czwartek, 19 lutego 2015

Nicnierobienie

Dochodzi jedenasta a ja wciąż w koszuli nocnej.  Zupełnie jakbym wczoraj wykrakała to chodzenie w nieładzie. A najgorsze jest to, że to tylko pozory. Dzień zaczęłam przykładnie przed szóstą rano. Pierwsze chwile były bardzo miłe. Jacek oznajmił :
-Józio wymiotował w nocy, ale już posprzątałem i dałem mu miskę.
No jak tu nie pęknąć z dumy. I dlatego, że brat zadbał o brata i z powodu samodzielności i dojrzałości dorastającego syna. Uff!
Poranna krzątanina upłynęła jeszcze w normalnym tempie, zaczęło się potem. Ukochany, który wrócił wczoraj z pracy w nie najlepszym stanie odzyskał siły. Ja marzyłam natomiast, żeby wrócić do łóżka. Od kilku dni zagościła u nas niechciana grypa brzuszna. Mało daje efektów spektakularnych typu biegunka i wymioty ale za to bardzo osłabia i powoduje przykry ból brzucha. Mi z różnym natężeniem towarzyszy już trzeci dzień i dodatkowo pobudza moją rozbujaną wyobraźnię do produkcji obrazów pt. " Na co mogę umrzeć". Moje wykształcenie nie pomaga, wręcz przeciwnie podsyła całą listę sugestii.
Nie mogłam się jednak nad sobą rozczulać, bo Piotruś był do natychmiastowego mycia- coś wspominałam, że ten wirus nie daje spektakularnych efektów? Józio znowu wymiotował a ja nieszczęsna, by prześcielić mu łóżko wkroczyłam na terytorium wroga czyli na piętro moich latorośli. Jak wkroczyłam to przepadłam.
Na dole czekało moje łóżko, stos prania do rozłożenia i kuchnia do ogarnięcia a ja szepcząc brzydkie wyrazy miotałam się po pokojach dzieci. Dodatkową atrakcją był Piotruś. Poniższy filmik daje lekkie wyobrażenie o jego pomocy.

https://www.youtube.com/watch?v=_bP0Uf3Shd0

Ale naprawdę tylko lekkie. On po prostu ma większe możliwości. Ścielę jedno łóżko wytrząsając z niego książki, kredki, koraliki, kleje, plastelinę a w tym czasie Piter włazi na łóżko piętrowe i zaczyna zrzucać rzeczy z półek. Sprzątam miliony kredek, za chwilę pomocne łapki ściągają z powrotem na ziemię te koszmarne ilości przy okazji rozsypując zawartość temperówki- i to niejednej.
Miotam się, bo co chwilę odnoszę coś do brudasa i zaczynam segregować pranie, w tym czasie słyszę łomot z pokoju dziewczynek. To nic, tylko Piter ściągnął plecak, którego Marysia nie zdążyła przez pięć dni odstawić na strych. Jest tam jeszcze karimata i trapery. Wracam do prania, co by jedno zakończyć. Po drodze przylepiam się do plasteliny. Zanim się zatrzymam robię kilka roków i tyleż tłustych mazów na podłodze. Józio chce wymiotować, przecież ma miskę. Poprawka: miał miskę. Rzeczona dostała nóg i przemieściła się w krytycznym momencie w inne rejony. Ścielimy łóżko jeszcze raz. Na dole dzwoni telefon, no to po schodach tam i z powrotem. Z workiem ze śmieciami na dół, z pustym do góry. I tak kilka razy. Aerobik na dziś mam zaliczony. Jakoś zyskałam przewagę nad Piotrkiem. Dochodzi czas jego spania, więc mogę się zająć dołem i praniem. Czekam z utęsknieniem na powrót potomków, z całą listą rzeczy do zrobienia. Bo górę przecież tylko lekko odgruzowałam, nie ruszyłam np. biurek, na których są same ważne rzeczy. Ale ich ilość musi się zmniejszyć. Józio leży, Piter śpi, muszę się ubrać i tylko na chwilę tu zajrzałam. Dlatego piszę w piżamie.
Potem tylko pranie, obiad. Wczoraj jeszcze rozwiązywałam z Marysią równania, przebiegu funkcji z Jasiem nie umiałam zrobić. Już nic nie pamiętam a byłam w mat-fizie. Do tego musi być tatuś. Tatuś też co prawda czasami wymięka np. gdy Marta przynosi mu zadania z fizy na poziomie licencjatu. Też już nie pamięta. Dzięki dzieciom nasze szare komórki muszą być stale w gotowości :). Idę się ubierać póki mam czas ,na pocieszenie mam jeszcze jeden filmik. Jestem wysokiej klasy specjalistą.

https://www.youtube.com/watch?v=IcPuSs9jOq4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz