Zorientowałam się właśnie, że w czwartek minął rok od napisania pierwszej notki na tymże blogu.
To dla wszystkich Czytelników :)
Przez ten rok zapisywania wydarzeń z naszej codzienności nieco uzależniłam się od bloga :)
Z drugiej strony kilkakrotnie pojawiało się w mej głowie pytanie: czy to ma jakikolwiek sens? Takie zwyczajne życie, nic mądrego i ciekawego. Pojawiło się jednak kilka komentarzy i maili, które spowodowały, że nie przeszłam na pisanie offline.
Teraz też czasami myślę, że może trzeba skończyć z tym mądrzeniem się i ekshibicjonizmem;-) Ale to trudne, bo człowiek się przyzwyczaja, rano sięga po laptopa i sprawdza ja daleko sięga jego sława, ile ma komentarzy...Oczywiście ten teoretyczny człowiek :)))
Z wrażenia nie wiem co mam pisać. Pustka w głowie jak nigdy. Zawsze tam się kłębi za dużo, a tym razem...
To może przejdę na bezpieczny temat czyli książki.
Mam pewne przemyślenia, które podniosły mi lekko włos na głowie.
W młodości, nie tak bardzo odległej czytało się Stendhala, Balzaca, Dostojewskiego, Tołstoja, Zafona, całą trylogię Tolkiena w dwa dni, Whartona czy " Króla szczurów" łykało się w drodze do szkoły, tudzież na niektórych lekcjach. A teraz? Teraz trzeba mieć "warunki" , nie czyta się po kolei, alfabetycznie tylko wybiera, grymasi, przebiera. I co najgorsze, aż nie wiem czy się przyznawać, loty intelektualne nieco obniżone. Szczytem dobrego smaku staje się Jane Austen, Chmielewska czy Agatha Christie. Choć nadal naj, najkochańsi pozostają Tołstoj i Prus. Tylko jakby niektóre postacie wnerwiają nieco bardziej. Aż chciałoby się jedną z drugą przełożyć przez kolano, albo dać jej trochę prawdziwej roboty. Piszę tu o Madzi z "Emancypantek" i o Annie Kareninie. Też mi heroina. To już wolę niedojrzałą Scarlett O'Harę.
Ale " Wojna i pokój", ah! Mogę Tołstojowi wybaczyć to jak szpetnie odmalował kobietę w "Annie Kareninie".
Z książek czytanych w ciągu ostatnich lat największe wrażenie zrobiła na mnie "Chata " Younga. Dostałam tę książkę od przyjaciółki, która bardzo mnie zachęcała do przeczytania. Trochę mnie wprowadziła. A ja odłożyłam książkę na półkę myśląc, że nigdy jej nie przeczytam. Na usprawiedliwienie dodam, że byłam w ciąży i nie dla mnie opowieści o porwaniach dzieci, o ich zabójstwach i rozpaczy rodziców. W końcu jednak po nią sięgnęłam. Obgryzając paznokcie i tłumiąc szloch towarzyszyłam rodzicom, szczególnie ojcu w poszukiwaniach córki. Zaskakujące zakończenie, po ludzku tragiczne a jednak tak piękne, niosące nadzieję i spokój powoduje, że ta książka jest w moim sercu, chce się do niej wracać.
Natomiast jak najgorsze wrażenie uczyniła na mnie książka, na którą długo czekałam i polowałam. Jeden z nielicznych jeśli nie jedyny przykład tego, że książka może być gorsza niż film.To "Smażone, zielone pomidory". Film narobił mi takiego apetytu... A książka? Kiepściutka.
Zazwyczaj jest inaczej.
W ramach wyzwania przeczytałam w tym tygodniu dwie pozycje.
Numer 4 czyli "Tajemnica domu Helclów" Maryli Szymiczkowej ( to pseudonim jaki przybrał Jacek Dehnel z partnerem). Akcja toczy się w roku 1893, w Krakowie. Jestem zachwycona. Intrygą kryminalną, opisami życia codziennego, przemyśleniami głównej bohaterki co do której nadal nie mogę się zdecydować czy ją lubię czy też nie. Bo sympatyczna to ona nie jest :))) Polecam!!!
Numer 5 to "Rzeki Londynu" Aaronovitcha, na które się nabrałam. Znalazły się wśród moich ulubionych kryminałów, gdzie wątek zbrodni nie jest najważniejszy. No i czyta się faktycznie łatwo, niby przyjemnie, początek niezły. Londyn, zbrodnia, ciało bez głowy i pojawiający się duch, by co nieco podpowiedzieć młodemu posterunkowemu. Dalej już tylko gorzej. Kuszące boginie rzek ( tu opisy zjawisk fizjologicznych męskiego organizmu), czary i wilkołaki albo co. Nie przekonała mnie ta książka, stracony czas.
