poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Świat się kręci

Po bieganiu z wywieszonym jęzorem w te i nazad, urozmaicone rozbuchaną fizjologią Piotrusia, z którego brzuchem jest nie najlepiej,  siadam do laptopa i cóż widzą moje oczy. Śliczniutkie komentarze:). No nie wytrzymam, chłopaki to co najmniej na urząd prezydenta powinny startować, od razu notowania Polski w świecie by się podniosły:)))))
Właściwie to nie mam siły pisać, mieli mi się w mózgu z milion spraw i wrażeń. Mam ochotę przeczekać. Ale znowu doszły mnie słuchy, że niektórzy są źli, bo za rzadko piszę. Tak Olu, to o Tobie jest mowa:))) Więc, żeby nie zawodzić czytelników trochę tu wpuszczę moich myśli bardzo nieuczesanych.
Przede wszystkim wścieka mnie moja  kompucia, bo łyka litery, zacina się, zamraża i ogólnie daje mi odczuć, że ma mnie dość. A taka śliczna, czerwona. Ukochany jako fachowiec twierdzi, że kończy się. A jak się skończy to stracę kontakt ze światem. Ten stały, czasami będę podbierać dzieciom, ale niesie to za sobą wiele ryzyka. Po pierwsze mają stacjonarny, nie wszędzie można go zabrać, a po drugie trzeba wtedy wkroczyć na teren wroga. Jak już tam wkraczam to zaraz mam coś do sprzątania, układania albo wściekania:). I tak źle i tak niedobrze....
Na razie co chwilę muszę poprawiać tekst, albo czekać aż skończy mieć focha. Wykańcza mnie to, a przy małej ilości czasu powoduje niemożność pisania. Ale na razie jeszcze jakoś się udaje, to korzystajmy:))))
Ostatnio po raz pierwszy czyli w sobotę pisałam tekst w samochodzie czekając na Józia aż skończy piłkę nożną. Czułam się jak światowiec, fura, skóra i komóra. Skóra co prawda tylko ekologiczna i to na butach, ale też się chyba liczy.
a tu Józiu podczas gry. Teraz już jest wyjadacz i ma nawet korki, z którymi najchętniej by spał.
Dziewczyny harcowały a mąż przenosił zabudowę kanałów z umysłu w świat realny. Czyli remont posunął się. I sobota byłaby miła, gdyby nie moje czepianie się o porządek. Czepiam się i czepiam a tu sami artyści dookoła. To biurko jednej z artystek, konkretnie Marysi. Podobno posprzątane:)

Jak ona tam odrabia lekcje to ja nie wiem???? A pod stołem jeszcze wiadra różnorodnych farb, które przytargała ze strychu, bo jej były do czegoś potrzebne.
Ponieważ po całym tygodniu byliśmy wykończeni zarządziliśmy długie spanie w niedzielę. Długie czyli ile da nam pospać Piti, który jednakowoż żadnymi ustaleniami się nie przejmuje. Mieliśmy luz, bo musieliśmy trafić dopiero na mszę na 13.30 i tam dać świadectwo ( to już mniejszy luz) a potem do parku w Oliwie na głoszenie. Za tydzień zostaliśmy z kolei poproszeni o miniwykład, świadectwo o wielodzietności we wspólnocie Czas dla Rodzin. Taki nam się zrobił ten okres wielkanocny ewangelizacyjny ale w sumie to wielka radość ( pomimo pełnego pampersa przed). No i wstając o 10.30, przyznaję z niechęcią wielką zerknęłam na telefon, gdzie tkwił alarmowy sms, żebym na to spotkanie w tej rodzinnej wspólnocie wzięła swoją książkę. Tylko po co przypominają mi o tym tydzień wcześniej. Powtarzam, była 10.30 a ja szłam właśnie umyć głowę. Dzieci robiły śniadanie i było ogólnie tak sielsko, leniwie. Pytam męża o co może chodzić z tym sms, mąż się zaniepokoił, sprawdza w kalendarzu. Nie no ma wpisane 26.04. A ja mam w głowie już sygnał alarmowy, bo jak faceci umawiają się w biegu...( mam nadzieję, że Ukochany tego nie przeczyta). Dzwonię do nadawczyni smsa. Ta lekko zapowietrzona oznajmia, ze czekają na nas o 11.30. A jest już 10.42. Sam dojazd z naszej wsi trwa 20-25 minut. Myję i suszę głowę prawie równocześnie, prezentacja na część teoretyczna niegotowa, wszak mamy jeszcze tydzień. Rozdzielenie zadań między dzieci i znikamy. Udało się. Tylko prosto z jednego świadectwa jechaliśmy na drugie i już po tym drugim czułam się jak po pobycie w maglownicy. Dzieci bardzo zadowolone, bo na obiad pojechaliśmy na frytki.
Popołudnie niestety pod znakiem wymiotowania i biegunki Piotrusia. A jeszcze nasz ulubiony samochód wczoraj nie odpalił.
Dziś rano po wyprawieniu dzieci, należało odwieźć samochód do mechanika, męża do pracy. Pod mężowską pracą informacja, że Asia zwymiotowała w samochodzie sąsiada( z którym podwozimy sobie naprzemiennie dzieci) i nie ma w czym wyjść na podwórko. Pełna złych przeczuć, że to wirusik Piotrusia musiałam po nią jechać. Dziecko na szczęście chyba nie jest zainfekowane bo w domu po zjedzeniu drugiego śniadanka nader żywotne:) Teraz też rozrabia.
Z Pitim gorzej, bo naprawdę wszystkim wymiotuje. Teraz dostał coca-colę i trochę jest lepiej. Jedyna szansa w tym,że chętnie pije bo inaczej szpital.
No i zrobiłam przegląd tygodnia zamiast napisać coś na zamierzony temat. Teraz idę na "randkę "z Hanią. musimy sobie pogadać tylko we dwie. To jest ta trudność, żeby nie uciekać przed byciem z dzieckiem indywidualnie. Czasami tak mi się nie chce a widzę jak ten czas jest dla nich ważny. To wspólne jechanie, gadanie czasami jakaś rurka z kremem, oglądanie książek w księgarni . Wiele nie trzeba tylko tego, by całkowicie być dla dziecka. Mnie często gna konieczność zrobienia czegoś w domu, napisania, poskładania prania itp. Teraz patrząc na oczekiwanie Hani, na to jak pilnuje zegarka czy to już czas widzę, że mam nie wymyślać tylko frunąć na babskie ploty z 9-cio latką. A co!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz