niedziela, 20 września 2015

Stereotypy

Dookoła nas trwa walka ze stereotypami, prześladowaniami i za małym znaczeniem mniejszości.
Postanowiłam i ja trochę dołożyć do tego tematu zwłaszcza, że mam wrażenie iż nie wszystkie stereotypy są równie tępione.
Mamą wielodzietną jestem od wielu lat. Wszak trójka moich najstarszych dzieci jest już dorosła w majestacie prawa a jedno całkiem samodzielne, prowadzi osobne życie. Jesteśmy wykształceni (lekarz i informatyk) i z dużego miasta, a jednak od początku naszej wielodzietnej drogi towarzyszyło nam hasło: wielodzietność = patologia.
W odpowiedzi na zdziwienie, i nie ukrywam ,czasami chamskie pytania, mogliśmy powiewać sztandarem naszego wykształcenia. Zostawiano nas w spokoju, niekiedy dając wyraz jedynie lekkiej dezaprobacie lub współczuciu. Co mają zrobić jednak rodzice, którzy są z mniejszych miejscowości, mniej wykształceni? Czy w jakikolwiek sposób świadczy to o tym, że gorzej wychowują dzieci, mniej je kochają? Mniej o nie dbają? Co ma zrobić matka wielodzietna, nie-lekarz w przypadku bezczelnych pytań przy kolejnym porodzie? Albo uwłaczających godności komentarzy?
Dzisiaj odwiedziła mnie koleżanka, mama pięciu chłopaków i dwóch córek. Dzieci mądre, elokwentne, utalentowane, do tego ciekawe świata i towarzyskie. Jednemu z nich przydarzyła się taka przygoda. Odprowadzał na autobus kolegę i jak to nastolatki śmiali się głośno i wygłupiali. Jeden z powodów do śmiechu to wskazywanie w mijanych ogródkach sprzętów do zabawy dla maluchów (typu rowerek, hulajnoga, wiaderko) i stwierdzanie:
-O, to zabawka dla Ciebie!
Następnego dnia podczas zabawy we własnym ogródku zaczepiła go pewna pani, która zapytała czy to jego dom. Następnie stwierdziła, że jeżeli z jej ogródka zginie cokolwiek, to go poszczuje psem. Zszokowany młodzian opowiedział o wszystkim mamie, która obecnie dąży do spotkania z nieznajomą. Ciężar na sercu jednak czuje ogromny, wtłoczona w złodziejskie ramy. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że cała rodzina to zapaleni cykliści, zaopatrzeni w świetny sprzęt. Jak dodała moja koleżanka z rozgoryczeniem:
-Pewno kradziony!
No i proszę, mamy uciskaną mniejszość potrzebująca wsparcia. Prawdziwą mniejszość, ważną dla społeczeństwa. Jak wskazują dane rodziny wielodzietne (takie 3 +) stanowią 6% wszystkich rodzin, a wychowuje się w nich (według różnych szacunków) ok. 80% wszystkich dzieci.
Kolejny stereotyp to „kura domowa”.
Niedawno triumfy popularności pobijał filmik o rekrutowaniu do pracy. Rekrutacja prowadzona bardzo profesjonalnie, nie budziła podejrzeń aż do chwili przedstawienia warunków pracy. 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, bez urlopów i wynagrodzenia. Praca matki w domu. Jeśli komuś zależałoby na silnym państwie to wspierane byłyby silne rodziny, promowany model wychowywania dzieci przez rodziców, a nie przez instytucje. Nie hodowla. Przez 20 lat od rezygnacji z pracy i decyzji, że będę wychowywać swoje dzieci nie otrzymałam nigdy od państwa żadnego wynagrodzenia, nie potrzebuję dyplomów i medali. Swoją nagrodę odbieram codziennie. Ale protestuję przeciwko byciu kura domową. Piszę, czytam, myślę, organizuję, tworzę. A znam mnóstwo mam, które robią jeszcze tysiące innych rzeczy. Wolę włoskie określenie „ Regina casa”- królowa domu.
I tak to niechcący znalazłam się wśród uciskanych mniejszości.
Ten post znalazł się na wrodzinie.pl jako artykuł:)

sobota, 19 września 2015

Poranne potyczki

Jak zwykle zapomniałam wyjąć wcześniej mięso z zamrażalnika. Wkładam je więc do mikrofali, by choć trochę odtajało. Asia obserwuje mnie w skupieniu:
-Jakie to jest mięsko?
Nie odpowiadam od razu, bo prawdę powiedziawszy mam w buzi jabłko.
-No na co zapolowałaś???!

Pproszę o modlitwę w intencji naszego przyjaciela, ojca 8 dzieci. W nocy w stanie ciężkim przewieziony do szpitala. Ostre zapalenie trzustki. Od kilku tygodni był diagnozowany z powodu bólów brzucha. Jesteśmy wstrząśnięci. W środę widzieliśmy się i wszystko było ok. I o siły dla jego rodziny, głównie żony.

czwartek, 17 września 2015

Mowa nienawiści:)

Niestety polityka wciska się w życie codzienne czy tego chcemy czy nie. Zupełnie jak w Vabanku:
-Nie interesuję się polityką.
-Ale polityka interesuje się panem.:))))
U nas w domu pojawiła się mowa nienawiści, tak przynajmniej twierdzą niektórzy.
Marynia ciężko przechodzi adaptację do nauki w domu. Z powodu... Nie z powodu późniejszego wstawania, nie z powodu posiadania czasu na wymarzone zajęcia, nie z powodu samodzielnego ustalania planu pracy, nie z powodu masy książek nieustannie w zasięgu ręki, czy też filmów do obejrzenia których zachęcają rodzice i starsi wiekiem bracia. Nie z powodu materiału do nauki, tylko z powodu egzekwowania pracy własnej przez najstarszą siostrę tudzież rodzicieli. Przyzwyczajona do przemykania w cieniu, odfajkowywania prac straszliwie się burzy na konsekwentne  sprawdzanie. Test z potęg? Nieważne, że niezaliczony, przecież był. Tak niestety jest w szkole, że nie ważne jest czy coś umiesz. Był sprawdzian ? Był. Nikogo nie obchodzi, że tego materiału nie umiesz. No ewentualnie jeśli jesteś zagrożony. A teraz Marysia stanęła przed zadaniem: masz to umieć a nie zdawać. I wspomniane potęgi należy powtórzyć, więcej zrobić zadania, które się ominęło. I napisać test sprawdzający jeszcze raz. A starsza siostra w swoim żywiole, wszak matematyka to jej konik.
-Marta, Twoje dzieci będą biedne!
-Dlaczego jesteście dla mnie takie wredne?- to do mnie i Marty, gdy okazało się, że dziecko jednak niewiele umie.
-Ona specjalnie tak wrednie rozwiązuje te zadania, żeby wyszły inne wyniki niż mi!
-Mamo, ona to robi specjalnie, żebym nie umiała!
No i jak widać jest, nie tylko znana z polityki mowa nienawiści ale i nienawistny sposób rozwiązywania zadań. A najgorsze ( z punktu widzenia Marysi) to, to że fakty ułożyły się tak, że Martusia jeszcze ten rok zostaje w domu. Ja się akurat cieszę:)

I kolejne zdarzenie ocierające się o politykę. Ostatnio sypano gromy na Biedronkę. O jakże niepotrzebnie! Wczoraj przekonałam się, że Biedronka ratuje życie. Jechaliśmy już o zmroku na spotkanie wspólnotowe. I w pewnym momencie udało nam się ominąć pieszego idącego poboczem. Nieprzepisowo nie miał żadnych odblasków, ubrany na czarno, ale miał.... biało-żółtą siatkę z Biedronki. To pozwoliło nie zrobić mu krzywdy( na szczęście !!!). I co się wrednie czepiają?!!!

środa, 16 września 2015

Dziad i baba

Zgodnie z obietnicą pora na dziada i babę.
Posiadamy licznych kreatywnych znajomych, tu zawsze zazdrość mnie ogarnia. I następuje skrzyżowanie, w które  z chęcią bym skręciła by opisać co też oni potrafią  i czego to zamierzam się od nich nauczyć:))) A na razie zazdraszczam!
Niemniej trzymając się tematu. Jedni z tych znajomych w przeddzień moich urodzin zaprosili nas na swoją 15-tą rocznicę ślubu. Tak, tak mamy młodych znajomych:-P
Motywem przewodnim była wieś, tak rustykalnie. No i postaraliśmy się. Bardzo to było twórcze i relaksujące, bo dawno nie mieliśmy takich napadów śmiechu, zresztą wraz z ekipą krytyków.
 Po drodze rozśmieszyliśmy kolejnych znajomych i jak zostało określone: "obciach na pół osiedla"



A tu się pochwalę prezentem od Marysi. Notesik własnego wyrobu i jakie hasło zaangażowane. Przyznam, ze takie lubię najbardziej:))))




I jeszcze o rysowaniu. Marysia spełnia swoje marzenie. Zaczęła chodzić na lekcje rysunku. I na razie męczy się z prostymi i proporcjami. To taka nauka, że wszystkie wielkie dzieła zaczynają się od ciężkiej pracy. Teraz nasze dziecko nieustannie mierzy wszystko ołówkiem i szkicuje, szkicuje, szkicuje....

wtorek, 15 września 2015

Urodziny

Wrzesień w naszej rodzinie to nie tylko początek roku szkolnego ale i zalew imprez urodzinowych. Jako, że występują masowo usiłuje unikać ich jak ognia ( przynajmniej w lecie). Budzi to oczywiste niezadowolenie i szemranie w narodzie zgromadzonym pod naszym dachem.
Jest nas dwanaścioro i można by obstawić równomiernie cały rok, to nie, wszyscy muszą w dużych grupach, bo inaczej czuja się samotni. Jedyni, którzy wyłamali się od reguły to Marta i Józio obstawiający swoje miesiące w pojedynkę. Wrzesień jest obłożony straszliwie, podobnie jak styczeń i lipiec. Marta obstawia maj a Józio listopad. Reszta miesięcy nas nie interesuje.
We wrześniu swiętowanie zaczynamy z lekkim wyprzedzeniem, bo w przedostatni dzień sierpnia gwiazdą jest Zosia, potem ja (czyli pierwszy weekend ), tydzień po mnie Piterek, a pod koniec miesiąca Hania.
W tym roku mamy za sobą 11 urodziny Zosi, moje dobrze osiemnaste i drugie Piotrusia. Tak Don Pedro skończył 2 lata! Przed nami tylko urodziny Hani. A urodziła się 23 września w święto ojca Pio. A było to tak. Co prawda tę historię opisywałam chyba w książce ale mogę ją powtórzyć.
Całą ciążę modliłam się do ojca Pio, czułam dziwny niepokój. Akurat podczas tych 9 miesięcy często jeździłam do porodów domowych. Jedna z moich rodzących jest specjalistką od wszelakich świąt i patronów. Podczas jej porodu chciała rozmawiać, więc zabawiałam ją rozmowami o różnych imionach. Śmiałam się, że bardzo chcę Pię-po moim ulubionym świętym, ale Ślubny zagroził, że po jego trupie. Nie mogę więc ryzykować.
Hani poród zaczął się w domu, na moją prośbę zakończył się w szpitalu. Cięciem cesarskim. To już niezależnie ode mnie. Hania jak się okazało była straszliwie oplątana pępowiną i źle wstawiała się do kanału rodnego. Było to bardzo niebezpieczne. To był pierwszy sygnał szczególnej opieki. Mój Ukochany pod wpływem chyba traumatycznych przeżyć zapisał dzieciątko jako Hanna Pia. I nie padł trupem. A potem w Adwencie czyli dobre dwa miesiące później spotkałam moją rodzącą, która uświadomiła nam, że Haneczka urodziła się w samo święto swego patrona o czym wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Przypadek? Chyba nie.
Ostatnio mamy znowu dużo przypadków:)
Hania z Marysią marudziły o spodnie. Jedna została zupełnie bez a druga delikatnie pragnęła kolejnych. Osiągnęła już pierwszą fazę w byciu kobietą czyli:
-Nie mam się w co ubrać.
Wrześniowe zawirowania spowodowały moją głęboką niechęć do wszelakich zakupów z prozaicznego i znanego wszystkim rodzicom powodu. Kryzysu na dużą skalę:)
Ponieważ nie chodzą do szkoły i mają jeszcze spódnice nie przejęłam się za bardzo brakami. Poradziłam tylko latoroślom, szczególnie tej nastoletniej, bardziej roszczeniowej by się pomodliła. Po ludzku to na spodnie jeszcze poczeka. Następnego dnia pod wieczór odebrałam telefon od dalekich znajomych. Oni od swoich znajomych dostali rzeczy dla dziewczynek. Odebraliśmy trzy torby. W domu lekko mi opadła szczęka i do tej pory jej poszukuję. Szczególnie rozwaliła mnie pierwsza rzecz, którą wyjęłam z torby. Kombinezon do tańca, o którym marzyła Zośka, a który w ogóle został odłożony na czas świąteczny. Potem był oczywiście zalew spodni dla dziewczyn, buty takie jakich nam brakowało i inne cuda. Wszystko markowe, sprawiało wrażenie nieużywanego. Dosłownie kilka rzeczy nie pasowało. Znowu przypadek? Na pewno nie. W związku z tym czym ja się w ogóle martwię???

Wychodzi na jaw, że dzieci nie umieją się uczyć. Jedno jest niecierpliwe, inne nie znosi porażek i przeraża swą ambicją a jeszcze inne ma zawsze czas.
Dziś Hania pracowała ze słownikiem i miała między innymi znaleźć hasło HIPOKRYTA. Trochę rozmawiałyśmy, bo nie do końca zrozumiała. Po wyjaśnieniach stwierdziła:
-Ja to czasami jestem hipokrytą.
Pospieszyłam z pocieszeniem:
-Wiesz, większość ludzi ma z tym czasami problem.
Na to Józio, który cały czas się przysłuchiwał:
-Ja to nigdy nie muszę być hipokrytą! Zawsze mówię prawdę ( tu narrator nie może się zgodzić).
Po chwili:
-No tylko raz Lence powiedziałem, że ją lubię a jej nie lubiłem.
I jeszcze po chwili:
-I mówiłem, że lubię mięso na obiad a nie lubiłem.
I znowu:
-I nie znoszę leżakowania a udawałem...Ale ja nie jestem hipokrytą. Musiałem tak mówić, żeby się koledzy nie śmiali.
I to jest to co uwielbiam w tym byciu z nimi. Te rozmowy, przedzieranie się przez  różne życiowe doświadczenia. W przypadku gimnazjum i liceum mam wrażenie utraconego czasu. Ale dopiero zaczynamy.
Choć Marysia jest ewidentnie podmieniona i to chwilowo na bardzo nieudolną kopię. Widzę tylko, że czułość i rozmowy w porę i nie w porę nieco rozpuszczają ten obcy pancerzyk.

Już jutro o babie i dziadzie oraz o rysowaniu:)


niedziela, 6 września 2015

Twarz imigranta

Jest takie opowiadanie Andrzeja Pilipiuka ( nie pamiętam tytułu), które rozpoczyna się od wiadomości watykańskich nadawanych z Nowego Rzymu leżącego w Ameryce Środkowej. Następnie przechodzimy do głównych bohaterów czyli braci ciotecznych związanych z rodzinnym konsorcjum wydobywającym w Stanach ropę naftową. Jeden z nich proponuje poszukiwania na Starym Kontynencie. Drugi ma obawy, bo kalifaty europejskie są niebezpieczne dla nie-muzułmanów. Przypomina, że w ciągu ostatnich dwóch lat zaginęło tam w niewyjaśnionych okolicznościach kilkunastu inżynierów bądź innych specjalistów. Państwa te są zacofane,  łatwo narazić się władzom, ludność wroga a i nowoczesnego sprzętu jako wynalazków sprzecznych z Koranem nie można używać. Jednak daje się namówić. Wyruszają do kalifatu Lechistanu. Już na miejscu okazuje się, że ten który nalegał na wyprawę ma niezwykle dobre kontakty wśród miejscowych. Zwłaszcza tych wyróżniajacych się jasnymi włosami, niebieskimi oczami i mówiących jakimś innym narzeczem. Po kolejnych kilku stronach okazuje się, że sprzęt geodezyjny był potrzebny do odszukania ruin dawnego Kościoła i relikwii niedawnych męczenników a tenże dobrze zorientowany jest świeżo wyświęconym biskupem tych ziem i tak jak jego poprzednicy pozostanie tam incognito. Dla świata zachodniego zaś będzie kolejnym zaginionym. Chrześcijaństwo po raz kolejny zeszło do katakumb.
Czytając powyższe kilka lat temu miałam ponure przeczucie, że to wizja mogąca się spełnić w przyszłości. Nie wiedziałam tylko, że będę to oglądać. Myślałam, że mamy więcej czasu.
Jeśli faktycznie w naszych czasach Chrystus ma twarz imigrantów, to ja nie jestem w stanie Go przyjąć. Ostatnie wydarzenia pokazały mi jak wielkim tchórzem jestem, jak drżę o moje dzieci. Jak daleka jest ode mnie postać matki Machabeuszy, która wierząc bezgranicznie Bogu dodawała odwagi swym siedmiu synom podczas ich męczeńskiej śmierci. Ta prawda o mnie mi się nie podoba, ale tak właśnie jest. Brak mi rozeznania gdzie kończy się miłosierdzie a gdzie zaczyna głupota.
Poniżej publikuję tekst znanej blogerki, która bardzo merytorycznie ujęła wszystkie pojawiające się pytania, również z uwzględnieniem historii, którą nam Polakom niektórzy teraz wypominają.
Od siebie dodam tylko jedno: podczas pierwszej wojny światowej czyli zaledwie sto lat temu Niemcy, by osłabić Rosję przewieźli na jej teren w zamkniętym wagonie człowieka, którego znamy jako Lenina. Za co był odpowiedzialny, ilu ludzi w wyniku jego przywództwa zamordowano, ilu zniknęło, ile lat Europa krwawiła chyba nie trzeba przypominać. Minęło ledwie dwadzieścia lat i Niemcy dały Europie Hitlera.
Teraz dają "imigrantów". Podobno historia jest nauczycielką życia. Czy naprawdę nikt nie zauważył, że ich "darów" należy się strzec?
A ja mogę się tylko modlić o rozeznanie i miłość do bliźniego.


„W związku z brutalnym usunięciem tego wpisu – zastosowaniem cenzury – przez otwartych i tolerancyjnych znawców katolicyzmu, a zarazem organizatorów wydarzenia „”TAK dla uchodźców – nie dla ksenofobii oraz rasizmu”! – proszę o ponowne udostępnianie. Widać te argumenty naprawdę są celne, jeżeli aż tak stchórzyli.” – pisze autorka i publikuje treść wpisu na swoim profilu

***
Mam rodzinę na wyspie Kos, w Atenach i na Peloponezie – jedna moja kuzynka jest żoną greckiego policjanta, a mąż drugiej pracuje w Urzędzie Miejskim (pracownik samorządowy). Mam także rodzinę w Rzymie.
Mnie kitu się nie da wepchać. Mam wiadomości z pierwszej ręki. Kuzynki mi opisują, co mają pod oknami.
Znam języki obce i umiem czytać ze zrozumieniem, także po polsku.
W takiej sytuacji nie dam się wziąć na zmanipulowane zdjęcia „uchodźców”, na których są głównie kobiety. Porażająca większość tych ludzi – w realu – to młodzi faceci, którzy zachowują się roszczeniowo oraz agresywnie.
W ich kulturze takie zachowanie jest przyjęte, a nawet pożądane – bo islam – czy w ogóle tamten rejon świata – tak kształtuje postawę męską. W zderzeniu z naszą kultura – może być tylko bum!
Jeżeli więc pani chce pomagać – to przecież może pani zaprosić na swój koszt z 10 syryjskich rodzin i się nimi zająć we własnym domu. Jest pani wolnym człowiekiem, wie pani co pani robi – proszę bardzo, śmiało, nasze prawo pozwala pani zapraszać gości z Afryki czy Bliskiego Wschodu i ich utrzymywać. Proszę ogłosić zbiórkę darów w internecie, mam dwa wolne koce, to wesprę pani inicjatywę.
A tak ogólnie: protestuję, ponieważ pani działalność jest niebezpieczna dla moich interesów. Nie życzę sobie nieopanowanych, poza kontrolą, przemian w moim otoczeniu – zwłaszcza że naszym problemem podstawowym jest Ukraina oraz Putin, który zaczął marsz na Zachód. Czego ani pani ani Europa nie życzycie sobie widzieć.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem przyjęcia u nas tych ludzi, których pani nazywa „uchodźcami”.
Miałabym jednak znacznie mniej uwag na ten temat, gdyby zwolennicy przyjęcia tych uchodźców nie operowali kłamstwem historycznym np. na temat Iranu w 1942 (a może po prostu nie znacie historii waszego kraju, i opowiadacie te głodne kawałki w dobrej wierze?) – oraz nieprawdą na temat stanu polskiej gospodarki, a także nazywali rzeczy po imieniu: to są imigranci ekonomiczni a nie uchodźcy.
Nie należy szermować kłamstwem, tylko postawić sprawy jasno, uczciwie.
A w tej sprawie łgarstwo goni łgarstwo.
Za bardzo państwo się przyzwyczailiście do manipulacji. Albo działacie w dobrej wierze lecz w niewiedzy jak jest tzn. ktoś wami manipuluje.
Bez względu na powody, państwo nie szanujecie inteligencji oraz wiedzy i doświadczenia życiowego tych, z którymi rozmawiacie.
Dlaczego nie mówicie o akcji łączenia rodzin? – przecież prawodawstwo europejskie to zaleca – to jest obligatoryjne, co oznacza że jak przyjmiemy jednego człowieka – to on ma prawo ściągnąć rodzinę.
To jest dalszych 10 osób, takie rachunki są zrobione we Francji.
Jeżeli więc teraz zgodzimy się wziąć 20 tysięcy ludzi – to jest REALNA zgoda na 200 tysięcy ludzi. A z tego co słyszałam, mowa o 81 tysiącach wyjściowo.
Podobno uchodźców ma być co najmniej 2 x więcej niż już jest, a jest ich 800 (osiemset) tysięcy – z czego nasza kwota to ok. 5,6%.
Czyli po akcji łączenia rodzin mówmy o prawie milionie obcych, w większości muzułmanów w ciągu 3-5 lat (od razu ich przecież nie ściągną, trochę to zajmie, w przeciwieństwie do pani myślę dalekowzrocznie oraz systemowo tzn. umiem operować kilkoma wskaźnikami naraz).
Jak on się utrzymają w kraju, który jest w ekonomicznej zapaści, zadłużony na 3 biliony, nie ma na emerytury dla własnych obywateli, nie ma własnego majątku narodowego oprócz lasów – i powyjeździe 3 milionów własnych emigrantów ma kilkanaście procent bezrobocia – w tym także strukturalnego (powyżej 20%). My NIE POTRZEBUJEMY PRZECIEŻ LUDZI DO PRACY. Niech jadą tam, gdzie jest praca.
No a przecież podstawowy problem z tą ludnością jest taki, że oni nie pracują. Nie pracują jako grupa społeczna (procentowo) w żadnym europejskim kraju, w którym mieszkają od lat. To nie jest inwestycja społeczna tylko rozsadnik przestępczości oraz klienci opieki społecznej – syndrom wyuczonej bezradności. Nasze wsie postpegierowskie nie zostały nauczone odpowiedzialności za własny los – w ciągu 26 lat – a pani chce socjalizować ludzi innej narodowości i religii, których zasady ZAKŁADAJĄ HERMETYCZNOŚĆ i NIEASYMILOWANIE? Chce pani być lepsza od Francuzów – z ich kolonialnymi doświadczeniami z Algierii i Senegalu? – czy od Brytyjczyków?
Jaki jest odsetek dzieci i młodych kobiet w tej grupie, która do nas jedzie, niech mi pani powie?
Bo w tej grupie, którą rzekomo pani Miriam wyrwała bohatersko spod kul (część tych ludzi już WRÓCIŁA DO SYRII czyli pod te straszne kule) – było 27 procent dzieci (osób poniżej 18 roku życia, małych dzieci było bardzo mało – to są dane oficjalne Straży Granicznej).
Dziwna sprawa jak na wielodzietne rodziny syryjskie – i uchodźców, którzy chronią co mają najważniejszego.
W Iranie – w 1942, jak już jesteśmy przy tym – były takie proporcje: 3 cywilów (gł. kobiety lub dzieci) na 1 faceta w wieku poborowym, zdolnego do noszenia broni.
Tak wyglądają prawdziwi uciekinierzy, proszę pani, zawsze i na całym świecie.
Ci nasi to nie byli uchodźcy tak nawiasem, tylko ludność cywilna sojusznika (rząd polski) przejęta przez Brytyjczyków od drugiego sojusznika (ZSRR) w ramach międzynarodowej umowy anglo-polsko-rosyjskiej.
Tak to formalnie wyglądało: nikt nie uciekał przez Morze Kaspijskie łódkami, zarzynając po drodze innych.
Arabowie, Persowie (czy Syryjczycy) nie byli stroną w sprawie.
Nic nie zawdzięczamy tamtemu światu czy rejonowi, innymi słowy. Nie mamy też żadnych rachunków z Afryką.
Brytyjczycy zrobili bardzo dobrą statystykę w Iranie – wręczyli nam zresztą za to rachunek – w 1945 roku. To nie była żadna pomoc humanitarna, tylko usługa.
I Polska dostała rachunek za koszta naszego rządu w Londynie oraz koszta armijne. Nie tylko krwią zapłaciła swoich żołnierzy oraz pilnowaniem pól roponośnych w Iranie ( – bo o to chodziło Brytyjczykom, którzy rządzili wtedy na 90% powierzchni Iranu, to był zdaje się nawet protektorat – tylko dlatego nas w ogóle wzięli z ZSRR, że od roku mieli bunt tubylców na pokładzie – i potrzebowali naszych mężczyzn pod broń – brakowało im sił, a Anders umiał się targować i wytargował, że żołnierze wyjdą z rodzinami – i tak uratował tysiące wojennych sierot oraz samotnych kobiet).
Polecam, żeby pani coś przeczytała na temat Iranu, zanim zacznie sadzić innym niedouczonym tę tanią propagandę o naszych zobowiązaniach wobec świata.
Proszę poczytać o tysiącach ludzi – kobiet i dzieci, które via Iran trafiły (tam ich Angole osiedliły) na terenach, gdzie szalała mucha tse-tse: nie było wody za to, chleba ani lekarstw – i na terenach byłego obozu koncentracyjnego dla Burów.
Chyba że pani się zgadza, żeby w identyczne warunki u nas trafili teraz ci Syryjczycy. Ale z kolei ja się na to nie zgadzam.
Nie zgadzam się na katastrofę humanitarną w Polsce.
Bo pani działania tym się właśnie skończą: katastrofą humanitarna – taki będzie pierwszy efekt. A potem będzie niechęć przyjezdnych do nas – i rozbuchana roszczeniowość. Tak działa ludzka psychologia.
W tej sprawie mieszają ludzie, którzy być może mają wielkie serce, ale mały rozum. Gdzie pani da mieszkanie – tylko tym 20 tysiącom ludzi? Przecież wielu Polaków nie stać na własne mieszkanie – wsadzi pani tych uchodźców do namiotów i da im łopatę do odśnieżania okolicy oraz walonki, czy jak?
A jak w zimę będziemy mieli mrozy po minus 25 stopni – to co pani zrobi z tymi ludźmi? – pójdzie im parzyć rumianek, jak dobra ciocia w tych ich blaszanych barakach, bo tylko favele można postawić na szybko? Będzie pani bronić dobrego imienia naszego kraju, gdy zaczną pisać o polskich obozach koncentracyjnych dla nieszczęsnych uchodźców? – będzie się pani poczuwać do obowiązku? – bo ja mam roboty po pachy z rozsupływaniem kłamstw dotyczących II wojny i komunistycznej okupacji.
Jak zapewni pani szkołę dzieciom?
Jak pani te dzieci chociaż nauczy polskiego? – ma pani program takiej nauki? – a dziewczynki będą się uczyć razem z chłopcami czy osobno? – skąd pani weźmie nauczycieli? Przecież PO zlikwidowała szkoły: samorządy nie mają pieniędzy. Sześciolatki mają naukę na ZMIANY – jak w latach 50-tych. Szkoły są przepełnione.
Jak pani uzupełni wykształcenie dorosłych? – które ich arabsko-afrykańskie umiejętności nam się przydadzą? Do czego wykorzystamy ten Kapitał Ludzki? Uruchomimy fabryki produkujące tam-tamy? – raczej nie, bo nie mamy know-how. A może kebaby? A może zaczniemy eksportować dżihad?
Bo co my poczniemy z 20 tysiącami ludzi bez kwalifikacji, przydatnych w Europie: zrobimy z nich zamiataczy ulic? – przecież u nas ulice zamiatają samochody-polewaczki. To może hodowców kóz? – fajny pomysł, tylko ziemie muszą kupić – a ziemia u nas droga. Jeszcze ma być podatek katastrastralny: ciekawe, czy na kozim serze da radę zarobić na podatki, ZUS-y i kataster?
Bo to będzie razem z 95% dochodów każdej małej firmy rodzinnej…
Skąd pani weźmie opiekę lekarską? – także specjalistyczną?
Przecież nasz system opieki medycznej jest niewystarczający dla nas samych (po wyjeździe 3 milionów ludzi!) – nikt nie marzy o poziomie europejskim w tym względzie dla własnych obywateli. Ludzie czekają na operacje po 2 lata – teraz mają czekać po 2,5 – bo pani jest młoda, zdrowa i ma dobre serduszko dla małych dzieci z Afryki?
Jak pani będzie zwalczać lokalne choroby, które ci ludzie ze sobą przywiozą? – na całym świecie z tym jest problem, o czym tacy dobrzy ludzie jak pani – nie informują, bo i po co.
A wie pani może, jak jest koszt leczenia amebozy – oraz koszt diety po amebozie? Bo ja wiem. I wiem, ilu lekarzy od takich chorób mamy w Polsce.
Aaaaa…. – a może to prawda, co słyszałam, że opiekę medyczną i filtr epidemiologiczny mają zbudować prywatne firmy, ludzi powiązanych z WSI, którzy mają już europejskie kontrakty medyczne na sumę rzędu 30 milionów złotych?! – to znaczy, że „litościwi ludzie martwiący się o uchodźców” to są płatne trolle, propagandyści i naganiacze?
To znaczy, że ci przyjezdni biedacy wszystko dostaną na tacy… Więcej niż polskie głodne dzieci, lepiej niż nasi starzy i chorzy kombatanci, Powstańcy Warszawscy, tak? A przez jaki czas będą na wykwintnym garnuszku Europy? – i co potem? – gdy już się przyzwyczają do dobrego życia? Co będzie POTEM?
Jak pani to zamierza zrobić?
Jak pani będzie zwalczać obrzezanie kobiet – zabójstwa honorowe – i przemoc wobec kobiet kobiet w tej kulturze?
Da im pani do poczytania „Wysokie obcasy”? Czy powachluje pani tych ludzi konwencja antyprzemocową? A może pozamiata pani temat poprawnością polityczną? – ograniczy mi pani wolność słowa – zamknie mnie pani a klucz wyrzuci w Śródziemne Morze?
Czy pani opiekowała się kiedyś chociaż psem ze schroniska? – czy pani wie ile zachodu kosztuje wyprowadzenie go na prostą? Ucywilizowanie?
Pani nie ogarnia realnych kosztów społecznych, nie mówię nawet o zwykłych materialnych – tej operacji. PRZECIEŻ TO SĄ LUDZIE.
Na Boga, to ludzie. Mają znacznie więcej sfer do wyprostowania niż półdziki pies, którego ktoś bił – pies który spędził życie przywiązany do budy.
To jest problem z wyobraźnią przestrzenną.
Ludzie to nie są kawałki papieru ani bity – te głupoty, które pani wypisuje nic nie kosztują, ale my mówimy o LUDZIACH, którym nie jesteśmy w stanie realnie zaoferować NAWET takich warunków pobytu, jakie ma u nas domowe bydło.
Ja szanuję ludzi, w przeciwieństwie do pani.
Wiem cokolwiek o ich potrzebach. Wiem co to jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ za drugiego człowieka.
Poza tym, jak mawiają Chińczycy, jeżeli komuś uratowałeś życie – jesteś do końca życia za niego odpowiedzialny. Tak właśnie jest w tym przypadku, przecież oni tu zostaną, bo w Afryce wojna jest CIĄGLE. Od lat 60-tych. I NARASTA. My nie mówimy o akcji humanitarnej typu zawieźć wodę i pampersy – my mówimy o implantowaniu setek tysięcy przyszłych obywateli.
Dlaczego pani oszukuje – choćby sama siebie – w tym względzie? Czas spojrzeć na fakty, zamiast snuć chore nieodpowiedzialne rojenia o uratowaniu Aryki, która musi to zrobić sama i na własny koszt. Takie jest życie proszę pani. Nam Polakom nikt nie pomagał.
NIGDY. Za wszystko płaciliśmy słone rachunki.
Pomiędzy tymi ludźmi są dżihadyści.
To nie bajka tylko fakt: to widać i na Peloponezie i na wyspie Kos. Jak ich pani chce wyłapać, jeżeli nie macie wspólnego języka? A wystarczy taki jeden, żeby się rozerwał w warszawskim metrze w imię Allaha, iżby zrobiło się pani bardzo przykro. To że pani zresztą się zrobi – to nie problem, ale moje dziecko i dziecko sąsiadów też jeździ metrem.
Ja nie chcę ponosić odpowiedzialności za cały głodny świat.
My mamy własne problemy geopolityczne: Europa się nie spieszy, żeby je rozwiązywać – wręcz odmawia nam pomocy, więc niech się problemami basenu Morza Śródziemnego – i swoim postkolonialnym rachunkiem zajmie sama.
Nie było uczciwości wobec Polski nawet w głupiej sprawie odszkodowań za skutki rosyjskich sankcji: dostaliśmy najmniej, a straciliśmy najwięcej. No a kwota energetyczna? Teraz zwrotnie mogę ogłosić brak zainteresowania dla problemów innej części Europy.
Polacy zawsze byli w porządku wobec uchodźców, których nikt im nie wciskał gwałtem, jak w tym przypadku.
Brytyjski Iran to był zresztą bodaj jedyny przypadek w naszej tysiącletniej historii tego rodzaju. Zawsze było odwrotnie np. przez ileś wieków uciekali do nas Żydzi – z całej Europy. To my mamy tradycje faktycznej tolerancji, także religijnej i obyczajowej – chyba szkoda, że zna pani bartoszewski wariant naszej historii, a nie ten prawdziwy.
W XX wieku przyjmowaliśmy Ormian, Greków, że rzucę spod palca – bo te historie znam najlepiej. Ostatnio przyjęliśmy jako społeczeństwo nieznaną, ale wielotysięczną, liczbę Ukraińców. Ach, sami sobie to załatwili – to dzielni ludzie – nie są uchodźcami formalnie, bo tyrają jak woły. Im nie przysługuje wsparcie ani zasiłek 3 tysiące na rodzinę czy osobę (w końcu nie wiadomo). Niemniej znaleźli u nas schronienie przed wojną.
