czwartek, 25 lutego 2016

O zazdrości słów kilka

Nie mogę się powstrzymać i na początku ( póki pamiętam) Asia Złotousta do swej najstarszej, dorosłej siostry:
-Ty się nie zastanawiaj tylko myśl!

Ja również nie będę się dużo zastanawiać tylko pomyślę i napiszę.
Nie wiem czy macie takie dni, kiedy czujecie się zmasakrowane, wszystko jest bezsensu, pogoda beznadziejna, dzieci niegrzeczne, własne metody wychowawcze do nie powiem czego. I zastanawiacie się jakby to było gdyby.... Staram się szczególnie nie epatować takim myśleniem ( przynajmniej na blogu), nie wchodzić w takie rozważania, które prowadzą na manowce zwane brakiem akceptacji swojego życia. Ale czasami, raz na pewien czas tej woli jakby ubywa a życie staje się nieznośne lub żałosne, bez sensu itd. do wyboru :) I wczoraj był taki dzień. Pogoda do niczego czyli kisimy się w domu, samochodu nie ma czyli nie można podjechać do innej "niewolnicy", zostaje dom wypełniony tonami prania, dziećmi coś znudzonymi albo wrzeszczącymi ( bo oczywiście najlepsza zabawa to skoki na łóżku i zawsze ktoś spadnie albo wpadnie na  towarzysza), starczyło mi inwencji na zasianie nasionek czyli15 minut a już czytanie przekroczyło moje możliwości. Porażka, porażka! Ukochany po powrocie z pracy i rozpoznaniu sytuacji ( ma w tym wprawę, bo nie pierwszy to taki beznadziejny dzionek w naszym życiu) wypchnął mnie z domu. Wraz z dwoma najstarszymi synkami pokonali moją bezwładność i wysłali na spotkanie z prof. Chazanem. No i było świetnie :) Siedziałam w sali, w której pisałam egzamin wstępny na medycynę, więc miło mi się kojarzyła, słuchałam świetnego wykładu i już prawie żałowałam, że nie mam wszystkiego przed sobą tak jak większość audytorium ( bo większość to byli studenci medycyny lub młodzi lekarze), a potem uświadomiłam sobie, że ja już jestem człowiekiem sukcesu a oni dopiero będą :), mam nadzieję. I wróciłam do moich osiągnięć, i pełnego życia.
Jedną rzecz usłyszałam na tym wykładzie powiedzianą inaczej niż do tej pory i bardzo podobało mi się. O antykoncepcji. Pan profesor zapytał retorycznie, dlaczego tak łatwo ingerujemy w mechanizm płodności, skomplikowany i delikatny? Zupełnie jakby to był przełącznik światła.Włączyć,wyłączyć. W zależności od zachcianek. A gdybyśmy tak zrobili z innymi układami w naszym ciele? Np.pół roku albo dłużej nie używali jednej nogi? Byłaby słabsza, chudsza, zaniki mięśni. Albo pół roku żywienia pozajelitowego czyli wyłączamy układ pokarmowy. Po włączeniu może podejmie pracę a może nie. Natomiast z płodnością, która jest bardzo precyzyjnym mechanizmem poczynamy sobie bezceremonialnie a potem płacz, że nie można zajść w ciążę.
A teraz już na temat zazdrości. Ostatnio miałam okazję ujrzeć taki obrazek





