sobota, 21 lutego 2015

Ułatwienia

Kilka lat temu przy okazji jakiegoś monstrualnego rachunku za prąd (wyrównania, prognozy i nie wiem co jeszcze) udało nam się doprowadzić do wyłączenia prądu. Nasze spóźnienie z płatnością spowodowało wizytę "miłych" panów, którzy prąd wyłączyli. Przez dwie doby byliśmy pozbawieni tego dobra luksusowego. Działo się to jesienią, więc nie dało się żyć według wschodów i zachodów słońca. Z przerażeniem obserwowałam rosnącą w tempie zdumiewającym hałdę prania. Wtedy to naszła mnie refleksja: jak radziły sobie w życiu codziennym nasz babcie i prababcie. Bez pralek automatycznych, ciepłej wody w kranie, zmywarki, suszarki czy laptopów. Chylę głowy przed ich pracowitością. Ja mam wszystkie te ułatwienia a i tak zdarza mi się nieustannie marudzić, szemrać jak żwawy strumyczek jak to mam ciężko, niewygodnie i nie tak jak być powinno. To tak pod rozwagę, jak mi znowu przyjdzie do głowy obrażać się na rzeczywistość.
Znowu nastał czas intensywnych odwiedzin "kolegów" i "koleżanek" naszych dzieci. Chodzi oczywiście o tych wyjątkowych. Muszę przyznać, że jeszcze nie nabrałam dystansu wobec takich wydarzeń. Widząc zdenerwowanie mojego dziecka, często pouczenia jakie wystosowuje do rodzeństwa jak ma się zachowywać "by nie narobić wstydu", zastanawiam się co ja mam mówić i ile. Czy zainteresować się, wypytać czy wręcz przeciwnie milczeć. Ale wtedy istnieje groźba, że gość się poczuje niezręcznie albo odrzucony.Do tej pory wizyty zawsze kończyły się takimi na przykład tekstami:
-Nie wiem czemu ale bardzo się jej spodobaliście.
I różne wariacje na ten temat. Ale co będzie jeśli kiedyś nie zdamy tego egzaminu?
Dodatkowo, jeśli sprawa robi się poważna poznajemy rodziców znajomych dzieci. Tu jakby spokojniej. Zazwyczaj są tak zakręceni i wymaltretowani przez nasze młodsze dzieci, że nie zdążą zauważyć nieposprzątanej do końca kuchni, podsychającego kwiatka na parapecie albo lekko zbrylonego cukru( bo niektórzy go podjadają nielegalnie). Potem już są pod naszym urokiem i wdzięczni losowi za poznanie tak inteligentnych i miłych ludzi;-)))))UFFF!
Ptaszorów nie pokażę jeszcze, bo wieczorem najpierw graliśmy w wielbłądy a potem w "butelkę" przy pomocy lakieru do paznokci. To ostatnie ze starszakami. Taka mała godzina szczerości. To było bardzo fajne doświadczenie i czas poważnych rozmów, ale raptem zrobiło się bardzo późno. Cały czas jest to dla mnie źródłem wielkiej radości, że chcą z nami rozmawiać i to o różnych rzeczach.
Nie wiem czemu  gra w butelkę przywołała wspomnienia. Jako dziecko mieszkałam w falowcu. Może nie wszyscy wiedzą jak wygląda taki dom. Tu obrazek poglądowy:
Dla mnie jako dziecka ten moloch mający mniej więcej 400 metrów długości i zsypy na każdym piętrze by źródłem wielu lęków. Wychodzenie z psem obok czarnej, zsypowej dziury straszne, klatka schodowa do pokonania zimą, bez windy ( bo popsuta) straszne, zwłaszcza, że mieszkałam na 9 pietrze. Ogólnie nie wspominam tego dobrze. Z jednym wyjątkiem, w lecie galerie służyły wspaniałej grze w podchody.
Tabuny młodych ludzi ścigających się po piętrach, trzaskające drzwiami od klatek i łomoczące nogami powodowały, że w końcu trzeba było zwiewać przed mieszkańcami. Oczywiście zabawa była zabroniona i nie daj Boże trafić na własne piętro. Konsekwencją często był szlaban. Teraz wszyscy mielibyśmy pozakładane niebieskie karty:)
Dziś piękna pogoda i mieliśmy przymusowy relaks z Piotrusiem w parku, po odwiezieniu Marysi na zbiórkę harcerską, Hani na zbiórkę zuchową, Zosi na klub dla dziewczyn a Józia na piłkę nożną. Czekając na nich wypiliśmy sobie kawę i karmiliśmy kaczki. Piotrek jak zaczarowany obserwował ich wyczyny w wodzie. Jak to dobrze, że dzieci mają zajęcia dodatkowe. Teraz dotlenieni musimy zmagać się z lekką sennością:).
Dzisiaj rano Józio do Taty:
-Tato, kiedy kupisz mi perkusję i gitarę elektryczną?
-O, dużo zamówień od rana!
-Nie, tylko dwa- nasz sześciolatek jest nieubłaganie precyzyjny.
Jak tylko pokonam senność mam zamiar zainaugurować wpisy na podstronach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz