poniedziałek, 4 maja 2015

O trzepaku

Poniższy tekst ukazał się na portalu kapcienaobcasach.pl. Jestem z niego dumna więc pozwolę sobie go przytoczyć, żeby i Wam kochani nie umknął. I nie ma to nic wspólnego z chwaleniem się, bo skromność to rzadka cecha i ja ją mam. To z kolei cytat ze śp. Biskupa Lecha Kaczmarka:)))


Nie wiem ilu spomiędzy Szanownych Czytelników pamięta siermiężne czasy PRL-u. W tamtych dawnych czasach na każdym podwórku stał trzepak i oprócz swojej oczywistej funkcji, był też centrum towarzyskim dla okolicznej hałastry. W ciągu dnia dla młodszych a wieczorami dla tych starszych, randkujących.
Z trzepaka można było zwisać, prowadzić rozmowy albo przywiązywać do niego gumę do skakania. Można było na nim odwieszać ubrania lub stanowił miejsce „zaklepywania” przy grze w chowanego.
Teraz, nawet jeśli gdzieniegdzie pojawia się trzepak to stoi pusty i żałosny, jakby nie pasujący do dzisiejszych czasów.
Dzieci już raczej nie wychodzą na podwórka, nie ganiają z rówieśnikami po całym osiedlu. Są prowadzane na spacery, zajęcia dodatkowe, zawsze pod kontrolą i opieką. To naturalne, że świat się zmienia ale nasze ograniczanie dziecięcej swobody i radości, tego naturalnego pędu do zabaw z okolicznymi rówieśnikami bierze się również z ograniczeń prawnych i narzuconych rodzicom powinności.
Nie ma już dzieci z kluczem na szyi, nie ma wiszenia na trzepaku. Na zjeżdżalnie i huśtawki wyprowadzamy dzieci i trzymamy je za rączkę, najlepiej ubrane w kask, ochraniacze a może i pełną piankową zbroję.
Dzieci na podwórku, same? Co za nieodpowiedzialność! Niebieska karta jak nic!
A przecież nie jest to zabronione. Jednak nikt nie chce zapracować na miano wyrodnego rodzica, niewydolnego wychowawczo, takiego który nie opiekuje się swoim dzieckiem. A przecież czasami tak miło byłoby coś zrobić w spokoju, a i potomstwo mogłoby odpocząć od naszego nieustannego towarzystwa. Bo do kiedy będziemy progeniturę prowadzać za rączkę?  Sama siebie złapałam na myśli, że chyba do ślubu. Coś jest nie tak. Ograbiamy własne dziecko z relacji i doświadczeń.
A przecież wystarczy trochę zdrowego rozsądku. Rodzic mądry jest i sam oceni czy można wypuścić 6-cio latka na ciche wewnętrzne podwórko, albo czy 10 lat to dostateczny wiek, by młody człowiek mógł się sam bawić 9 pięter niżej, na ogromnym osiedlowym podwórku.
A co na to prawo?
Prawo ( kodeks wykroczeń) zabrania zostawiać małoletniego do lat 7 w okolicznościach mogących stwarzać zagrożenie pożarowe. Widocznie starszego można narazić na te okoliczności. Młodszego nie. Teraz jest pytanie czy na wspomnianym trzepaku zachodzą okoliczności sprzyjające wywołaniu pożaru? Ja osobiście mogłabym odpowiedzieć tak i nie. Gdyby tam były moje córki to nie, natomiast synkowie pożar mogą wywołać wszędzie.
Malucha do lat 7 dotyczy także zapis o zagrożeniu ze strony drogi publicznej i drogi szynowej. Oczywiście być tam nie może. Przypomnijmy tylko, że droga publiczna to droga gminna, powiatowa, krajowa, wojewódzka a nie osiedlowa, tudzież w obszarze zbudowanym. To nie są drogi publiczne! Ani szynowe.
No i paragraf 106 kodeksu wykroczeń, gdzie czytamy , że jeśli mamy obowiązek opieki nad małoletnim do 7 r.ż  i nie dopilnujemy by nie znalazł się w niebezpieczeństwie lub sytuacji zagrożenia podlegamy karze. Tylko co to znaczy? Czy plac zabaw stwarza zagrożenia? Stwarza. Czy kontakt z drugim małoletnim stwarza zagrożenia? Stwarza. Czy kontakt z rodzicem stwarza zagrożenia? Stwarza, chociażby przez roznoszenie chorób przy przytulaniu i całuskach. To pojęcia bardzo szerokie. Znowu wszystko zależy od rozsądku rodzica. A i tak nie ma gwarancji. Jeden z naszych synów, już w wieku powyżej 7 lat, ale niewiele, wyszedł dwa kroki poza obręb naszego ogródka i przewracając się nadział na pręt zbrojeniowy z gruzu, którym wysypana została droga osiedlowa, dojazdowa do posesji. Konieczna była interwencja chirurga dziecięcego. A tym razem naprawdę nic nie broił. W innych przypadkach, kiedy chłopaki wymyślają rzeczy od których włos jeży mi się na głowie nic się nie dzieje i narażam się tylko na zarzut psucia świetnej zabawy.
Nie wspominałam jeszcze o tym, że często ja jako matka histerycznie reaguję na zabawy, które tatuś przyjmuje z całkowitym spokojem. Sam się w nie bawił. Ponieważ nie chcę narażać się na niebieską kartę nie podam przykładów.
Na pewno nasze dzieci mają więcej możliwości rozwijania się, ale często za to są ograniczane w kontaktach z rówieśnikami, w zbieraniu własnych doświadczeń. Nie dziwmy się zatem, że siedzą przed komputerami i nurzają w świecie wirtualnym. Może tam odnajdują to co im odbieramy i co chcemy kontrolować?
Swobodę.

4 komentarze:

  1. ostatnio swoim dzieciom opowiadalam czym jest w moich wspomnieniem trzepak... miejsce kultowe niemalże
    szkoda, ze oni tego nie doświadcza, bo to było super miejsce, do zwisają, robienia fikolkow, przeróżnych sztuczek, miejsce zwierzeń, gier, na trzepaku byli starsi, a nie maluszki, maluchy miały swoją huśtawkę...

    OdpowiedzUsuń
  2. W młodej III RP vel PRL bis tez rządziły trzepaki :)
    Ja wychodzę na nieczułego rodzica bo jak jestem z Z. na placu zabaw to nie umieszczam jej w piaskownicy, w zabawkowym samochodzie itp tylko Z radzi sobie sama, z (przeważnie) dobrym skutkiem.
    Ostatnio jakaś babcia, na krok nieodstepujaca swojego wnusia, pomagała rownież Zosi. Nie reagowałem, czytając "Solaris", ale czułem presje i oskarżające spojrzenie babuni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Słuszne spostrzeżenia, ale kijem Wisły chyba się nie zawróci... Czasy się zmieniły, a ludzie zobojętniali, pilnują tylko czubka swego nosa, bo przecież kiedyś dzieci osiedlowe były "wspólne" a malucha przechodzącego przez ulicę asekurował przypadkowy przechodzień. Dopóki więc sama nie czuję się bezpiecznie poza domem, a niedawno omal nie zostałam z wózkiem rozjechana na przejściu, na placach zabaw jest tłuczone szkło i inne atrakcje nie będę zostawiać dzieci bez dyskretnego nadzoru, co nie znaczy, że będę je ubierać w kask na plac zabaw :-). Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś im się stało, czemu mogłabym zapobiec nie"odpoczywając" w tym czasie od nich. Nawet jeśli komuś wydam się nadopiekuńcza. Tak samo jak sprawdzam, co córka robi w kuchni czy sama siedząc w swoim pokoju. Bo pomysły ma różne. Bardzo różne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słusznie. Rodzic jest najlepszym opiekunem swojego dziecka, ma rozeznanie jakie jest dziecko, warunki dookoła. Ja należę do matek krążących nieustannie nad nimi ale zawsze trochę udaję, że nie, nie. Są samodzielni. Inną natomiast sprawą jest możliwość denuncjacji rodzica, który według naszego wyobrażenia źle opiekuje się swoim dzieckiem. Niestety niesie to możliwość szerokich nadużyć. Pozdrawiam:)

      Usuń