I przypomniałam sobie różne, nie tak dalekie chwile, gdy drżałam jak to będzie.
Po urodzeniu Marty, w ciąży ze Stasiem czułam niepokój związany z pytaniem, które pojawiało  się w moim sercu: jak będzie możliwe kochać dwoje dzieci, jeśli miłość do tego pierwszego wypełnia serce absolutnie? Po urodzeniu Stasia moje serce okazało się o wiele pojemniejsze niż myślałam i jego też pokochałam absolutnie :) Przez całą ciążę Martusia miała świadomość, że będzie miała rodzeństwo, głaszcząc mój brzuch mówiła : Agata-Siaś ( bo nie wiedzieliśmy na kogo czekamy), później włączałam ją do opieki nad maluchem. Tak nawet wbrew sobie, bo sama zrobiłabym to szybciej, sprawniej, ale nie chciałam by czuła się odsunięta. Podkreślałam jej ważność, że jest starsza, unikając jak ognia stwierdzeń: ustąp mu, bo jest młodszy ( to przekleństwo mojego dzieciństwa). I już zacierałam rączki, jak mi dobrze idzie :))) Gdybym tu postawiła kropkę wyszłoby, że jestem prze-mądra. No, ale będę zamiast tego uczciwa:) Martusia i tak była zazdrosna, tylko po cichu i inteligentnie (wrednie). A to zabrała bratu smoczek, butelkę z kaszką. Oczywiście bez krzyków i ryków, myśmy nawet nie wiedzieli, tylko dziwiliśmy się co ten Stachu tak dużo kaszki żłopie, podwójne porcje? Martusia miała lat 4, Staś trochę ponad dwa, gdy przekonała dziadków, że on absolutnie lodów i słodyczy nie może...Przykładów może starczy, klimat zarysowany. Mogę jednak powiedzieć, że Staś w szkole nieraz bronił siostry, do końca gimnazjum przyjaźnili się bardzo, dopiero w liceum nieco oddalili. Teraz jako dorośli stosunki mają poprawne, choć nie gorące. Ale dogadują się spokojnie. Staś tylko czasami nam wypomina:
-Tak, bo Marta najstarsza, taka wspaniała.- i tu widzę, że z tym wzmacnianiem najstarszego dziecka nieco przesadziłam. Albo podkreśla:
-Jedyne co Wam wyszło to JA!
Tu pojawiają się kolejne osoby dramatu czyli pozostałe nasze dzieci rzucające czym popadnie w najstarszego brata za to stwierdzenie.
Z kolejnymi dziećmi nie miałam już wątpliwości, czy będę je kochać równie mocno. Już wiedziałam, że każde inne, ale każde nasze, wpisane w serce. Natomiast zniknął problem zazdrości. Może nie do końca, bo przecież każdy jest zazdrosny. Widzę, że dla młodszych trudnym dniem są urodziny kogokolwiek i przepracowanie, że to nie ja dostaję prezenty i to nie ja jestem w centrum. Pomagają rozmowy, przygotowanie, bo dzieci nie radzą sobie z nieoswojona sytuacją. Oswojona, nawet trudna jest do przejścia ( przynajmniej u moich). Niektórzy wymagają niewiele pomocy, inni dużo. To dużo odnosi się do naszej królewny Asi. Ma to związek z jej historią, naszą paniką i chuchaniem na nią. Takim skupieniem wszystkich na tej drobinie. A miał się już kto skupiać:))) Skutek jest taki, że teraz Asia uważa, że wszystko ujdzie jej płazem, że Piotruś w gorszych chwilach jest zagrożeniem. I tak było od początku. Karmię Pietrka, a ona ładuje się na kolana, albo wtedy koniecznie czegoś chce. Tylko nie u nas takie numery, bo w razie czego poda jej to ktoś z rodzeństwa. A zauważyłam, że wystarczyło oddać Piotrka w dobre ręce ( chętnych też było wielu) i na chwilę ją poprzytulać, wykochać a nastawał na trochę spokój. I tak jest do teraz. Poziom indywidualnego wykochania  musi być utrzymany.
Miałam i tak dobrze. U naszych znajomych ( wiele lat temu, bo bohaterowie są już dorośli) po długim oczekiwaniu pojawił się upragniony syn. Radość była wielka, stał się centrum jak to bywa. Niespodziewanie po niecałych dwóch latach pojawił się kolejny synek. Szczęście ogromne, bo nie było przecież szans. Tylko pierworodny uważał inaczej. Co mama karmiła młodszego on urządzał sceny, nawet usiłował bić małego brata. Sceny musiały być naprawdę niezłe, bo młodszy zrobił sobie na pewien czas z nocy dzień a dzień przesypiał. I tak przetrwali. A teraz dorosłe chłopaki bardzo się trzymają razem, wspierają i rodzice naprawdę mogą być z nich dumni. Ale co mieli to mieli:)))
Muszę tu wspomnieć jeszcze o urodzeniu Piotrusia. Starsi chłopcy byli wtedy nastolatkami w różnym stopniu zaawansowania  i bałam się ich reakcji. To czas ogólnie buntu, mniej lub bardziej wyraźnego,wobec rodziców, ich decyzji.  Bałam się jak to się przełoży na relację z najmłodszym bratem, dla którego oni szybko staną się bardzo ważni. Wróciliśmy do domu, dziewczynki rzuciły się tulić maleństwo a panowie? Panowie spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami. Ja niemądra:
-Nie przywitacie się z bratem?- i już łzy mam w oczach.
-Co tam taki maluch może wiedzieć- i poszli sobie. Jak to po porodzie bywa, dużo nie potrzebowałam, by wpaść w rozpacz. Na szczęście na straży trwał mąż:
-Czym ty się w ogóle przejmujesz? Wiadomo, że zaraz będą koło niego latać.- jak ja nie znoszę tego jego "mam rację", zwłaszcza wtedy, kiedy dzieją się takie straszne rzeczy.
Oczywiście miał jednak rację. Piotruś przytulany, noszony i całowany ponad miarę szybko odkrył, gdzie są najbardziej interesujące pokoje, do kogo należy wyciągać ręce, kto go będzie woził w taczce ( a nie w nudnym wózku jak mama kazała), bujał pod samo niebo. Kogo należy naśladować i z kim trzymać sztamę. Teraz często widzę taki obrazek: dwaj panowie J. robiący wieczorem ileś tam pompek ( bez koszulek), Józio, który ich naśladuje, choć pompek robi mniej i Piotruś obowiązkowo bez koszulki ( jak bracia) leży na brzuchu obok nich i liczy:
-Aś, dwa, eszcze eden!
Albo jak na powyższych zdjęciach, jeśli braciszkowie tylko gdzieś się położą, młodsi zaraz robią z nich kanapki. Stasiu, który wyprowadził się już z domu może liczyć na gorący aplauz, gdy tylko się pojawi. Ba, braciszkowie wiedzą znacznie więcej i szczegółowiej co się u niego dzieje niż my, starzy rodzice :)))
W naszym przypadku najgorzej było z dwójką dzieci. Chyba prawdą jest powiedzenie, że przy dwójce jest ciągła rywalizacja. Ale za każdym razem jest to wyzwanie.



poniedziałek, 22 lutego 2016

Ale się dzieje!

Znowu kilka dni przerwy w pisaniu i znowu wyjdzie spod mych palców elaborat a nie post:). Podobno najlepiej pisać posty od 1000 do 2000 znaków. Ja ostatnio albo notuję 0 znaków, albo jakieś straszliwe ilości. I wtedy podobno czytelnicy nie czytają. Cóż...
U nas trwają ferie, trwa brak samochodu i nader intensywne życie. Aż się dziwię. Dzisiaj na zimowy biwak harcerski wyjechały dziewczyny czyli Zosia i Marysia. Jacek jest na zajęciach na farmakologii w ramach rozeznawania swojej ścieżki życiowej, a Jasiu skończył swoje własne, dodatkowe praktyki w warsztacie samochodowym.
W sobotnie popołudnie udaliśmy się ( wraz z Ukochanym) z Jasiem i Marysią na spotkanie z wielokrotnie wspominanym Andrzejem Pilipiukiem, twórcą Jakuba Wędrowycza i nie tylko.

Bycie Walczakiem to bycie zadymiarzem, więc nasze dzieci zabrały ze sobą prawie wszystkie egzemplarze książek Szanownego Autora. Wszyscy inni w kolejce stali z jedną, ewentualnie dwiema pozycjami, my z kilogramami. W związku z tym ustawiliśmy się na końcu. Miało to swoje dobre strony, bo zaczęliśmy dodatkowo gadać. Po spotkaniu wybieraliśmy się z latoroślami na frytki i wpadłam na pomysł co by zaprosić gościa. Trochę głupio, Mary załamana, że ma nienormalnych rodziców. Nasz ulubiony autor był jednak tak miły, że się ośmieliłam stwierdzając, że najwyżej powie nie. Ale powiedział tak. Usiedliśmy razem co prawda nie nad frytkami tylko nad kawą i rozmawialiśmy jeszcze ponad dwie godziny, w większości zaśmiewając się. To był bardzo udany wieczór.
A wczoraj popołudniu zjawili  się znajomi, ze swoimi dużymi dziećmi i graliśmy w KONCEPT. Gra dostępna w Rebel.pl i Gandalfie. Od lat 10 w górę. Przyznam się, że miałam wrażenie, że przynajmniej w moim wypadku powinna mieć ograniczenie od góry. Mój mózg już nie nadążał. Gra polega na odgadywaniu haseł zadanych przez drużynę przeciwną. Podpowiedzi umieszczone są na planszy w postaci zaznaczonych kategorii. I tak np.kawa to może być ciecz, jedzenie, czarny. Ale jak przekazać " podejdź no do płota" z Samych swoich? Czy Modę na sukces? Świetna zabawa, nastolatki chętnie uczestniczą ( i niestety wygrywają), tylko młodsi się nudzą. Polecam!

Przygotowując konspekty warsztatów ( albo raczej rozpoczynając myślenie o przygotowaniu) trafiam na różne zadziwiające rzeczy. Trochę pościągałam, żeby uwiecznić. Zaiste interesujące...
Poniższe koszulki wraz z czujnikiem powinny być dołączane do jakiejś  dziecięcej wyprawki. Jestem za.
A ta koszulka niżej w ogóle mnie nie rozśmieszyła. Raczej przywołała wspomnienia. Byliśmy młodymi rodzicami naszej pierworodnej. Dodam, że ambitnymi ( z pewnej odległości widzę, że pysznymi) i nie chcieliśmy żadnej pomocy. Damy radę sami. Ja jeszcze miałam kilka egzaminów do zdania i z Martusią zostawał dumny tata. Pewnego dnia po powrocie zarejestrowałam, że dziecina jest ubrana jakoś dziwnie. Pajacyk ma za dużo otworów a nasze dziecko za mało kończyn. Tatuś, co wyszło po niełatwym śledztwie, ubrał dziecinę tył na przód, góra do dołu a główkę wcisnął w nogawkę, podziwiając otwór na zmianę pieluchy.
 Nie może zabraknąć koszulek zaangażowanych :)
 A to marzenie chyba wszystkich rodziców. Potencjometr....
I fascynująco-straszne smoczki.

 Czego to ludzie nie wymyślą?

Znalazłam też kilka zdjęć, które sprowokowały moje nowe spojrzenie na temat "radzenia "sobie z Piotrusiem. Tu dołożyłabym tylko taśmę jeszcze na ustach.
 A to jestem gotowa wprowadzić już dzisiaj . Ostatnio nasz beniaminek ewidentnie ma więcej sił niż my i w momencie kiedy my zasypiamy w połowie wypowiadanego zdania on dopiero rozpoczyna zabawę.

 Teraz to już nie, ale na początku naszej rodzicielskiej drogi nie raz i nie dwa miałam ochotę zamordować mojego męża za nieodpowiedzialność. W zamian słyszałam:
-Od dzieci: mamo psujesz zabawę
-od Ukochanego: nie masz do mnie zaufania?
A to tylko kwestia perspektywy.
U nas tak jest przed każdą randką.

 No i w końcu wydało się:
Teraz mam dobre wytłumaczenie, albo raczej dzieci mają.

Przy okazji trafiłam również na blog : " Położna w świecie Sukuma" I przepadłam. Na chwilę zapomniałam czego to ja właściwie szukałam, co miałam robić. Wróciły do mnie pomysły z liceum, żeby pracować na misjach jako lekarz.Wtedy idolem dla mnie był ojciec Beyzym pracujący wśród trędowatych na Madagaskarze. Nawet na pierwszych randkach z moim Ukochanym coś podobnego mu oznajmiłam. Coś o tym, że nie interesują mnie dzieci, małżeństwo tylko wyjazd na misje jako lekarz. Ha, ha- ten śmiech w tle to życie:))) Co ta miłość robi z ludźmi?!

Co do mikrofali. Nie tak dawno robiliśmy z Józiem bardzo ciekawe doświadczenie. Wsadziliśmy do kuchenki mikrofalowej mydło. Doświadczenie bardzo efektowne. Powtarzaliśmy do wyczerpania mydła w domu. Potem beztrosko zajęliśmy się czymś innym. Niedługo później wrócił bardzo głodny Jasiu i wsadził do tejże mikrofali kotleta do odgrzania. Smaki i zapach wspaniały, odświeżający tylko mocno niejadalny. No co, to kolejna pułapka na złodzieja. Takiego głodnego.
Kuchenka została już kilkakrotnie umyta, ale nieufność wobec niej pozostała. Po każdym włączeniu rozchodzi się przyjemny, mydlany zapach. W związku z tym apeluję: nie róbcie tego w domu;-)

czwartek, 18 lutego 2016

Jak oszukać system?

Jako kobieta wysoce emocjonalna mogę zakrzyknąć tylko szlag, szlag, szlag! Zapomniałam tylko dodać, że  również dama,w innym wypadku krzyknęłabym sobie inaczej. Znowu nie działa samochód. Mamy dwa wyjścia ( oprócz zaprzestania jedzenia) albo zmienić samochód, albo mechanika?
Dzisiaj przywołałam się do opamiętania i stwierdziłam, że błędna jest postawa, której usiłuje wyjść naprzeciw, powiem więcej aktywnie jej poszukuję, postawa, że wszystko ma być tak jak ja chcę, mam mieć święty spokój. Gdyby nie utrudnienia ( tak naprawdę niewielkie przecież) nie dojrzewałabym jako człowiek, rozpuściła się. Już starożytni mawiali ( nie pamiętam kto), że to niewolników wychowuje się w dobrobycie.Władców w brakach i ascezie.
Wczoraj, gdy pogrążałam się w użalaniu nad sobą i szemraniu moja przyjaciółka (ta od żelazka) powiedziała mi, że ona nigdy nie ma wątpliwości, że Bóg ją kocha i każda sytuacja jest dla niej dobra. Pomogło :)
Wracam do tematu głównego.

Ponieważ ostatnio szukałam do szkoły rodzenia różnych akcesoriów niemowlęcych i np.detektora tętna, laktatorów (kosztorys) zarówno na fb, jaki i w poczcie czy przy różnych artykułach czytanych nawet na inne tematy pojawiają się reklamy tychże produktów,produktów konkurencyjnych a nawet twórczo produkty z nimi powiązane np. wózki. Tych nie szukałam absolutnie, wręcz przeciwnie zamierzam się pozbyć:) Jesteśmy jednak śledzeni. Co prawda podejrzewam z asortymentu, że zostałam zakwalifikowana do grupy kobiet oczekujących na poród, to może trochę system oszukałam ;-)
W codziennym zmaganiu miłym przerywnikiem jest myśl o wakacjach. Wywołana przez naszego ubiegłorocznego gospodarza pytaniem czy przyjedziemy. Trochę pomarudziliśmy o imigrantach,otrzymaliśmy odpowiedź, że Chorwacja jest krajem bezpiecznym ( mam nadzieję) i podaliśmy termin przyjazdu wraz z przyjaciółmi. W tym roku wyjątkowo późno bo przełom sierpnia i września ze względu na Światowe Dni Młodzieży. Jedziemy ekipą w 14 osób. Miała dojechać jeszcze moja mama,ale jakoś dziwnie przestała nęcić ją ta wyprawa :))) Może ze względu na wysoki, zapowiadany poziom chaosu.
Takie tam z poranka:
Zosia:
-Mamo, wymalowałaś się?
-Nie?
-A tak ładnie wyglądasz...
Tu opada kurtyna.
Od pewnego czasu trwała swego rodzaju licytacja wśród naszych dzieci. Czyje imię Piotruś powie najwcześniej. Oczywiście są sami wygrani. Nawet Jacek, którego długi czas nazywał Adam. Teraz natomiast odbywają się takie konwersacje. Doceńcie wielowątkowość i inteligencję naszego beniaminka;-):
-Powiedz Ma-rta.
-Ma- rta - nie wiem czy świadomie ale powtarza nasz powolny sposób wymawiania.
-Powiedz Staś.
-Sta-as.
-Powiedz Jaś
-Jaas synek.
-Powiedz Mary
-Mely
-Powiedz Zo-sia - za każdym razem musimy mówić "powiedz", bo inaczej nie traktuje tego poważnie:)
-Zo-ssia
-powiedz Hania
-Hania synek (?)
-Powiedz Józio
-Juzzio synek - na pewno mówi  przez u otwarte, to słychać:)
-Powiedz Asia
-Assia
-Powiedz Piotruś
-Ja! Synek!- tu odpowiedź jest niezmienna, czasem dodawane jest mamy/taty synek. Wszelkie próby nauczenia mówienia Piotruś spełzają na niczym. Dla niego jest jasne: Piotruś to ja!
Ostatnio pisałam trochę na temat swoich lektur a nie za wiele na temat tego co czytamy z dziećmi. Dziś mam zdjęcia i wiele do powiedzenia. Najpierw jednak lektura numer 10 na mojej liście, przeczytana z matczynego obowiązku, ale przeczytana. "Seria niefortunnych zdarzeń". Trochę zdziwiło mnie, że chwyciła za nią nasza gimnazjalistka, bo jak dla mnie dawno wyrosła z tego typu książek. Według mnie jest dla młodszych czyli 4, 5 klasa. O dziwo Marta potwierdziła , że i u niej właśnie na poziomie gimnazjum było szaleństwo w związku z tą serią ( 13 tomów). Może ze względu na  formę książki, sposób pisania nieco przewrotny, mający sprawiać wrażenie, że autorowi jest obojętne czy ktoś przeczyta jego twórczość czy nie, a właściwie to odradza. Zapewnia co drugi akapit, że książka jest ponura, niesprawiedliwa i nie ma szczęśliwego zakończenia. Co nie jest prawdą, bo każdy tom opisujący jedną nieszczęsną przygodę bohaterów kończy się tym, że uniknęli nieszczęścia. Co prawda pojawia się już sugestia kolejnego, ale po przeczytaniu trzech tomów wiem jak to kolejne się skończy:) Jest trochę okrucieństwa, bo śmierć rodziców ( nic nowego patrz chociażby Kopciuszek), mordowanie kolejnych opiekunów dzieci ( np. rzucenie głupiej ciotki na pożarcie Łzawym Pijawkom), ale w sumie takiego nierealnego. Dla mnie prawdziwie smutną sprawą jest nieodpowiedzialny opiekun prawny dzieci, wśród których znajduje się niemowlę. Tenże opiekun prawny beztrosko zostawia dzieci u dalekich krewnych, którzy np. przymuszają je do pracy w tartaku(!) Niemowlę! To nawet Ania Shirley była lepiej traktowana. Gorsze jest głodzenie niemowlęcia, na które zgody nie dam:) Ale to brzemię moich lat i doświadczeń, i się czepiam.
A teraz najpierw jako, że było niedawno pewne święto, absolutnie przereklamowane wstawiam zdjęcie kwiatów, które nie mają z nim nic wspólnego i stoją sobie na stole ot tak ;-)

Pierwsza z książek to wielki leksykon pszczół. W tym roku przechodziliśmy już etap tych owadów, teraz powróciły a wraz z nimi silne pragnienie zaprowadzenia pasieki w naszym "ogrodzie". Książka jest świetna. Dla młodszych wielkie obrazki, dla starszych tekst. wszyscy siedzą i oglądają, rysują, pytają i dyskutują. No i wybierają rodzaje uli do naszej własnej pasieki.

 Czy wiedzieliście, że na malowidłach jaskiniowych również są pszczoły i zwyczaje podbierania im miodu?
 Albo, że ciało Aleksandra Macedońskiego do ojczyzny wróciło w beczce , zalane miodem, by uchronić je przed zepsuciem  do czasu pogrzebu? 
A to rewelacyjna wyklejka okładki. Człowiek zaczyna mieć przywidzenia:)
Następne pozycje to książeczki " do szukania". Bardzo je lubimy.
Najpierw książka-wyzwanie. Dla starszych dzieci i rodziców. Przepraszam za zdjęcia, robione słabym parapetem. Rewelacyjne dwustronne ilustracje, trochę bazujące na iluzyjnych obrazach takich wiecie, że cały czas idzie się po schodach do góry a jest się coraz niżej. Jest też historia przewodnia, należy złapać słynnego złodzieja, zebrać na wielu stronach poszlaki i dopaść go na ostatniej, najtrudniejszej. Zabawa na wiele godzin i to dla niejednej osoby.



 Druga pozycja jest dla młodszych dzieci. Rodzina pingwinów uciekła z zoo i ukrywa się w różnych miejscach. 5 latka i 7 latek zachwyceni. Dla nich to wyzwanie i świetna zabawa, do której mogą w dowolnej chwili wrócić.


I jako trzecia w "tym temacie" książka kupiona na próbę. A jest ich więcej i w odróżnieniu od wielu pozycji jest tania ( poniżej 10 złotych). Tu jednak pewnym ograniczeniem jest wiek. Poszukiwania są trudne, wymagają skupienia i niekonwencjonalnego podejścia. U nas od 4 klasy. Ja również próbowałam i pomimo, że mam się za doświadczonego poszukiwacza nie wszystkie elementy znalazłam.Mogłabym zajrzeć do podpowiedzi, ale po co psuć sobie zabawę.


Dodatkowa frajda to kolorowanka :) Starsze dzieci tez czasami lubią.

No i ostatnia pozycja. Dużo ciszy w domu, zapewniam.
 No i tutaj mamy do dyspozycji różne stopnie trudności. Dla każdego.
Chyba na dzisiaj wystarczy, to co miałam napisać będę musiała umieścić w osobnym poście :) Ale wyrobię się :)
Na koniec tylko coś dla oka.( Głupi aparat ).
Jacuś był u dentysty. Asia uczciła brata rysunkiem.
Jak wyjaśniła ( I CO WIDAĆ), ten z zębami to Jacek.
-Ale jesteś w sukience, bo nie umiem rysować spodni. Wszyscy są w sukience. Ja też!

A tu z kolei NIEUDANE dzieło Maryni. Nieudane dała mi zatrzymać, wyszarpałam w drodze do śmieci i wybłagałam. Udane chowa i tylko pokazuje, na krótka chwilkę. Ech, ci artyści!

wtorek, 16 lutego 2016

Makulatura

Bardzo dawno nie pisałam, ale byłam pochłonięta walką z papierologią stosowaną urzędniczą. I nawet muszę stwierdzić, że miałam do czynienia z urzędnikami reprezentującymi gatunek ludzki czyli wykazującymi, że cierpliwość, życzliwość i empatia nie są im obce.
Co z tego? Dziś oddałam wszystkie wytworzone i zgromadzone papiery, które będą się procedować przez miesiąc i poczułam się osłabła. Wyssana przez biurokratycznego wampira. To wszystko oczywiście w związku ze szkołą rodzenia, która ma ruszyć, mam nadzieję w kwietniu. Wraz z dodatkami, ale nimi się pochwalę, kiedy będą dopracowane. Zakwalifikowałam się na szkolenia w fundacji "Rodzić po ludzku" i od połowy maja do połowy czerwca będę częstym gosciem w Warszawie. Wyrobię średnią odwiedzin stolicy z kilku lat:))) Już teraz się martwię:
-Jak ja ich tu zostawię?
-Jak sobie mężczyzna mego życia da radę z życiem?
-Jak ja SAMA dam sobie radę?
-Jak zniosę tęsknotę za dziećmi?
Wniosek: martwić można się zawsze i wszystkim!
Wracając do załatwiania. Miałam kilka zderzeń z rzeczywistością alternatywną, o jednym pisałam na fb, ale powtórzę:
W urzędzie pracy bywam ostatnio, bo załatwiam...
I dziś podsłuchałam takie coś:
-Za to szkolenie musi pan zapłacić.
-Nie, to jest bezpłatne.
-Musi pan zapłacić 500 złotych.
-Jak to?
-Na to szkolenie wysłaliśmy pana przez POMYŁKĘ.
-????

Nie wiem czym to się skończyło, mam nadzieję, że do rękoczynów nie doszło, bo opuściłam to niesamowite miejsce.
Jedno mnie dotknęło osobiście:
-Przed świętami zapraszam na szkolenie z przedsiębiorczości?
-???
-Będzie DODATKOWE szkolenie z przedsiębiorczości, przez tydzień od 8 do 15.
-Ale nie muszę na nim być?-tu szybkie kombinacje, że Wielki Tydzień wolę spędzić inaczej, że edukacja domowa, przecież szukam takiej pracy, która nie koliduje z moim byciem w domu, z dziećmi. No i mogę to zrobic on-line, nawet zdać egzamin, w końcu mamy wiek 21!
-Jest obowiązkowe.
-Ale w regulaminie (dofinansowania rozpoczęcia działalności gospodarczej) nic na ten temat nie ma?!-ten regulamin ostatnio był wertowany przeze mnie i Ślubnego intensywnie,właśnie na wyłapanie tego, czy nie stanę się niewolnikiem.
-Bo jest dodatkowe.
-Czyli nie muszę na nim być?
-Jest obowiązkowe!
-Ale nigdzie nie ma nic na ten temat!
-Bo jest dodatkowe!
I tak ciągnęłyśmy tę rozmowę. Pani chyba zwątpiła w moje możliwości umysłowe. To zwątpienie pogłębiło się w momencie, gdy okazało się ile dzieci mamy na utrzymaniu:
-Przecież pani teraz dostanie pieniądze od rządu?!
I raczej nie przekonałam pań  tam rezydujących, że idę do pracy, bo kocham to robić, znalazłam możliwość pogodzenia bycia w domu i pracowania , no i dzieci mi podrosły. Moje szanse na otrzymanie wniosku mam wrażenie zmalały i może być ciężko. Mąż szykuje plan awaryjny, ale lekko nie będzie.
U nas w domu powstają zręby obrony terytorialnej. Najmłodszy domownik opracował sposób opuszczania łóżeczka i ma to daleko idące konsekwencje. Od wieków,czyli od naszego drugiego dziecka mamy szwedzkie łóżeczko przywiezione przez znajomych. Nieco większe, wyższe i jak się okazało niezniszczalne. Tym cechom zawdzięczamy to, że jak do tej pory nikt nie zdołał z niego samodzielnie wyjść. A szczególnie nasi chłopcy zawsze byli dobrze wygimnastykowani. No i w końcu Piotrusiowi się udało. Na początku pomagał jeszcze śpiworek do spania,ale przestał w końcu być ograniczeniem i ze względu na bezpieczeństwo małolata obniżyliśmy barierkę. Świat jest jego. Szczególnie poranki, gdy odwiedza nas z bronią w ręku i wiaderkiem na głowie. Broni nas przed budzikiem. Wieczorem odwiedza pokoje starszego rodzeństwa, szczególnie wtedy, gdy starsze rodzeństwo jest zajęte np.rozmowami na dole. Charakterystyczne jest, że chwilę później zazwyczaj słychać:
-Maaaamo, Piotrek mi tu wszystko ruszał!- zupełnie jak za dawnych lat, gdy mieli lat kilka a nie kilkanaście.
Zaraz będzie elaborat więc już kończę na dzisiaj.
Numer 9 na mojej liście to "Kochanice króla" Phillippy Gregory. Czytałam głównie w kolejkach urzędowych lub czekając na jakiś papierek. Najpierw wzięłam " Oczami Jezusa", ale gdy zaczęłam płakać w poczekalni przychodni przerzuciłam się na bezpieczniejszą lekturę. To krwiste romansidło, z prawdziwym tłem historycznym. Można, ale nie trzeba.
W międzyczasie, wieczorami oglądałam. Ale co to już jutro.
Jutro też wariacja na temat : do czego nie używać kuchenki mikrofalowej. Może ktoś z Was miał już jakieś doświadczenia w tej dziedzinie? Też o pewnej niezwykłej rodzinie i Fernandelu :))))
A tu szczypta Joanny:)

- Ja do niej mówię , a ona nic. Ale wytrzymam, ja wytrzymam- to o starszej siostrze.

-Mamo mam mały problem, posikałam się

-Źle, że  tu siedzisz..
-Ale jestem zapięta!
-Dzieci mają być zapięte, ale w fotelikach dla bezpieczeństwa. I policjant może mi wlepić mandat.
-Nie martw się, władza o tej porze pewnie śpi...

czwartek, 4 lutego 2016

Węże faraona

Wirus pod wieczór postanowił mnie opuścić i całe szczęście, bo pomału popadałam w depresję. Dzisiaj, na koniec chorowania byłam głównie osłabiona i częściowo znieczulona na rzeczywistość poza łóżkową. Co nie oznacza, że mogłam do woli korzystać z wymienionego wyżej mebla. Nie, nie. Dyspozycje śniadaniowe wydane,letarg, kilka ruchów w stronę obiadu, letarg, przejście do samochodu, by przejechać 400 metrów do przychodni po skierowanie na badania ( skierowanie leżało tam już od kilku dni), długi letarg. Omamiła mnie cisza panująca w domu. Co się okazało? Marta na egzaminie, panowie na zajęciach, Marysia na egzaminie, Zosia na logopedii i angielskim a młodsi przy komputerach starszaków i ...grają, oglądają. Znaczy to ci starsi robią rejwach w domu. Pomimo, że miałam wolne czułam się psychicznie fatalnie. Biedne, zaniedbane dzieci, siedzą przed komputerem. No depresja gotowa.
A jeszcze nasz beniaminek poczuł, że niezwykła swoboda panuje w domu, w związku z czym broił równo. Co jakiś czas przylatywał tylko do mnie i dawał mi soczystego buziaka. Rozpływałam się wewnętrznie, że chociaż on, bo cała reszta jak zaczarowana tkwiła przed monitorami. Ciepełko w środku trwało dopóki nie zobaczyłam skutku jego działań. Eh!
Ale już powróciłam. Najlepszy dowód to wieczorne czytanie, długie ponad miarę, żeby zlikwidować wyrzuty sumienia, no i zajęcie się papierologią w związku ze szkołą rodzenia. Terminy gonią a ja ciągle odsuwałam to na jutro. I tak co dzień. Ale teraz już nawet wpisałam się na szkolenia. W fundacji Rodzić po ludzku. Warszawo, nadchodzę!
Dzisiaj nie obyło się niestety bez pączków.

Dlatego właśnie niestety :(  A lubię i mam słabą wolę...
Może zmieńmy temat.
Dzisiaj Marysia zdawała egzamin z historii, z pierwszego semestru czyli średniowiecza. Nie pała miłością do tej nauczycielki życia, uczyła się niedługo, bo ciągle miała coś ważniejszego do zrobienia ( jak ja to znam). Egzamin miała na 12.45  i rano zdążyła jeszcze roztoczyć wizje swojej klęski i bezmiaru niewiedzy. Trochę się denerwowałam, z drugiej strony wczoraj mimochodem słyszałam jak Zośka magluje starszą siostrę z dat, dynastii, osadnictwa i co najgorsze rozbicia dzielnicowego. Według mnie nie było najgorzej. Dzisiaj rano dopiero wpadłam na pomysł poszukania jakiejs pomocy naukowej w internetach. No i znalazłam kanał na youtube Historia na szybko. Rewelacja! Marynia jeszcze przed wyjściem oglądnęła kilka animacji. Filmiki ukazują się w pewnych odstępach czasu, ostatni o wojsku za wczesnych Piastów ma wczorajszą datę, więc liczymy na dalszy ciąg. Marysia historię zdała, po powrocie siadła i ogląda dalej zainteresowana nagle tak nielubianym przedmiotem. W międzyczasie również Józio ( a to zupełnie inny przedział wiekowy) dosiadł się i też zainteresowany.
Z tą edukacja domową w ogóle jest śmiesznie. Naszym dzieciom bardzo pomaga wykrystalizować zainteresowania i plany na przyszłość. Jasiu niespodziewanie trafił do technikum samochodowego i jak mówi w końcu uczy się czegoś sensownego. Marysia, która swym poziomem zaawansowania języka angielskiego a szczególnie niemieckiego załamuje wykładowców raptem odkryła, że lubi uczyć się języków. A Zosia w każdej wolnej chwili przegląda magazyny wnętrzarskie i takież programy. A kiedyś ( nie tak dawno) chciała być księżniczką, modelką, aktorką:)
Młodsi na razie chłoną świat. I aż się nie chce wracać do szlaczków i pięknego pisania literek. Jakie zresztą mają szanse z tytułowymi wężami faraona?

Horror nie?
Tak wygląda efekt reakcji spalania rodanku rtęci.
Ponieważ reakcja jest niebezpieczna , a uzyskane produkty trujące NIE można jej przeprowadzić w domu.
Na szczęście, na szczęście jest tylko trochę mniej efektowna, bezpieczna, z domowych produktów reakcja, w której powstaje czarny wąż faraona. Marta ma w najbliższym czasie zrobić prezentację a na razie znalazłam na yt wersję słowacką/czeską z podanym przepisem:)

 Jak nam wyjdzie pochwalimy się.
Dodatkowo legenda głosi, że nazwa zwyczajowa tej reakcji pochodzi od zdarzeń przed ucieczką Izraelitów z Egiptu. Kiedy Mojżesz przychodził do faraona i prosił, by ten wypuścił naród wybrany, pokazywał mu też znaki według rozkazu Boga. Jednym z tych znaków była przemiana laski Mojżesza w węża. Faraon zawsze zwracał się do swoich kapłanów, by mu wyjaśnili co widzi, jak to możliwe. Oni właśnie w odpowiedzi na ten cud stworzyli takiego chemicznego węża. Skoro również im się udało, faraon uznał, że to nic nadzwyczajnego i nie będzie się słuchał nieznanego Boga. Całą tę historię pięknie pokazuje film " Książe Egiptu", jeśli jeszcze ktoś nie zna. Dzieci siedzą jak zaczarowane, bo i muzyka piękna:)))
Ale jakie szanse wobec tego mają szlaczki?????

środa, 3 lutego 2016

Dlaczego?

Dopadł nas wirusik. Złe samopoczucie, bóle pleców i karku. Na szczęście krótkotrwały.
Niemniej pojawiło się w mej głowie pytanie: dlaczego?
Dlaczego, kiedy czuję się jak mokra ścierka albo sprasowany żelek moje dzieci mają najwięcej energii? Dlaczego akurat wtedy są najgłośniejsze, najbardziej rozmowne i mają najwięcej pytań? Dlaczego wtedy właśnie ich ojciec ma najgorszy młyn w pracy a starsze rodzeństwo egzaminy do pozdawania? Dlaczego wtedy można sie przylepić do podłogi, nie ma nic do picia ani do zabawy? Dlaczego wtedy stają się przeciwnikami gier komputerowych i bajek do oglądnięcia? Przecież normalnie walczą o nie zaciekle i do łez. Dlaczego wtedy główną atrakcją jest bieganie po domu i wrzeszczenie?
I nie znalazłam odpowiedzi. Bo przecież pomiędzy tymi wrzaskami słyszę:
-Pituś chodź, mama jest chora.
albo
-Cicho, no bądźcie CICHO, mama źle się czuje!- mam wrażenie, że zostali poinformowani i uciszeni również sąsiedzi w promieniu przynajmniej 3 kilometrów.

W przerwach od chorowania zrobiliśmy kilka fajnych rzeczy. Przed jedną przestrzegam.
Dałam się skusić na zabawę z mąką. Bardzo prosta i atrakcyjna. Wsypuje się warstwę mąki, bądź  kaszy manny do dużej blaszki i dziecko może rysować literki, obrazki, słowa albo paluszkiem, albo patyczkiem. Moje dzieci poświęciły twórczości jakieś 5 minut. Potem były bardziej zajęte sama mąką. Osobiście uważam, że dysponuję całkiem dużą, wyćwiczoną przez lata w ciężkich bojach odpornością na dziecięcy bajzel. Tu jednak zaczęłam zgrzytać zębami i zaproponowałam dzieciom zejście mi z oczu póki nie sprzątnę. Takim specjalnym tonem, który włącza się przy nielicznych okazjach i potomstwo bardzo szybko nań reaguje. Mąka była wszędzie. Na potomstwie również, więc wprowadziłam poprawki i niektórzy zeszli mi z oczu po drodze zahaczając o brodzik i świeże ubrania. Koniec, nigdy więcej.
 Natomiast kilka kolejnych doświadczeń i zabaw było bardzo fajnych.

Tutaj na przykład wędrująca woda. Potrzebne barwiki, które dobrze rozpuszczaja się w wodzie. W słoikach z samą wodą ma dojść do wymieszania kolorów, czyli ma powstać fioletowy, zielony i pomarańczowy. U nas szło to bardzo powoli, bo fragmenty białego papieru toaletowego kilkakrotnie musiały być wymieniane. Odkrywcy po prostu widząc wędrujące barwy nie mogli powstrzymać się od macania i sprawdzania, zrywali przy tym delikatne połączenia między naczyniami i trzeba było zaczynać od nowa. Do rana w spokoju barwy się wymieszają. Ale jakie niezwykłe napięcie, obstawianie, który kolor wędruje najszybciej i propozycje machlojek, by przyśpieszyć proces:)))
Robiliśmy też własnoręcznie grę logiczną.

W wersji dla młodszych i starszych.
W tym czasie ci najmłodsi mieli posegregować guziki i koraliki. I jak to u nas zabawa nabrała rumieńców dopiero wtedy, gdy do naczynia przeznaczonego na guziki dolałam wody. Miałam ich z głowy na ponad godzinę.
Jak można się domyślić wszystko dookoła było też mokre.
Jutro mam zamiar ZMUSIĆ ich do oglądnięcia " Godziny pąsowej  róży" z 1963 roku. Zobaczymy jak wyjdzie zderzenie z ówczesną kinematografią. Chciałam, żeby kobitki przeczytały książkę, ale po przeryciu całego domu stwierdzam, że zapadła się pod ziemię. Zostaje film.
Józio ma natomiast obiecaną produkcję chmury, a starsi wykład na temat DNA. Dziś prelegent był na zwolnieniu.
Muszę trochę nadrobić zaległości, bo ostatnio czytałam tylko literaturę fachową, układałam program zajęć i nieco zaniedbałam towarzystwo. Nie to, żeby marudzili, ale pojawiły się głosy, że niektórzy by wrócili do szkoły a to wskaźnik zaniedbania;-)
Od razu się przyznam, że pomiędzy podsypiałam, puszczałam dzieciom bajki i pozwalałam na bieganie z bronią. No ale miałam zwolnienie...