz w centrum metropolii, do grobu brata mojego męża. Jak wiadomo dojazdy samochodowe utrudnione, korki a i przez nasze problemy z mechanicznym rumakiem nie dysponowaliśmy odpowiednią ilością miejsc. Postanowiliśmy wykorzystać zatem niedzielę i podjechać do naszego ulubionego kościoła na Matarni, na mszę a stamtąd ruszyć koleją metropolitalną w pobliże cmentarza. Dla maluchów dodatkowa atrakcja, jazda pociągiem:)
Problemy zaczęły się przed błogosławieństwem. Staliśmy na schodach, przed wejściem, bo do wnętrza kościoła nie dało się wejść. Nie jest to dobre miejsce. Młodsze dzieci są rozdarte między naszym: jesteśmy na Mszy a towarzystwem hasającym przed kościołem, schodami po których da się wędrować, drzwiami do ruszania czy mnóstwem liści do zbierania. Ta lokalizacja wymaga od nas czujności:) Już po Komunii tę czujność straciliśmy. Józio pobiegł do grupki chłopców okupujących metalowe stelaże do parkowania rowerów. Ja nawet kątem oka to widziałam, ale postanowiłam już nie reagować. Niestety! Za moment Józio podbiega do nas z wystraszoną miną i trzymając się za głowę. Spomiędzy palców leci mu krew. Zdążyłam tylko zapytać ( bardzo inteligentnie zresztą):
-Coś się stało?
a Józio pokazał możliwości swoich płuc. Ryk z głębi jego niewielkiej, skrzywdzonej osoby był ogłuszający i paraliżujący, pospadały resztki liści z drzew. Oczywiście znaleźliśmy się  w centrum zainteresowania. Ja chciałam od razu zobaczyć co się dzieje, czy jechać na chirurgię, ale mój małżonek całkiem rozsądnie zwinął nas do samochodu. Uwolniliśmy parafię od broni akustycznej. Inna sprawa, że nasz samochód zmierzający w kierunku domu wypełniony był szlochami, histerią i pretensjami. Histeria i pretensje były Józia a szlochy niektórych sióstr, z żałości nad nim:) Józio ogólnie ma tendencję do teatralnego wręcz przeżywania i choć  dzielny z niego wojownik, z męstwem znoszący urazy to jednak zawsze pojawia się pytanie:
-A leci mi krew?
Jeśli nie leci to wszystko w porządku, nawet mocne urazy są przyjmowane ze stoickim spokojem. jeśli natomiast pojawi się chociażby kropelka, co tam kropelka, jej zapowiedź,  Józio wykorzystuje swoje możliwości wokalne. A ma nie byle jakie.
Tym razem sprawa była więc poważna, bo między palcami ściekała krew.
W domu nastąpiło bezlitosne obmycie rany, by sprawdzić czy wystarczy plaster, czy trzeba szyć. Niestety rana była głęboka i jak to głowa krwawiła obficie. Zamiast na cmentarz koleją metropolitalną, w gronie rodziny Józio pojechał z tatą na chirurgię dziecięcą. A my zostaliśmy w domu.
Marta co prawda podśmiewała się, że w takim ujęciu sprawy powinniśmy się cieszyć, że nie na cmentarz.Rodzeństwo było jednak trochę osowiałe, jak zwykle zresztą gdy jednemu z nich coś się dzieje.
Józio wrócił do domu ze szwami na potylicy, dumny, że tylko raz krzyknął i od razu zaczął hasać po domu, by wybiegać stres. Po tym widać, bez żadnych kontroli, ze dziecko czuje się świetnie. Największy jego problem to zakaz treningów dżudo przez dwa tygodnie.
A miał być taki refleksyjny, nastrojowy post, niemalże poetycki:)))
Tylko się pochwalę jeszcze czapeczką Asi, modelka niestety bardzo ruchliwa.

Modelka czapkę chwyciła i zaczęła używać, zwłaszcza, że podczas spaceru z siostrą zgubiła poprzednią. Zawsze mnie zastanawia jak można gubić odzież, którą się ma na sobie, ale jakoś można. Nie wiem czy już wspominałam ale Jacuś zgubił kiedyś buty. I to w dodatku takie, które były kupione zaledwie dwa dni wcześniej. No więc doświadczenie pokazuje, że można. Tu jest tylko subtelny problem, że jej jeszcze nie podszyłam polarkiem a bez tego jest mocno przewiewna.
Trochę gubi kolor bo już zmierzch panował:)


Natomiast na stole pojawił się wrzos. Jestem maniaczką wrzosu i koloru fioletowego. I koszyk z wrzosem, który przygotowała Marysia nosiłabym ze sobą wszędzie...
 Zachwyca mnie dokładność wykonania tych kwiatków i ich kolor.

 A tu jeszcze praca manualna. Kredki służą nie tylko do kolorowania czy rysowania. Precz z ograniczeniami!