wtorek, 12 maja 2015

I biegu przyśpiesza...

Tak dokładnie jak nasze wiosenne zmagania. Może to już zaciśnięte zęby, byle dotrwać do wakacji...
Dzieje się, oj dzieje się.
Nigdy nie chciałam iść do zakonu, miałam co do tego jasność a teraz czasami myślę jakby miło było mieć gdzieś cichą, samotną celę. Chociaż na trochę albo raczej tylko na trochę:)
Dziś już byłam na pierwszych badaniach Hani w celu wydania opinii do edukacji domowej. Oczywiście dowiedziałam się, że Hania jest bardzo otwartą, mądrą dziewczynką, która ma własne zdanie. I pani mi gratuluje. Phi tam , ja mogłam bez badania to powiedzieć. Ale przynajmniej mogę się tym oficjalnie pochwalić:-P
Pojutrze bierzmowanie Jacka, który wczoraj po nowennie przed bierzmowaniem wpadł do swojej dziewczyny i powrócił do dom koło 23. Zapomniał nam wspomnieć. No i biedaczek ma szlaban. Tych zakochanych u nas w domu cokolwiek dużo.
Stresuję się jak zwykle, jak przygotować kolację by poczuł się wyróżniony, jak okiełznać maluchy by móc uczestniczyć we mszy itd. Może to drobne wyzwania ale mnie bardzo absorbują.
Zrobiłam dywanik do naszej łazienki, niewielki i dość ażurowy. No i nie jestem zadowolona. Ten sznurek poliestrowy nie trzyma kształtu. Teraz robię drugi, inaczej, bardziej ścisły wzór i na razie jest przyjemnie sztywny.
Chciałam zrobić piękną narzutę na nasze łóżko. Znalazłam wzór i niestety jakieś koszmarne ilości włóczki są potrzebne. Dlatego zaczęłam rozważać narzutę patchworkową. Nigdy nie robiłam, zawsze chciałam a kiedyś musi być ten pierwszy raz. Zobaczymy:)
Teraz właśnie usłyszałam dźwięk rozbijanego słoika w kuchni. To Marta przelewa miód z mleczy do słoików. No normalnie czarownicami a raczej wiedźmami ( czyli kobietami wiedzącymi) też dysponujemy. Jutro dalszy ciąg warzenia miodu. Podobno zdrowy. A mamy pełno mleczy w naszym umownym ogródku. To jest jasna strona chaosu, który tam rezyduje.
Mam chwilowo problem  z pisaniem. Taki śmieszny, za dużo bym chciała i w związku z tym nie wiem co napisać. Dlatego kończę:)
Józio przyniósł dziś do domu włochatą  gąsienicę zwiniętą w kółeczko. Dziewczyny trzymały ją na ręku i w napięciu czekały kiedy się ruszy. Ona nic. Zaproponowałam położenie na tarasie i obserwację z pewnej odległości, by jej nie stresować. Dziewczynki cierpliwie czekały przy oknie balkonowym i w końcu:
-Kiedy ona się rozwinie. Może nie żyje- Hania oczekiwała jasnej odpowiedzi
-Musicie poczekać, zaraz się ruszy- tatuś zaczął je uspokajać i wtedy Hania:
-A ile trwa zaraz, czy ktoś mi wyjaśni?
Nie było chętnego.
Józio z powodu szalonego weekendu miał dzisiaj odrobić zaległą pracę domową. Strasznie się denerwował, bo chciał iść pobiegać. W końcu już płaczący rzucił kartą pracy.
-Józio tak nie można
-Ale ja nic nie zrobiłem!
-Rzuciłeś pracą domową, tak się nie..-nie dał mi dokończyć
-Ale to nic. To nie ludź!
Szczera prawda:)))) Ale praca domowa rodziła się w bólach.
I jeszcze przy wspólnej obiadokolacji rozmowy jak zwykle zeszły na wynurzenia i opowieści z przeszłości. Jacuś:
-Ja pamiętam jak wieczorem mówiliście, że mamy się odwracać do ściany i zamykać oczy. I dlatego zawsze chciałem mieć łóżko na środku pokoju, boby nie było ściany.
Ja też to pamiętam. Wtedy trzech budrysów miało wspólny pokój i wieczorem dostawali głupawki, wystarczyło, że się na siebie popatrzyli. Tylko nie wiedziałam, że tak to przeżywali. Trzeba uważać, bo jednak mózg dziecka funkcjonuje inaczej. Ciekawe jakie jeszcze traumy im zafundowaliśmy niechcący. Tym optymistycznym akcentem kończę:)

4 komentarze:

  1. :) Z tym zakonem to mam podobnie, choć ja miałam myśli o szpitalu. Jakby tak coś mi się malutkiego stało, żebym mogła poleżeć i nic nie robić...
    A co do traum - w sumie też jestem ciekawa, co tam te nasze Maluszki sobie myślą. Głupawka od samego spojrzenia - moja zmora, bo są wtedy nie do zatrzymania,. A niby nic nie robią:) Pozdrawiam, a life - taki life:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na te traumy to my chyba nic nie poradzimy. Ja jako dziecko miałam do Mamy cichy żal, że nie dawała mi kar. Wszystkie koleżanki od czasu do czasu jakieś miały, a ja nic. No i czasem nawet zdarzało mi się przed koleżankami skłamać, że nie mogę iść na podwórko, bo mam karę. Po latach jak o tym mojej Mamie powiedziałam to była w szoku. To ona z dobrego serca mi kar nie dawała (sama była bardzo bita i karana przez mamę), a ja właśnie o to miałm żal:) Co tam sobie dzieci będą myśleć to i tak nie poradzimy. Na szczęście z czasem człowiek mądrzeje i przyjdzie taki czas, że zrozumieją nasze dobre intencje. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Samotna cela - aż mi się westchnęło :)
    Znaczy tak na dzień czy dwa, nie na zawsze :P
    Traumy - wolę nie wiedzieć, jakie funduję własnym dzieciom. Bo jakieś na pewno. Sama też pamiętam swoje, choć rodzice starali się być dobrzy dla nas.

    OdpowiedzUsuń
  4. Justyna, samotnia, to jest moje marzenie chyba każdej wielodzietnej :-) Na troszkę, nie na zawsze. Czuję to szczególnie wtedy, gdy brak mi ciszy do modlitwy. Wtedy zazdroszczę siostrom zakonnym, że mają tę ciszę spokój i sam na sam z Bogiem...

    OdpowiedzUsuń