sobota, 3 września 2016

Miła pani

Wróciły z wakacji już wszystkie nasze dzieci i zrobiło się normalnie. Atmosfera w domu pełna miłości( "Mamo, a on zaczyna"), wzajemnych zwierzeń("Nie odpowiadam na głupie pytania") i nauki( " Dlaczego już po wakacjach?", " Czy ja muszę kończyć tę szkołę?"). W końcu wiemy, że jesteśmy u siebie w domu.
Na początku wakacji, skutkiem różnych przemyślnych posunięć,odzyskaliśmy z rąk dzieci gabinet. Marta z Marysią znalazły się w jednym pokoju( co wywołało niezadowolenie u obu), ale my i nasze papiery nie mieliśmy się gdzie podziać. No i to ma być taki dodatkowy pokój dla jakiejś pilnej nauki, ewentualnego  gościa czy nauki z gośćmi, zwłaszcza nocą. Od przyjazdu z Chorwacji ani razu w gabinecie nie było pusto. Ciągle są goście naszych dzieci. Bardzo nam miło, ale chyba  zamierzonego efektu w powiększeniu naszej małżeńskiej przestrzeni nie osiągnęliśmy:)
Ten gabinet miał wrócić do prawowitych właścicieli również dlatego, że zamierzam powrócić do uprawiania medycyny i wiosną zdaję egzamin, by odzyskać prawo wykonywania zawodu. Te zamierzenia to dowód na to, że nigdy nie należy mówić nigdy. I na to, że Pan Bóg ma poczucie humoru i otwiera różne, zdawałoby się zamknięte,
drzwi w niespodziewanych momentach:) Od tej pory na blogu będzie pełno zagadnień natury medycznej. Mogę już zacząć: po ponownym przestudiowaniu nefrologii dziwię się, że jeszcze ktokolwiek w populacji funkcjonuje bez dializ! Uniknięcie chorób nerek jest właściwe niemożliwe. Jak to się udaje większości z nas? To cud!
To moja lektura na najbliższe dni, tygodnie, miesiące...  Każdym z tych tomów można zabić:)








Dzieci w piątek już normalnie były w szkole. Ci od Marysi w dół zachwyceni szkołą. Szczególnie Józio, pierwszak jest pełen uwielbienia dla swojej pani:
-Moja pani jest bardzo miła. Powiedziała, że nie będzie nas przekrzykiwać. Naprawdę nam to obiecała!- i nie wiedzieć czemu obraził się na nasz wybuch śmiechu.
Józio jest w klasie sportowej i mam nadzieję, że ze szkoły będzie wracał zmaltretowany. Jeszcze, żeby przygarnęli na zajęcia sportowe Pitusia to moje życie miałoby inny wymiar. Mogłoby nastąpić przesunięcie z pilnowania nieustannego Piotra na nieustanne odpoczywanie:). No cóż widocznie tak jest lepiej. Szczególnie, że i tak za szybko rosną. Piotruś przychodzi przynajmniej raz dziennie i upewnia się :
-Jestem duzy chlopak?
Niestety z każdym dniem coraz bardziej.
Ogród leży odłogiem. Miałam pierwsze zajęcia w szkole rodzenia a w poniedziałek mam kolejne indywidualne. Mam więc kolejne usprawiedliwienie dla chaszczy w ogrodzie. I tylko widać malwy, które pięknie kwitną od początku lata. Najpierw białe i bladoróżowe, później te prawie czarne a na nasz powrót oszalały te mocno różowe. Tak spełniło się moje kolejne marzenie. O malwach pod oknem sypialni.
Tylko nie wiem czemu u sąsiadów są proste i strzeliste a u nas gęste i wygięte, jakby nie mogły unieść ciężaru wszystkich kwiatów.


piątek, 2 września 2016

Podziękowania

Chciałam przede wszystkim podziękować za liczne pomysły na drugie śniadanie:) Osobno mam nadzieję zrobię to wieczorem. I w prywatnych mailach i komentarzach. Pomysły są świetne, z wielu skorzystam:)
Przy okazji dzisiaj zobaczyłam, że na wp.pl chyba śledzą moje wpisy, bo i u nich pojawił się artykuł "Co zamiast nudnej buły?". A mogli normalnie jak reszta napisać w komentarzu, na fb, albo  w prywatnym mailu. To nie, się wstydzą czy co...Zresztą pomysłów podali mniej i nudniejsze, nie skonsultowali z Wami:)))
Nie mogłam od razu odpowiedzieć, bo jeszcze nie doszłam do siebie.Ten tydzień rozpoczął się z przytupem( ile razy to już pisałam). Miał być spokojny, wszystko pod kontrolą, z rozwagą, jak to się mówi ogarnięte. Ukochany ma jeszcze urlop, to w ogóle sielanka. Nic z tego. Ostatnie zakupy przed szkołą, bo nagle brak spodenek na wf, jeszcze jakiegoś podręcznika, czy karty miejskie działają? Środa wybuchła mnóstwem telefonów. Od informacji, że prawdopodobnie mały Stasiu wybiera się na ten świat i mam się szykować do porodu domowego, do udręk prowadzącego małą firmę. Mnóstwo telefonów z zapytaniem o wypożyczenie laktatorów, prywatne konsultacje, informacje o szkole rodzenie( a nie można tak po prostu odesłać do strony internetowej). Czas między 13 a 15 spędziłam na dokańczaniu obiadu, nastawianiu chleba, z telefonem w garści. Do tego pakowanie się na poród, wyszukiwanie laktatorów i rozważania czy myć głowę czy już nie. Wiecie to takie skojarzenie, będzie się rodził maluch, trzeba coś ze sobą zrobić, bo potem może być różnie . Trochę czasu minęło zanim skojarzyłam, że to nie ja rodzę i mogę głowę umyć później. Rodząca zresztą przywitała mnie w ręczniku na głowie, po myciu czyli algorytm działa.
Wracając do prowadzenia małej firmy. Spragnieni laktatora nie przyjechali po niego a rozmowy o zajęciach skończyły się tekstem:
-To ja się jeszcze zgłoszę.
Czyli dużo wysiłku, mało efektu. Dołujące doświadczenie. Zaraz za tym kroczy stwierdzenie, że jestem beznadziejna:( Chlip,chlip...
Do domu wróciłam około północy. Na barkach dźwigając kolejne doświadczenia i podsumowanie: jak ja mało umiem. Ale Maluch zdrowy i piękny. Wzruszający kolejny cud.
Przy każdym porodzie, w którym uczestniczę oprócz zmęczenia fizycznego pojawia się straszliwe zmęczenie psychiczne. Po tym czuwaniu, trwaniu w  gotowości przez kilka następnych dni jestem wrakiem. I pojawia się pokusa: po co mi to?
A rano trzeba było wstać i wyprawić dzieci na rozpoczęcie roku szkolnego. Tak, powróciliśmy do potwora szkolnego. W niezwykły sposób trafiliśmy do szkoły de la Salle. Dzieci mogą same tam dojeżdżać. Dziś właśnie ruszyli autobusem, pod opieką Maryni, która tam kończy gimnazjum. Marysia miała wysłać smsa, kiedy dotrą szczęśliwie. A smsa nie ma i nie ma, dodzwonić się nie mogę. No tragedia. W przebłysku używania mózgu pojawiła się myśl, że gdyby coś się działo to na pewno by napisała. W końcu. O 8.47 sms:
-Ups, zapomniałam.Wszystko ok.
Z wrażenia poszłam spać jeszcze na godzinę. Jak widać jestem zrównoważoną, spokojną i doświadczoną matką.....A jaką zorganizowaną...
Jeszcze informacja na koniec ( bo obowiązki wzywają). Zresztą dla rodziców dzieci szkolnych nie będzie zaskoczeniem. JAK ZWYKLE WE WRZEŚNIU JESTEŚMY BANKRUTAMI:)))) I z czego ja się cieszę??? Może z tego, że i tak dzieci są cudowne!


wtorek, 30 sierpnia 2016

Gili,gili

Przebojem naszego pobytu na Chorwacji były płetwy, dzięki którym większość pływaków zamieniała się w małe motorówki i "gili,gili". Już wyjaśniam.
Tak jak wspominałam chorwackie wybrzeże przywitało nas wiatrem. Chociaż ciepły powodował fale, które zbijały z nóg i powodowały niechęć do wchodzenia do wody. Nawet u tak wytrawnych zawodników jak nasze dzieci. Zresztą zauważyliśmy, że w wodzie i na plażach nikogo nie było. No to robimy wycieczki. Z naszej miejscowości mieliśmy piękny widok na wyspę Pag. Intrygowała mnie już w zeszłym roku. Ale wśród ludu nie było woli opuszczania plaży. Teraz dali się namówić. Wyspa bardzo sucha,pozbawiona wyższej roślinności z apokaliptycznymi krajobrazami. Ale o dziwo na plaży brak wiatru i palmy.

Tak wyglądał odjazd z Pagu o zachodzie Słońca.

Po stwierdzeniu, że na wyspie panują sprzyjające warunki towarzystwo rzuciło się w wodne odmęty. A najmłodszy osobnik przykucnął i zamarł. Po dłuższej chwili zaczął gromadzić przy sobie towarzyszy zabaw i opiekunów zaniepokojonych jego spokojnym zachowaniem. Nasz Pituś znalazł sobie dobrze wyrośniętego ukwiała i bawił się z nim w gili,gili. Zachwycony tym, że zwierz reaguje zaśmiewał się w głos, a my razem z nim. Nie wiem co ukwiał na to?

To właśnie Piotruś zabawiający ukwiała.

Na wyspie przeżyłam też  wielkie rozczarowanie.Jednym z powodów, dla których chciałam odwiedzić Pag był ich słynny ser. Już wracając zajechaliśmy do gospodarzy, by zakupić ten specjał. Niestety mniej więcej kilogramowa gomułka kosztowała 50 euro. Pozostało przełknąć ślinę...
W ogóle te wakacje były mocno międzynarodowe. Gościliśmy u siebie Francuzów zmierzających na ŚDM i uczestniczyliśmy w Eucharystiach powitalnych i pożegnalnych dla Meksykanów, Filipińczyków, Ekwadorczyków a nasze dziecko najstarsze pełniło służbę paramedyczną w Krakowie. Potem, by nie wyjść z wprawy bandażowało wszystkich i wszystko, przy okazji szkoląc młodsze rodzeństwo. A ja miałam wrażenie, że tylko gotuję, przygotowuję kanapki na drogę i suchy prowiant:) Ale to był piękny czas. I paradoksalnie przyjęcie pod swój dach pielgrzymów ( z oporami, bo jak się pomieścimy, damy radę) było najpiękniejszym przeżyciem, poczuliśmy Ducha.
Gdzieś mam zdjęcie koszulek z ŚDM, bo nie wiem  czy macie takie doświadczenia, ale nasze wszystkie dzieci zamieniały się z przybyszami z innych państw. Jak znajdę to się pochwalę:)
Muszę przyznać, że jestem zaskoczona bogactwem tych wakacji, zupełnie niespodziewanym i znalezionym nie tam gdzie szukałam.
Jeszcze w sferze duchowej. Bardzo polecam włoski film " Jak Bóg da". W tym tygodniu w kinach. Nie nazwę go komedią, bo choć jest wiele sytuacji, w których lecą łzy ze śmiechu jest zbyt prawdziwy. Słodko-gorzki jak życie. Byliśmy na nim wczoraj wieczorem a ja wciąż myślę o zakończeniu. Warto.
Zbliża się początek roku szkolnego ( to temat na osobny post) i drugie śniadania. Moje dzieci poprosiły, żebym coś wymyśliła, tylko nie kanapki( to chyba po tych wyjazdach). Dodatki typu marchewka, jabłko są tylko przystawką. Gdybym na tym poprzestała gotowi umrzeć z głodu. Niestety obiady szkolne nie mieszczą się nam w budżecie. I teraz kombinuję. Testuję przepisy na różne przekąski. Najfajniejsze są bułki pełnoziarniste z ziołami i czosnkiem, ale zapach wyklucza raczej zabieranie do szkoły. Może ktoś ma jakiś pomysł, jakąś sałatkę zapychającą do pudełka? Proszę napiszcie...ratujcie!

niedziela, 28 sierpnia 2016

RAVNO PRAVO*

Przez prawie trzy miesiące nie zasiadłam i nie napisałam niczego sensownego. Nadal nie wiem czy będzie to sensowne, ale ryzykuję... Będzie w częściach:)
Właśnie wróciliśmy z Chorwacji, czekam na telefon od rodzącej, zbliża się początek roku szkolnego a wraz z nim wielkie zmiany i pierwszy kurs w szkole rodzenia. Po drodze odmówiłam występu w dwóch programach telewizyjnych ( ach ta sława!) ale za to byłam w radiu i się mądrzyłam:) Innymi słowy nie zwalniamy tempa.
Na Chorwacji prowadziliśmy coś w rodzaju szkoły przetrwania dla dużej ilości nastolatków, no i dla nas. Wspierali nas nasi przyjaciele, których zwiedliśmy opowieściami o idyllicznym odpoczynku nad ciepłymi wodami Adriatyku. Potem dokładaliśmy kolejne osoby, które wraz z nami jadą a przyjaciele, którzy są ludźmi bardzo przyzwoitymi nie wycofali się i nie zostawili nas na pastwę młodzieży. Niestety byliśmy tylko tydzień, przyjaciele zostali ( już bez nastolatków) na dalsze wakacje i gnębi mnie tylko obawa czy przez porównanie tych dwóch tygodni ( z nami i bez) nie przestaną się do nas odzywać.
 To właśnie my. Dwie rodziny z dodatkami. Na zdjęciu brakuje 4 osób. Oczywiście tych nastoletnich.
 To moja przyjaciółka uchwycona w momencie, gdy usiłowała zrobić zdjęcie rozpełzającemu się towarzystwu.
 Ponieważ na ulicach Zadaru było bardzo porządnie, postanowiliśmy zostać dziadami świątynnymi. Upał nas powalał.
 Kusi ta woda, oj kusi. W tym roku wyjątkowo zimna, bo miała według naszych, amatorskich pomiarów około 20 stopni. Nasi gospodarze też twierdzili, że jest zimna.
Znużeni ojcowie rodzin w oczekiwaniu na obiad.














Oprócz naszych dwóch rodzin, do sąsiednich domów przyjechali nasi znajomi, w liczbie trzech wielodzietnych rodzin. Na plażach tej malutkiej wioski zrobiło się mocno polsko, zwłaszcza, że dla tubylców było za zimno.
Jednego wieczoru nasze potomstwo ganiało po terasie, który był rzeczywiście ogromny, leżało tamże i obserwowało gwiazdy ( przepiękne ) a my modliliśmy się wspólnie Nieszporami. Było mocno!
 A tu nasz posiłek. Przy naszym Jasiu stoi, bo coś uzgadniają, nasz gospodarz. Z zawodu policjant. Nie ma to jak wtyki we władzach:)))
Rano wstajemy i siadamy do Laudesów z takim widokiem przed oczami.

 A to dalszy ciąg widoku, tylko o zachodzie słońca.
Po zeszłorocznych wakacjach miałam obraz cukierkowej, idealnej Chorwacji. W tym roku ten piękny kraj powitał nas wiatrem od gór. Wiatr przewracał drewniane, solidne ławy, porywał pustaki i trząsł żaluzjami antywłamaniowymi tak, że człowiek miał wrażenie, że je wyrwie. Na morzu pojawiły się fale i tęcze od wodnej kurzawy. Widoki niesamowite ale i straszne. Głęboko odczuwałam kruchość naszego życia wobec natury. Zaraz potem nadeszła informacja o trzęsieniu ziemi we Włoszech.



Dzisiaj rano, już w domu obudziłam się mając przed oczami widok z tarasu  tęsknotę za tym czasem razem z dziećmi i przyjaciółmi. W sercu mam wdzięczność, że mogliśmy tam być chociaż przez tydzień, bo i to nie było pewne. Mój Ukochany natomiast stwierdził, że on ma przed oczami pasy autostrady. Po 19 godzinach jazdy, co zamknął oczy to i tak widział szosę:) Trochę przesadza, bo kierowaliśmy na zmianę i z tych 1600 km jakieś trzysta zrobiłam ja!

Czy wiecie co to MIĘSIARNIA?
Ja z trudem się domyśliłam o co chodzi naszej Apsiuli.
A w samochodzie takie słyszy się rozmowy. Między dwójką najmłodszych, bo inni rozsądnie spali:)
-Jak ja będę duża i będę miała męża to mama będzie starą babcią- przemijanie jak słychać nie jest obce Asi
-Nie!!! Będzie mamą!- Piotrkowi to nie odpowiada. Ale nasz najmłodszy bardzo się rozwinął.

-Nie martw się Pituś, kupię Ci to na urodziny- nie pamiętam już o co chodziło, ważna była dobra wola siostry.
-He, he, he, A masz karte albo piniodze?- tak, tak. Tym mistrzem ciętej riposty jest Pitulek.

- Łobuz z Ciebie- ja do Piotra, który coraz bardziej pokazuje, że jest człowiekiem czynu i czasu nie będzie marnował na jakieś pytania i pozwolenia tylko wszystko sprawdzi empirycznie.
-Nieee, ja jestem Piopluś!- smark jest świadomy swoich praw.

Ciąg dalszy nastąpi. Mąż stwierdził, że dopilnuje:)

*cały czas prosto- " rawno prawo" odpowiedział na górskiej wycieczce naszemu przyjacielowi jakiś Chorwat na pytanie czy dobrze idą. Dobrze, że Jan sprawdził u googla:)))



poniedziałek, 6 czerwca 2016

Ciemne plamy

Znalazłam chwilę i zaczęłam się zastanawiać co napisać. Po drodze robiłam notatki, żeby nie uleciały mi kolejne wydarzenia, tematy, powiedzonka dzieci. Teraz spojrzałam na te notatki i zatrzymałam się na jednym z haseł. To ono sprowokowało mnie do rozmyślań. Mężczyźni jako ojcowie.
Nie lubię podziałów na role ojcowskie i matczyne, na rozpisywanie działań, liczenie punktów. W dzisiejszym świecie normalność jest powodem pojawiania się całych artykułów ze zdjęciami i tytułów w stylu : Wspaniały ojciec, angażuje się w wychowanie dzieci! Całym sercem kocha swoje dzieci! Spędza z nimi czas!
Przez pewien czas rekordy polubień na fejsiku bił filmik o ojcu zmieniającym pieluchę i doświadczającym w tym czasie wielu reakcji fizjologicznych.
Wnioski nasuwają się dość przykre. Czyżby większość ojców nie była zainteresowana swoimi dziećmi?
Moje doświadczenia ( subiektywne) są inne. Ojcowie, których znam są bardzo zaangażowani w wychowywanie dzieci, spędzanie z nimi czasu, pokazywanie im świata, przekaz wiary. Ojciec jest ważny.
A dzisiejszy ojciec ma trudno. Niedoceniany, zapracowany i żyjący w stresie. Ci, o których myślę w sposób cudowny  ( literalnie ) rozciągają swój czas i możliwości, by uczestniczyć w pełni w życiu swych dzieci. Często jeszcze działają w jakiś wspólnotach, stowarzyszeniach, jako wolontariusze. Możliwe jest to chyba tylko dzięki Bogu.
W ten całkiem jasny obrazek ostatnio wkradły się pewne rysy. Ciemne plamy.
Najpierw kilkakrotnie zetknęłam się z sytuacją, w której mąż obraża się na żonę z powodu kolejnej ciąży, kolejnego dziecka. Najpierw naiwnie pomyślałam, że czegoś nie zrozumiałam. Przy drugiej takiej opowieści zaczęłam słuchać uważniej. I jednak nie rozumiem. No po prostu nie rozumiem.
Facet strzela focha, bo żona nosi pod sercem jego dziecko. Może nieplanowane, ale do kroćset nie tylko ona uczestniczyła w poczęciu! Tragedia, że wobec niespodziewanej, może trudnej sytuacji wyłazi z niego guma od majtek zamiast mężczyzny.
Ku pokrzepieniu powiem, że znam taką jedną sytuację sprzed lat. Teraz to dzieciątko ma lat naście i jest oczkiem w głowie swego zafochanego naonczas ojca. Dorósł, podjął trud. Chylę czoła przed mamą, która walczyła za nich oboje. Jest szansa dla tych ojców, oby jej nie zmarnowali.
Potem dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych bliskich znajomych zaginął. I odnalazł się, tylko, że nie chce wrócić do rodziny, z nikim się kontaktować. Ani z żoną, ani z dwójką dzieci. Co takiego się stało, jaki stres, trudności, poczucie samotności, beznadziei, że normalny ojciec rodziny ucieka. Jak mu pomóc? Zostaje tylko modlitwa i o nią proszę dla tej rodziny w cierpieniu.

Dziękuję za wszystkie komentarze, które czytam i mnie radują. Nie mam szczeliny czasowej, by na nie indywidualnie odpowiedzieć, ale zamierzam się poprawić. Ostatnio przegapiłam egzaminy dzieci w szkole muzycznej. Zorientowałam się dopiero następnego dnia.

wtorek, 31 maja 2016

Białe noce

Zastanawiam się jak zacząć opowieść o pewnych, niezwykłych ludziach. Ile mogę napisać, żebyście również Wy mogli ich poznać. Trudna to sprawa. Żałuję, naprawdę żałuję, że nie mam umiejętności Prusa ( mój Mistrz słowa), by przekazać to co chcę. Boję się, że będzie to niezgrabne, nie pokaże tego co najważniejsze.
Zeszły tydzień zaczęliśmy egzaminem Maryni z angielskiego, potem fizyka. Do przodu, jeszcze tylko 9. My w tym czasie ( egzaminy odbywają się w Sopocie) sprawdzaliśmy stan polskiego morza. Zdumiała mnie ilość osób wygrzewających się na plaży i to w kostiumach. Zdjęć nie będzie , bo tylko to jedno mi się nie prześwietliło:(
Widok tylu ludzi w strojach plażowych wywołał w mych dzieciach głębokie niezadowolenie i pretensje do matki, która twierdziła, że kostiumów jeszcze nie zabieramy.
Po rajdzie zakupowym, wszak musiałam zaopatrzyć potomstwo zostające w jedzenie, jak i wyposażyć nas w wiktuały na drogę. Chciałam też ( znając me dzieci) zawieźć coś do rodziny, która nas miała ugościć.
Wyruszyliśmy po mszy w Boże Ciało. Trasą do tej pory nam nie znaną. Po skręcie w Ostródzie na Olsztyn zaczął się teren nam obcy. Wszystko było nowe.Trzeba przyznać, że piękne. Droga przez Mrągowo i Mikołajki nie porywała jeśli chodzi o nawierzchnię, zakręty ( jakieś straszne ilości) i prędkość, którą można było rozwinąć. Ale te widoki!!! W sercu zostało mi pragnienie, by tam pojechać na dłużej, bardziej w bok. Zresztą skutek jest taki, że po powrocie do domu zaczęłam czytać Pana Samochodzika, on uwielbiał Mazury:)
Potem wkroczyliśmy na Litwę. Płasko, zielono i tak dziwnie : Poniewież, Kiejdany, Kowno, Wilkomierz, Niemen. Te nazwy tak dobrze znane z literatury. Ja przynajmniej czułam się nierealnie. Nie przeszkodziło mi to zobaczyć różnicy między wsią polską a tą litewską, a zaraz potem łotewską. Jest puściej i biedniej. Większość to domy drewniane, stareńkie, małe ( na dzisiejsze standardy). U nas takie trafiają się gdzie niegdzie jako relikt, ciekawostka.
Do Rygi dojechaliśmy około 22, ale zupełnie tego nie czuliśmy, wręcz byliśmy zdziwieni wskazaniami zegarka. Nie było ciemno. Słońce cały czas przeświecało zza horyzontu. I tak do północy. A potem od 4 rano, albo i wcześniej. Nie mogę się wypowiadać, bo zasnęłam:) Ale zakosztowaliśmy białych nocy.
Pewno nie jest tajemnicą dla nikogo, że republiki postsowieckie są bardzo zniszczone duchowo, zsekularyzowane. Są obecnie terenem misyjnym. Papież Jan Paweł II rozpoczął wysyłanie na misję rodzin, które zamieszkując we wskazanym miejscu, tworząc wspólnotę stają się świadectwem życia chrześcijańskiego. My właśnie jechaliśmy do Rygi, do takiej rodziny. Mieszkają na wielkim, ponurym osiedlu, gdzie nie ma żadnej parafii. Mają 6 dzieci ( małych) i wraz z dwiema rodzinami włoskimi, jedną hiszpańską, czterema siostrami z różnych stron świata i księdzem tworzą wspólnotę, która razem się modli, spotyka, pomaga sobie. Najdziwniejsze jest to, że ci ludzie tam trwają mimo różnic kulturowych, językowych a jeszcze uczą się łotewskiego i pracują. Dla mnie to są giganci, herosi.
Drugiego dnia pobytu spotkaliśmy się z nimi na wspólnej kolacji. Dzieci zachwycone, tyle możliwości zabaw z rówieśnikami, słodyczy i różnorodnego jedzenia. Hiszpańskie tortille, włoskie babeczki na wytrawnie, polska lazania z naleśników (?), sałatki i nieśmiertelne jajka w majonezie. I gwar wielojęzyczny. Jak przed wieżą Babel. Wiem, że nie jest im łatwo, mają problemy codzienne jak my wszyscy ale tęsknię, było mi tam dobrze. Wszystko nabrało innego wymiaru po przypomnieniu sobie, że Bóg jest w centrum naszego życia. Dziękujemy Agnieszko i Przemku!


To zdjęcia sprzed domu misyjnego, gdzie wieczerzaliśmy:) Nie wszyscy są obecni na zdjęciu.
Rozbrykane dziecięce towarzystwo nie mogło chwili usiedzieć na miejscu:)










Wcześniej byliśmy na plaży, słynnej Jurmali. Myślałam, że morze to tylko ciepłe, tylko Chorwacja. Tamta plaża prawie, prawie zdeklasowała Adriatyk. Nasze dzieci oczywiście doceniły uroki Bałtyku. Nie obyło się bez kolejnych pretensji o brak kostiumów.
 Ta plaża daje poczucie przestrzeni.

 Tak zaczął się spacer z parkingu nad morze.
 Nie porobiłam wielu zdjęć, bo gnaliśmy nad wodę. Dominowała tam taka drewniana zabudowa.
Już wyjeżdżając minęliśmy piękną, błękitną cerkiew. Zdjęcia niestety nie mam:(
 To mój Ukochany na tle wody. Wracał już z opaloną łysiną:)





Na Rygę już zabrakło sił. Wjechaliśmy do centrum i po niewielkich perturbacjach ze znalezieniem miejsca do parkowania, horrendalnej stawce za ten postój ruszyliśmy poznawać zabytki Rygi. Niewiele z tego wyszło, bo nasze dzieci były zainteresowane tylko jedzeniem. Nic dziwnego po kilkugodzinnym brykaniu w wodzie. Znaleźliśmy świetną naleśnikarnię. Nie tylko pysznie ale i przystępnie cenowo.
 Pełnych talerzy nie zdążyłam uwiecznić:)

 To wnętrze

 A to nabieralnia naleśników:) Brało się tacę, duży owalny talerz i nabierało według pragnienia:
z mięsem, z serem, z karmelem, z kapustą i grzybami, z bananami itd. Do tego dodatki: śmietana, sałatki, konfitury różne.
 A potem do kasy.
W naszym domu w tym czasie odbywał się urodzinowy maraton gier planszowych. Gdy około 22 w sobotę zjawiliśmy się w domowych pieleszach hazard kwitł. Przestał kwitnąć około 2 w nocy:) W niedzielę , jakby było nam mało zaczęliśmy grać rodzinnie w nowe nabytki. Polecam Szeryfa:) Choć jak stwierdził na koniec mój Ukochany gra wątpliwa moralnie:))) Co tu dużo gadać nakłania do różnych machlojek. Młodszym dziewczynkom bardzo spodobała się karciana "No ni ma". Przed nami jeszcze Tajniacy i Talizman.

niedziela, 29 maja 2016

...

