piątek, 6 marca 2015

Znowu sukces

Ukochany powrócił z delegacji i stan liczebny rodziny się zgadza. Więc mogę odnotować sukces, zwłaszcza, że nie było tym razem ofiar. Mąż wrócił i opowiadał jak to jego kolega odebrał rozpaczliwy telefon od żony. Jego 2,5 letnia córka poczęstowała  półroczną siostrę koralikiem. Ta chętnie go połknęła. Mogłam stwierdzić tylko, że całe szczęście, że tylko połknęła. Istnieją gorsze warianty.
Przed oczami stanęły mi różne akcje z naszymi dziećmi. Oczywiście najczęściej podczas nieobecności tatusia.Jak je sobie tak poprzypominałam to stwierdzam, że cudem jest to, że (chyba) jestem jeszcze zdrowa psychicznie.
1. Mix ziołowo-tabletkowy w wykonaniu Jasia- Obudził mnie zapach i podejrzane dźwięki z kuchni. Nasz dwuletni synek wspiął się na blat kuchenny i dostał do, podobno, bezpiecznej szafki. Następnie w zalewie syropowej rozpuszczał tabletki paracetamolu i głównie majeranek. Dogadać się z nim na temat, czy coś z tego konsumował- niewykonalne. Nie trzymał się jednej wersji, tylko co moment zmieniał zeznania.
2. Klocek w nosie- mniej niż 3 letni Stasiu wieczorem oznajmił mi, że wsadził sobie do nosa klocek lego. Badanie ad hoc niczego nie ujawniło. Jazda na izbę przyjęć. Nic nie znaleziono. Staś rozbrajająco oznajmił, że chciał się przejechać. Przez moment jego życie było zagrożone, tym razem z rąk mamusi.
Różne rzeczy w nosie traktuję bardzo poważnie i łatwo mnie nabrać. W dzieciństwie sama eksperymentowałam z dziurkami od nosa. Wkładałam tam sobie np. kawałki magnesu z jakieś rozbrojonej zabawki, żeby lepiej trzymać się ziemi. Albo upychałam kwiatki, żeby ciągle mi pachniało. Niestety istnieje obciążenie rodzinne.
3. Zosia spada z antresoli- późny letni wieczór, ja w zaawansowanej ciąży, mąż na delegacji, dzieci niby śpią. Nagle rumor. I krzyk chłopców. Wpadam do nich, do pokoju z szybkością geparda, a przecież przed chwilą nie mogłam wstać z fotela. Pod antresolą na której śpią leży dziwnie zwinięta dwuletnia Zosia. Pamiętam, że miałam wrażenie paraliżu całego ciała. Chłopcy płaczą, ja też a Zośka przelewa się przez ręce. Telefon do dziadków, żeby przyjechali popilnować towarzystwo a ja z Zośką na izbę przyjęć. Zosia powoli dochodzi do siebie i gdy dojeżdżamy nie sprawia wrażenia, że dolega jej coś poza obitą nóżką. Ja natomiast do tej pory nie mogę się nadziwić, że tam od razu nie urodziłam.
I tak dalej. Były jeszcze wydarzenia typu: zeżarty furosemid, złamany gryf od gitary, wielogodzinny powrót ze szkoły. Jasiu np. dlatego, że zapatrzył się na roboty drogowe a Marysia, bo chciała wypróbować nową trasę. A ja wyrywam sobie włosy z głowy i jeżdżę dokoła domu i szkoły. Dlatego teraz, gdy Ślubny wraca pojawia się hasło:
-Znowu sukces. Przeżyli.
Na innych polach mam nieco mniej sukcesów. Sterta prania do złożenia spoczywa w pokoju. Nic nie pomogło przeniesienie jej do salonu, by właziła mi w oczy i była wielkim wyrzutem sumienia. Ma ona zresztą dziwne właściwości. Dla reszty rodziny jest niewidoczna a mnie tylko denerwuje i pozbawia chęci do życia. Chyba gdzieś ją upchnę.
Obywatelski projekt " Rodzice chcą mieć wybór " przepadł oczywiście w pierwszym czytaniu. Bardzo obywatelska postawa wiadomych posłów. Szlag mnie trafia. Nie będę się wyrażać do czego taka demokracja. Zresztą jaka demokracja? To sobiepaństwo!
Wszystko powolutku zmierza w kierunku szerokiego otwarcia drzwi różnym, jak dla mnie podejrzanym , specjalistom. Takim, którzy chcą moje dzieci zdeprawować, wmówić im, że białe to tak naprawdę tylko inny czarny itd. Najpierw trzeba było deklarować chęć nauki WDŻ, teraz trzeba deklarować niechęć.A za chwilę dzieci będą się uczyć tego z automatu. I my rodzice nie będziemy mieli nic do powiedzenia. Nieważne, że to ja widzę czy dziecko jest gotowe na taką wiedzę, wiem co jest w stanie przyjąć i mogę to przekazać tak jak uważam za najlepsze dla niego a nie według średniej urzędniczej. Nie wszyscy mają też czyste intencje i są odpowiednimi osobami by uczestniczyć w wychowywaniu mojego dziecka. Nie chcę, by ktoś trenował moje dziecko w zakładaniu prezerwatywy albo synowi proponował sukienki. Moje dzieci są zdecydowanie anty-genderowe. Pamiętam jak byli tylko we dwójkę, Marta i Stasiu. Czego by nie dostali do zabawy Marta usiłowała się w to ubrać a Stachu zrobić z tego broń. Następni też nie mieli problemów z identyfikacją. Dzieci mają jasne widzenie, my odpowiadamy za to by nikt im tego nie zepsuł.
Trwogą mnie przejmuje kiedy widzę jak polska szkoła już nie wychowuje dzieci, ona je tresuje. I to nieumiejętnie. Będziemy mieli pokolenie niewolników- może zresztą o to chodzi? A już w oświeceniu Jan Zamojski wołał:
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli."
Niektórzy albo o tym zapomnieli albo pamiętać nie chcą.
Zosia przyniosła ostatnio ze szkoły swoją pracę. Drzewo. Bardzo dumna jestem.

7 komentarzy:

  1. O, to to. Ja mam na razie dwójkę, trzecie pojawi się jesienią. Podziwiam takich rodziców jak Wy, bo sama nieraz mam problem z upilnowaniem mojego trzylatka.
    My właśnie usiłujemy posłać wspomnianego trzylatka do przedszkola. Też nie chcemy, żeby państwo mieszało się w jego wychowanie, więc mąż kolejno objeżdża wszystkie krakowskie przedszkola katolickie w nadziei, że gdzieś upchną trzylatka z pełnej rodziny, w której mama nie pracuje zawodowo;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam Kraków:) Gratulacje! Jeśli Dzidziuś ma być wrześniowy to jest jakiś urodzaj, dużo znajomych mam ma termin na wrzesień. Ja lubię ten miesiąc:)))
    Z przedszkolem to radzę poszukać ( niestety nie wiem czy w Krakowie na pewno jest)takiego przy szkole żeńskiej i męskiej. Szkoła oparta na nauczaniu spersonalizowanym. W Gdańsku ma nazwę Fregata, W Warszawie to Strumienie, Promienie i Żagle.Są naprawdę bardzo nastawieni na pracę z rodziną, wychowanie w cnotach i wartościach. Myśmy trafili tu przez znajomych i bardzo nas zmobilizowali do systematycznej pracy z dziećmi a już szukaliśmy świętego spokoju;-) Przepraszam, jeśli za bardzo się mądrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie za bardzo, wszelkie rady są cenne. W Krakowie są takie przedszkola, np. ss. Urszulanki prowadzą. Z tym, że one mają kryteria przyjęć takie same jak przedszkola publiczne, czyli najpierw dzieci samotnych, potem dzieci pracujących, potem niepełnosprawne, wielodzietne itd. Na żadne dodatkowe punkty się nie łapiemy, więc poślemy Andrzejka tam, gdzie go zechcą - jeśli w ogóle gdzieś go przyjmą.

      A dzidziuś teoretycznie ma być październikowy, ale pewnie będzie wrześniowy, bo pojawił się krótko po drugim cięciu i lekarz prowadzący boi się o bliznę. Będzie to dla mnie nowe doświadczenie, bo moi chłopcy obaj celowo wiosenni:)

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Ja też polecam Sternika - http://www.krakow.sternik.edu.pl :))

      Usuń
  3. Oj, jeśli chodzi o wciskanie sobie czegoś do nosa...:-) Najstarszy nie wcisnął sobie nic i nigdzie, więc nie wpadło nam do głowy, że może być takie zagrożenie. Kiedy jego młodszy brat miał 2 lata, dorwał gdzieś lego leżące samotnie na podłodze i po prostu wcisnął do nosa. Jazda do szpitala. wyciągnęli. Po trzech miesiącach powtórka z rozrywki - tym razem drobne kółko zębate lego. Po tym zaprzestał eksperymentów. Ale pojawiła się siostra i w swoim czteroletnim życiu wsadziła sobie już do nosa kilka kulek i koralików. Strach pomyśleć, bo by było, gdyby na świecie pojawił się czwarty maluch;-) I jeszcze jedno - niech nikt nie myśli, że to łatwo uchronić dziecko przed takimi eksperymentami usuwając z najbliższego otoczenia wszystkie potencjalnie niebezpieczne przedmioty... Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. I znów coś ku pokrzepieniu serc do poczytania :)
    Moja średnia córka wepchnęła sobie COŚ do noska w przedszkolu jako niespełna trzylatek. Przerażona odebrałam dziecko przed czasem i popędziłam na laryngologię, a tam wielgachną pęsetą pan doktor wyciągnął z maleńkiego noska mojej Agatki niepozorny papierek… Jak się po chwili okazało była to naklejka wielkości dłoni skrzętnie poskładana przez moje hiper dokładne dziecko! Oczywiście w nagrodę dostała… naklejkę "Dzielny pacjent" :)
    Olu D., w Krakowie działa taka sama placówka, o której pisze Justyna - u was nazywa się Sternik; szczerze polecam. I życzę wszystkiego dobrego- też czekam na kolejne Maleństwo do września :)

    OdpowiedzUsuń
  5. doskonale Cię rozumiem. ostatnio przezylam niemiła przygodę. musiałam zejsc z dziecmi do piwnicy (mieszkamy w bloku), na podłodze w kącie rozłozona trutka na szczury. dzieciaki poinstruowane, ze nie moga dotykac, cały czas kręciły się koło mnie, wiec miałam na nie oko. I wtem na jedna sekunde corka poszła do trutki.. dwulatka co chwile zmieniala zeznania co do tego, czy brała do buzi, czy tylko dotkneła. Telefon na pogotowie i ustalenie wersji, ze jednak prawdopodobnie nie wzieła i do obserwacji... Natalia

    OdpowiedzUsuń