Teraz NIE jesteśmy przygotowani do przyjęcia i obsługi takiej liczby ludzi jak 20 tysięcy – już nie mówię o 81 tysiącach, bo taka jest procentowo polska kwota, a tym bardziej o przyjęciu ich rodzin (czyli docelowo 200-800 tys.).
Nie ma nawet dostatecznej liczby TŁUMACZY, już nie mówię o asystentach kulturowych – żeby się zająć tymi analfabetami (to ważne, bo będą niesamodzielni), którzy swoje muzułmańskie porządki zaprowadzają wszędzie, gdzie trafią (polecam opowieści nieszczęsnych Ukraińców, którzy zostali zmuszeni w naszych ośrodkach dla uchodźców zamieszkać z Czeczenami – i to nie jest dowcip, że w krajach skandynawskich masywnie wzrosła liczba gwałtów: ci „uchodźcy”, jak ich puścić luzem – gwałcą – na wyspie Kos też gwałcą, nawet własne miłosierne opiekunki).
Proszę mi nie opowiadać, że przyjadą do nas Syryjczycy – i że to chrześcijanie. Bo nie pani o tym decyduje, kto gdzie pojedzie, tylko Europa.
Pani nam tutaj chce przehandlować Niderlandy + Inflanty; to są kocopoły i pani chciejstwo a nie realia.
A Europa hojnie obdziela czarnoskórymi muzułmanami. Bo, po pierwsze, ich jest przeważająca liczba – a po drugie: Syryjczyków którzy są najmniej kłopotliwi dostana lepsi od Polski. Tak samo lepsi jak byli lepsi przy podziale kasy za skutki sankcji: kraje skandynawskie, Niemcy oraz Francja.
Co jeszcze? – pani nie ma pojęcia zielonego na temat katolicyzmu – wyśmiewa pani religię albo zwalcza – a obecnie posługuje się nią pani instrumentalnie: uważa ją za łom do walenia mnie po głowie.
Nie okazuje pani szacunku katolikom, nie zadawszy sobie trudu, żeby sprawdzić, dlaczego ta paskudna ubeczka Krwawa Luna Brystygierowa (kumpelka z pracy mamy i taty byłej pani prezydentowej Komorowskiej tak nawiasem), nawróciła się na stare lata.
Mówi mi pani „kochaj bliźniego swego” – a ja przecież kocham moją rodzinę, moich rodaków i mój kraj – to jest mój podstawowy chrześcijański obowiązek, zadbać o ich potrzeby, wykonać swoje obowiązki. Poza tym regularnie płacę na misje, od lat, jak mnie stać.
Nie szermujcie katolicyzmem jako argumentem. Bo to śmieszne. Nie wiecie nawet co powiedział Jezus na temat prawa do samoobrony.
Mamy takie prawo. A kilkadziesiąt tysięcy ludzi – w większości młodych facetów, którzy stanowią forpocztę muzułmańskiej nawały w kraju, który na podstawie Układu Poczdamskiego jest właściwie jednonarodowy – wymaga samoobrony.
Przy samoobronie nikomu nie wolno przesadzić.
Najmniejszy koszt to zamknięcie granic i nie przyjęcie tych ludzi.
Jeżeli ich weźmiemy – to z Afryki runie lawina emigrantów. Tym pani pomoże, a tamtym – nie?
Przecież ten problem musi być rozwiązany lokalnie, naprawdę tego nie widać?
PS. Nie protestuję przeciwko wydaniu na to jakichś pieniędzy – pod warunkiem, ze projekt pomocy na miejscu będzie trzeźwy – i da gwarancję że 3/4 nie zostanie rozkradzione.
PS 2. Ci ludzie nie dorośli do demokracji – mają inny system – antydemokratyczny – ich kultura taka jest. Pani chyba naprawdę nic nie czytała – pani nie wie, co to społeczeństwo patriarchialno-feudalne, w dodatku zarządzane przez imamów i oparte na zasadach religijnych, które odrzucają tolerancję – i promują wojnę z niewiernymi.
Albo ich pani wynarodowi – JAK? (czy prawo europejskie pozwala polonizować obcych?) – i wtedy mogą być obywatelami demokratycznego państwa, albo oni zabiją pani kulturę – a co gorsza MOJĄ. Ja nie chcę takich problemów, dość mi kłopotów z pani niedojrzałym podejściem do naszej rzeczywistości oraz historii.
PS 3. 20 tysięcy Polaków mieszka w Kazachstanie. ONI MAJĄ PIERWSZEŃSTWO.
Pani nie obchodzi ich los, bo pani nie zna historii własnego kraju: to są potomkowie tych, których nie udało się Andersowi zabrać ze sobą do Iranu.
Dla mnie to są jedyni ludzie warci zainteresowania. REPATRIANCI.
A tak w ogóle, to najbardziej interesują mnie 3 miliony, w tym miliony wykształconej za moje pieniądze młodzieży, które wyjechały za chlebem. Ja ich chcę REPATRIOWAĆ, zamiast się szarpać z cywilizowaniem muzułmanów.
To droga zabawa i zbędna. I wcale nie zapobiegnie katastrofie demograficznej w naszym kraju – odwrotnie, akurat pogłębi problem – załamie nasz budżet, zmusi nas do walki szerokim frontem z problemami, których nie znamy – a z którymi cała Europa sobie nie radzi od wielu lat.
Polska miała problem z przyjęciem 100 (stu) uchodźców – Polaków z Donbasu. Premier Kopacz miała to w nosie, nie mieliśmy możliwości i pieniędzy. Gdyby prawica, która pani uważa za NIETOLERANCYJNĄ I NIEHUMANITARNĄ – nie narobiła rabanu pod niebiosa, to ci ludzie byliby sczeźli w Donbasie.
A teraz nagle astronomiczne wielkości nie wiadomo kogo, nie wiadomo skąd i po co? – za moje pieniądze? Pani chce być dobrą ciocią za moje pieniądze?
PS. 4 Ktoś zapytał, skąd wzięłam liczby, bo on słyszał że bierzemy tylko 2 tysiące uchodźców. Proste jak konstrukcja cepa.
W Europie JUŻ jest 800 tysięcy wniosków o azyl (a to początek).http://prawo.money.pl/…/uchodzcy-w-europie-juz-800-tys-wnio…
http://prawo.money.pl/…/uchodzcy-w-europie-juz-800-tys-wnio…
Polska kwota wynosi 5,65 procenta.
https://www.google.pl/search…
Proszę wziąć kalkulator i obliczyć, czy to są 2 tysiące.
Bo mnie wychodzi, że 5% od 800 tysięcy to 40 tysięcy JUŻ TU I TERAZ, na wejściu.
Rząd pani Kopacz, a wcześniej Tuska – nie potrafił postawić się Europie w żadnej istotnej sprawie. Myśli pani, że teraz się skończy na 2 tysiącach? Wetkali im 2 tysiące – to wetkają cała kwotę. To jest prawo znane w negocjacjach – a nasz rząd już pękł: już zgodził się wziąć ileś tysięcy (są różne dane od wyjściowo 2 do 10 tysięcy, ludzi z Erytrei – proszę sobie sprawdzić na mapie, gdzie to jest).
Podjęto za mnie zobowiązanie, na które mnie – i nas jako państwo oraz naród – NIE STAĆ.
I niech mi pani nie wciska kitu o solidarności i humanitaryzmie; NIGDZIE TYCH PRZYBYSZY NIE CHCĄ. Bo mają coś w głowie, oprócz propagandy – a przede wszystkim wiedza, że koegzystencja kultury zachodniej i muzułmańskiej NIE JEST MOŻLIWA
Na koniec – ktoś mi zarzucił w komentarzach filozofię Kalego.
A skąd, nie jestem Kali. Ja tylko wyrosłam z cierpienia za miliony, w przeciwieństwie do niego oraz pani. I nauczyłam się asertywności: to współczesna cnota. Dlaczego pani mnie wpycha w średniowiecze?
Kiedy Jan Karski prosił o bombardowanie torów do obozów koncentracyjnych – świat miał to głęboko. Kiedy płonęła Warszawa – świat miał to głęboko. Teraz ja z głębokim smutkiem popatrzę jak tonie Afryka, pociągając za sobą Europę – bo jestem mądrzejsza o miliony umarłych.
Proszę mi nie zawracać głowy humanitaryzmem.
To jest Idea, która polega na zawiezieniu wody i pampersów, a nie sprowadzaniu ludzi do siebie, na swoją zielona, zbankrutowaną wyspę i użeraniu się z muzułmanami na własnym gruncie.
Nie mam ochoty na Dzikie Pola na warszawskiej Ochocie ani na wsi pod Gdańskiem tj. na konsekwencje faktu, że pani nie potrafi przewidywać skutków własnego działania. Nie.

