poniedziałek, 23 marca 2015

Zmiany

Po raz kolejny przekonuję się o tym, że nie jestem w stanie przewidzieć tego jak będzie wyglądał mój dzień i co się wydarzy. Pomimo usiłowania by opanować rzeczywistość, móc wieczorem spojrzeć sobie w oczy najczęściej nic z tego nie wychodzi. Nie wiem czy to tylko nasze życie jest pełne zaskakujących zwrotów akcji czy wszyscy tak mają, czy tylko my jesteśmy zdziwieni?
Wczoraj dzień był bardzo intensywny, urozmaicony świeżo spadłym śniegiem i nowym, zielonym katarem Piotrusia. To moment, w którym zaczęłam się załamywać co będzie z zostawieniem dzieci na wykład jeśli Piti się pochoruje. Co z naszym czasem wolnym, miłymi rozmowami i luzem.
Wieczorem poszliśmy na spotkanie dla rodziców dzieci bierzmowanych. W tym roku ten sakrament ma przyjąć Jacek. Najpierw była jeszcze msza i rekolekcje prowadzone przez kapłana z Ługańska. Chwilowo bezdomnego, który w przejmujący sposób opowiadał o rzeczywistości wojny. Po raz kolejny dotarło do mnie jak mamy dobrze, za jak wiele rzeczy możemy dziękować. Ze spotkania nic nie wyszło. Dostaliśmy telefon od Stasia, który na kilka dni się przeprowadził do dziadka, że właśnie ojca Wojtka zabrało pogotowie. Objawy obrzęku płuc, stan ciężki.
Dziadek, uwielbiany przez wnuki, mieszka razem z babcią. Babcia niestety ma Alzhaimera i powoli wymaga nieustannej opieki. Trudno przyjmować jej odchodzenie. Z wykładowcy akademickiego, dbającej pani domu zmienia się w nieporadne dziecko, które nie wie do czego służą sztućce, jak się umyć, brakuje jej słów. Chodzą oboje na obiady i zajęcia rehabilitacyjne, przychodzi opiekunka, ciągle są jakieś wnuki ale to dziadek jest osobą, która za wszystko odpowiada i nie chce zrezygnować z tej samodzielności.
Niemniej wielką łaską było to, że nasz Staś tam był, bo babcia by pogotowia nie wezwała i jak powiedział lekarz byłoby po dziadku. Staś został z babcią, a brat Wojtka, który mieszka blisko pojechał do szpitala za karetką. My szybko dojechaliśmy, po drodze zabierając zapomniane dokumenty i rzeczy osobiste.
Wjeżdżając na kardiologię zobaczyliśmy Andrzeja i już wiedzieliśmy, że nie jest dobrze. Tata w ciężkim stanie, saturacja 75, nerki siadły. Przytomny ale nie mający siły powiedzieć słowa.
Jeszcze telefon do najstarszego brata mieszkającego w innym mieście. Już jedzie.
Trzeba czekać. A jeszcze trzy dni temu najechaliśmy dziadków całą gromadą z okazji imienin Józefa. Dziadek jak zwykle nie mógł usiedzieć na miejscu i sypał dowcipami ( przyznaję o różnym poziomie).
Powrót do babci, żeby położyć ją spać.I to chyba lepiej, że nie jest już w ogóle świadoma, że dzieje się coś niepokojącego i wystarczy zapewnienie, że wszystko w porządku, by spokojnie poszła spać.
Wojtek ze Stasiem wracają do dziadka, ja zostaję z babcią. Tam spotykają się po raz kolejny z Andrzejem i jego synem. Coś drgnęło, saturacja 85  i nerki ruszyły. O północy zmienia mnie Stasiu i jedziemy do domu. Przy tacie został Andrzej, czeka na Adama, który już dojeżdża. O drugiej, chwilę po powrocie do domu mamy informację, że saturacja 90 i lekarz stwierdził, że najgorsze za dziadkiem.
Rano tata już mówi całe dwa zdania! Wraca do siebie.
Z naszej wyprawy do Warszawy  raczej nic nie wyjdzie, zmieniły się priorytety.
Chwilowo wszystko będzie dostosowane do rytmu babcio-dziadkowego.
Jako, że pomimo mojego całego szacunku i więzi z teściami jestem jednak "obca" mam dodatkową refleksję. Chciałabym tak wychować dzieci jak oni, umieć pozwolić żyć dzieciom niezależnie a jednocześnie zachować ich przywiązanie.  Po cichutku dopowiem, że byłam straszliwie dumna ze Stasia, jego przytomności, odpowiedzialności i natychmiastowej gotowości do zajęcia się babcią.
Tak bez ładu i składu, ale jeszcze nie ochłonęliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz