czwartek, 21 maja 2015

Plama, plama co za pech!

No i stało się. Cała budowana od trzech miesięcy konstrukcja by przedstawić naszą rodzinę w jak najlepszym świetle, zmusić do podziwu i uwielbienia RUNĘŁA! Niespodziewanie i podstępnie. Dzięki Zosi i mej niefrasobliwości.
Już, już zyskiwałam punkty w konkursie na idealną matkę ( a jednak!), wyrocznię wychowawczą i autorytet moralny. A teraz jednym zdaniem zaprzepaściłam swe szanse. Chyba stworzę nowego bloga pod pseudonimem.
Trwając w postanowieniu bycia idealna matką wczorajsze popołudnie ułożyłam pod kątem zebrania u Zosi i jej występu. Zapomniałam wcześniej zamówić zakupy w Tesco i ze względu na palący brak podstawowych towarów ( czytaj papier toaletowy i kiełbasa) umówiłam się ze Ślubnym już o 16.30 pod hipermarketem.To miało być przyjemne z pożytecznym. Takie dwa w jednym. Przed wyjściem, a zostawiałam progeniturę z kolorowankami i Martą odbyłam rozmowę z Zosią. Godzina imprezy budziła bowiem mój niepokój. Nie zanotowałam od razu, a potem pojawiły się różne wersje. A jest różnica między 18 a 18.30 czy straszną 17.45.
-Zosiu, o której w końcu ma być to zebranie?
Ma córka lat 11 zajęta czymś innym ( i tu mój pierwszy błąd, nie zwróciłam na to uwagi):
-No nie wiem, chyba na 17.45.
-??? ....Jak to mówiłaś na 18.30? To nie zdążymy z tatą...
-No ja mam się przebierać o 17.45
-A my, o której mamy być?
-No chyba o 18. Ale ja nie muszę iść.- tu mój kolejny błąd. Nie zwróciłam uwagi, że moje dziecko już wraz z rodzeństwem koloruje wielką płachtę z Pingwinami a za oknem deszcz. Zwróciłam natomiast uwagę na obiecujące " nie muszę iść" bo za nim rączo kłusowało to, że ja również nie muszę iść.
-Jak to?
-Bo mam małą rolę.-Tu dziecko się na chwilę ocknęło- ale pani chciała rozmawiać z rodzicami.
Niestety, niestety ja już uległam dobremu nastrojowi:
-To super, zaproszę Twoją panią na kawę i sobie pogadamy- jako żywo dawno już miałam taki zamiar, bo bardzo lubię jej wychowawczynię. Tylko nie wiem czy ona będzie chciała teraz ze mną rozmawiać....
I pojechałam.
Wróciłam do dom 17.55 i zaraz telefon:
-Dzień dobry czy mamy czekać na Zosię?
Oczywiście wychowawczyni, na moje mętne tłumaczenie tylko powiedziała z żalem:
-Jakoś sobie poradzimy sami.
no i mam kaca. Moralniaka czy jak to zwać. Wieczorem rozmowy z Zosią, ale nawet nie mam na kogo zrzucić winy ( a przydałoby się) bo wykazałam się nieodpowiedzialnością i brakiem doświadczenia wychowawczego niczym jakaś dzierlatka by nie nazwać tego gorzej.
Zochna zrobiła laurkę przepraszalną a ja ten pościk. Do wszystkich cudnych nauczycieli ( bo zawsze powtarzam, że tacy są ) : macie ciężką pracę, również przez durnych rodziców ( i tu niestety mówię o sobie).
Ukochany wstrętny typ krótko stwierdził:
-No nieładnie wyszło!
i był dziwnie zadowolony, że on w tym paluszków nie maczał. Nie dostanie dziś obiadu!

1 komentarz:

  1. Każdy ma prawo popełnić błąd. Nie myśl, ze to porażka. Zdefiniuj co się tak naprawdę stało, czego sie nauczyłaś i co zrobisz następnym razem. Ta metoda uczy przechodzić ze słowa "porażka" do "doświadczenie". Hi hi hi... to nie moje, to ze spotkania z trenerem osobistym...
    A bloga nie zmieniaj, plisss....

    OdpowiedzUsuń