Już się pisze. Tylko, że to będzie prawie epicka opowieść a nie post. A może przygodowa?Trochę to potrwa.

poniedziałek, 23 maja 2016

Jak zaczęłam pracę w biurze podróży:)

Mój dzień ma przerwy, owszem. Przypominające przerwy w szatkowaniu kapusty. Pełno różnych rzeczy do załatwienia a pomiędzy szczeliny. Oddech można złapać, ale zrobienie obiadu albo napisanie czegoś jest niemożliwe. Na to nakłada się pomysłowość i rozmach w działaniu Piotrusia, niekończące się dyskusje z niezadowolonymi nastolatkami...( dlaczego chciałam, by moje dzieci umiały wyrażać swoje zdanie, miały swoje zdanie??????). Ukochany ma wir w pracy, dojeżdżając do domu nadaje się tylko do spania, więc nie mogę zwalić na niego różnych "nie daję rady". Powoli zaczynam się zastanawiać ( po raz nie wiem który) co ja tutaj robię, to pomyłka, nie poradzę sobie, nie nadaję się. Zawsze gwoździem do mej trumny są nastolatki. Po krótkich rozmowach z nimi przypomina mi się fragment z "Mistrza i Małgorzaty":
-Jest lemoniada?
- Nie ma- odpowiedziała sprzedawczyni i z niewiadomych przyczyn obraziła się.
To jest to!
-Kochanie wstań, już 11!- nie daj Boże w niedzielę obudzić wcześniej.
Na dół schodzi gradowa chmura, na obliczu wszystkie troski świata. Ja jak zwykle głupio:
-Coś się stało?
- Nic!- a na twarzy nieszczęście dalej. Kiedyś bym pytała dalej, ale nauczona doświadczeniem, pomimo obaw, zostawiam nieszczęśnika. Za chwilę sytuacja rozwija się w jednym z dwóch kierunków:
Albo ocieplenie i normalność
albo :
-Józek, no co ty robisz! mamo, jak ja bym tak zrobił to bym już dostał karę, a w ogóle to ja bym się tak nie zachował, czy wy ich w ogóle wychowujecie?
lub
-Jak ja cię mamo nie lubię, znowu masz rację! JA się wyprowadzę, ciągle się mnie czepiacie. Mnie to nie zabieraliście ze sobą, nie nie chcę z wami jechać to bez sensu.
I bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze. Zwłaszcza, że za moment dziecię staje się do rany przyłóż, stara się pomóc, wchodzi w długie mądre rozmowy. Podwójna osobowość?


Muszę się jakoś rozbawiać.












Ostatnio moja nastolatka, która zasadniczo ma dłużej trwający czas " nie zniżania się" do poziomu plebsu czyli swojego młodszego rodzeństwa brykała z nimi wieczorem na tarasie i wspólnie śpiewali, oraz nie tylko. Żałowałam, że nie prowadziłam sprzedaży biletów, bo występ przedni.


Młodsze rodzeństwo zapatrzone i zasłuchane, z chęcią naśladujące starsze siostry. Alternatywą było pójście spać, więc tym bardziej:)
Nastolatka ma dzisiaj pierwszy z 11 egzaminów kończących rok. Z języka angielskiego.
Zosia i Hania wszystko już zdały. I właściwie rozpoczęły wakacje.
Umówione jesteśmy tylko na czerwcowe spotkania z ułamkami, bo te są za słabo przećwiczone. To prawdziwe nieszczęście edukacji domowej, nawet jak coś nie wyjdzie na egzaminie ( bo się uda) to i tak wiadomo czego się robiło za mało.



W czwartek rano wyjeżdżamy na Łotwę. Nasze dzieci bawią się już w podróż, pakowanie. My jedziemy na trzy dni, oni w zabawie chyba się przeprowadzają.

Wszystko odbywa się zazwyczaj wczesnym rankiem, zanim reszta w ogóle zauważy, że jest dzień. Wchodzę nieprzytomna do salonu a tam przemeblowanie. I jeszcze kuracjusz ( bo plażowe krzesła też już powyciągali):
Ten kuracjusz jest ostatnio nadaktywny. Za stara jestem na takie numery.
A nasz Jacuś przymierzał spodnie. Nowiutkie, jeszcze z metką. Zrobił przysiad:



Chyba wybiorę się w jakieś pustynne miejsce i powrócę jak już będą dorośli.
No nie nadaję się...




No i zapomniałam o biurze podróży.

wtorek, 17 maja 2016

Obietnice bez pokrycia :)

Pojawiły się w naszym domu w zeszłym tygodniu i mają się dobrze:)
Od czasu delegacji Ukochanego Piotruś codziennie wieczorem wędruje do naszego łóżka. Następnie rozpoczyna wojnę psychologiczną z tymi, którzy słusznie zamierzają go zapędzić we własne piernaty. Pojawiają się uściski, słodkie minki i tytułowe obietnice bez pokrycia:
-Ja będę grzeczny. Ja śpię.
Dla obu stron jasne jest, że ani nie śpi, ani nie jest grzeczny. Jeśli działalność wywrotową przerwał na czas wygłaszania powyższej wypowiedzi to już za chwilę nie marnuje czasu i wraca do nielegalnych czynności, a pomysłów ma wiele. Bycie nieugiętym coraz gorzej nam wychodzi. I ze względu na wiek, to, że Piti jest najmłodszy i chyba egzemplarz też mocno słodki. Tak więc dzień po dniu walczymy o niego nie tylko z jego samowolą, brojeniem, ale i z własną słabością. Musimy, bo wyrośnie nam potworek, maminsynek i lekkoduch. Wolelibyśmy wychować mężczyznę:)
Co do obietnic bez pokrycia to nie pierwszyzna dla nas. Przy trzech najstarszych synach, zwłaszcza, że stanowili zgraną ekipę przechodziliśmy coś w rodzaju załamania wiary w nasze możliwości wychowawcze. Jak to się ładnie nazywa odczuwaliśmy niewydolność wychowawczą.
Pamiętam rozmowę z mniej więcej 8 letnim Jasiem. Mieszkaliśmy przy dość spokojnej ulicy, tuż przy przystanku tramwajowym. Z powodu tramwajów skrzyżowanie miało sygnalizację świetlną. Jaś wybierał się do kolegi mieszkającego dokładnie naprzeciwko. Musiał więc pokonać następującą trasę: Wyjść z domu, skręcić w prawo, 30 metrów, przejście dla pieszych, skręcić w lewo, 30 metrów, wejść do domu kolegi. Nasz balkon wisiał prawie nad przejściem. Miała to być jedna z pierwszych samodzielnych wypraw naszego synka. Trzy razy uzgadnialiśmy jak będzie szedł, czekał na zielone światło, że ma nie biegać tylko spokojnym krokiem, dodatkowo rozglądnąć się. Zajęłam miejsce na balkonie. I zobaczyłam....Mój synek po wyjściu z kamienicy ruszył biegiem, na wprost przez tory, na nic nie patrząc. Mało zawału nie dostałam.
Podobnie patrząc w oczy obiecywali Stasiu i Jacek. I natychmiast robili coś zupełnie innego...Mądrą rzecz powiedziała nam wtedy bratowa męża( zawodowo psychiatra dziecięcy), którą spytałam o radę podejrzewając u naszych chłopców jakieś nieznane bliżej schorzenie:
-Nic im nie jest. Jak rozmawiacie to oni szczerze obiecują tylko za chwilę już nie pamiętają co obiecali. Nie skupiają się na tym.
Pomogło, przetrwaliśmy, wyrośli:) Przynajmniej oni, bo zastąpiło ich młodsze rodzeństwo. Ale my już wytrenowani:)))

Dzisiaj mamy za sobą pierwszy egzamin, z matematyki. Obie panny zdały na 4. Nie spowodowało to szalonego entuzjazmu, wręcz przeciwnie były niezadowolone. Ale trzeba przyznać, że chyba z pośpiechu albo nerwów nasadziły tam mnóstwo pomyłek. Jutro historia, tu sobie obiecują poprawić samopoczucie, doszlifowują dodatkowe prace. A ja poprawiam błędy ortograficzne:) Hania po przeczytaniu przygodowej powieści dla dzieci " A wszystko przez faraona" Jacka Duboisa jest zafascynowana kotami i  ich znaczeniem w starożytnym Egipcie ( 4 klasa). W związku z tym jej dodatkowa praca jest o kotach, sfinksach, kapłanach bogini Bastet. I poprawiam takie kwiatki:
"puł kobieta, puł lew":)))
Zosia natomiast bardzo polubiła starożytną Grecję i aktorów. Właśnie wyrysowała maski, sandały i amfiteatr. Może jutro zrobię zdjęcie ( jak mi pozwolą, bo nie zawsze moje pomysły uzyskują akceptację).
Przy okazji tego pierwszego egzaminu po raz kolejny wyszło na jaw moje bałaganiarstwo i niezorganizowanie. Pomimo wpisywania wszystkiego do terminarza pojechałam dzisiaj na egzamin o godzinę za wcześnie. Dobrze, że nie za późno. Jutrzejsze spotkanie sprawdziłam już ze trzy razy.

Oczywiście mam jeszcze mnóstwo do napisania, ale mam też mnóstwo roboty. Wszak jestem kobietą pracującą:). To wspomnę tylko jeszcze o jednej sprawie. Reszta może jutro.
Dziś od rana był biegany dzień. Najpierw egzamin, potem mechanik i spotkanie z panią ginekolog, która zażyczyła sobie rozmowy zanim zacznie polecać moją szkołę rodzenia. Umawiałam się z nią telefonicznie i muszę przyznać, że jej zasadniczość trochę mnie przeraziła. Już miałam ochotę zrezygnować( bo na pewno się nie uda), ale zrobiło mi się wstyd. Co ja taki tchórz jestem!
Dodatkowo lało, dmuchało i ziębiło. Na zagajenia Asi o wyprawę na plac zabaw odpowiedziałam, że może popołudniu jak się pogoda nieco polepszy. A moja królewna w szloch:
-Popołudniu to ja dorosnę i już może nie będę chciała się bawić!


 Dokładnie tydzień temu byliśmy na lekcji muzealnej " Tajemnice starego żaglowca" na Darze Pomorza.
Ponieważ miałam w młodości etap zaczytywania się Borchardtem, relacjami z podróży dookoła świata na tym i innych żaglowcach bardzo mi się ta lekcja podobała:) Problem polega na tym, że z wiekiem zmniejszyło mi się zapotrzebowanie na przygody a zwiększyło na wygody.

Józio natomiast zaskoczył:) Nie wiem czy pozytywnie, ale dociekliwością. Pomny naszych rozmów zapytał o sposób załatwiania się na żaglowcu i czy dlatego nie było na nim dziewczyn. Chyba się rozczarował, bo okazało się, że są normalne łazienki...
Czy widzicie tę pogodę???






I jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie z egzaminu dżudo i walki na macie. Bratobójczej? Raczej siostro-bratobójczej:)

poniedziałek, 16 maja 2016

Praca domowa

Znowu pojawiła się dziura w moich zapiskach. I chyba tak już teraz będzie, bo choć mnie bardzo ciągnie do pisania czasami po prostu nie zdążę. A czasami nie mam siły.
Wyprawy do Malborka i do kaszubskiego zoo, o którym miałam napisać wydają mi się odległe o lata świetlne. Podobnie jak mój szkoleniowy pobyt w Warszawie,który zakończył się dwa dni temu ale jakby w zeszłym roku. Głównie ze względu na pogodę. Trwało lato a od wczoraj
znowu mamy chmurne , zimne i deszczowe przedwiośnie.
Taki tydzień jak zeszły nie trafił się nam jeszcze w historii naszego małżeństwa. Mój mąż wyruszył do stolicy na szkolenie w poniedziałek o świcie i miał wrócić w czwartek wieczorem a ja ruszałam o poranku w czwartek, powrót w sobotę wieczorem. Cały tydzień oddzielnie:( Do czwartkowego poranka osiągnęłam stan zombi i to takiego bardziej wyczerpanego. Normalne wyjścia dzieci, jeżdżenia tam i z powrotem, zakupy, załatwianie w banku i nie tylko. I mały wieczorny wędrowniczek oznajmiający rozkazującym tonem:
-Ja śpie w twoim  łóżku, u mamy.


 A ja nie miałam siły na protesty. Wiem, wiem to bardzo nie wychowawcze. Niemniej Piotruś zasypiał ze mną. Odnoszony był po zaśnięciu. A rano witał mnie radośnie:
-Wstałem, mam kupe.
Opcjonalnie:
-Chce jeść!
O dziwo z tatusiem nie próbował spać. Od razu wiedział, że takie numery nie przejdą:)

W czwartek rano pożegnał mnie rozpaczliwym:
-Mama, ty nie papa!
I od razu odechciało mi się wszelkich wyjazdów.
No ale pojechałam. Szkolenie opłacone, bilety kupione, nawet książki na wyjazd przygotowane ( żeby zapobiec tęsknocie).
Jechałam w strefie ciszy. Bardzo fajny wynalazek. Dodatkowo tempo podróży. W 3 godziny byłam na miejscu, no trochę dłużej bo na Pradze była mała awaria. A na miejscu mała niespodzianka, mój Ukochany skończył wcześniej i powitał mnie na dworcu. Poszliśmy na kawę. Jak to brzmi: byłam z mężem na kawie w Warszawie.

Ale tak w ogóle to było mi jeszcze smutniej.
O 16 zaczynały się zajęcia w Fundacji Rodzić po Ludzku a ja zaplątałam się w kierunki i dziarsko kroczyłam, po wyjściu z tramwaju, z powrotem w kierunku dworca. To wszystko ze sporym bagażowym obciążeniem i w upale. Nie ma to jak rozpocząć z przytupem. Zdążyłam ledwo, ledwo.
Szkolenie mnie zaskoczyło, wywróciło moje wyobrażenie o tym co mam robić. Spotkałam świetne dziewczyny z pomysłami i doświadczeniem. Trochę czułam się wśród nich jak Matuzalem:))) Większości z nich było bliżej wiekowo do mojej Marty niż do mnie. Odbyłam kilka naprawdę wartościowych rozmów i wyspałam się za wszystkie czasy:). A teraz muszę zrobić pracę domową, która mnie nieco przeraża. W dodatku powinnam ją zrobić dobrze, żeby mogła posłużyć też innym. I żebym mogła dostać dyplom. No!

Kolejne spotkanie w czerwcu a przedtem przede mną bardzo dużo roboty. Od spotkań z lekarzami, zakupami firmowymi, pierwszym rozliczeniem podatkowym do egzaminów dzieci. Do końca tego tygodnia wszystkie przedmioty zdają Hania i Zosia. A od poniedziałku na froncie staje Marynia. 11 egzaminów, bo to gimnazjum. Ja denerwuję się strasznie, moja nastolatka wygląda jakby to jej nie dotyczyło. Zresztą zobaczymy co będzie w niedzielę.

No i w przyszłym tygodniu mamy zamiar wybrać  się do Rygi, z młodszymi. Starsi zostają na maraton gier planszowych z okazji urodzin swojej najstarszej siostry.

Podczas, gdy ja się szkoliłam Hania z Józiem zdawali swój pierwszy egzamin z dżudo. Już tydzień przed egzaminem były rozmowy, że nie chcą, nie lubią dżudo itd. To, że nie lubią było widać za każdym razem jak pędem biegli na trening;-) Oczywiście zdali! I teraz z kolei odpowiadamy nieustannie na pytanie:
-Kiedy jest następny egzamin?- bo już im się marzy kolejny biało-żółty pas:).


Jestem z nich bardzo dumna.

A mój Ukochany dla rozweselenia i odtęsknienia podsyłał mi fotki z pracy. Ta była zatytułowana " Twoja łysa pała"
Zdjęcia ze zwierzętami pochodzą z naszej wyprawy do kaszubskiego zoo w Tuchlinie pod Sierakowicami. Podstawowa zaleta to możliwość dotykania różnych zwierząt. Na szczęście nie jest to obowiązkowe. Co do niektórych się nie przemogłam. Zaskoczyły mnie węże. Wbrew mojemu wyobrażeniu, że są zimne, obślizłe i mokre są suche i ciepłe, bardzo miłe w dotyku:)))

 Hania pisze książkę(!) i to jej ilustracje do kolejnego rozdziału, albo raczej plan sytuacyjny.
A jutro 8 rano egzamin z matematyki. Zosia wykazuje luz totalny a Hania wręcz odwrotnie. Zupełnie jak mamusia.

Jeszcze dodam o książkach.
Numer 19 to Monika Szwaja "Klub mało używanych dziewic". Książkę czyta się lekko i szybko, ale... Niby nie powinnam się czepiać, bo to literatura rozrywkowa ( specjalnie nie używam sformułowania kobieca). Mojej duszy jednak przeszkadzało wiele. Czytam, czytam i takie zgrzyty noża po szkle, przeszkadzają. Faceci są czarno-biali. Albo ideały romantyczne, albo świnie, albo i gorzej. Natomiast kobiety ( zwłaszcza bohaterki cudne), nic to, że konfabulują straszliwie, żyją w toksycznym związku z matką, nie obchodzi ich ojciec ( jak przestał płacić). Ta co nie odróżnia rzeczywistości od ułudy jest świetną dyrektorką szkoły i wspaniale dogaduje się z młodzieżą( ! ). Itd., itd. I co tu teraz czytać rozrywkowo?
Numer 20 to pokłosie Warszawy. Przypomniał mi się Pan Samochodzik. Taka cześć "Pan Samochodzik i tajemnica warszawskich fortów". Napisane już nie przez Nienackiego, ale przez Tomasza Olszakowskiego czyli....Andrzeja Pilipiuka. Czyta się świetnie, wartka akcja, nieco sensacyjna i wspaniale wpleciona historia o jakiej nie słyszałam w szkole. polecam, nie tylko dla młodzieży.
No i numer 21 chwycony na dworcu w drodze powrotnej. Część 9 z serii kryminałów Carolyn G. Hart " Duchy południa". Kryminał osadzony współcześnie, wciągający i zaskakujący. W sam raz na podróż, aż nie mogłam spać:) Ale ostrzegam, mało krwisty co dla mnie jest zaletą.