czwartek, 16 kwietnia 2015

Wyzwanie

Czuję się wolnym człowiekiem. Bardzo zmęczonym, ale bez ciężaru wiszącego nade mną jak miecz Demoklesa. Zadzwoniłam gdzie trzeba, notkę przygotowałam i tylko muszę zrobić "wyślij". Jestem straszliwie zmęczona tym zdenerwowaniem. W  ogóle życie jest mocno intensywne i wykazuje tendencje do bicia rekordu świata.
Wolność wobec obowiązków oznacza, że zaczęłam zauważać inne sprawy. Otóż sprawy remontowe nie posuwają się naprzód. Właściwie posuwają tylko nie w tym kierunku, w którym bym chciała:) Ściany poszpachlowane, zabudowa kanałów ogrzewania w rozumie u męża, drabina i różne narzędzia stoją dumnie a książki powracają. Mąż-kolonizator ma świeżutki teren do zagospodarowania. Zaraz będziemy się kłócić. Problemem może być jednak to, że biedak padł zmęczony jak podcięta lilia. Poczekam, co się odwlecze to nie uciecze:).
Dzisiaj krzątając się po domu ( czytaj latając) i robiąc to co powinnam( patrz poprzedni post) wpadłam na genialny pomysł. Otóż podjęłam wyzwanie blogowe napisania tekstu, nowego, nigdzie nie publikowanego. Obiecują w zamian sławę i chwałę. Od razu poleciałam na taki lep. Na sławę można mnie wziąć zawsze. Wracając do genialności, w głowie ułożył mi się świetny tekst satyryczny, taki monolog kabaretowy. Żałowałam po stokroć, że nie mam dyktafonu bo nie wiem czy wiernie go odtworzę. Niestety nie mogę go tu zaprezentować ale w ciągu 30  dni mam nadzieję podesłać link. To bardzo dziwne uczucie, kiedy niezależnie od tego co robię w głowie układają mi się zdania. Mam zawsze pod ręką różne karteczki, ale czasami nie nadążam z notowaniem:)

Ostatnio króluje u nas na kolacjach twarożek ze śmietaną i szczypiorkiem, może być też dodatek koperku lub rzodkiewki. Dzieciaki uwielbiają twaróg. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia bo wszystko zażarli:)))) Tylko Piotruś trochę zostawił na sobie


Z Józiem otworzyliśmy zbrojownię i zrobiliśmy piękną rycerską tarczę. Mam nadzieję pokazać ją w odpowiedniej zakładce.

Jutro jest długi, trudny dzień. Również z tego powodu, że moje trzy panny -13, 11 i 9 lat mają samodzielnie podjechać kilka przystanków do taty po swoich zajęciach dodatkowych. Na szczęście będą razem i ja zupełnie ale to zupełnie nie kwoczę;-P

I jeszcze prezentacja mojej dzisiejszej zabawy. Znowu będzie o pojedynczych skarpetkach, ale niedługo będą mogły wystąpić jako środek płatniczy. Tu drobna ilustracja tego co mnie tak frustruje:


I to prowadzi prostą drogą do szaleństwa. To są te same czy nie? Ja przecież już taką widziałam! A nie to ta sama. Siedzę nad stosem tych skarpetek niby wierzba płacząca i zastanawiam się nad sensem ich zmieniania. Może je na stałe przyspawać?
Jednak pomimo chmur, wiatru i skarpetek są jasne punkty:) Mamy buty plażowe, na kamieniste plaże. Schowałam je i nie pozwoliłam zdjąć metek, by nie podzieliły losu skarpetek. Niestety niektórzy je podebrali, by się nimi nacieszyć co odkryłam dopiero chcąc zrobić poniższe zdjęcie:)


3 komentarze:

  1. My zastanawiamy się nad przewalutowaniem kredytu na skarpetki...spłaty poszłyby błyskawicznie, nie ma wątpliwości. Skarpetkowy potwór szaleje po Polsce, od gór do morza. Taki SkarpYeti.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam dzisiaj wyzwanie - chora matka sama przedpołudniem z dwójką maluchów. I rozkmina, kiedy jechać do Bydgoszczy skoro nie dziś, tak, żeby wszyscy byli zadowoleni... (następny weekend jedni dziadkowie dyżury, jeszcze następny drudzy wyjeżdżają na majówkę) brrr. na myśl o tej rozkmine, nasila mi się sbcc.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zosia mi właśnie urządza lecznicze okłady z małych dziewczynek ;)

    OdpowiedzUsuń