Dzieciaki śmigają na sankach i utrwaliła się w nich wroga postawa wobec piaskarki przejeżdżającej raz dziennie pod naszymi oknami. Pisałam już, że najlepsza górka na osiedlu jest pod naszymi oknami. A jako, że to koniec ślepej uliczki to jest to równocześnie jezdnia., która swoje prawa ma. Nasze dzieci i nie tylko są strasznie zbuntowane na niszczycielskie działanie służb drogowych. Jak widać istnieje grupa obywateli, która byłaby zadowolona z niewydolności wyżej wymienionych służb :) Padały już różne propozycje, ale wszystko przebił Józio, który pojawił się rozgoryczony w drzwiach:
-Mamo czy mogę tego pana stuknąć młotkiem?
Serce mi zamarło na tak krwiożercze pragnienia mojego synka. Długie tłumaczenia dlaczego byłoby to niewłaściwe nie bardzo do niego dotarły, tak jak i tłumaczenie dlaczego ważne jest, by samochody mogły wjechać pod górę.
-Tata umie wjechać po śliskim.
No tak zapomniałam, tata wszystko umie i w związku z tym poprzeczka jest ustawiona wysoko. Mama już o tym wie, tylko sąsiedzi chyba nie są świadomi.
Piotruś z dnia na dzień mówi coraz więcej i buduje coraz wymyślniejsze wypowiedzi. Jutro są 20 urodziny Stasia. Laurki przygotowane z różnymi wielbiącymi najstarszego brata tekstami np. Megastachu a pod tym czołg :)))
Jutro też mam spotkanie w sprawie pracy. Termin rozpoczęcia działalności przesunął się na marzec z powodu niezakończonych prac budowlanych.
A w następną sobotę będziemy z Ukochanym w Warszawie. Sami. Na stypie po reformie. Kto zgadnie jakiej?
Jak na pustkę w głowie całkiem nieźle mi poszło...
Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy :) Podziwiam szybkość w czytaniu książek, ja przy dzieciach muszę naprawdę wykazać się sprytem, by przeczytać jedną tygodniowo... Na sanki też chodzimy, ale u Was na najlepszej górce jeździ piaskarka a u nas wujek odsprzedał leśnikowi, który założył tam szkółkę leśną... I koniec zjeżdżania po wieki wieków.
OdpowiedzUsuńCo za wujek ;-) To tragiczne. Moje dzieci zszokowane i jak się domyślasz gotowe pożyczyć Wam siekierę.
UsuńU nas tata też wszystko umie :)
OdpowiedzUsuńBloguj, bloguj dalej. Szkoda byłoby nie móc Cię czytać.
Też z książkami czy filmami pamiętanymi sprzed lat paru mam tak,że nie pamiętam co mnie zachwycało a więcej rzeczy w nich mnie denerwuje ;)
Nie przyznawaj się do tego, bo to podobno objawy starości:)
UsuńBohaterowie z dawnych lat, odchodzicie w mrok...Niewielu się ostało.
OdpowiedzUsuńGratulacje z okazji roczku. A jak będziecie w Warszawce, wpadnijcie do Dużego Domu, co? Realnie, nie wirtualnie. Koniecznie.
O trzeciej w nocy?
UsuńUwielbiam do Was zaglądać i Was podczytywać. Gratuluję pierwszej rocznicy i cudownej rodzinki. U mnie dziś 5 rocznica i co roku się zastanawiam czy to ma sens.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne wpisy!
Iza
Ja gratuluję tym bardziej:)Zaglądanie do Ciebie muszę dawkować, bo robi mi się coś w środku, że ja tak nie umiem:)))
UsuńCzekając na wpis sprawdzam Pani bloga trzy razy dziennie. Niech Pani nie przestaje pisać. (tu powinnam wstawić zdjęcie kota ze Shreka)
OdpowiedzUsuńTo dlatego mam taki przyrost czytelników;-)))) Ci co się dali złapać wchodzą po kilka razy... Ach jak ja się cieszę!
UsuńDziś w pracy wyszło nam podczas rozmowy z koleżankami, że czytelnictwo wcale nie ma się tak źle, każda z nas miała książki do odbioru w księgarni! Inna sprawa, że to wszystko książki dla naszych dzieci ☺Zaintrygowała mnie ta stypa po reformie-strzelam, że chodzi o reformę edukacji?Pozdrawiam serdecznie, Magda
OdpowiedzUsuńBingo! Czyli nie tylko ja dziecinnieję! Jak miło! Właśnie dlatego warto pisać, bo okazuje się, że człowiek nie jest samotny w swoich słabościach:))))
Usuń