Iwona L. Konieczna/Facebook

sobota, 5 września 2015

Rozmowy niekontrolowane

Moje wizje jakie to cudowne ( czytaj bezproblemowe) dzieci mieć będę są poddawane ostrej korekcie. Szczególnie bezwzględne cięcia występują przy osobnikach płci męskiej. Ginę zalewana oceanem testosteronu. Zwłaszcza, że mamy zwartą ekipę w wieku 20, 17 i prawie 16. Gdzieś tam za nimi majaczy 6 letni Józio i nasz beniaminek Piotruś. U nich jakby mniej testosteronu a więcej ADHD:) Ale nie mają wątpliwości do której grupy należą i z kim się identyfikować. Niechby ministra Fuszara spotkała się z nimi albo inna pani mądra. Ach jak ja zazdraszczam mej przyjaciółce, która ma 7 córek i tylko jednego syna na stanie.

Już przyjęłam do wiadomości powtarzane mi maniacko przez Jacusia twierdzenie:
-Kobieta wychowuje syna dla innej kobiety.
W momencie, kiedy zaczął mi sprzedawać tego typu mądrości było to bardzo śmieszne, bo mogłam być zazdrosna ewentualnie o komputer. Niestety, niestety... Coś rośnie mi w gardle i łzy cisną się do mych oczu kiedy mój synek na skrzydłach wyfruwa w stronę swej wybranki. Powiem więcej, w drodze powrotnej skądkolwiek i tak trafia do jej domu. Całe szczęście, że zaprzyjaźnionego. W domu czuwa nad telefonem i obraża się na nas, kiedy prosimy, błagamy, krzyczymy by zostawił to urządzenie choć na chwilę.
-Ale ja przecież nie patrzę ciągle na telefon. Wy nic nie wiecie.
No tak punkt pierwszy mamy załatwiony: my nic nie wiemy.
Następne częste rozmowy dotyczą wiary i formacji duchowej. Czuję się kompletnym bankrutem, gdy słyszę:
-Tylko mi nie tłumaczcie wszystkiego Panem Bogiem!
albo
-Czy my nie możemy chodzić normalnie do Kościoła, tylko musimy być we wspólnocie?
Tu następuje długa rozmowa, która zatacza krąg i powracamy do niemieszania Pana Boga do życia. Co któryś litościwy czasem dopowie, że nie ma nic przeciwko Kościołowi i wspólnocie, ale
-Dlaczego chcecie mi układać życie?
I tu mamy punkt drugi. Stanowczo stajemy się wrogami publicznymi. Na nic nasze tłumaczenia, że mamy doświadczenie, że to najlepsze i najważniejsze w naszym życiu i przecież właśnie najlepszego chcemy dla nich, że takie jest nasze powołanie jako rodziców, że musimy się wtrącać. Na razie mamy prawo robic to otwarcie, w majestacie prawa a do końca życia będziemy to robić po kryjomu. Itd.

Bardzo trudno jest mi zobaczyć, że za tym wszystkim stoi dojrzewanie i dorastanie moich synków jako mężczyzn. Że patrząc na ich związanie chociażby z wymienianymi wspólnotami chodzi głównie o zaznaczenie swojej niezależności, że muszą się buntować, by dorosnąć. Często nie wiem również kiedy jest moment by przestać argumentować ( Ślubny wie jakby bardziej).
Po takiej wyczerpującej emocjonalnie rozmowie pytam Współsprawcę:
-Jestem beznadziejna?- bo nie ukrywam, że sama często wiem jak bardzo się zapędzam
W odpowiedzi słyszę:
-No, dużo mówisz. Ale ja rozumiem, że masz taki model przeżywania.
Łaskawca, cholera. Tylko niestety ma rację i najlepiej jest jeśli podczas takich rozmów ja jako pierwiastek kobiecy usuwam się w cień. Zgadnijcie czy dobrze mi to idzie?

piątek, 4 września 2015

Mydło i powidło

Zapomniałam wspomnieć, że początek roku szkolnego uczciliśmy wyjściem do kina na "Małego Księcia". Ze Ślubnym wiele obiecywaliśmy sobie po ekranizacji naszej ukochanej pozycji. No i mamy mieszane uczucia. Z jednej strony film wartościowy, dzieciom się podobał. Józio szczególnie nim zafascynowany, dziewczynki określił go jako smutny. Tylko czy można wierzyć odbiorcom zachwycającym się kolejnymi odsłonami Barbi lub Scooby Doo? Mój miły natomiast rozczarowany, bo oczekiwał wiernej adaptacji. Pomimo wszystko nie był to zmarnowany czas.
Nie pisałam, zupełnie jak główne media, o tym, że w niedzielę w Warszawie odbyła się manifestacja przeciwko wprowadzaniu gender do szkół. Dziarsko ruszyliśmy, by zaznaczyć nasze poparcie, ale niestety... Pod Elblągiem nasz samochód zaczął pikać i wyświetlać jakieś dziwne komunikaty, zawróciliśmy. Już pod Gdańskiem mu przeszło i nadal jeździ. Za dużo tej elektroniki napchali. Czekałam więc niecierpliwie na informacje o tłumie ludzi i co ? Ano nic! Biedni dziennikarze nic nie zauważyli.

Działania domowe trwają:)

Ja korzystając z chwil zapadającej ciszy sięgam w różne dziwne miejsca i odnajduję rzeczy co do których miałam jakieś niesprecyzowane plany, odłożone na wszelki wypadek. Ponieważ nasz dom nie ma rozciągliwych ścian powoli się ich pozbywam. O dziwo uzyskuję większy porządek.

W ramach wczorajszego stresu, z powodu ustaleń na poziomie ponadpodstawówkowym, pościnałam różne rzeczy w ogródku i ułożyłam martwą naturę. Podziwiajcie!
 Dziś już jestem spokojniejsza, nauczyciele wbrew moim obawom przychylnie nastawieni.

Jako, że teraz będę Was zanudzać edukacją domową muszę koniecznie napisać o ważnej rzeczy. Moje dzieci zaczęły się znów ze sobą bawić. I to w konfiguracjach od dawna nie widzianych. Rozłożyli na podłodze lego i snuli różne scenariusze.
 Po tych kilku dniach mogę stwierdzić, że mam więcej wolnego czasu(!), owszem muszę być bardziej konsekwentna, sprawdzić czy na pewno zrobili co mieli do zrobienia, bardziej wykorzystywać czas pomiędzy na działalność domową, ale znowu w końcu czuję się matką a nie firmą logistyczno-transportową:)))
A to wczorajsze działania Józia i Asi. Teraz nie pozostał już po nich ślad:) Schrupane



czwartek, 3 września 2015

Trzy, dwa, jeden start!

No to zaczęliśmy! Niby nie musieliśmy, bo sami wszystko ustalamy i planujemy, ale kiedy 1 września o poranku w sypialni zjawił sie Józio z piórnikiem i zeszytem, i pytaniem na ustach:
- To kiedy te lekcje?
nie pozostało nam nic innego jak zacząć przykładnie rok szkolny. No i mamy pierwsze dwa dni za sobą.
Z jednej strony niesamowite zaskoczenie, bo dzieci chcą się uczyć, zadają mnóstwo pytań i przynajmniej na razie chcą więcej. Może to dlatego, że materiał przewidziany na cały dzień okazuje się materiałem na niecałe dwie godziny. potem pojawiają się prośby o więcej albo jak u Zośki o "trudniejsze".
Ja natomiast jestem schetana. Ale nie byciem z dziećmi i pytaniami tylko "załatwianiem". Trzeba poprzewozić papiery, opinie, podpisać umowy ze szkołami, poodpowiadać na pytania nauczycieli i dyrekcji. O ile podstawówka ma wprawę i to oni nas wspierają, o tyle liceum i gimnazjum zatruwa nam lekko życie.
Jak to bez szkoły? No dlaczego Państwo z tego rezygnują? "To" to wizyty dzieci w szkole na poszczególnych lekcjach. Odpowiedź Ukochanego, że to ma być edukacja domowa a nie odwiedziny w szkole spowodowała wyraźną przykrość. Nauczyciele są głęboko przekonani, że dzieci nie dadzą rady. Tym bardziej zależy nam na przekonaniu ich i dobrym zdaniu egzaminów. A są możliwości, w czym utwierdziły mnie opinie poradni, w której każdej jednej bez wyjątku czytam ciągle sformułowania "inteligencja wysoka", " ponad przeciętną". I tylko zastanawiam się co oni w takim razie wyrabiali w szkole, że nie są ze wszystkiego najlepsi albo prawie?
Dzisiaj mamy właśnie wywiadówkę w gim. i liceum i rozmowy z nauczycielami, z każdym. Bo musimy dostać podstawę programową, odpowiednie lektury, daty dużych prac i tematy projektów. Tak na wszelki wypadek, żeby przez ich nerwowość nie oblali przez bzdurę dzieciaków. Biedni nauczyciele boją się, że dotknie ich dodatkowa, niepłatna praca. Chcemy ich uspokoić, że nie chodzi nam o prywatne lekcje:)))
Przy okazji wyszedł na jaw żenujący poziom języków w edukacji publicznej. W związku z tym postanowiliśmy zrujnować się na Rosettę stone i prywatne lekcje. Na szczęście ci z podstawówki na zajęcia dodatkowe dostają stypendium.
Tak więc rano do szkoły wychodzi tylko Jacuś, zgodnie ze swoim pragnieniem. O 8 jest pobudka dzieci, niektórzy co prawda wstaja znacznie wcześniej i zaczynają wołać:
-Józzzzio! Józzzio!
Nie wiem jak Piotruś to robi ale tak właśnie to brzmi.
Do 8.30 jest czas na pościelenie łóżek, mycie, potem śniadanie. Po posiłku rozdzielanie pracy. Jaś jest samorządny i bardzo to ceni i chroni. Ale przynajmniej na razie podchodzi ambitnie do działań. Do 11 pracuję z Józiem, w tym czasie Asia rysuje a Piti dosypia. Jako, że udaje nam się skończyć wcześniej mam czas na rozjaśnianie kwestii starszakom. Dziś tłumaczyłam Zosi co to filozofia, bo tym się dziecko zajęło pod wpływem czytanki w podręczniku:) Kopaliński był pomocą.
Po 11 zabieram najmłodszych na spacer i wybiegać szczególnie Józia, potem działania kuchenne. Józio i Asia uwielbiają mieszać, ugniatac itd. W tym czasie starsi już czytają lub oglądają coś z listy. Każdy ma też zaplanować czas na swój obowiązek. To w ogóle cudowne bo dzieci mają czas na wartościowe filmy, niedługo idą do teatru,przed nami muzea. No normalnie ja się ukulturalnię:)
Dojdą jeszcze zajęcia dodatkowe, które na razie nie ruszyły czyli tańce, treningi, saksofon, rysunek, logopedia. Ale to oni juz samodzielnie:))))
Tylko żeby przetrwać to załatwianie, żeby ono nas nie załatwiło...

Malutkim dodatkiem, który wyprowadził mnie wczoraj z równowagi jest popsuty piekarnik, albo raczej prawie popsuty. Raz działa a raz nie. Natomiast mój Ukochany trwa w lekkiej histerii jak zwykle we wrześniu, finansowej oczywiście. Nijak nasze pomysły i potrzeby nie chcą się upchnąć w możliwości. I czasem się tym nie przejmujemy i żyjemy pomimo korzystając z tego co mamy. Czasem niestety zdarzają się chwile, gdy rzeczywistość jest ciężka i trudna do zaakceptowania. Niekiedy brak mleka ( wstaw dowolne) jest po prostu trudnością do ominięcia, przeczekania kilka dni a czasem przyczyną rozpaczy i pojawiających się pytań :
-Dlaczego?
Dziś jest dzień kiedy znam odpowiedź ( chociaż mleko i miód mamy:)). Żebym szukała woli Boga Ojca. Bo inaczej świetnie sobie daję radę i wydaje mi się, że niczego i Nikogo nie potrzebuję.

wtorek, 1 września 2015

Musztardowe ogórki

Sezon ogórkowy trwa a ja po dwóch latach nic nierobienia zachłysnęłam się domowymi przetworami.
 Dwa lata temu byłam w ciąży z Piotrusiem i wakacje kojarzą mi się tylko z odliczaniem dni do końca, do dnia kiedy mieliśmy się zobaczyć:) No i nie chce mi się wierzyć, że był to czas pisania książki. Musiałam codziennie napisać ileś znaków, lawirując na cienkiej granicy między prawdą o rodzinie wielodzietnej a ekshibicjonizmem. Byłam też bardzo przejęta tym co powiedzą moi domowi recenzenci, bo to o nich w końcu. Było trochę gróźb o wytoczenie spraw sądowych, ale z czasem ucichły:)))
Rok temu natomiast Piotruś miał niespełna rok a ja wciąż byłam niepozbierana. I choć niepozbierana jestem nadal a Piotruś za 10 dni kończy dwa latka udało mi się poświęcić nieco czasu tak przyziemnym sprawom jak ogórki. Tu powinnam umieścić kilka gwiazdek bo znowu skojarzyło mi się wiele spraw, ale wtedy nie dojdę do meritum:)
W tym roku do starych, sprawdzonych przepisów dołączyły ogórki z musztardą. Moje towarzystwo zasadniczo należy do fanów i musztardożerców ( po tatusiu), więc taki przepis był mi bardzo na rękę. W pierwszym rzucie zrobiłam 4 słoiki, duże oczywiście. Postały kilka dni i trochę mnie ciągnęły, trzeba by spróbować... No i wzięłam jeden do spróbowania i testowania. Wszak badanie rynku jest konieczne:) A musiałam określić jak duży udział ma być tego produktu w spiżarni:)))
No i przepadliśmy. Zeżarliśmy już pozostałe słoiki i teraz zostałam obarczona zadaniem wykorzystania wszystkich pozostałych słoików w tym celu. Mam juz tylko robić ogórki z musztardą, dużo ogórków z musztardą a oni je wszystkie zjedzą.
Genialny przepis otrzymałam od aeljot. Odsyłam więc do niej:)))

Bardzo się cieszę, że wróciłam do pisania. O wielu rzeczach zamierzam napisać, bo działo się,działo:)))