niedziela, 5 kwietnia 2015

Alleluja!

Alleluja! Zmartwychwstał Pan!

Chyba trochę doszliśmy do siebie po całonocnym czuwaniu. Najbardziej zdumiewa mnie to,że nasze młodsze dzieci, włączając w to Piotrka brylowały całą noc. On co prawda przespał się około godziny, ale jak na półtoraroczne dziecko to jednak niewiele.
Czuję, że literacko zardzewiałam przez ten tydzień i trochę nie wiem jak uładzić to co mi szaleje w głowie więc pewno będzie nieskładnie:) Takie trochę rzucanie wrażeniami.
Świętowanie  zaczęło się kilka dni wcześniej od poszukiwania garniturów dla naszych panów. Niestety urośli. A obaj potrzebują , bo bierzmowanie, egzaminy i bycie ojcem chrzestnym. Teraz jak to piszę to Jan już nim jest:), a my jesteśmy dziadkami chrzestnymi:)))
Chłopaki w garniturach prezentowali się wspaniale.


Jak Józio zobaczył braci w eleganckich strojach koniecznie chciał się zunifikować. Akurat garnituru na jego rozmiar nie posiadamy, zakup nie wchodził w grę, zostały więc negocjacje. W ich wyniku :
do zwykłych spodni dobrana została elegancka koszula, nieco za duża kamizelka i jeden z krawatów taty, fachowo zawiązany i noszony koniecznie na kamizelkę a nie pod.
Po rozwiązaniu problemów z eleganckimi strojami mogliśmy udać się na czuwanie:).
Ta noc czuwania upływa różnie, raz trwa bardzo długo, innym razem mija nie wiadomo kiedy. Tak było i dziś. Może dlatego, że czuwanie było bardzo urozmaicone pilnowaniem dzieci. Piotruś koniecznie chciał wejść do chrzcielnicy a Asia miała muchy w nosie, bo chciała coś zjeść. Pominę milczeniem to, że przed wyjściem miała focha bo z kolei nie chciała jeść.
Bardzo czekałam na tę noc, na zmianę bo ostatnio jestem na pustyni. Chciałabym już z niej się wydostać.
Po tym czuwaniu mam pokusę myśleć, że to bez sensu. Zajęta bieganiem za dziećmi, pilnowaniem by nie przeszkadzały innym i walką z własnym zmęczeniem może coś przegapiam, coś mi umyka. Może tę noc mogłabym przeżyć inaczej? Lepiej? Czy na pewno dzisiaj doświadczyłam spotkania ze Zmartwychwstałym?
Odganiam jednak te myśli i sama siebie uspokajam, że to moje wyobrażenia jak powinno być , a Bóg wie w jakiej jestem sytuacji. I przychodzę do Niego z całą moją bezradnością i całkowicie pustymi rękami.
Wspaniałą chwilą podczas tej nocy jest chrzest dzieci. Tym razem było trzech chłopców i jedna panienka. Wzruszyłam się oczywiście, bo zaledwie rok temu chrzczony był Piotruś. To tak odnośnie tych ostatnich razów w moim życiu. Nawiedziła mnie smutna refleksja, że następne dzieci w rodzinie to raczej już nasze wnuki. Dla ukojenia duszy potrzymałam na rękach małego Antosia, moje styczniowe domowe dziecko ( czyli z porodu domowego). Słodki mały facecik. Miałam wyrzuty sumienia, bo jego rodzice co trochę odwracali się kontrolnie. Zupełnie jak ja kiedyś, gdy ktoś brał moje dziecko. Z jednej strony chwila odpoczynku, z drugiej niepokój. Oddałam im więc ich skarb, by nie naruszać miłych relacji;-P
Tu naszła mnie dodatkowa refleksja, że coraz częściej moi rodzący są zaledwie kilka lat starsi od moich starszych dzieci:(
Na czuwaniu spotkaliśmy też naszych przyjaciół ( też dużo młodszych), którzy czekają na swoje piąte dziecko. Czekają z drżeniem i nieustanną modlitwą bo rozpoznano u ich maluszka zespół poważnych  wad serca. Z ich opisu wygląda to tetralogię Fallota, ale ta nazwa nie padła. Ostatnie badanie wskazało na pogorszenie rokowań, bo ze względu na nieprawidłowy rozwój serca i aorty nie rozwijają się naczynia w płucach. Może być tak, że pomimo natychmiastowej interwencji kardiochirurgicznej nie uda się natlenić dziecka. Na razie maluch u mamy pod sercem jest bezpieczny, ale poród musi się odbyć w Łodzi albo Warszawie, by tuż po nim specjaliści mogli zająć się maleństwem. Leczenie jest długotrwałe i wieloetapowe. Jeśli oczywiście w ogóle będzie na to szansa. Z drugiej strony są pozostałe dzieci i konieczność innego zorganizowania życia rodziny na pół roku albo więcej. Po ludzku sprawy w ogóle nie do ogarnięcia.
Co mają w sercu rodzice, którzy czują ruchy dziecka, nawiązują z nim kontakt, kochają  a jednocześnie wiedzą, że za chwilę mogą je stracić. Mogę to sobie tylko wyobrażać. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. To mi pokazuje, że mam kolejny powód do wdzięczności. I niech ten Piotrek włazi uparcie całą noc do chrzcielnicy, dobrze, że jest. Jak możecie to westchnijcie w intencji tego Maleństwa i jego rodziny. Znowu mam łzy w oczach.
Jeszcze wrócę do Wielkiego Tygodnia.
