poniedziałek, 4 maja 2015

Łóżko

Taki miły temat.
Pogoda za oknem doprowadza mnie do rozstroju nerwowego i myśli nad sensem życia. I wpadłam na pomysł, że to moje pisanie nie ma sensu:(
Na razie jeszcze siłą rozpędu coś napiszę, ale jak się pogoda nie zmieni to wpadnę w depresję i zamilknę na wieki:)))
Miałam  wielkie plany czego to ja ne napiszę , nie zrobię w ten długi majowy weekend. Niestety moja progenitura również miała plany i to odmienne od moich a jest ich więcej. I mają lepszą kondycję.
Teoretycznie skończyliśmy sypialnię. Brakuje jeszcze półki i ...łóżka. Mam zdjęcie przed, miało być po, jak w dobrych pismach, ale sprawa się rypła.
Nasze 11- letnie łóżko, udające kute, zakupione w sieci specjalizującej się w udawanych meblach i tak długo i dużo wytrzymało. Już raz było spawane i doprowadziło fachowców do rechotu a nas do wściekłości. Twierdzili oni, że jest chyba z papieru. Było metalowe, ale z rurek pustych w środku, gdzieniegdzie podparte nasze ukochane. Niestety ruszone na czas remontu odmówiło posłuszeństwa.
Mąż zaczął nerwowo wertować strony z łożami małżeńskimi, a jako, że my już starsi nieco i cieszymy się, gdy o poranku nic nie strzyka, mamy specyficzne wymagania:) Dodatkowo cena musi być bardzo, ale to bardzo przyzwoita. Oczywiście głównie podobały nam się te za nieprzyzwoitą cenę. Jakoś doszliśmy do consesusu i wtedy mój Ukochany porwał się na smoka.
-Sam zrobię!
Materiał w postaci pięknych drewnianych belek mamy, dostarczony jakiś czas temu przez znajomego jako resztki do spalenia w kominku. Jest tam kilka solidnych 2-metrowych belek, stelaż od starego łóżka i tylko trzeba dokupić bejcę oraz odpowiednie śruby. Trwam w zachwycie.
Dlatego na razie zdjęcia po jeszcze nie będzie.
W związku z sypialnią w sobotę miałam paraliż czynnościowy czytaj nic nie robiłam. Zrozumiałam w końcu jak to jest z tym literackim "globusem". Ja też czułam jak mi rośnie w gardle, jak zaraz wybuchnę i popełnię mężo- ewentualnie dzieciobójstwo. W zależności kto się napatoczy. Wszystko było rozgrzebane, co nie rozgrzebane to zagracone, posypane, rozwalone. Ja miałam łzy w oczach, myśli samobójcze i postanowienie, że uciekam z tego wariatkowa. Albo do wariatkowa. Miejsce to jawiło mi się jako oaza spokoju, dają tabletki na uspokojenie i prawdopodobnie zachęcają do szydełkowania i czytania. A nie jak ta banda, która ciągle przeszkadza. Musiałam się naprawdę gorąco modlić w duchu, żeby okiełznać tę furię, która wyleźć chciała na zewnątrz i zmienić moje życie. Ale pomogło.
Niestety straciłam dużo z mojej stalowej woli i sięgnęłam po "Nomen omen".
Bardzo chciałam zostawić tę książkę na wakacje no ale...j.w.
Chciałam również nie czytać jej powierzchownie, tylko jako zabawnego thillera(?), kryminału(?), sensacji. Niestety nie dało się , widziałam głębszy, mądrzejszy wątek, ale gnałam zaśmiewając się by zobaczyć gdzie wylądują bohaterowie. Popluwanie też było, a jako że czytuję przy jedzeniu ( o zgrozo od zawsze) mam niestety na jednej ze stron buraczki:(
Teraz wzorem mej latorośli przeczytam drugi raz wczuwając się w to co głębiej. A na wakacje będę musiała przygotować inny stosik. Tzn. stosika jeszcze nie było, ale to miał być skromny zaczątek.
Czytać nie powinnam, bo teksty dalej nie napisane. W tym rozgardiaszu miałam świetne wytłumaczenie. Ale na dwa ( i to te najdłuższe) jutro jest deadline. Ło  matko!!!
Tu się pochwalę, że portal wrodzinie.pl zamieścił już dwa moje teksty. Tu ostatni:
http://wrodzinie.pl/z-prezentem-czy-bez/
Portal mnie zachwyca swoją wysmakowaną zawartością i odpowiadającą mi przeraźliwie( o niemoto, jak to zapisać bez straszliwie , okropnie itd.) treścią.
Właśnie muszę popełnić tam dalsze teksty. Na szczęście termin luźniejszy:)
Wczoraj jak zwykle byliśmy na głoszeniu na placach. I wróciliśmy tak zmęczeni, bez kluczy do domu. Starszaki poszły na swoje głoszenia, lub apele patriotyczne a my staliśmy pod własnym domem i zastanawialiśmy się jak się doń włamać. By czas płynął nieco szybciej i z nieumiejętności nicnierobienia zaczęłam w stroju ekskluzywnym pielić truskawki. Dobrze mi szło, bo odpowiednie narzędzie walały się oczywiście po obejściu, nie schowane.
Niestety w związku z tym, że mąż zmieniając ubranie na galowe myślał, że klucz mam ja a ja, z tych samych przyczyn, że ma on, staliśmy jak te kołki  w towarzystwie świetnie bawiących się dzieci we własnym ogródku. Owo stanie miało dalsze skutki bo spowodowało, że nie zdążyliśmy na wieczorny koncert. Koncert wyjątkowy, bo miała dyrygować córka naszych przyjaciół i przyjaciółka naszej córki:). No ale my jak zwykle , jak te łajzy.....Teraz nie wiem jak jej spojrzę w oczy, po tygodniach zapewnień, że się tam spotkamy i nie możemy się doczekać. Eh!
A na placu, przy głoszeniu:
To Józio z bębnem:)
To w zeszłym tygodniu:)
A tu na zapleczu frajda dla dzieciarni:)))

Wielkimi bańkami świetnie bawili się również tatusiowie:))))). Niby czujnie pilnujący swoich dzieci;-)
Ja co prawda mam takie wrażenie jakbym stała z boku i tylko mogę coś dawać swoją obecnością czyli robię tłum:). Chwilowo jestem na pustyni, rozum wie wszystko a serce suche. Zupełnie jak z reklamy;-)   Ojcowie Kościoła właśnie na pustyni spotykali Boga, więc cierpliwie czekam. Na spotkanie, na siły. A może wymyślam i za mało dziękuje za to co mam?
Dzisiaj Stasiu ma pierwszy dzień matury. Gdzieś głęboko denerwuję się.
Taki ten rodzicielski żywot. Denerwuję się jak sam trafi na nocnik, sam do szkoły, na pierwszą randkę, maturę a potem w swoje życie. I niby już nic ode mnie nie zależy ale i tak się denerwuję:)
Wielodzietność postrzegam jako wielki dar od Boga, bo czuję, że dostałam kilka kolejnych szans, by nauczyć się kochać mądrze i w pełni. Te młodsze dzieci są inne, wbrew pozorom kochane lepiej, dojrzalej i przez większą liczbę osób. Jak patrzę na Piotrusia, który jest odważny, otwarty i przekonany, że świat jest piękny to widzę, ze to nie moja zasługa ale rodzeństwa. Oni z miłością i cierpliwością czuwają nad nim, dostarczają mu atrakcji, o których ja nawet bym nie pomyślała, mają gotowość dzielić się z nim wszystkim i akceptują jego niedoskonałości. To jest ten codzienny cud.
A to koszulka firmy Stacha, na imieniny tatusia:)

Jak na osobę, która nie chce pisać poszło mi bardzo dobrze;-)))

4 komentarze:

  1. Proszę nie straszyć tym zaprzestaniem pisania. Ja bardzo odnajduję się w tym, co Pani pisze. Pierwszy raz śledzę czyjs blog i jest to dla mnie jak czytanie listów. Proszę się nie zniechęcać, i tak podziwiam, że mimo tylu obowiązków i czekających zadań do wykonania znajduje Pani jeszcze czas, by do nas pisać. // Bardzo zgadzam się z tym, co napisała Pani o dojrzewaniu miłości wraz z kolejnymi dziećmi. Sama to widzę po sobie. Do młodszego, Frania, który właśnie skończył 20 miesięcy, mam o wiele więcej cierpliwości niż do starszego 6,5latka miałam na początku. Jako człowiek i jako matka zmieniłam się bardzo w ostatnich latach i zawdzięczam to właśnie macierzyństwu. Może dlatego nie przeraża mnie wizja kolejnego dziecka. Wiem, że wraz z nim pojawi się pomoc z Góry w postaci nowej, jeszcze dojrzalszej miłości. Jestem tego wręcz pewna. Również dzieci kochając się nawzajem, jeszcze bardziej pomnażają miłość, której doświadczają. Rzeczywiście wielodzietność to piękny dar, który niestety bardzo często jest dziś odrzucany. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję:) Będę pisać:) Czasami mam doła i pomarudzam, wtedy potrzebuję, żeby ktoś mnie pochwalił. Dziś to była Pani, dlatego jeszcze raz dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy napewno depresja?ja bym to nazwała wrażliwością i chceniem więcej...pisz proszę,bo jesteś moim głosem "normalności",że tak właśnie każdej rodzinie mija czas. Mam dość wylansowanego świata dookoła.Ciebie podczytuję jako antidotum. Dobrej niedzieli!

    OdpowiedzUsuń