wtorek, 17 lutego 2015

Literka D

Zacznę znowu nie od tego co miałam w planach, ale nie mogę się powstrzymać:)
Koleżanka mi podrzuciła obrazek ze strony fb wielodzietni:
Niestety jest to śmieszne tylko przez chwilę. Nasze dzieci mają być uczone przez takich "ekspertów". Czy Was też uczyli o dupkach z przodu i z tyłu? Mam wiele zastrzeżeń. Dlaczego z tyłu a nie z lewej? Dlaczego koniecznie dupka a nie brzuszek? I jak zapytał jeden z rozsierdzonych ojców: Co w takim razie ma duże D i gdzie? Padały też odpowiedzi niecenzuralne, ale w tym momencie bardzo na czasie.
Chwilowo zostawiamy dupki z tyłu;-)
Kolejna rzecz to znaleziona w internecie ilustracja. Bardzo mi pasuje do wczorajszego tekstu:
Ze swej strony dodam, że złośliwi szyją coraz ciaśniejsze ubrania i w miarę upływu lat trzeba zamawiać coraz to większy rozmiar. Ale to przejściowe trudności:)))
Żoną jestem już długo, dłużej niż trwało moje dzieciństwo i życie osobno. Wciąż lubię jak mój mężczyzna patrzy na mnie z zachwytem albo to, że nadal umiem go rozproszyć. W związku z tym zaczęłam się zastanawiać jak to jest z tym słynnym mundurkiem matczynym czyli dresem. Ciągle słychać głosy, jak to kobiety się zaniedbały, zero makijażu, tylko ten dres i dres. I coś czuję, że tematu czepiają się te, które swoich dzieci nie mają albo ani przez dzień nie były pełnoetatowymi mamami. Bo w końcu nie o wygląd chodzi. Możliwe, że jest to mundur, ale jaki wygodny i przystosowany do zajęć. Nie straszne mu lepkie łapki czy ulewania, można w nim kucnąć, klęknąć albo wykonać szpagat- w zależności od potrzeby. Gdy maluch już ubrany przed  spacerem nie tracimy czasu na strojenie się, bo ważniejsze jest to, żeby się nie zgrzał itd. Dres tu występuje jako umowny symbol wygodnego, codziennego ubrania. Nie wiem czy czytaliście "Nianię w Nowym Jorku". Tamta mama jest elegancka i zadbana. Tylko niezdolna do przytulenia własnego dziecka, bo co z ubraniem, makijażem? Nie martwcie się! Kochający mąż przeżyje, zwłaszcza, że najczęściej to wyzwanie jest chwilowe. Pamiętam, gdy urodziła się nasza pierworodna. Nie byłam w stanie się umyć. Początek był bardzo ciężki. Martusia bardzo ulewała i pomimo pionizowania i odbijania ja cały czas drżałam czy się nie zaleje i nie zakrztusi. Wypracowałam w końcu wciąganie wózka do łazienki i kontrolowanie sytuacji nawet spod prysznica. Całe nasze ówczesne mieszkanie miało 34 m2, więc łazienka była raczej mikroskopijna, ale nie odpuszczałam. Powoli oswajałam się z sytuacją, dzień nabierał pewnego rytmu i mogłam zacząć normalnie funkcjonować:). Po urodzeniu syna z kolei on wszystko początkowo uniemożliwiał. Zostawienie go choćby na moment powodowało rozpaczliwy płacz. Trzęsły mi się ręce, nie mogłam zrobić śniadania córce. Jedyny sposób to było nosidełko( wtedy niestety jeszcze nikt nie mówił jeszcze o chustach). Z biegiem dni było coraz lepiej, a odkrycie, że włączenie odkurzacza wyłącza małego wrzaskuna załatwiło sprawę. Odkurzacz działający przez 3 minuty i Stachu spał jak aniołek. Nigdy nie miałam tak wysprzątanego domu;-). Potem radziłam sobie coraz lepiej.Teraz przy dziesiątym mam mnóstwo czasu i głębokie przekonanie, że nie wszystko muszę. Ale mogę. Zrobić sobie makijaż albo pomalować paznokcie a zakupy mi dowiozą z Tesco. Zamiast rozwieszać pranie wrzucę je do suszarki- po wielu latach rozważań zdecydowaliśmy się na to rozwiązanie- a czas mogę przeznaczyć na czytanie książeczek, albo pokazywanie córkom jak zrobić bransoletkę z koralików. Mogę zrobić na obiad tylko rosół a byc dłużej na placu zabaw albo na gimnastyce z najmłodszym itd. Największą trudnością w tym wszystkim jest przekonanie samej siebie, że nie wszystko muszę i że to sprzątanie, dom jak z amerykańskiego filmu to nie sens życia. Zresztą, żeby utrzymać porządek w domu to chyba bym musiała pozabijać domowników, od mojego Ukochanego zaczynając. Ma on przemiły zwyczaj kolonizowania wszelkiej wolnej przestrzeni. Jeśli gdzieś tylko pojawi się miejsce natychmiast pojawiają się tam stosy kabli, laptop, ważne papiery, jakieś śrubki, rysunki dzieci opatrzone kulfonami: "dla taty". Kocham go z tym bajzlem a on mnie nawet w dresie.

Moi kochani synkowie, którzy w ogóle nie rozumieją sensu
prac domowych( no może oprócz gotowania) podesłali mi taki obrazek. Ku pocieszeniu, gdy załamałam się przy kolejnych dziurawych skarpetkach:) Może to i sposób na jeszcze więcej wolnego czasu?


5 komentarzy:

  1. :))

    Odkurzacz działa tez na Antka, a na Zosię nie działał wcale.
    Przy tej okazji odkryliśmy całkiem nowe przestrzenie YouTube: 10 h dźwięku odkurzacza, suszarki do włosów, odgłosy przyrody itp. A już najbardziej spodobał sie nam SzuMiś :) niestety, po zakupie okazało się, że Antek nie reaguje na niego tak dobrze, jak na oryginał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No patrz, nie wpadłabym na to, że można to znaleźć na Yt, Myślałam, że to
      mój oryginalny pomysł:). 20 lat temu musiałam korzystać z oryginału.... A jednak prawdę napisałam o wieku:(

      Usuń
  2. Nas tylko 4, ale maaaaarzę o suszarce bębnowej... Codzienny widok stojącego prania w salono-sypialni jest straaaaszny... Nie ma nigdzie indziej miejsca. Na bębnową też nie ma, głupio-mądrze zorganizowana łazienka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znajomi ustawiaja na pralce. Problem zaczyna się robić poważny, gdy pralka otwiera się do góry:)

      Usuń
  3. Poczułam,jakby tekst był z dedykacją :-D Faktycznie - najtrudniej było przy pierwszym dziecku,ale teraz jest chaos (przynajmniej u nas). Zaakceptowanie życia w mrowisku,silnych emocji każdego malucha w jednym czasie,skierowanych w mamę chyba wyznaczy charakter kolejnych lat. Trochę się tego boję każdego dnia.

    OdpowiedzUsuń