Cały ten tydzień była u nas mama Wojtka. Dobrze, że były dzieci,bo marna ze mnie opiekunka. I bardzo nieświadoma. Niby wiem co nieco o Alzhaimerze, podpytałam również mamę chrzestną Asi-Ulę, która od wielu lat opiekuje się teściową ale i tak byłam zaskoczona.
W poniedziałek pełna wiary we  własne siły i możliwości dziarsko rozpoczęłam dzień i od razu wielki błąd. Drzwi wejściowe były nie zamknięte na klucz. Ja wybrałam się do łazienki i tamże usłyszałam odgłos zamykających się drzwi. Biegiem wyleciałam na dwór. Mama w koszuli nocnej była już na ulicy. A dookoła zadymka śnieżna. Uh!! Dobrze, że się nie przeziębiła.
Mamę tak jak i Piotrusia musiałam zabierać ze sobą wszędzie. A akurat trafiło się sporo niespodziewanych spraw, właściwie tak jak zwykle:)
Najgorsze jednak były dwie sprawy. Jedna to nieustanne pragnienie mamy, by wyjść z domu. Niby nie kojarzyła gdzie jest, ale doskonale wiedziała, że nie u siebie. Kiedy ją zagadywałam i odwieszałam kurtkę kilka razy nakrzyczała na mnie a raz miała łzy w oczach i Marysi powiedziała, że ją zamykam i truję. Niby wiem, że to rojenia bardzo chorej osoby ale gdzieś tam boli. Za chwilę się przytulała i mówiła, że mnie kocha, ale wyjść i tak chciała. Pogoda nie pozwalała na dłuższe spacery więc dzieci robiły z babcią krótkie wypady ale kilka razy dziennie. My natomiast braliśmy mamę wieczorem na zakupy. Spała po tym bardzo dobrze:) I tak każdego dnia.
-Mamo, jeszcze nie wychodzimy.
-Dopiero mama wróciła, a leje deszcz.
I tak po 50 razy. Mama potakiwała głową i po 30 sekundach znowu szła szukać kurtki.
Druga ciężka sprawa to zmienianie pieluch. Nie w sensie, że trzeba zmienić ale że trzeba na to namówić. Tu okazywało się jak cudnie jest z dzieckiem, które w razie czego weźmie się na ręce.
Mamę mogłam przytulić, ale jak tylko wspominałam że  trzeba się przebrać robiła się niemiła i złośliwa. Przechodziła też na "pani":
-Co pani mi robi?!
Czasem namawianie trwało dłużej niż całe mycie i przebieranie. Najgorzej było w Wielki Czartek. Trzeba było akcję powtórzyć 5 razy.Wieczorem Wojtek z dziećmi pojechał do kościoła, ja zostałam z mamą i Piotrkiem. Przebrałyśmy się do spania, mama już była czysta i pachnąca i wtedy zdarzył się wypadek po raz 6.  Na moje słowa, że trzeba do łazienki usłyszałam:
-A gówno!
Śmiejąc się przez łzy stwierdziałam:
-A gówno, gówno...
Mamę to zaskoczyło i dała się zaprowadzić do łazienki i rozebrać. W tym momencie znowu się zaparła. Negocjacje trwały z 10 minut. Dziękuję Bogu, że dał mi cierpliwość i nie podniosłam ani razu głosu. To nie było moimi siłami.
Straszna to choroba. mama nie pamięta jak ma na imię jej syn, ale pamięta, że jest jej i przy Wojtku była spokojniejsza. Widziałam też, że była na mnie zła, gdy się do niego przytulałam. To ten niezniszczalny instynkt matczyny. Mi ciężko jest się przestawić, że z wykładowcy akademickiego, zorganizowanej i wręcz pedantycznej pani domu nic nie zostało. Jest bezradna, zagubiona osoba. Przez  23 lata mojego małżeństwa nie zostałam tyle razy przez nią wycałowana co teraz przez ten tydzień.
Mamie zaczyna brakować też słów, nawet tych najprostszych a jednak wieczorem gdy Wojtek się z nią modlił świetnie pamiętała "Ojcze nasz".
Moja babcia twierdziła, że człowiek starzeje się od nóg albo od głowy. Ona denerwowała się, że nie jest już sprawna i nie może wielu rzeczy zrobić ale umysł miała jak brzytwa do śmierci w wieku 94 lat. Jan Paweł II też starzał się od nóg. Teraz patrzyłam na starzenie się od głowy i chyba jest straszniejsze.  To było mocne doświadczenie na Wielki Tydzień.
Żeby nie było tak zupełnie poważnie przytoczę jeszcze Apsiulę:
-Mamo kiedy ty się zrobisz ładna?
Co prawda mi po tym tekście nie jest do śmiechu....

3 komentarze:

  1. Nie martw się mamuś, mi Absiula dowaliła: "a ja się nie muszę malowac jak Ty, zawsze jestem ładna!"

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się oglądałem kontrolnie, czy nie masz go czasem dosyć ;)

    Bardzo poruszające to co piszesz o opiece nad teściową. Czytam to mając rodziców w pełni sprawnych, u szczytu możliwości zawodowych, od których opieki raczej wciąż uciekam ;). Nie ogarniam, że to się może odwrócić i to znacznie szybciej niż za -dziesiąt lat...

    OdpowiedzUsuń
  3. Będę pamiętać o tej rodzinie i ich chorym dzieciątku. Trzeba mieć nadzieję!
    Bylismy ze dwa razy w życiu na Passze neokatechumenalnej, niezapomniane wrażenia. Dzieci były wtedy jeszcze małe, a do tej pory pamietają wszyściutko.
    Wielkanoc jeszcze trwa, więc radosnego Alleluja dla całego domu Kosmitów!

    OdpowiedzUsuń